wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3

...dzień poprzedni

Dzień 2,
22 sierpnia 2017 r.


trasa:
Toruń Główny – Brodnica – Grudziądz –
– Laskowice Pomorskie – Czersk – Chojnice –
– Wierzchucin
[285 km / 6 pociągów]
mapa
AKAPITMój sąsiad wraca w nocy. Co prawda budzę się, ale nie mogę o nim złego słowa powiedzieć, bo zachowuje się bardzo cicho i nawet nie zapala światła. Znów zasypiam. Właściwa pobudka następuje o 4:30. Choć to moja własna inicjatywa niewymuszona dzwonkiem budzika. Wyleguję się jeszcze do 5:00, a potem wstaję cichutko, starając się w ten sposób odwzajemnić sąsiadowi. Jestem spakowany, więc wystarczy się ubrać, zabrać plecak i wyjść. Kartę do pokoju wsuwam przez szczelinę pod drzwiami recepcji. Nie mam serca budzić sympatycznego dziewczęcia o tak nieludzkiej porze. Teraz obieram kierunek na dworcową kasę. Na szczęście nie potrzebuję żadnego skomplikowanego biletu. Muszę tylko kupić kolejny Regiokarnet*, bo mój aktualny właśnie dziś kończy  żywot,  a  jutro  okienka  kasowego

...witany przez Krzyżaka...
pod ręką raczej nie będzie. Przede mną stoją dwie małolaty, których wiek oceniam na góra początek gimnazjum. Wybierają się do Warszawy. Pryskają z domu? Mniej uważnym przypomnę – co prawda trwają jeszcze wakacje, ale jest kilkanaście minut po piątej rano. Dworzec właśnie wygasza oświetlenie i przechodzi z trybu nocnego na dzienny, a na niebie rozpoczyna się pochmurna szarówka. Mokre perony przypominają o padającym jeszcze przed chwilą deszczu. Właściwie to dalej trochę kropi. Mam nadzieję, że pogoda jest świadoma obowiązującej dziś prognozy.  M a   b y ć   s ł o n e c z n i e!  Witany przez Krzyżaka strzegącego wejścia do jednego z podziemnych przejść idę do swojego pociągu. Dziś rozpoczynam wielką przygodę z Arrivą. Zielono-kremowa “mrówka”*, czyli spalinowy zespół trakcyjny*  MR/MRD  czeka  już   przy   peronie,   dudniąc   dieslowskimi   silnikami i wypuszczając w powietrze kłęby niebieskawych, gryzących spalin.
AKAPIT– No, maleństwo! Zbyt cicha to ty nie jesteś – rzucam jej na powitanie może niezbyt uprzejmie, bo to przecież moja pierwsza z nią randka. Dotąd widywałem je tylko w ruchu lub na stacjach. I hałas silnika zawsze zwracał moją uwagę. Drzwi pobudzone wduszeniem przycisku otwierają się z cichym sykiem. Z lekką niepewnością wchodzę do środka. Tu jednak następuje miłe zaskoczenie. Wewnątrz jest cieplutko, a w wagonach są wygodne, szerokie i przede wszystkim bardzo miękkie kanapy. Jak na tak  wiekowy  skład,  komfortu  może  jej

... mokre perony przypominają o deszczu...

...zbyt cicha to ty nie jesteś...

...wygodne, szerokie i miękkie kanapy...
pozazdrościć wiele rodzimych spalinowych zespołów trakcyjnych. Podobne odczucia mam po rozpoczęciu jazdy. Pociąg sunie niezwykle miękko, lekko bujając się na rozjazdach. Jest po prostu wygodny. Nie słychać także hałasów “odtorowych”, choć silnik już tak dobrze wyciszony nie jest. Kolejnym miłym zaskoczeniem jest powitanie pasażerów za pomocą interkomu przez kierownika pociągu, podobnie jak ma to miejsce w pociągach PKP IC*. Choć na dobrą sprawę to pasażerów tych nie ma w tej chwili zbyt wielu. W zasadzie, jeżeli nie liczyć obsługi, oprócz mnie jest jeszcze tylko jedna osoba w całym składzie.
AKAPITSłońce przed chwilą wstało i właśnie podnosi kołdrę z chmur. Pogoda na razie jest nieokreślona, ale im bardziej oddalamy się od Torunia, tym mocniejsze jest moje przekonanie o czekającym mnie pogodnym dniu. Podobnego zdania są chyba ptaki, których wielka chmura poderwała się właśnie do lotu z jednego z pól. Chwilę pokręciły się w miejscu, jakby zastanawiając nad wyborem celu, po czym zdecydowanie obrały kierunek na słońce.
AKAPITMijamy Chełmżę, a mniej więcej po godzinie od wyjazdu z Torunia dojeżdżamy do Grudziądza. Pociąg ma tu półgodzinny postój, co mnie wcale nie martwi. Będzie okazja do małego polowania z obiektywem, tym bardziej że słonko aktualnie na dobre zadomowiło się na błękitnym nieboskłonie. Oprócz ruszających w drogę szynobusów poświęcam chwilę uwagi budynkowi tutejszego dworca. Niestety stwierdzić muszę, że  grudziądzki  jest  jednym


...właśnie podnosi kołdrę z chmur...
z najbrzydszych, jakie miałem dotąd okazję oglądać. I nie chodzi nawet o to, że jest raczej zaniedbany, a w jego połowie zalęgła się Biedronka, która jarzy się teraz wściekle żółtą elewacją i straszy niechlujnie rozwieszonym megabanerem zasłaniającym przeszkloną ścianę. Prostopadłościenna bryła jest po prostu klasycznym przykładem obrzydliwie tandetnego pod względem architektonicznym budownictwa z lat 60 ubiegłego wieku. Przy grudziądzkim nawet niezbyt urodziwy dworzec w Chabówce nabiera uroku.

...ruszających w drogę szynobusów...

...jest jednym z nabrzydszych...
AKAPITWracam do mojej “mrówki”. Po chwili pociąg rusza w dalszą drogę. Mijamy farmy wiatrowe z wyciągającymi skrzydła ku niebu białymi wiatrakami. Mimo że wiatr jest prawie niewyczuwalny, uparcie kręcą nimi młynka. Na polach złocą się ścierniska. Gdzieniegdzie już zaorane przybrały szarobrązową barwę mokrej ziemi. Ładnie wygląda ta mozaika na morenowych pagórkach Pojezierza Brodnickiego ciągnących się po obydwu stronach toru. Pamiętam tę trasę sprzed dwóch lat. Można by tu kiedyś przyjechać na fotograficzną sesję. Pracę fotografowi na pewno ułatwiłby brak słupów trakcji elektrycznej. Może w przyszłym roku?
AKAPITPani kierowniczka pociągu ma jego numer zapisany długopisem na wewnętrznej stronie dłoni. Już nie raz zastanawiałem się, jakim cudem nie mylą im się te numery, gdy po każdym przystanku zgłaszają przez radio gotowość  do  odjazdu.  Zwłaszcza  że  zdarzają  się


...na polach złocą się ścierniska...
zmiany tego numeru nawet w trakcie jednego kursu. Nie inaczej jest i teraz. Z Torunia  wyruszyliśmy  jako  pociąg  55067,  by  po  drodze w Grudziądzu zmienić numer na 55066.
AKAPITKolejny, tym razem kilkunastominutowy postój mamy w doskonale mi znanym miejscu. Oczywiście jest to Jabłonowo Pomorskie. Choć o ile dobrze pamiętam, to pomimo wielokrotnego przejazdu przez tę miejscowość, stopę na tutejszej stacji postawię dziś po raz pierwszy od pamiętnego pobytu w sierpniu 2015 roku. Mając na uwadze tamtą przygodę, dokładnie wgrywam sobie w pamięć godzinę odjazdu. Tym bardziej że na stacji jest co robić. Całkiem spory ruch tu dzisiaj panuje. Pięć pociągów przyjeżdżających i odjeżdżających wymienia się pasażerami. Chętnie odwiedziłbym i stojący obok stacji parowóz, ale wolę nie ryzykować. Czasu wbrew pozorom nie mam zbyt wiele, a moja “mrówka” cały czas grzeje silniki. Wolę mieć ją na oku.

...całkiem spory ruch tu dzisiaj panuje...

pociąg Regio do Bydgoszczy
AKAPITNastępny przystanek to Brodnica. Pociąg kończy tutaj bieg, a ja mam półtorej godziny na spacer po mieście. Pogoda niestety wyraźnie kpi sobie ze mnie, bo właśnie nad Brodnicę ściągnęły chyba wszystkie chmury z okolicy. Mam jednak poważniejszy problem. Jestem głodny. Czas na śniadanie nadszedł już jakiś czas temu, a mój żołądek wyraźnie nie ma zamiaru o tym zapomnieć. Co więcej, także mnie o tym przypomina głośnym burczeniem. Pierwsze kroki wypadało by zatem skierować do piekarni. Idę ze stacji w kierunku starego miasta. To w sumie kilka minut niespiesznego marszu. Po drodze rozglądam się pilnie, ale upragnionego przeze mnie przybytku rzemiosła piekarniczego nigdzie nie widzę. Mijam kilka kebabów, parę masarni, jakiś warzywniak... Cholera, chleba tu w ogóle nie jedzą? W końcu po długich poszukiwaniach z trudem znajduję mały spożywczak, w którym mają drożdżówki. Jak zwykle są z lukrem. Trzeba się będzie nieco pobawić i go zeskrobać, bo warstwa jest zaiste imponująca. Rozsiadam się na ławce przy Alei Wędkarzy nad Drwęcą i uskuteczniam śniadanie. Nad tą samą Drwęcą w samym środku miasta ktoś mądry postawił galerię handlową. No mistrzostwo świata  i  okolic  normalnie! I tak po jednej stronie nie najszerszej przecież rzeczki mamy zabytkową Wieżę Mazurską, a po drugiej zbytkową galerię handlową. Swoją drogą samą wieżę ktoś cholernie pomysłowy i kreatywny także potraktował z należytym szacunkiem, wbudowując w jej mur... bankomat. Pierwsze wzmianki w kronikach na temat Brodnicy pojawiły się w roku 1298. Wówczas tutejszy gród nosił nazwę Straisberg. W okresie średniowiecza gród wraz z ziemią michałowską został przekazany przez książąt kujawskich w zastaw pożyczki Krzyżakom. Ci następnie dokonali jej wykupu. W XIV wieku nastąpiła rozbudowa miasta i otoczenie go murami, a także budowa zamku. W roku 1410 po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem miasto na krótko przeszło pod władanie Polaków. Jednak dopiero po zakończeniu wojny trzynastoletniej w 1466 roku ziemie chełmińska i michałowska wraz z Brodnicą znalazły się w granicach Polski. W latach 1605-24 starostwo brodnickie obejmowała siostra króla Zygmunta III Wazy, Anna Wazówna. Niemile widziana na królewskim dworze (była luteranką) sprawiła, że miasto podczas jej rządów było ostoją religijnej tolerancji. Księżniczka była osobą wykształconą (znała sześć języków), sprawowała także mecenat nad uczonymi i artystami oraz wspomagała ubogich. Okres rozwoju miasta został jednak przerwany przez wojny szwedzkie. W wieku XVII miasto na krótko zajęli Rosjanie. Brodnicę kilkakrotnie nawiedzały epidemie. Także okres wojny siedmioletniej miał negatywny wpływ na jej rozwój. W czasach rozbiorów Brodnica znalazła się w granicach państwa pruskiego i dopiero na mocy traktatu wersalskiego w styczniu 1920 r. wróciła do granic Polski. Już w sierpniu tego samego roku rozegrała się w okolicy jedna z bitew wojny polsko-bolszewickiej, której skutkiem było odwrócenie losów tej wojny. 7 września 1939 r. do miasta wkroczyli żołnierze Wermachtu. Wyparli ich w roku 1945 Rosjanie, niszcząc przy okazji około 40% zabudowy.
AKAPITZabytki Brodnicy nie są spektakularne. Krzyżacki zamek jest zniszczony. Pozostała z niego jedynie wysoka wieża. O wzbogaconej (nomen omen) Wieży Mazurskiej już wspominałem. Do kompletu można jeszcze dodać stary spichlerz z 1604 roku, w którym obecnie znajduje się Centrum Edukacji Ekologicznej, fragmenty murów obronnych, Bramę Chełmińską i oczywiście pałac Anny Wazówny. Brodnica ma dość ładny rynek. Tu natkniemy się na zabytkowy budynek miejskiego ratusza.

wieża krzyżackiego zamku

Brama Chełmińska

spichlerz

miejski Ratusz

kamieniczki na brodnickim Rynku

kamieniczki na brodnickim Rynku
AKAPITSpacerując po mieście, odnajduję jeszcze jedno świadectwo historii. Tym razem stosunkowo nowej, by nie rzec najnowszej. Jest to obowiązkowy w każdym mieście pomnik Jana Pawła II. Brodnicki jest jednak dość szczególny. Litościwie pominę jego walor artystyczny oraz wierność wizerunkowi wielkiego Polaka. Istotniejsze dla mnie jest to, że na cokole literami nieco tylko mniejszymi niż opisujące sam posąg wymienieni są i to z nazwiska burmistrz, a także najprawdopodobniej fundatorzy owego “dzieła”. Odsuńmy zatem na bok ich naprawdę godną podziwu i naśladownictwa zapewne wrodzoną skromność. To niechybnie tylko krótka pamięć spowodowała, iż zapomnieli o słowach Papieża Polaka: ”Nie budujcie mi pomników. Zróbcie coś dobrego dla ludzi.”
AKAPITPo drodze zauważam jeszcze jedną lokalną ciekawostkę z zawsze interesującego pogranicza legitymizmu i pragmatyzmu. Jej jednak nie ma sensu opisywać. To trzeba zobaczyć.
AKAPITWracam na dworzec kolejowy. Cicho tu i niemal pusto. Jedyny ruchomy kolejowy element to stojąca niedaleko “mrówka”, którą do Brodnicy przyjechałem. Nią także stąd odjadę. Jednak to dopiero za chwilę. Tymczasem stoi jeszcze cicha w odległym  kącie  stacji  wstrzymana

...to trzeba zobaczyć...

...opuszczonymi ramionami semaforów...

dworzec kolejowy w Brodnicy
opuszczonymi ramionami semaforów. Wreszcie jej stalowym odwłokiem wstrząsa spazmatyczny dreszcz, po którym rozlega się cichy i wydawać by się mogło zadowolony pomruk. Nad jej tułowiem unosi się przez chwilę ciemny obłok spalin, a w żyłach znów ruszają ustrojowe płyny. Oczy dotąd martwe rozbłyskają białym światłem. Obudzona z krótkiej drzemki rusza powoli i po chwili zatrzymuje się przy platformie  peronu.  Podchodzę  i  delikatnie
naciskam przycisk. Drzwi gościnnie otwierają się, po raz kolejny już dziś wpuszczając mnie do środka. Zajmuję miejsce na wygodnej, miękkiej kanapie i od razu zaczynam czuć senność. Nie podejrzewam, by był to efekt deficytu snu. Choć wstałem wcześnie, to jednak równie wcześnie się położyłem. Składam to na karb zmiennej i niezdecydowanej pogody. Mimo ołowianych powiek staram się nie zasnąć i patrzę przez okno. Na jednym z pól zauważam parę spacerujących żurawi. Do odlotu na południe mają jeszcze chyba trochę czasu. Mogą teraz korzystać z uroków wyjątkowo w tym roku kapryśnego, a miejscami niszczycielskiego (o tym za chwilę) sierpnia. Po kilkuminutowym postoju w Mełnie, gdzie czekamy na jadący w przeciwnym kierunku szynobus, ruszamy dalej, by w końcu dotrzeć do Grudziądza. Tu wysiadam. “Mrówka” pojedzie dalej do Torunia, ja natomiast przesiadam się do szynobusu, który zawiezie mnie do Laskowic Pomorskich. Szynobus ten z zewnątrz hałasuje zdecydowanie mniej. Mniej  także  kopci.  Jednak  komfort  wnętrza  jest  nieporównywalny.

...jadący w przeciwnym kierunku szynobus...
Twarde siedzenia powodują, że z rozrzewnieniem wspominam kanapy jego o wiele starszej koleżanki.

...położona na skarpie grudziądzka starówka...
AKAPITPrzejeżdżamy przez most im. Bronisława Malinowskiego, słynnego lekkoatlety, który w 1981 roku zginął na nim w wypadku samochodowym. Z tej perspektywy ładnie prezentuje się położona na skarpie grudziądzka starówka. Wody w Wiśle jest zdecydowanie więcej niż dwa lata temu, choć w dalszym ciągu w jej korycie widać ciągnące się po horyzont ogromne łachy piasku. Kolejny przystanek czeka mnie w Laskowicach Pomorskich. Ten będzie nieco dłuższy i mam zamiar go wykorzystać w ulubiony przez siebie sposób. Pierwsze kroki kieruję do sklepu. Po pierwsze, by uzupełnić prowiant, ale także, i kto wie, czy w tej chwili nie jest to bardziej palący problem, jakoś się dobudzić. W koszyku ląduje więc napój energetyczny. Zasadniczo staram się ich unikać, ale w sytuacjach kryzysowych, a obecna tak się właśnie kwalifikuje, nie waham się ich użyć. Wprowadzony do układu pokarmowego szybko rozpoczyna dzieło zniszczenia w moim organizmie, ale jako skutek uboczny pojawia się błysk jako takiej świadomości w umyśle. No i o to chodziło.
AKAPITSpacerkiem udaję się w okolice stacji, konkretnie do starej rampy przeładunkowej, skąd powinno dać się nieco pofocić. Po drodze na jednym z nieużywanych torów zauważam nagle dosłownie tuż przede mną świdrujące mnie wręcz na wylot zielone ślepka. Gdybym znajdował się gdzieś na sawannie, prawdopodobnie zostałoby mi czasu jedynie na krótki, bardzo nawet krótki rachunek sumienia. Ponieważ jednak jestem na stacji w Laskowicach, śmierć na szczęście mi nie grozi. A przynajmniej nie tak szybka. Posiadaczem dwojga zielonych świderków jest maleńki i przepięknie rudy kotek, który przyczaił się wtulony w coś większego. Zaraz! To drugie futro to też kot, tyle że znacznie większy. Pewnie mama malucha. Leży bez ruchu. W pierwszej chwili trochę się nawet niepokoję, ale gdy jeszcze chwilę na nią spoglądam, widzę wyraźnie, że futro unosi się miarowo w rytm oddechu. Nie słyszała mojego nadejścia prawdopodobnie dlatego, że opodal przejeżdża właśnie pociąg. Mały jednak był czujny. Byłbym ich może i w ogóle nie zauważył, bo futro kotki jest doskonale maskujące. Stanowi plamiastą mieszaninę chyba wszystkich kocich barw od białego poprzez rudy, aż po czarny. Wygląda, jakby zostało specjalnie uszyte ze skrawków kocich skórek. Wycofuję się ostrożnie i cicho. Nie będę zakłócał ich spokoju. Znajdę sobie jakąś inną ścieżkę.
AKAPITPrócz fotografii mam zamiar rozglądnąć się także za miejscem na ewentualny nocleg na jutrzejszą noc. O ile dziś mam jako taką jasność w tym temacie, o tyle moje plany na jutro są mało skonkretyzowane. Mówiąc krótko, postanowiłem wziąć, co życie przyniesie. W poszukiwaniu drzew zdatnych do rozwieszenia mojego miejsca do spania przedzieram się chwilę przez plątaninę wysokich traw i pędów ostrężnic. Mocno mnie to zniechęca, bo takich chaszczy wybitnie nie lubię. A i drzewa tu jakieś takie mikre. W dodatku wszędzie dookoła jest albo śmietnik, albo gruzowisko. Dobra, może innym razem. Państwu już podziękujemy i będziemy szukać dalej. Wracam na rampę, skąd jest całkiem ładny widok. Dobra perspektywa pozwala bez problemu uchwycić w kadrze całe składy, nawet te towarowe. I to bez siekących je na kawałki słupów trakcyjnych. Mam szczęście sfotografować nawet prototypową lokomotywę Gama Marathon bydgoskiej Pesy* ciągnącą długi zestaw cystern. Rzadki okaz na torach. I tylko pogoda wyraźnie kpi sobie ze mnie. Właśnie daje mi znać o swoim złym humorze padającymi z nieba kroplami łez. Pomóc jej nijak nie umiem, staram się więc nie zaogniać sytuacji i po prostu przeczekuję w milczeniu ukryty pod drzewem. Z pomocą przychodzi wiatr, który nieco może obcesowo przegania gromadzące się na niebie ciemne chmury. Korzystając z okazji, wycofuję się z powrotem na stację. Po drodze mijam kotkę. Na oko sądząc po wyjątkowym ubarwieniu to ta sama, która spała na starym torze. Wygląda na zajętą własnymi sprawami, nie zawracam jej więc głowy.

...pozwala uchwycić całe składy...

...ciągnącą długi zestaw cystern...

Elf z Trójmiasta do Bydgoszczy
AKAPITNie daje mi spać ten jutrzejszy nocleg. Nie lubię tak na żywioł. Moja natura planisty kłóci się z taką postawą. Zaczynam więc analizować rozkład jazdy i kombinuję. Nie ukrywam, że chodzi mi po głowie nieco zakręcony pomysł, by przespać się w miejscu, które znam z wakacyjnego pobytu w lipcu tego roku, kiedy to z Basią i Mają odpoczywaliśmy między innymi w Borach Tucholskich. Skłamałbym bezczelnie, mówiąc, że ten pobyt nie miał żadnego wpływu na cel mojej aktualnej włóczęgi. Dlaczego? No bo “Lubię wracać tam, gdzie byłem już”. Ten wers z piosenki Zbigniewa Wodeckiego niech posłuży za całe uzasadnienie. Zresztą, czy ja już o tym kiedyś nie wspominałem? Nieco przypadkiem znaleźliśmy wówczas dość sympatyczne miejsce nad niewielkim Jeziorem Trzebcińskim w Trzebcinie. Traf chciał, że znajdowało się ono około 4 kilometry od stacji kolejowej w Łążku. Stacji, na którą “zupełnie przypadkiem” wyciągnąłem moje dziewczyny akurat mniej więcej w porze przejazdu jednego z nielicznych w ciągu doby pociągów. I równie przypadkiem udało mi się go wówczas sfotografować. Gdyby tak zatem spróbować... Analiza rozkładu jazdy przynosi bardzo miłą odpowiedź. To kompletnie bezsensowne, ale za to zupełnie możliwe. Będę tylko musiał dwukrotnie w ciągu krótkiego czasu przejechać ten sam odcinek szlaku i to w tym samym kierunku. Po prostu zatoczę swego rodzaju koło ze sporą zakładką. Nawiasem mówiąc, spora część tego samego koła czeka mnie już dziś.
AKAPITW międzyczasie pogodzie wyraźnie poprawił się humor. Zaczyna nawet świecić słońce, a niebo wyraźnie nabiera błękitu. Choć temperatura w dalszym ciągu jest mocno umiarkowana. Przynajmniej jak na tę porę roku. Przy sąsiednich torach tego samego peronu stoją dwa szynobusy. Jeden z nich odjedzie zaraz do Grudziądza, drugi do Czerska. Ponieważ w Grudziądzu byłem dziś już dwukrotnie, wypadałoby skorzystać z oferty drugiego. Wsiadam. Nie ma zbyt wielu pasażerów. To zresztą częsty tutaj widok. Nie, żeby pociągi jeździły zupełnie puste. Kilka osób zawsze się znajdzie. Jednak kilkanaście to już raczej rzadkość. Nie inaczej jest i teraz, choć frekwencja wzrasta skokowo po przyjeździe pociągu Regio* z Bydgoszczy. Nawiasem mówiąc, z uwagi na skomunikowane* pociągów musimy na niego chwilę poczekać, bo jest opóźniony i sami z Laskowic również odjeżdżamy z 10-minutowym poślizgiem. Jedziemy teraz w kierunku serca Borów Tucholskich. Trasa pociągu biegnie głównie przez tereny zalesione, choć tak naprawdę w zwarty las wjeżdżamy dopiero za miejscowością Osie. Niedługo potem pokonujemy stalowy  most  na  rzece  Wdzie

...przy sąsiednich torach tego samego peronu stoją dwa szynobusy...
w Tleniu, podobno lekko kultowej borowo-tucholskiej (a może tucholsko-borowej) miejscowości. Wpadliśmy tu w lipcu z dziewczynami na krótka chwilę, ale nie urzekła nas jakoś wybitnie. Po krótkim spacerze zrobiliśmy wówczas samochodem w tył zwrot i wróciliśmy właśnie do Trzebcin, by tam zakotwiczyć na kilka dni.
AKAPITDojeżdżamy do Łążka. W lipcu 2012 roku przez miejscowość przeszło tornado. Przeszło oczywiście między innymi przez Łażek. Pas zniszczeń ciągnął się bowiem od okolic Tucholi aż do Elbląga. Jednak to tutaj las najbardziej ucierpiał. Wiatr powalił go wówczas około 550 hektarów. Nawet z pociągu widać szeroki, ciągnący się po horyzont pas wykarczowany niczym pod budowę autostrady, z tym że znacznie, znacznie szerszy. W najwyższym jego punkcie postawiono niedawno drewnianą wieżę, z której można dostrzec ogrom zniszczeń. Na nas zrobiło to wielkie wrażenie, bo oczywiście na tę wieżę również trafiliśmy w ramach jednego ze spacerów. Żeby nabrać jako takiego wyobrażenia o tym, co się tu stało, proponuję porównać dwa zdjęcia satelitarne. Pierwsze wykonane przed przejściem tornada, drugie nieco później.

Wda w Tleniu z mostu kolejowego

kiedyś był tu las
(foto z lipca 2017 r.)

wieża w okolicy Łążka
(foto z lipca 2017 r.)

przed...

...i po
AKAPITWysiadam w Czersku. Tutaj będę miał kolejną przesiadkę. Jednak nastąpi to dopiero za godzinę. W tym czasie mam zamiar przeprowadzić małą wizję lokalną stacji.
AKAPITHistoria kolei w Czersku sięga 15 sierpnia 1873 roku, kiedy to została otwarta linia kolejowa Tczew – Chojnice – Piła, stanowiąca odcinek Królewskich Kolei Wschodnich (Preußische Ostbahn). Kolej ta łączyła dwie stolice Królestwa  Pruskiego,  tj.

Berlin z Królewcem. W tym też czasie powstał w Czersku pierwszy dworzec, który zbudowano na obrzeżach ówczesnej wsi. Kolej otworzyła Czerskowi szeroką drogę do prężnego rozwoju i uprzemysłowienia. Szybko rozrastająca się stolica zjednoczonych Niemiec potrzebowała budulca. Zapewniały go Bory Tucholskie, a leżący w ich sercu Czersk stał się dzięki temu jednym z największych ośrodków przemysłowych w rolniczej krainie, jaką było wówczas Pomorze. Powstały tu młyny, tartaki, browar, cegielnia przędzalnia, fabryki mebli, stolarnie, papiernia i fabryka maszyn rolniczych. Rozwinęło się  rzemiosło  i  handel.  Początek  XX  wieku  przyniósł  nowe  inwestycje  kolejowe. W 1906 r. ukończono budowę linii do Laskowic i Czersk stał się ważnym węzłem  kolejowym.  W  1908 r.  wybudowano  nowy,  większy  dworzec, a prowadząca do niego ulica (obecna ul. Dworcowa) tętniła życiem. W planach było  uruchomienie  bezpośredniego  połączenia  Czerska z Gdańskiem przez Bąk, Kiszewę i Przywidz – byłaby to najkrótsza linia łącząca Gdańsk z Berlinem, a w Czersku zbiegałyby się dwie nitki wspomnianej wyżej Preußische Ostbahn. Kolej była kluczowym środkiem transportu także w II Rzeczypospolitej, dla której strategiczne znaczenie miał port w Gdyni. Pruskie plany zmodyfikowano i w 1928 roku Czersk połączono z ówczesną magistralą węglową*. Dzięki temu z Czerska przez Bąk i Kościerzynę można było łatwo dotrzeć do największego wówczas portu bałtyckiego, jakim była Gdynia. Dało to miastu i jego mieszkańcom nowe możliwości rozwoju oraz eksportu swoich wyrobów. W XXI wieku wszystkie historyczne linie kolejowe przebiegające przez Czersk są nadal czynne, Ruch pasażerski jest na nich znacznie mniejszy niż przed laty, ale nie ustają przewozy towarowe, a sam Czersk to w dalszym ciągu istotny węzeł kolejowy.
[informacja z tablicy znajdującej się na czerskim dworcu]

AKAPITJak zwykle najpierw biegam po stacji w poszukiwaniu tematów do zdjęć. Nie ma tu problemu z ich znalezieniem. Zwłaszcza że spotykam innego maniaka kolei. Podobnie jak ja wybrał się na przejażdżkę. Jednak będzie ona znacznie krótsza od mojej, nawet biorąc pod uwagę jedynie jej dzisiejszy wymiar. Wraca tylko do Tczewa, skąd wcześniej przyjechał. Nie robi zdjęć. Dla niego przyjemnością jest sama jazda. Ucinamy sobie miłą pogawędkę, w której czasie dowiaduję się o tutejszych ciekawostkach. Jedną z nich jest nietypowa i rzadko spotykana zwrotnica łukowa dwustronna. (Najczęściej spotykane na kolei są zwrotnice (inaczej rozjazdy) zwyczajne prawe lub lewe. Można po nich pojechać na wprost lub jak sama nazwa wskazuje zjechać na tor po prawej albo lewej stronie tego, po którym aktualnie się poruszamy. Nieco rzadsze są zwrotnice łukowe jednostronne. Montowane zazwyczaj na łukach umożliwiają jazdę po zwykłym łuku lub zmianę toru na tymże łuku. Bardzo rzadko spotykane są takie jak ta w Czersku, umożliwiające jazdę albo w prawo, albo w lewo, ale nie na wprost. Oczywiście to nie jedyne rodzaje zwrotnic. Są jeszcze zwrotnice krzyżowe, podwójne oraz wzajemne ich hybrydy. Nie będziemy się jednak zanudzać technicznymi szczegółami. [przypis autora])

...strzegą wyjazdów ze stacji...

zwrotnica łukowa dwustronna
AKAPITDrugim ciekawym stacyjnym elementem jest wieża ciśnień. Oczywiście nieczynna, ale za to fotogeniczna. Na koniec nie mógłbym nie wspomnieć o szeregu ramieniowych semaforów, które do spółki z mechanicznymi kształtowymi tarczami manewrowymi strzegą po obydwu stronach wyjazdów ze stacji. Jakby tego wszystkiego było mało, na niebie także zaczynają się dziać rzeczy niesamowite. Z jednej strony ostry błękit nieba, którego epicentrum znalazło się właśnie nad Czerskiem, a z drugiej otaczające miasto niemal ze wszystkich stron wały niezwykle malowniczych, choć i nieco złowieszczo wyglądających chmur. Wszystko to sprawia, że zdjęcia wychodzą naprawdę nieźle. Pod względem kolejowym też narzekać nie mogę. Najpierw przez stacje przetacza się towarowy skład zaprzężony w przebudowaną przez Newag z poradzieckiej “Tamary”* lokomotywę 15D/A. Należy do prywatnego przewoźnika i ciągnie wagony z węglem. Niestety, na co zwraca mi uwagę spotkany miłośnik kolei, jest to węgiel rosyjski, słabej jakości, za to tańszy. Wg niego ten mały prywatny przewoźnik dorobił się fortuny na imporcie tego właśnie surowca do Polski. Chwilę później na stację wjeżdża Link* Polregio jadący do Tczewa. Jego czerwono-pomarańczowe pasy pięknie współgrają kolorystycznie z błękitem nieba i piętrzącymi się ponad horyzontem białymi chmurami .

czerska wieża ciśnień

...przez stacje przetacza się towarowy skład...

Link z Tczewa
AKAPITPora na krótka przerwę. Kolejnym punktem programu po raz kolejny już dziś będzie sklep. Nadeszła pora posiłku, więc zakup kilku bułek, serka topionego i kefiru powinien uspokoić domagający się pożywienia się układ pokarmowy. Zanim to jednak nastąpi, na stacji wita mnie jej, jak podejrzewam stały bywalec rasy pręgowanej. Bezceremonialnie podchodzi i ociera się o moje nogi wyraźnie zadowolony. Gdy wracam ze sklepu, spoglądam na wyświetlacz termometru umieszczony na dworcowym budynku. Zapodaje 16,3 stopnia. Nieźle jak na sierpniowe popołudnie.
AKAPITZ wielkim zadowoleniem witam na stacji kolejnego Linka. Tym razem to mój pociąg. Pojadę nim do Chojnic. Zdradzę na chwilę Arrivę, ale pomiędzy Czerskiem i Chojnicami jej pociągi nie kursują. Po wejściu do wnętrza od razu zwracam uwagę na lekki zaduszek. Coś z klimatyzacją? Choć wobec panującej na zewnątrz temperatury spokojnie wystarczyłoby włączyć sam nawiew. O ile rzecz jasna taka możliwość w ogóle istnieje. Z moich dotychczasowych obserwacji wynika, że nie jest to wcale takie oczywiste.
AKAPITJedziemy teraz przez las. Las, który w pewnym momencie niespodziewanie zmienia się w pobojowisko. W tym momencie uświadamiam sobie, że przejeżdżamy właśnie przez kolejny obszar nawiedzony przez trąbę powietrzną. Tyle że te wydarzenia miały miejsce raptem dziesięć dni temu. Ogromna wichura, która wraz z frontem burzowym przetoczyła się przez Pomorze, najsilniej uderzyła właśnie w okolicy Chojnic. Przypominam sobie teraz słyszaną w mediach nazwę miejscowości Rytel. Rzut oka na rozkład – no tak, to przecież następny przystanek. Jedziemy kilka kilometrów a po obydwu stronach toru przez cały czas las, a raczej to, co z niego pozostało, przedstawia przerażający widok. Połamane w połowie wysokości grube sosny, inne wyrwane razem z korzeniami. Te, które starały się oprzeć żywiołowi, przygięte są łukiem, czasem niemal do ziemi. Obraz zniszczenia. Jak  gdyby  stado
olbrzymów urządziło tu sobie mecz piłki nożnej. Gdzieniegdzie pomiędzy tym leśnym rumowiskiem widać zabudowania. Widzę pasiekę złożoną z kilku uli stojącą pod czymś, co kiedyś było lasem. Teraz jest kupą powalonych pni. Wygląda abstrakcyjnie. Nagle spostrzegam, że w pociągu zapadła cisza. Umilkły rozmowy, a wszyscy pasażerowie spoglądają na widok za oknami. (Tragiczny bilans klęski  żywiołowej  to
6 ofiar śmiertelnych i wielu rannych. W samym powiecie chojnickim zginęło 5 osób, z czego dwie to młode harcerki z obozu w Suszku niedaleko wsi Rytel, która była epicentrum kataklizmu. Powaleniu uległo łącznie ponad 15000 hektarów lasu (przypomnę dla porównania – w 2012 było to 550 hektarów), zniszczonych zostało wiele budynków mieszkalnych, zerwanych wiele kilometrów linii energetycznych. To tylko suche liczby. Nie są w stanie oddać tragedii zamieszkałych tam ludzi. Nie ma jeszcze aktualnych zdjęć satelitarnych tamtego rejonu. Podejrzewam jednak, że skala zniszczeń może być przerażająca. Szukając informacji dla potrzeb tego tekstu, natknąłem się w sieci na wiele zdjęć i filmów przedstawiających te wydarzenia i ich skutki. Na mnie zrobiły piorunujące wrażenie. [przypis autora])
AKAPITPas zniszczeń ciągnie się niemal do samych Chojnic. One także ucierpiały w wyniku ataku żywiołu. Jednak w obrębie tutejszej stacji zniszczeń nie widać. Kolejowe życie toczy się tu normalnie. Na sąsiednim torze stoi “żelazko”* oczekujące na odjazd do Krzyża. Niedługo później przyjeżdża legendarny TLK Kociewie z Gdyni do Gorzowa Wielkopolskiego. Jego legenda  opiera  się  przede  wszystkim, a właściwie wyłącznie na systematycznych i znacznych opóźnieniach. O dziwo dziś przyjeżdża tylko 4 minuty po czasie.

...kolejowe życie toczy się tu normalnie...

...przyjeżdża legendarny TLK Kociewie...
AKAPITZ Chojnic jadę dalej. Przesiadam się do “mrówki”. Ona pojedzie do Bydgoszczy, ja wysiądę nieco wcześniej, w Wierzchucinie. Znów mogę się rozłożyć na wygodnej kanapie. Cały czas jednak mam w oczach obraz zniszczonego lasu. Zresztą to, co dostrzegam za oknem, nie daje mi zapomnieć. W polu widzenia pojawiają się co chwila połamane bądź powyrywane drzewa. Kontrastuje z tym panujący aktualnie spokój, sielankowe kolory i cienie będące dziełem zachodzącego właśnie słońca.
AKAPITCzeka nas teraz krótki przystanek w Tucholi. Krótki na tyle, by do odwłoka naszej “mrówki” móc podczepić drugą, z którą wspólnie udamy się w dalszą drogę. Słońce już zaszło, ale spektakl trwa. Teraz głównie na niebie. I choć chmury są lekko niepokojące – bez wątpienia część z nich to piętrzące się wysoko w górę cumulonimbusy – to mam jednak nadzieję, że nie zdążą się rozwinąć do groźnej, burzowej odmiany.


...przesiadam się do “mrówki”...

...sielankowe kolory i cienie...

...by móc do naszej “mrówki” podczepić drugą...

...część z nich to piętrzące się wysoko w górę cumulonimbusy...
AKAPITW Wierzchucinie pociąg zatrzymuje się kilka minut po godzinie 20. Zaczyna się zmierzchać. Choć sam Wierzchucin to maleńka osada, to historia tutejszej stacji kolejowej jest niezwykle ciekawa. Choć kolej zawitała tu ponad 100 lat temu, ranga Wierzchucina znacznie wzrosła dopiero w momencie poprowadzenia tędy wybudowanej w okresie międzywojennym wspominanej już dziś magistrali węglowej. Wówczas to niewielka stacyjka została z ogromnym rozmachem rozbudowana. Otrzymała dwa perony po bokach centralnie usytuowanego budynku dworca, dobudowano także kilkanaście długich torów postojowych dla pociągów towarowych i potężną wieżę ciśnień. Po II wojnie znaczenie Wierzchucina mocno  spadło,  ponieważ  ruch  towarowy
z południa kraju do trójmiejskich portów przeniósł się na dwutorową linię z Laskowic Pomorskich przez Tczew. Ruch pasażerski także zmalał, bo przechodzące przez Wierzchucin linie nie są zelektryfikowane. Obecnie jedynym operującym tu przewoźnikiem pasażerskim jest Arriva. Pociągi towarowe pojawiają się natomiast w Wierzchucinie bardzo rzadko. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że w lasach w okolicy Wierzchucina w czasie II wojny światowej znajdował się niemiecki poligon rakietowy “Heidenkraut”, z którego wystrzeliwane były rakiety V2.
AKAPITMuszę przyznać, że ta stacyjka ma w sobie coś. Mimo że większość torów jest zarośnięta trawą, a szyny pokrywa gruba warstwa rdzy, słychać tu jeszcze echa dawnej świetności. Ze stacji tory wybiegają w czterech kierunkach. Zazwyczaj pociągi pojawiają  się  na  nich w zbliżonym czasie. Wierzchucin pełni bowiem teraz rolę węzła przesiadkowego. Nasze pojawienie się na stacji poprzedziło wjazd dwóch innych składów. Choć zapadają ciemności, staram się wyciągnąć, ile się da z moich aparatów fotograficznych.

...staram się wyciągnąć...

...ile się da...

...z moich aparatów fotograficznych...
AKAPITPora rozglądnąć się za miejscem do spania. Wierzchucin będzie bowiem metą dzisiejszego etapu mojej eskapady. Położony w środku lasu wydaje się idealnym wyborem. Opuszczam stację i wchodzę kilkanaście metrów w las. Taka odległość w zupełności wystarczy. Nie będę zbyt widoczny dla postronnych oczu, a jednocześnie będę mógł skorzystać ze światła stacyjnych latarni. Dłuższą chwilę wybieram odpowiednie drzewa. W końcu rozwieszam moje obozowisko. Pakuję się do hamaka około godziny 22. Na wszelki wypadek zawieszam nad nim folię. W razie deszczu i w celu ochrony przed rosą. Przeciw komarom też powinna być skuteczna, choć te akurat wydają się nie być tutaj zbyt aktywne. Wewnątrz hamaka dzięki folii jest naprawdę ciepło. Do tego stopnia, że muszę dłuższą chwilę odczekać z przykryciem się śpiworem, a w końcu i tak go nie zapinam. Pomimo niewielkiego hamakowego doświadczenia szybko udaje mi się w miarę wygodnie ułożyć na boku i zasnąć.

...rozwieszam moje obozowisko...


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu

a
następny dzień