wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3
...dzień poprzedni

Dzień 5,
25 sierpnia 2017 r.


trasa:
Toruń Główny – Kutno – Łódź Kaliska – Łódź Widzew –
– Częstochowa – Kielce – Kraków Główny 
[584 km / 6 pociągów]
mapa

AKAPITBudzę się o 5:15. Alarm w telefonie rozlega się po pięciu minutach. Zmęczony zasnąłem błyskawicznie, jestem więc w miarę wyspany. Pobieżna toaleta w łazience i pakowanie zajmują ledwie kilka minut. Wychodzę cicho z pokoju, choć i tak w hostelu wielu gości chyba nie ma. Tradycyjnie wsuwam kartę pod drzwi recepcji i wychodzę na pusty peron dworca. Stoi przy nim jedynie samotny pociąg do Kutna. "Turbokibel" w wersji SPOT pomalowany w tygrysie barwy wróży średni komfort podróżowania. Oczywiście średni dla mojej lubiącej miękkości odwrotnej strony. No ale co poradzę, że mojemu kościstemu tyłkowi jest po prostu niewygodnie na twardych siedzeniach? A te są żywcem wyjęte z Bydgostii*. Nawet mają ten sam kolor obić. No nic, do Kutna wytrzymam, w końcu to “tylko” godzina czterdzieści cośtam. Zakładam, że od wczoraj krajobrazy znacznie się tu nie zmieniły, skupię się więc teraz na uzupełnieniu  notatek z podróży oraz sprawdzeniu w tablecie prognoz pogody i poczty. Podróż do pierwszego punktu etapowego mija mi więc szybko, choć przed samym Kutnem utykamy w polu w oczekiwaniu na sygnał zezwalający na wjazd na stację. Przepuszczamy pociąg jadący po linii “poznańskiej”, a następnie już bez przeszkód parkujemy przy jednym z peronów. Wysiadam. Słyszę komunikat o opóźnieniu pociągu Regio ze Skierniewic. 70 minut. Nieźle nałapał, zważywszy, że cała podróż na tym odcinku według rozkładu powinna trwać... 71 minut. Po chwili kolejny komunikat wieszczy 50-minutowe opóźnienie pociągu tym razem jednak do Skierniewic. Aha, to pewnie ten sam skład. Zamiast 20-minutowego postoju wróci niemal z marszu. A figa z makiem! Nie wróci. Nie wróci, bo po chwili kolejny komunikat zapowiada jego odwołanie i wprowadzenie komunikacji zastępczej. Ciekawe czy w ogóle wyjechał ze Skierniewic? Na szczęście dla mnie są to rozważania czysto akademickie, ponieważ pociąg ten obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczne śliwki na drzewie. Moja marszruta nie prowadzi dziś przez Skierniewice, a przez Łódź i pojadę tam nie pociągiem Regio, ale Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej, który zresztą właśnie podjeżdża do peronu. Obok pojawia się także EIC* Lech do Warszawy zaprzężony w Husarza*. Wstydziłbym się chyba jednak wsiąść do pociągu prowadzonego lokomotywą w tak wściekle różowym kolorku. Rozumiem, że operator kolejowego internetu ma takie, a nie inne barwy firmowe, ale gdzieś powinna być granica dobrego smaku. Lokomotywa wygląda jak najbardziej różowa z różowych lalka Barbie. Fuj!
AKAPITW pociągu ŁKA konduktor sprawdzający bilety ma wątpliwości, czy prócz legitymacji inwalidy nie powinienem mieć także kopii orzeczenia. Muszę zresztą przyznać, że jest bardzo grzeczny i po prostu nie jest tego pewny. Mówi, że musi sprawdzić. Ponieważ taka historia zdarza mi się raz czy dwa razy do roku, jestem już na nią przygotowany i odpowiednie przepisy mam w tablecie. Sprawa się zatem szybko wyjaśnia, a konduktor grzecznie przeprasza.
AKAPITW Łodzi Kaliskiej zasadniczo mam nieco ponad godzinę. Mógłbym się wybrać do miasta, tylko... No właśnie. To trochę za mało by gdziekolwiek dotrzeć i sensownie spędzić czas. Kupuję więc tylko dwie kanapki w dworcowym kiosku i zjadam je na śniadanie, zastanawiając się, jaka idea przyświecała projektantowi przezroczystego kosza na śmieci. Transparentność życia odpadków? Szwendam się potem po peronach i fotografuję. Mógłbym co prawda odjechać stąd nieco wcześniej, kolejną przesiadkę mam na Widzewie, ale jeżeli mam czekać godzinę tam, na wygwizdowie, to wolę już spędzić ją tutaj, gdzie przynajmniej coś się dzieje. A dzieje się, bo niemal wszystkie zapowiadane pociągi odjeżdżają z innych peronów niż zazwyczaj. Jest więc niezłe zamieszanie, a pasażerowie biegają z bagażami jak koty z pęcherzem. Ponadto w skrytości liczę też na to, że znów uda mi się do Widzewa przejechać “rekinem”*. Rozkładowo to ten sam pociąg, którym jechałem, a raczej wracałem z mazurskiej włóczęgi na początku lipca. Wtedy był to właśnie  “rekin”.  Jednak  dziś  nic z tego. O wyznaczonej godzinie zajeżdża SA135 do Opoczna. Jak się nie ma co się lubi... to się tłucze szynobusem. Na szczęście to tylko kilkanaście minut. Na stacji Widzew jak zwykle hula wiatr. Taki w przenośni. A może to tylko ja jestem tu zawsze o takiej cichej porze. Według rozkładu stacja przez cały dzień powinna tętnić życiem, a tu na wszystkich peronach pusto. Tylko w leżącej obok zajezdni Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej odpoczywa kilka Flirtów*.

...jaka idea przyświecała...

...zajeżdża SA135 do Opoczna...

...w zajezdni Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej odpoczywa kilka Flirtów...
AKAPITPo kilkunastu minutach oczekiwania z Łodzi Fabrycznej przyjeżdża pociąg Regio do Częstochowy. To “turbokibel” w barwach województwa łódzkiego, jakim już nie raz zdarzało mi sie jechać. Zajmuję miejsce niedaleko trójki młodych mężczyzn. Z ich rozmowy wnioskuję, że przynajmniej jeden jest w jakimś stopniu kolejarzem. Choć staż w zawodzie ma chyba niewielki, bo w Koluszkach stojącego przy sąsiednim peronie Darta* bierze za Flirta, a w dodatku przypisuje jego konstrukcję Austriakom.
AKAPITMuszę skorzystać z toalety. Tak to już w życiu czasami bywa. W tym pociągu jest bardzo specyficzne rozwiązanie racjonalizatorskie. Po zamknięciu drzwi od wewnątrz toalety gaśnie w niej światło. I może nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, jednak w zmodernizowanej toalecie nie ma okna. Zatem za całe oświetlenie musi wystarczyć nikła poświata ledów podświetlających przyciski do spuszczania wody. Jest klimat i nastrój, ale czy miejsce na pewno jest do tego odpowiednie? W pociągu jest jeszcze jedna innowacja, której dotąd w takich okolicznościach nie spotkałem. Nie ma w nim co prawda automatu do sprzedaży biletów, ale jest za to... automat z napojami i słodyczami.
AKAPITDroga do Częstochowy mija mi szybko. Tu od razu idę do baru U Matuli. Pora jest już obiadowa, a ja mam wielką chęć zjeść coś ciepłego. Dziś odwiedzam drugą siedzibę baru położoną nawet nieco bliżej dworca na tyłach kamienicy przy al. Wolności. Jest tu zdecydowanie więcej przestrzeni. Jednak mimo że kolejka nie jest zbyt długa, to posuwa się strasznie powoli. Nerwowo spoglądam na zegarek. Z niemal 50 zostało mi już tylko 30 minut, ale przy takim tempie... Coś jakby organizacja zawodzi. Za to pani przyjmująca zamówienia ma tak donośny i świdrujący bębenki głos, że niepotrzebny jest jej mikrofon do komunikacji z kuchnią. W końcu udaje mi się zamówić barszcz ukraiński i pierogi z mięsem. Pierwotne plany były nieco inne, ale wobec kurczącego się błyskawicznie czasu postanowiłem wybrać coś, na co nie będzie trzeba czekać. Tutejszy barszcz już znam. Jest bardzo smaczny. Niestety pierogom z czystym sumieniem już tej cechy przypisać nie mogę. W sumie dość mocno przypominają mi te z Kutna. Suche i bezpłciowe. Do tego gorące, a to akurat jest mi teraz wybitnie nie na rękę. Nie dojadam porcji i biegnę na dworzec. Stoi tu już gotów do odjazdu świętokrzyski Elf*. Znów zawód. Liczyłem

...gotów do odjazdu świętokrzyski Elf...
na Impulsa i jego wygodne skórzane fotele. No i co tu dużo mówić, Impuls ze swoimi trzema wagonami jest zdecydowanie  bardziej  pojemny  niż  dwuwagonowy  Elf,  w  którym  teraz z trudem znajduję wolne miejsce. Pora popołudniowego szczytu właśnie się rozpoczyna.
AKAPITZnów przecinamy połacie wyżyn krakowsko-częstochowskiej i kieleckiej. Tę trasę znam już niemal na pamięć i niewiele jest mnie tu w stanie zaskoczyć. Mimo to wyglądam ciekawie przez okno. Jeżeli uważnie wypatrywać, można czasem dostrzec zająca pryskającego z przytorowego rowu lub sarny przyglądające się ciekawie, lecz ze stosownej odległości przejeżdżającemu pociągowi. Chyba zdążyły się przyzwyczaić, bo kolej wydaje się nie robić na nich wielkiego wrażenia. Najczęściej jednak można zaobserwować bażanty, które podrywają się spłoszone i po krótkim ciężkim locie opadają kilkadziesiąt metrów dalej. Dziś widziałem także spacerujące po polach bociany i żurawie. Było to jednak rano, jeszcze na północy kraju. Ptaki wcale nie wyglądały na  szykujące  się  do  odlotu.  Czyżby  czekała  nas

długa i ciepła jesień? Na jednym z przystanków do wagonu wpada konik polny. Dwie stacje dalej młoda dziewczyna łapie go i nie robiąc mu krzywdy, wysiada, zabierając go z sobą. Na czyjś nieco ironiczny komentarz, że to tylko zwykły robak, odpowiada stanowczym głosem, że mimo to ma takie samo prawo do życia jak człowiek i że w dzisiejszych czasach niestety mało kto o tym pamięta. Miałbym ochotę ją za to uściskać.
AKAPITDo Kielc przyjeżdżamy planowo, tymczasem pociąg do Krakowa jest 10 minut opóźniony. Oczekujących na niego jest jak zwykle sporo. W Kielcach również nastała pora powrotów z pracy i szkoły do domów. Na szczęście z doświadczenia wiem, że zazwyczaj wysiada tu równie liczna grupa. Mam poza tym farta. Pociąg zatrzymuje się tak, że zajmuję pozycję dokładnie na wprost drzwi. Dzięki temu udaje mi się znaleźć miejsce w “czwórce”* przy oknie. Oczywiście nie mam jej na wyłączność, ale moje długie kończyny zniechęcają do zajęcia miejsca naprzeciw mnie, tym bardziej że fotel ten jest popsuty i zablokowany w pozycji rozłożonej, co dodatkowo redukuje przestrzeń na nogi. Po drodze nadrabiamy kilka minut, ale wyłącznie kosztem krótszych postojów. Jednak w Słomnikach musimy przepuścić depczące nam po piętach Pendolino*, a to z kolei wymusza postój dłuższy niż normalnie i powoduje powrót do 10-minutowego opóźnienia. Chyba już go nie wytracimy, bo do Krakowa zostało raptem 30 kilometrów. Słońce zniża się do linii horyzontu. Kto będzie wcześniej u kresu swej wędrówki ono czy ja? Mam nadzieję, że jednak ten pojedynek wygram. Pociąg wydaje mi się sprzyjać, bo na tak krótkim odcinku nadrabia jednak aż 8 minut. Dzięki temu, gdy dochodzę na przystanek tramwajowy, podjeżdża do niego mój tramwaj. Idealnie! Teraz jeszcze pół godzinki wliczając w to objazdową trasę tramwaju i jestem w domu. Wygrałem! Słonko dobiegnie do mety dopiero za pół godziny. Będę mógł pomachać mu na pożegnanie z własnego balkonu.
AKAPITFinito! Pięć dni poza domem, dwie noce przespane w hamaku i nieco ponad dwa tysiące przejechanych kilometrów, a także imponująca ilość zdjęć, z których przynajmniej część będzie nadawać się do publikacji. Jestem zadowolony również z tego, że udało mi się przetestować nową formę nocnego wypoczynku. Hamak jest całkiem niezłym miejscem do snu i na pewno jeszcze nie raz będzie przeze mnie wykorzystywany w czasie różnych wędrówek. Jestem zadowolony, bo udało mi się także osiągnąć główny cel podróży, czyli przejechać wszystkimi trasami obsługiwanymi przez Arriva RP. A trasy te okazały się do tego wyjątkowo malownicze.
AKAPITKoniec wakacji nadchodzi wielkimi krokami. Zostało mu ich raptem kilka do zrobienia, tak jak kilka dni w kalendarzu dzieli nas od początku września. Jednak nie mam bynajmniej zamiaru spocząć na laurach. W końcu tyle jeszcze kolejowych tras zostało do przejechania. Nie tylko zresztą w Polsce. Czas pokaże.


Finito!

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


następny dzień