|
Dzień
5,
12 maja 2007 r. |
|
Skład Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej
|
|
AKAPITPoranny
ruch samochodowy jednak mnie budzi. Na szczęście jest to już pora o
której i tak powinienem wstać. Po śniadaniu zamykam
mój dom na kółkach i idę na stację. Mam spory
zapas czasu, ale dzięki niemu i możliwość obserwowania przygotowań do
wyjazdu składu. Widzę wytaczającą się z garażu lokomotywę i jej manewry
po stacji. W końcu pomalowana w barwy szwedzkiego sponsora rumuńska
spalinówka znajduje się na właściwym torze i zostają do niej
podczepione osobowe wagony. Pojawia się też coraz więcej ludzi chętnych
na przejażdżkę. |
Lokomotywa rusza do pracy
|
|
|
|
Gdyby nie te spaliny...
|
|
Metryka urodzenia
|
|
Wagony turystyczne
|
|
Skład gotów do odjazdu
|
|
AKAPITPo
kupieniu biletu lokuję się w odkrytym wagonie i równo z
wybiciem godziny 10 pociąg wydawszy z siebie przeciągły jęk syreny
rusza. Tuż za stacją przecinamy drogę Majdan – Cisna
wzbudzając nielichą sensację wśród przejeżdżających akurat
kierowców. Zagraniczne rejestracje wskazują, iż mają oni
prawo być nieco zdziwieni. Lokomotywka plując błękitnymi dieslowskimi
spalinami,
których kłęby od czasu do czasu osnuwają wagony, ciągnie je
wytrwale w kierunku Cisnej. Tu mamy krótki przystanek na
zabranie kilku oczekujących osób po czym ruszamy dalej.
Jedziemy powoli wzdłuż fragmentu tzw. Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej,
czyli drogi Cisna – Wetlina wyprzedzani przez samochody.
Kierowcy trąbią, pasażerowie machają, jednym słowem kolejka wzbudza
bardzo sympatyczne reakcje. Rosnące przy torach drzewa zaglądają do
wagonów, a nawet od czasu do czasu próbują sięgać
do nich wyciągniętymi rękami
gałęzi. Trzeba uważać, by
nie zostać smagniętym
|
cienką
witką. Po minięciu Dołżycy tory zaczynają wspinać się w
górę. Pociąg zwalnia, a dym z komina lokomotywy staje się
jakby gęstszy i bardziej gryzący. Uciekłbym na chwilę do krytego wagonu
zaraz za lokomotywą, ale niestety pomiędzy wagonami nie ma przejścia. |
AKAPITPo
nieco ponad godzinie od startu dojeżdżamy do Przysłupu. Jest tu
przełęcz, za którą otwiera się widok na najbardziej znane
szczyty Bieszczadów – Smerek, Połoniny i Rawki, a
w oddali Tarnicę i Halicz. Mam pół godziny do powrotu, robię
więc szybki obchód po najbliższej okolicy. Idę na sporą łąkę
po drugiej stronie drogi. Leży w punkcie dającym piękny widok
zarówno na stronę wschodnią jak i zachodnią. Niezłe miejsce
na postawienie domu. Jest tu nawet tablica informująca o możliwości
nabycia działek. Podejrzewam jednak, że ich cena jest zaporowa. |
W Przysłupie
|
|
Widok z przłęczy w kierunku połonin
|
|
Roh i Osadzki, a w dali Połonina Caryńska
|
|
AKAPITPogodę
mamy dziś niejednoznaczną. Jest ciepło, ale słońce kryje się od czasu
do czasu za grubą warstwą wysokich chmur. Powietrze jest ciężkie i
duszne. Pewnie po południu coś popada. Załamanie pogody może mi nieco
pokrzyżować plany, bo daję sobie dzisiaj wolne od pieszych
wędrówek, a resztę dnia mam zamiar poświęcić na wycieczkę
nad Zalew Soliński.
AKAPIT
Tymczasem lokomotywa po kilku manewrach magicznie znów
znalazła się na początku składu i pociąg punktualnie według rozkładu
rusza w kierunku Majdanu. Jedziemy w dół, więc dym nie
drażni aż tak bardzo, ale i tak pierwszy fragment trasy postanawiam
przejechać w krytym wagonie. Jest prawie pusty. Niemal wszyscy wolą
czuć wiatr we włosach. Pociąg kołysząc się i trzęsąc na
nierównych torach, stukocze miarowo kołami i powoli toczy
się w dół doliny. Kluczy to w prawo, to w lewo, ściga się z
motylami, mija kwitnące łąki, niewielkie zagajniki i luźno rozrzucone
gospodarstwa. Tu i ówdzie widać przy nich pasącą się
samotnie krówkę lub konia. Przez hałas wagonów
przebija się czasem szczekanie psa. Wszystko wokół tonie w
radosnej wiosennej zieleni. |
Lokomotywa znów na początku składu
|
|
|
Wracamy do Majdanu
|
|
AKAPITNiedługo
po południu mijamy drewniany zwierzyniec stojący obok znajomego
przydrożnego baru, a
kilkaset metrów dalej pociąg z piskiem hamulców
zatrzymuje się na stacji w
Majdanie. Tu czeka już kolejna zmiana pasażerów. Tym razem
jest to pełen autobus niemieckich emerytów
wiedzionych przez
przewodnika, którego wygląd jednoznacznie wskazuje i na
pochodzenie i na rejon z jakiego przybywa. Tyrolczyk...
|
...mijamy
drewniany zwierzyniec...
|
|
...autobus niemieckich
emerytów...
|
|
AKAPITWczesna
pora i względnie znośna pogoda skłania mnie do lekkiej modyfikacji
planów na dalszą część dnia. Zapora w Solinie poczeka, a ja
tymczasem pojadę co prawda w jej kierunku, ale nieco naokoło. W Dołżycy
skręcam z Wielkiej Obwodnicy Bieszczadzkiej na drogę w kierunku Terki.
Pamiętam ją z 1999 roku, kiedy to z przyczepą spędzaliśmy część wakacji
na jednym z pół namiotowych w Polańczyku. Przyszło nam wtedy
jechać tą drogą do znajomych, którzy zakotwiczyli obok
Majdanu w Lisznej. Jazda z prędkością przekraczającą 20 km/h była
wówczas sporym wyzwaniem, bo asfalt miał tam procentowo
więcej dziur niż nawierzchni. Dlatego ze sporym |
zdziwieniem,
ale i nieukrywanym zadowoleniem witam nowiutki równy i
gładki asfalt. Jedzie się idealnie, do tego droga przez swoje
pofałdowane ukształtowanie jest bardzo malownicza. Wymarzona trasa na
rower. Ruch jest tu minimalny, a ta gładziutka nawierzchnia aż się
prosi by mocniej nacisnąć na pedały. (Jak droga wygląda obecnie nie
mam
pojęcia. Ale mając na uwadze solidność polskich wykonawców,
nie mam też zbytnich złudzeń. [przypis autora
z 2014r.]).
Po niedługim
czasie dojeżdżam do Terki. Tu droga wraca do polskich
standardów, ale nie jest tragiczna. Odbijam w kierunku
Zawozu, gdzie dojeżdżam po kilku minutach. Po drodze obserwuję wiele
budowanych nowych domów. Niewątpliwie to nie lokalni
mieszkańcy są ich inwestorami. Okolica Zalewu Solińskiego jest coraz
bardziej
zabudowywana. Trudno się temu dziwić, bo tereny są piękne, ale w końcu
ktoś,
kto zapewne uciekał od zgiełku cywilizacji znajdzie się w samym jej
środku.
|
Droga do Terki
|
|
Na zaporze
|
|
AKAPITW
Zawozie robię przerwę na obiad. Staję w cieniu drzew i przygotowuję
jedzenie. Zastanawiam się przez chwilę czy nie zostać tu na nocleg, ale
po pierwsze jest jeszcze dużo z wcześnie, a po drugie miejsce w środku
wsi nie wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem. Po krótkiej
sjeście ruszam zatem dalej, a raczej wracam do Terki do Malej Obwodnicy
Bieszczadzkiej i przez Wołkowyję jadę do Polańczyka. To na moment
wpadam na pole namiotowe „Cypel”, na
którym wypoczywaliśmy z przyczepą w 1999 roku. To tutaj na
przylegającej do pola części jeziora pod okiem teścia mojego kuzyna
pobierałem pierwsze nauki trudnej sztuki żeglarskiej. Pole świeci
pustkami i ogólnie wygląda na zamknięte na głucho, ale mamy
dopiero maj, więc sezon jeszcze się nie zaczął. Wokół też
rosną nowe domy. I nie są to małe domki letniskowe, ale raczej wielkie
rezydencje. Dalej jadę w kierunku Soliny. Zostawiam samochód
na osiedlu pracowników elektrowni i idę na zaporę.
|
AKAPITNa
wąskiej dróżce prowadzącej w jej kierunku stoi
mnóstwo kramów z pamiątkami. O dziwo większość z
nich jest otwarta. Ale też i ludzi jest tu więcej niż w okolicy
Polańczyka. Mijam ze dwie nieletnie wycieczki zapewne korzystające
teraz z zielonych szkół. Spacerkiem przechodzę na drugą
stronę jeziora. Tam sytuacja przedstawia się podobnie, choć ta druga,
wschodnia strona ma zdecydowanie bardziej rozrywkowy charakter. Jest tu
dużo knajp i barów, a co najmniej spora część z nich zajmuje
się organizacją dyskotek. Mieści się tu też kemping
„Jawor”, na którym w 1993 roku spaliśmy
jedną noc po drodze na późnowrześnowe wakacje na połoninach.
Wszędzie trwają przygotowania do sezonu. Tu i ówdzie słychać
stukot młotków i szczęk pił. Ale wszystko odbywa się
spokojnym, dalekim od pośpiechu tempem.
AKAPITPonieważ
na dobrą sprawę nie ma tu nic ciekawego, wracam powoli w kierunku
samochodu. Wieje lekki wiatr i o ścianę zapory rozbijają się niewielkie
fale. Pod nimi widać pluskające się całkiem sporych
rozmiarów pstrągi. W górze szybują ptaki, a ponad
nimi przepływają chmury. I te chmury budzą mój
coraz większy niepokój. Bo jakieś takie ponure są i
wyglądają na deszczowe, a kto wie
czy nawet nie burzowe.
Wracam więc szybkim
|
Zalew Soliński
|
|
Na Sawinie
|
|
|
i
zdecydowanym krokiem do samochodu. Przez chwilę zastanawiam się co
dalej robić. Cały czas pozostaje bowiem otwarta kwestia dzisiejszego
noclegu. W końcu decyduję się na powrót do Polańczyka i
wjeżdżam na górujące nad wczasowiskiem wzgórze
Sawin. Stanowi ono doskonały punkt widokowy na jezioro i całą okolicę.
Widać stąd charakterystyczną górę Jawor z wysoką
biało-czerwoną wieżą przekaźnika, Wyspę Małą i Wyspę Dużą, na
której w roku 1999 słuchaliśmy koncertów
szantowych.
|
AKAPITKoncerty
koncertami, ale ja zaraz będę miał tu równie widowiskowy
pokaz. Od zachodu szybko zbliża się wielka czarna chmura, z
której ku ziemi kierują się szare smugi deszczu. Na
szczęście ciemny obłok zawadza mnie tylko skrzydłem, straszy kilkoma
kroplami i odlatuje dalej na wschód. Już po chwili znowu
pojawia się słońce, a wraz z nim ogromna podwójna tęcza.
Widok jest przepiękny choć, co tu dużo ukrywać, mocno kiczowaty.
Podziwiam go jednak przez dłuższy czas, bo niskie wieczorne słońce
wydobywa z okolicznych wzgórz niezwykłe barwy i cienie. Po
jeziorze leniwie płyną pojedyncze żaglówk, chmury na niebie
przybierają niesamowite kształty... Jednym słowem sielanka. |
Uzdrowisko Polańczyk
|
|
|
|
AKAPITW
sumie Sawin to niezłe miejsce na nocleg. Co jednak będzie, gdyby w nocy
przybyła tu koleżanka ciemniej chmury i od niechcenia sypnęła kilkoma
piorunami? Właściwie wystarczy jeden, a celny. Nie, nie będę tu robił
za piorunochron. Wracam w stronę Cisnej. Gdy ja powoli jadę, niebo robi
się coraz bardziej różowe, by w końcu pozostać na drobnych
pomarańczowych akcentach na coraz bardziej zmierzchającym się tle. |
AKAPITTuż
przed Dołżycą udaje mi się wypatrzyć mała zatoczkę oddzieloną od drogi
sągami ściętego drzewa. Postanawiam tu zostać na noc. Droga jest raczej
mało ruchliwa, a miejsce stosunkowo dobrze zakamuflowane. Powinienem
mieć tu spokój. Niebo tymczasem zaroiło się gwiazdami. Po
chmurach nie zostało ani śladu i nieco się ochłodziło. To powinno
zapowiadać ładną pogodę na jutro. A jutro? Jutro ruszam w dalszą drogę
wąskotorowym szlakiem.
|
|