wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3


Dzień 1,
21 sierpnia 2017 r.


trasa:
Kraków Mydlniki – Katowice – Lubliniec –
– Wrocław Główny – Poznań Główny – Inowrocław –
– Toruń Główny 
[591 km / 6 pociągów]
mapa

AKAPITDwa dni temu wróciłem z niemal tygodniowego fotograficznego wypadu na południe Małopolski i Podkarpacia. Ledwie zdążyłem jako tako przeprać się i zrzucić zawartość kart pamięci na twardy dysk komputera, a coś znów wypycha mnie z domu. Basia po wakacjach rozpoczęła już pracę. Koniec sierpnia to u niej zawsze gorący okres, stąd gościem w domu bywa rzadkim i raczej na krótko. Nie mam najmniejszego zamiaru siedzieć w domu, a tym bardziej sam, więc ucieczka w plener jest moim zdaniem oczywista i usprawiedliwiona.

schemat sieci połączeń Arriva RP w 2017 r.
AKAPITGdy miesiąc temu z niewielkim okładem spędziliśmy kilka sympatycznych dni całą rodziną w Borach Tucholskich, bardzo nam się tam wszystkim spodobało. Mnie zwłaszcza dlatego, że odkryłem tam wiele kilometrów dość gęstej sieci kolejowej. Sieci o tyle ciekawej, że niezelektryfikowanej. A nic tak przecież nie psuje fotograficznych kadrów, jak trakcyjne słupy. Oczywiście ruch na tych liniach (rzecz jasna nie wszystkich, część od lat jest nieużytkowana) jest mniej niż umiarkowany, a organizuje  go  polski  oddział  spółki  Arriva. Z przewoźnikiem tym miałem już styczność w 2015 roku podczas pierwszej kolejowej włóczęgi. To właśnie pociąg Arrivy umknął mi z Jabłonowa Pomorskiego i skazał na spędzenie dość niezwykłej nocy w tym niewielkim miasteczku. Rzut oka na schemat sieci regularnych połączeń przewoźnika wystarczył, by stwierdzić, że nie powinno  być  problemu z zaliczeniem jej w całości. Trzeba było tylko wywołać rozkład jazdy na ekran monitora i...
*  *  *

AKAPITGdybym wieczorem przez przypadek położył młotek obok telefonu z nastawionym budzikiem, miałbym niechybnie okazję do wymiany go na nowy. Nie położyłem, więc będę musiał się z nim jeszcze trochę pomęczyć. Sygnał, który rozległ się o 4:20, a więc jak na mnie nie o porze bardzo kosmicznej, wyrwał mnie z tak głębokiego snu, że przez chwile zastanawiam się, gdzie jestem, co tu robię i w ogóle o sssoo kurna chozzzii? Z trudem dociera do mnie, że pora wstawać, bo kolejna przygoda czeka spakowana we wnętrzu plecaka. Wszystkiemu winne jest to, że pakowanie go skończyłem dopiero około północy. A to z kolei było efektem zaledwie jednego dnia na całkowite przeorganizowanie się po poprzednim wyjeździe. Wstaję z lekkim ociąganiem i jem śniadanie. Wychodząc cicho z domu, wszak pora jest nieprzyzwoita, z niejakim niesmakiem konstatuję, że plecak jest dość ciężki. Choć tak po prawdzie to wiele w nim nie ma. Starałem się spakować naprawdę minimalistycznie. Nie biorę sprzętu kuchennego, nie biorę namiotu, ilość ubrań ograniczyłem do niezbędnego minimum. W końcu jadę tylko na pięć dni. Za sypialnię, przynajmniej częściowo, będzie mi służył hamak. To kolejna metoda spędzania nocy, którą chcę wypróbować. No dobra, trochę cyganię. Faktycznie pierwsze próby zostały już przeprowadzone. Spałem w nim cztery noce, gdy byliśmy z Basią u jej siostry nad morzem. Oczywiście sen w hamaku wiąże się z pewnymi ograniczeniami, ale gdy człowiek już opanuje metodę układania się w nim “po brazylijsku” i przećwiczy zmiany pozycji, spanie może być naprawdę wygodne i relaksujące. Dla mnie główną zaletą hamaka jest jego stosunkowo niska waga. Mój z zawieszeniem waży około 700 g. Może to nie wybitnie mało jak na hamak, ale jest to dość wypasiony, a może raczej pancerny model polskiej (to także miało wpływ na mój wybór) firmy Lesovik. Zanim dokonałem zakupu, długo rozważałem, jaki ten idealny dla mnie hamak być powinien. Kierując się opiniami internautów, odrzuciłem siatkowe. Podobno wyspać się w nich nie sposób. Kolejne, które odpadły to te wykonane z przemakalnych materiałów. W przypadku braku możliwości rozwieszenia mój hamak będzie bowiem służył za przykrycie rozłożonego na ziemi legowiska. Poza tym powinien być wytrzymały i rzecz jasna w kolorze zbliżonym do maskującego. Stąd wybór hamaka Pantera 2. Nieco się na niego wykosztowałem (189 zł), więc zawieszenie z samozaciskową, bardzo wygodną regulacją (tzw. whoopie sling) wykonałem już samodzielnie z linki Dyneema. Nawiasem mówiąc, dokładnie takiej samej, z jakiej robi je producent hamaków. Dzięki temu zamiast wydać za komplet z taśmami, karabinkami i tzw. cięciwą 210 zł, wydałem około 80. Przy czym mam w tej cenie dodatkową linkę do rozwieszenia np. tarpa. W przypadku rozwieszania hamaka w ciemnawym, wieczornym lesie, gdy nie mamy ochoty na sen “na nietoperza” z głową w dół, whoopie sling pomagający błyskawicznie złapać poziom, jest po prostu nieodzowny. W sieci jest sporo filmów wyjaśniających zasadę działania oraz opisujących jak samodzielnie można go wykonać, nie będę się więc nad tym tematem specjalnie rozwodził. Do spania w hamaku wbrew pozorom niezbędna jest karimata oraz oczywiście śpiwór. Należy również pomyśleć o zabezpieczeniu się przed komarami.

...trudno jest się tu nie ubłocić po kolana...
AKAPITGadu, gadu o hamakach, a w międzyczasie dobrnąłem na stację w Mydlnikach. Aktualnie  w  związku  z  prowadzoną  przebudową  przedstawia   ona   sobą   obraz   nędzy i rozpaczy. W szczególności droga dojazdowa, a dla mnie dojściowa. Naprawdę trudno jest się tu nie ubłocić po kolana. Na szczęście na samą stację iść nie muszę. Dziś znów rozpocznę podróż autobusem komunikacji zastępczej*, choć to samo akurat specjalnie mnie nie  cieszy. W końcu nie po to jeżdżę pociągami, żeby jechać autobusem. Jednak gdy się nie ma co się lubi... Niebo na wschodzie zaczyna się rozjaśniać. Po dniu solidnych opadów i dość drastycznym ochłodzeniu wszystko spowijają jeszcze delikatne pasemka porannej mgły. Prognozy na dzisiejszy dzień nie są zbytnio optymistyczne. Być może nie będzie lało, ale na pełne słońce także nie mam co liczyć. Zresztą, po co mi pełne słońce?
AKAPITAutobus wolno podjeżdża na wyznaczone miejsce i zawraca. W tej ciasnocie to nie lada wyzwanie. Wsiadam. We wnętrzu może z dziesiątka zaspanych pasażerów. Co  najmniej
część z nich to jadący do pracy kolejarze. Gdy dojeżdżamy do Rudawy, słońce wychyla swą pomarańczową głowę zza widnokręgu. Także szykuje się do pracy. W Krzeszowicach następuje szybka przesiadka do oczekującego tam Impulsa*. W ramach walki z sennością biorę się za robótki ręczne. Tu guzik wymaga mocniejszego przyszycia, tam zwisające nitki trzeba poobcinać, a gdzieś pasek się poluzował i potrzebuje dociągnięcia. Żeby wszystko potem grało, w ekwipunku ordnung muss sein.
AKAPITPociąg z wolna toczy się w kierunku Katowic. Minęliśmy Trzebinię, Jaworzno, potem Mysłowice. W końcu dojeżdżamy do celu. Tu poczekam 40 minut na kolejne połączenie. O dziwo w Katowicach słońce pracuje na pełny etat, spaceruję więc po peronach. Przerwę w długiej podróży zrobił sobie właśnie TLK* Korsarz jadący z Kołobrzegu do Krakowa. Korzystam z okazji i robię mu  zdjęcie.  Moja  dalsza  marszruta  wiedzie  przez


...słońce wychyla głowę zza widnokręgu...

TLK Korsarz na katowickiej stacji
Lubliniec. Pojadę do niego kibelkiem*, który o wyznaczonej porze podjeżdża na peron. O dziwo, jak na Koleje Śląskie, jest czysty z zewnątrz. Pasażerów nie ma wielu, nie muszę się więc martwić o miejsce. Niestety przypomina o sobie krótka noc. Strasznie ziewam. Wszystkie muchy z okolicy pouciekały w popłochu, bojąc się połknięcia.
AKAPITJedziemy przez śląski zurbanizowany i co tu dużo mówić, mocno zaniedbany krajobraz. Widoki nie są porywające. Stare, otrząsające się z tynku kamienice, zagracone podwórka, śmieci zalegające przytorowe rowy. Krajobraz ogólnej niemocy i braku chęci do czegokolwiek. Przecież by uporządkować przestrzeń wokół siebie, nie trzeba wiele. Wystarczy zakasać rękawy. O wiele łatwiej jest jednak siąść z piwem na rozpadającej się, wyrzuconej przez sąsiada na podwórko sofie czy starym fotelu, narzekać i nie dostrzegać belki we własnym oku, jednocześnie wytykając obecność drzazgi w innym.


...w barwach województwa dolnośląskiego...
AKAPITMamy 4 minuty opóźnienia. Z mojej perspektywy nie są groźne, o ile rzecz jasna nie rozciągną się ponad przyzwoitą miarę. W Tarnowskich Górach wsiada spora grupa nowych pasażerów. Zapewne jadą do pracy. To przecież pora porannego szczytu przewozowego. Niemniej jednak pociąg i tak świeci pustkami. Pół godziny później pociąg zatrzymuje się w Lublińcu. Przechodzę na sąsiedni peron, gdzie czeka już kolejny kibel, tym razem w biało-żółtych barwach województwa dolnośląskiego. Okazuje się przy okazji, że mój poprzedni środek lokomocji owszem, był czysty, ale tylko z jednej strony. Drugą burtę zdobią bohomazy wykonane sprayem przez jakiegoś półmózga. Kolejnym punktem etapowym będzie Wrocław. Tymczasem na niebie znów zmiana dekoracji. Zaciągnęło się chmurami, do tego wieje silny i wcale nie najcieplejszy wiatr. Niemal trudno uwierzyć, że jeszcze dwa dni temu w Sanoku kryłem się w cieniu przed upałem.
AKAPITDolnośląski kibelek w pełni zasługuje na swoje miano. Niestety po wstępnym zajęciu miejsca muszę się przesiąść, bo z toalety (to lekki eufemizm  w  stosunku  do  tego,  co  reprezentuje  sobą  ten  “przybytek”)  capi  niemiłosiernie.  Za   oknem   ciągną   się   ścierniska z porozrzucanymi luźno belami słomy i skoszone łąki, na których leżą opakowane białą folią bele kiszonki. Przy torach żółci się nawłoć zwana też mimozą. Czyżby rację miał Czesław Niemen, słowami piosenki mówiąc, że “mimozami jesień się zaczyna”? Tak naprawdę do początku kalendarzowej jesieni pozostał jeszcze miesiąc, więc mam nadzieję, że to ochłodzenie to tylko chwilowy kaprys późnego lata. Zresztą, gdy patrzę na ludzi, wydaje mi się, że nie wszyscy w ogóle ostatnią zmianę pogody dostrzegli. Gdzie nie spojrzeć, królują T-shirty, szorty i klapki na nogach.
AKAPITDo Kluczborka jedziemy głównie lasami. Krajobraz za oknem jest więc nieco monotonny, a sen w dalszym ciągu nie daje za wygraną i upomina się o należne mu godziny. Postanawiam z nim nie walczyć i ucinam sobie krótką drzemkę. Nie pomaga. Kawa by się przydała. Taka słodka, z mleczkiem i... ;-) Niestety w ramach minimalizacji bagażu termos nie był nawet na liście oczekujących. I bez niego plecak był dostatecznie ciężki. Aby mu, a przy okazji sobie, jeszcze bardziej ulżyć, zaczynam wyjadać część prowiantu. Na początek idą trzy banany. I już w plecaku jest co najmniej pół kilo mniej.
AKAPITZa Kluczborkiem pociąg wyraźnie zwalnia. Dotąd jechał całkiem żwawo, teraz jednak jego prędkość oceniam na maksimum 60 km/h. Oczywiście nie jest to pęd znany mi z trasy katowickiej, gdzie składy zasadniczo poruszają się około 30, momentami osiągając zawrotne 40 km/h. Niemniej jednak droga nieco się dłuży. Najwyraźniej jednak jest to tempo planowe, bo do Wrocławia dojeżdżamy zgodnie z rozkładem. Najwyższy czas, bo mimo zjedzonych bananów zaczynam już wyraźnie czuć głód. Czy muszę pisać, dokąd kieruje pierwsze kroki? Dla porządku jedynie powiem, że do znanego z kilku poprzednich pobytów we Wrocławiu baru “Magia Smaku” na ul. Senackiej. Dziś zjem pełny obiad. Nie jest do końca pewne, kiedy nadarzy się ku temu kolejna okazja, trzeba zatem korzystać. Zamawiam wypróbowaną już zupę gulaszową i mielonego z ziemniakami oraz surówką. Płacę 21 zł, więc może jak na bar nie jest to specjalnie tanio, jednak jedzonko jak zwykle bardzo mi smakuje.
AKAPITMam jeszcze trochę czasu, zatem najedzony postanawiam po raz kolejny już udać się w kierunku starego miasta. Pogoda jest mocno nieokreślona. Gdy wychodzi słońce, w jego promieniach momentalnie robi się gorąco. Kiedy tylko jednak schowa się za chmurami, które gnane wiejącym wiatrem przewalają się po niebie, odczuwalna temperatura gwałtownie spada. Bądź tu mądry człowieku i ubierz się stosownie do aury. Tym razem do centrum pojadę tramwajem. Tak będzie po prostu szybciej, choć i tak czasu wystarczy mi tylko na kilka chwil spędzonych na Ostrowiu Tumskim. I tak małymi kroczkami od wyjazdu do wyjazdu zwiedzam sobie Wrocław. Poprzednim razem zdołałem dojść jedynie do Mostu Piaskowego, a jeszcze wcześniej nie opuściłem w ogóle okolic dworca. Dziś mogłem już dojść pod samą Katedrę św. Jana Chrzciciela. Robię zatem wyraźne postępy. Wracam przez Most Tumski. Zwyczaj wieszania przez zakochanych kłódek na barierach mostów i wyrzucania kluczyka do płynącej poniżej wody nie jest mi obcy, choć nie z autopsji. Jednak to, co widzę tutaj, przerasta moje wszelkie wyobrażenia. Bariery po obydwu stronach są oblepione kłódkami niczym pszczeli rój pszczołami. Zastanawiam się nawet, ile te wszystkie kłódki mogą ważyć i jaki ma to wpływ na nośność budowli.

widok na Ostrów Tumski i Most Tumski

Katedra św Jana Chrzciciela

...ile te wszystkie kłódki mogą ważyć...
AKAPITNa dworzec także wrócę tramwajem. W samą porę kryję się pod przystankową wiatą, bo właśnie przychodzi krótkotrwały deszczyk. Całkiem wiosenna pogoda nam nastała. Kapryśna jak panna na wydaniu. Po kilkuminutowej przejażdżce dojeżdżam do dworca. Stojąc już pieszo na skrzyżowaniu w oczekiwaniu na zmianę świateł, przypominam sobie o lokalnej zasadzie: ”idź tam, gdzie zielone, a nie tam, gdzie wydaje ci się bliżej”. Niestosowanie jej w życiu znacznie spowalnia dotarcie do celu. Przynajmniej tu w okolicy dworca. Ciekawe czym też przyjdzie mi jechać do Poznania. Zasadniczo na tej trasie powinien to być “tyrgrys”*, ale niestety ta odmiana modernizacji kibli słynie z dość częstych awarii. Moje obawy okazują się słuszne. Na peron podjeżdżają dwa spięte w trakcję podwójną kible. Jeden z nich nosi barwy dolnośląskie, drugi klasyczne, grafitowo-czerwone Przewozów Regionalnych*. Gdy pociąg mnie mija, zapuszczam żurawia przez okna. Dolnoślązak ma skajowe kanapy i to decyduje o jego wyborze, ponieważ drugi skład zdążył się już dorobić twardych foteli. Ludzi jest sporo, a na kolejnych wrocławskich przystankach znacznie ich przybywa. Zaczyna się powoli pora powrotów z pracy. Zgodnie z moimi przewidywaniami na odcinku do Rawicza większość pasażerów wysiada. W Lesznie niemal równocześnie z nami wjeżdża na peron skład prowadzony parowozem. Nie jest to skład retro, bo wagony, choć są oliwkowe, wyglądają na w miarę współczesne. W dodatku dziś jest poniedziałek. Coś mi się kołacze po głowie, że w ramach atrakcji pomiędzy Wolsztynem i Lesznem, a także Wolsztynem i Poznaniem kursować miały regularne rozkładowe pociągi prowadzone właśnie trakcją parową. Mam poważne wątpliwości, czy to aby na pewno słuszna idea. To wygląda trochę tak, jakby w Krakowie uruchomić regularny konny tramwaj mający w założeniu wozić mieszkańców pomiędzy przystankami komunikacji miejskiej, a nie przyjezdnych po turystycznej trasie. Niby można, ale koni jednak trochę żal. Podobnie jak parowozu, którego utrzymanie jest przecież praco- i czasochłonne, a przede wszystkim kosztowne. (Jak donoszą kolejowe portale, w 2018 roku kursy parowozami na powyższych trasach zostaną utrzymane, ale – uwaga – nie w niedziele i święta. Czyli akurat nie wtedy, kiedy mogliby być chętni specjalnie na taką stylową przejażdżkę. Co już nie raz wykazywałem, niezbadane są wyroki kolejowych mędrców. [przyp. autora ze stycznia 2018 r.])
AKAPITTuż przed Poznaniem niebo po raz kolejny zasnuwa się chmurami. Właściwie nawet zaciąga i to dość szczelnie. Chwilę później nadchodzi regularna ulewa, która bębni grubymi kroplami o dach pociągu i błyskawicznie załzawia wszystkie okna. Na szczęście tego typu ulewy mają w zwyczaju tak samo szybko przychodzić, jak i przemijać. Dlatego też, gdy wjeżdżamy na poznański dworzec, z nieba spadają już tylko pojedyncze krople. Niestety w znajomej cukierni w przejściu podziemnym już nie ma drożdżówek. Choć obiektywnie patrząc, może to i lepiej. W końcu było, nie było cukier to podobnież biała śmierć, tak samo zresztą jak biała mąka. Tylko co ja poradzę, że tak lubię drożdżówki?
AKAPITPoszukiwania peronu 2a (czy ja kiedyś wspominałem, że poznański jest najbardziej nieergonomicznym dworcem w Polsce?) zwieńczone zostają sukcesem. Jednak gdybym miał tylko kilka minut na przesiadkę, byłoby kiepsko. Czekający tu “tygrys” do Inowrocławia jest mocno przepełniony. Nastał już zdecydowanie czas powrotów do domu. Wobec braku miejsc


...“tygrys” do Inowrocławia...

...zmienia się dość dynamicznie...
siedzących staję przy drzwiach i przysłuchuję się rozmowom grupki szkolnej młodzieży umawiającej się na wspólną imprezę. Ruszamy równo z wybiciem godziny 18:00. Po drodze wpatruję się w niebo, którego obraz znów zmienia się dość dynamicznie. Momentami wygląda, że pogoda wyraźnie się poprawia, by po chwili wyciągnąć nową, zachmurzoną talię kart i licytować “bez atu” solidną ulewą. Na szczęście mogę spoglądać w górę bez obaw. Dziś spać będę pod dachem. W Toruniu w zaprzyjaźnionym już właściwie hostelu Toruń Główny czeka na mnie łóżko w wieloosobowym pokoju. Większość pasażerów wysiada w  Gnieźnie, a ja w końcu znajduję miejsce siedzące. Po mniej  więcej  półtorej  godzinie  od  wyruszenia z Poznania skład dojeżdża do Inowrocławia. Mam tylko 5 minut na przesiadkę, a pamiętając o tym, że tutejsza stacja na pruską modłę jest podzielona dworcowym budynkiem na dwie części, nieco się denerwuję. Na szczęście mój pociąg wjeżdża na peron minutę przed czasem,
ale i tak mocno wyciągam nogi. Tutejszy budynek dworca po trwającym bardzo długo remoncie został w końcu oddany do użytku. Nie mam jednak czasu przyjrzeć mu się z bliska. Robię tylko zdjęcie z zewnątrz i idę na leżący po jego drugiej stronie peron, przy którym czeka już “turbokibel”* do Torunia. Za niecałą godzinę powinniśmy być u celu. Coś mi podpowiada, że pójdę dziś wcześnie spać. Za mną słabo przespana noc, a właściwie kumulacja kilku krótkich nocy oraz pełen wrażeń dzień. Przede mną zaś kolejna wczesna pobudka. Trudne jest życie kolejowego maniaka.
AKAPITTen skład wygląda znajomo. Jestem niemal pewny, że jechałem nim w 2015 roku podczas swojej pierwszej włóczęgi. Nie daje mi to spokoju, więc wyjmuję z plecaka tablet i sprawdzam w fotograficznym archiwum. Faktycznie! Wówczas wypożyczony przez właściciela jeździł w barwach Arrivy, teraz wrócił do Przewozów Regionalnych. Zatoczyłem   zatem   swego   rodzaju   koło w czasoprzestrzeni. Choć w tym roku jestem tu kilka dni później  i jadę  z  zupełnie  innego

...został w końcu oddany do użytku...

...skład wygląda znajomo...
kierunku. Skład na rozjazdach mocno hałasuje. Coś w nim strzela i trzeszczy. Mam jedynie nadzieję, że nie gubimy po drodze żadnych istotnych elementów.
AKAPITNauczony doświadczeniem kilku spędzonych tu w poprzednich latach nocy liczę na to, że w hostelu nie będzie tłumów. Powiem więcej, liczę nawet na to, że będę w pokoju sam. Choć zdaję sobie sprawę, że to byłby już zbytek łaski ze strony niebios. W recepcji wita mnie sympatyczna młoda dziewczyna. Formalności trwają mniej niż minutę. Idę do pokoju. Nie jest źle, ale i nie idealnie. Jedno nieco zmierzwione łóżko wygląda na zajęte. Nie mam jednak sił przejmować się tym. Zostało mi ich tylko tyle, ile potrzeba do wzięcia prysznica. Kładę się spać ze stoperami w uszach i choć jest dopiero 21:30, zasypiam chyba błyskawicznie.

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


następny dzień