|
Dzień
2,
18
sierpnia 2016 r.
trasa:
Toruń Główny – Bydgoszcz
Główna –
Tczew – Gdynia Główna – Tczew
– Chojnice
– Kościerzyna – Gdynia Główna
[517 km / 7 pociągów]
|
|
|
AKAPITBudzę
się dokładnie o 5:26. Pół godziny przed planowaną pobudką
zamówioną w budziku telefonu. Jestem już jednak wyspany,
więc
postanawiam wstać i zjeść śniadanie w normalnych warunkach zamiast po
drodze w pociągu. Błyskawicznie się myję i sprzątam pokój,
po
czym idę na dół do kuchni i przygotowuję sobie herbatę.
Śniadanie, mimo że wliczone w cenę noclegu, ominie mnie, nie mam więc
dylematów moralnych czy skorzystać z hostelowej torebkowanej
i
tutejszego cukru. A, tak... zapomniałem. Przecież od jakiegoś czasu nie
słodzę. Zatem cukier możemy grzecznie odłożyć na półkę.
Kanapki
z paprykarzem co prawda nie są moimi ulubionymi płatkami owsianymi, ale
zważywszy bojowe warunki... Jednym słowem muszą wystarczyć.
AKAPITPo
śniadaniu zabieram rzeczy, oddaje kartę-klucz w recepcji i wychodzę na
peron. Wrócę tu za trzy dni, o ile rzecz jasna wszystko
pójdzie i pojedzie zgodnie z planem i rozkładem. Teraz do
kasy.
Muszę podstemplować mój RegioKarnet*.
Mam 10 minut do odjazdu pociągu, ale przed kasą są tylko dwie osoby.
Zdążę.
Pociąg do Bydgoszczy jest pełny. To czerwono-biały Elf*
Przewozów Regionalnych. Siadam na rozkładanym siedzeniu przy
drzwiach. Wokół mnie są ludzie jadący zapewne do pracy. Przy
wszystkich mijankach z innymi pociągami drzwi pchane różnicą
ciśnień niemal wchodzą do środka wagonu. Jest to nieco stresujące i nie
spotkałem się z tym dotąd. Choć prawda jest i taka, że rzadko mam
okazję podróżować przy drzwiach.
AKAPITPogoda
jest niezdecydowana z tendencją do pogarszania się. Miejscami pokapuje
deszcz, niebo jest dokładnie zaciągnięte chmurami. Nie ma co, pogoda w
sam raz nad morze. A moim celem miał dziś być przecież Hel. Zastanawiam
się poważnie nad sensem tych planów. Sprawdzam prognozę
pogody
na tablecie. Za dwa dni powinno być o wiele lepiej. Może zatem trzeba
plany nieco skorygować? Przechodzę na strony rozkładów jazdy
i
sprawdzam połączenia. Skoro nie Hel, to dziś zaordynujemy sobie
Chojnice i Kościerzynę. Na szczęście mając RegioKarnet, mogę być bardzo
elastyczny w realizacji swoich podróżniczych
planów.
Oczywiście ta elastyczność jest ograniczona rozkładami i siatką
połączeń.
AKAPITW
Bydgoszczy jest ciut nerwowo, bo na przesiadkę mam 4 minuty, a perony
są oznakowane słabo. To znaczy, jak dla
mnie,
to w ogóle nie są. Tyle że ja, to już ślepawy jestem, więc
może po prostu nie widzę ich
numerów. W dodatku
nie znam rozkładu
peronów, a stacja ma ten sam układ jak toruńska –
z
dworcowym budynkiem pośrodku nich. Teraz muszę biec do kolejnego
pociągu, więc opis dworca odłożymy na kolejną tu wizytę, za trzy dni.
Podpinam się do pasażera, którego mimochodem podsłuchałem i
wiem, że pędzi na ten sam pociąg co ja. Zdążyliśmy, ale bez tego
nieświadomego przewodnictwa mógłbym wtopić. |
na stacji w Bydgoszczy |
|
AKAPITWsiadam
do pociągu
Regio o wdzięcznej nazwie Łuczniczka. To
bliźniaczy Elf do
tego, którym przyjechałem z Torunia.
Pasażerów
nie ma zbyt wielu. Siadam po lewej stronie przy zapłakanym oknie i już
po chwili podglądam stojankę bydgoskich zakładów Pesa. Dwa
spalinowe gamonie*
(SU160-002 i 111Db-001), Linki*
i sporo
wagonów PKP IC w trakcie modernizacji.
AKAPITElf
przewozów Regionalnych, którym
aktualnie jadę,
podobnie jak te
|
Linki na bocznicach Pesy |
|
służące w
Kolejach Śląskich nie ma gniazdek elektrycznych. Jest WiFi, ale mimo iż
siedzę pośrodku składu i jakość sygnału jest bardzo dobra, to
prędkość
łącza porównać można
chyba tylko z modemem ISDN. Jednym słowem
można usnąć, czekając na załadowanie się strony.
AKAPITDeszcz
ciągle kropi. Raz mocniej raz słabiej, ale z konsekwencją godną lepszej
sprawy. Po raz kolejny rozważam zmianę czy może raczej lekką
korektę
planów. Gdybym, jak
nakazywałaby logika, wysiadł w Tczewie, musiałbym tam
czekać
na kolejny pociąg ponad 2 godziny. A
gdyby tak pojechać Łuczniczką do
końca, czyli do Gdyni i stamtąd wrócić? Trochę
bez sensu, ale
logikę
zostawmy na lepszą pogodę.
Zresztą zobaczę, jak będzie w
Tczewie.
Tymczasem pociąg mija Kotomierz. Wiem, że skądś na pewno znam tę
stację. A tak! Jasne! To tutaj jeden ze znajomych kolejowych
Youtuberów
kręci swoje filmy.
AKAPITPrzez
pewien fragment trasy jedziemy wzdłuż autostrady A1. Pędzące samochody
podnoszą z niej tumany wodnego pyłu. Po moim ekranie też spływają
krople wody. W miarę jak pociąg nabiera prędkości, upodobniają się do
małych plemniczków przesuwających się szybko gdzieś do tyłu. |
AKAPITW
Tczewie jednak wysiadam. W rozkładzie znalazłem pociąg
Przewozów
Regionalnych o mocarnej nazwie „Tur” jadący z
Chojnic na
Hel. Z tego, co pamiętam, powinien być zestawiony ze starych piętrowych
wagonów podpiętych do spalinowej lokomotywy. Wyrusza z
Tczewa do
Gdyni 10 minut po mojej Łuczniczce. Faktycznie, stareńka stonka*
SU42 pomrukuje już silnikiem i od czasu do czasu wypuszcza w powietrze
kłęby czarnych spalin. Za nią stoją rzędem niebiesko-żółte
wagony typu Bhp zwane, a jakże, behapami*.
Wyprodukowane w nieistniejącym już państwie, Niemieckiej Republice
Demokratycznej, czasy świetności mają już dawno za sobą. Wsiadam i
wchodzę na pięterko. W pociągu jest sporo pasażerów, ale
udaje
mi się znaleźć wolne miejsce przy oknie. Szpara pomiędzy ramą okna i
szybą zapewnia ciągły dopływ świeżego powietrza i niestety także
wilgoci, bo pogoda za oknami cały czas
daleka jest
od marzeń. Obite
dermą dość twarde |
Regio "Tur" na stacji Tczew
|
|
siedzenia,
linoleum na podłodze i ściany z malowanych na olejno
płyt pilśniowych są żywcem wyjęte z lat 70 ubiegłego stulecia, czyli
czasu produkcji tych wagonów. Klimat retro udziela się także
konduktorowi, który na każdym przystanku przed ruszeniem
tego nieco
antycznego składu woła głośno:
AKAPIT–
Odjaaazd!
AKAPITPotem
następuje wzrost obrotów silnika lokomotywy i łagodny start.
Następnie przez szpary w oknach do środka wagonu dostaje się spora
dawka gryzących spalin. Vintage
pełną gębą.
Niespiesznie jedziemy w kierunku Gdyni. Fajnie jest podziwiać świat tuż
spod trakcji elektrycznej. Zawsze to nieco inna
perspektywa niż w
tradycyjnym wagonie.
AKAPITIm
bliżej Gdyni jesteśmy, tym lepsza jest pogoda. Nie tak, żeby zaraz
miało zaświecić słońce, ale przynajmniej nie pada, a warstwa chmur nie
jest już tak gruba. Trudno jedynie stwierdzić czy pogoda tu już się
poprawiła, czy jeszcze nie zdążyła zepsuć.
AKAPITMam
kilkanaście minut do pociągu powrotnego, wykorzystuję je więc w wiadomy
sposób. Trafiam na kolejną lokomotywę EP08, robię także
kilka
zdjęć odjeżdżającego na Hel „Tura”.
„Łuczniczka”, którą zdradziłem w
Tczewie, czeka już
gotowa do odjazdu z powrotem do Bydgoszczy. Wsiadam i zajmuję miejsce.
Pociąg jest niemal pusty. Im bliżej Tczewa jesteśmy, tym pogoda znowu
robi się gorsza. Wszystko wskazuje, że wał chmur idzie z głębi lądu ku
wybrzeżu.
AKAPITW
Tczewie mam 4 minuty na przesiadkę do pociągu Regio jadącego do
Chojnic. Szary spalinowy SA133 jest prawie pełny. Mimo to udaje mi się
znaleźć miejsce przy oknie. W miarę upływu drogi pogoda robi się zła, a
potem fatalna. Zaczyna lać deszcz. I nie jest to żadna mżawka, tylko
regularna ulewa z kroplami wielkości piłek pingpongowych. Po szybach
okien spływają strugi wody. W tej sytuacji mój zamiar
zwiedzenia
Muzeum Kolejnictwa w Kościerzynie zaczyna stać pod znakiem zapytania,
bo to ekspozycja głównie plenerowa. Pozostaje mieć nadzieję,
że
do godziny 15, kiedy to powinienem dojechać do Kościerzyny, pogoda się
poprawi.
AKAPITNa
fotelach przede mną siedzi mama z dwójką dzieci. Co rusz
wybuchają drobne konflikty. Zazwyczaj o to, kto kogo pierwszy kopnął
czy uderzył. Zachowują się dość głośno, ale mama co chwila sprawnie
swoje latorośle pacyfikuje. |
AKAPITOkoło
10 minut przed Chojnicami deszcz chwilowo daje za wygraną. W samych
Chojnicach także nie pada. Mam więc nieco czasu na zwiedzenie
najbliższej okolicy. Budynek dworca północnym zwyczajem
usytuowany jest pomiędzy peronami, a cała stacja jest bardzo obszerna.
Cóż z tego, skoro wszystkie tory są puste, a znakomitą ich
większość pokrywa gruba warstwą rdzy. Znajduję kilka zaparkowanych na
wieczny odpoczynek kibli i spalinową lokomotywę SU45 tak pokrytą
bohomazami, że rezygnuję z jej bliższego fotografowania. |
boczne
tory stacji Chojnice
|
|
AKAPITOdwiedzam
dworcowy sklepik i proszę o dwie drożdżówki. Pora
najwyższa, bo przede
mną jeszcze
pół dnia włóczęgi.
Pani w
sklepiku, na oko trzydziestokilkuletnia długowłosa blondynka jest
bardzo miła. Podaje mi drożdżówki z uśmiechem wydającym się
pytać
AKAPIT–
A gdzież cię tu człeku przywiało z tym wielkim plecakiem?
AKAPITJej
sklep nie jest specjalnie oblegany. Właściwie mógłbym tu
chwilę
zostać i pogadać, ale... Chojnice, Chojnice... zaraz... Dlaczego
wewnętrzny głos mówi mi, że to miasto nie powinno mi być
całkiem
obce? Jestem pewny, że nigdy tu nie byłem, więc...? Słyszałem? Ktoś coś
opowiadał? Usiłuję pogrzebać wśród półek z
pamięcią, ale
mam tam w tej chwili taki bałagan, że moje próby spełzają na
niczym. |
AKAPIT–
Nic to. Przypomnisz sobie. Zapewne poniewczasie, ale przypomnisz
– moje odbicie w kałuży na chodniku przed sklepikiem wyraźnie
ma
większą wiarę w moją kiepską pamięć niż ja sam. Choć kpina w wyrazie
twarzy jest aż nadto wyraźna. Znam drania. Normalnie robi sobie ze mnie
jaja.
AKAPITDudniący
odgłos silnika diesla wyrywa mnie z zamyślenia. Do Kościerzyny pojadę
spalinowym żółto-niebieskim zespołem trakcyjnym SA109,
który właśnie wtacza się z wolna na peron. Zanim to jednak
nastąpi, na stację z innego kierunku wjeżdża jego młodszy i nieco
większy brat, SA133. Malowanie tego składu charakterystyczne jest dla
pociągów jeżdżących niegdyś między innymi na krakowskie
lotnisko. Po rozpoczęciu w 2014 r. prac modernizacyjnych na lotniskowej
linii zespoły te zostały przekazane na Pomorze, ale zachowały
poprzednie barwy. |
eksmałopolski SA133
|
|
AKAPITWsiadam
do mojego pociągu. Z niemiłym zdziwieniem odkrywam, że część siedzeń
jest mokra. No cóż, zdaje się, że te składy nie są
przygotowane
na takie ekstremalne warunki pogodowe jak deszcz w sierpniu. Mimo że w
pociągu jest ledwie kilka osób, z trudem znajduję wolne i
zarazem suche miejsce.
AKAPITJedziemy
przez Bory Tucholskie. Za oknami lasy, co jakiś czas mijamy tafle
jezior, w których przeglądają się ciemne chmury przewalające
się
po niebie. Jedziemy niespiesznie, jakby prowadzący pociąg chciał
umożliwić pasażerom kontemplację przesuwających się za oknem
obrazów. Z Chojnic do Kościerzyny jest niespełna 70 km, a
pociąg
pokonuje je w ciągu nieco ponad 1,5 godziny. To i tak sporo
krócej niż na podobnej długości trasie z Krakowa do Katowic.
Na
mijanych rżyskach zbierają się żurawie. Najwyraźniej szykują się do
odlotu do ciepłych krajów. Na kolejowym nasypie
prócz
rożnokolorowych mchów różowieją
również kwiaty
wrzosów. Jesień wyraźnie uchyla kapelusza w powitalnym
geście. |
wprawne oko wypatrzy kilka żurawi
|
|
AKAPITPo
drodze pociąg z wolna się wypełnia i w szczytowym momencie jedzie nim
około 30 osób. Trochę niechcący podglądam konduktora, jak
objada
się pastylkami miętowymi w czekoladzie. Może niezbyt zdrowo, ale
przynajmniej wie chłop co dobre.
AKAPITDo
Kościerzyny przyjeżdżamy zgodnie z rozkładem. Mniej więcej w tym samym
czasie na sąsiedni peron wtacza się SA136 z Gdyni. Takim samym
zapewne i ja
|
SA109 na stacji Kościerzyna
|
|
tam
pojadę, ale jeszcze nie teraz. Plan ramowy zakładał zjedzenie w
Kościerzynie czegoś na kształt obiadu. Jednak priorytetem będzie
muzeum. Obiad – jeżeli starczy czasu. Nie zwlekając, kieruję
się
zatem do nieodległej parowozowni, gdzie muzeum zgromadziło swoje
eksponaty.
AKAPITNa
obecne ziemie polskie kolej dotarła już w 1842 roku, łącząc Wrocław z
Oławą. Od tego momentu został zapoczątkowany dynamiczny
rozwój
linii kolejowych na Dolnym Śląsku, a także w pozostałych zaborach. Na
Pomorzu budowa linii kolejowych trwała od połowy XIX wieku. W
1851 roku uruchomiono połączenie między Krzyżem, Piłą i
Bydgoszczą, a rok później utworzono przedłużenie tej linii
przez
Tczew do Gdańska. Następnie kolej dotarła m.in. do Chojnic, Lęborka i
Starogardu Gdańskiego. Budowa sieci kolejowej miała z góry
ustalony przebieg. Początkowo powstawały linie główne, a
następnie ich odgałęzienia, przedłużane w kolejnym etapie do sąsiedniej
linii głównej. Tą drogą połączenie kolejowe otrzymała
również Kościerzyna. 15 maja 1882 roku, w pruskim
parlamencie
zatwierdzono budowę nowej linii kolejowej o znaczeniu dojazdowym
pomiędzy Pszczółkami a Kościerzyną. Budowa rozpoczęła się od
strony Pszczółek przez Sobowidz i Skarszewy. Powszechnie
przyjmowaną datą dotarcia pierwszego pociągu do Kościerzyny jest 2
listopada 1885 roku. Najprawdopodobniej w tym samym czasie, zgodnie z
zasadami obowiązującymi na Kolejach Pruskich, wzniesiono parowozownię
typu wachlarzowego. Sieć kolejowa na Pomorzu stopniowo się zagęszczała
i już w pierwszych latach XX wieku z Kościerzyny funkcjonowały
połączenia z m.in. z Chojnicami, Bytowem oraz Kartuzami.
AKAPITPo
odzyskaniu niepodległości, Kościerzyna znalazła się w wąskim gardle
łączącym Polskę z morzem. Wobec faktu utworzenia Wolnego Miasta
Gdańska, władze zadecydowały o powstaniu nowoczesnej linii kolejowej
łączącej kopalnie śląskie z budującą się Gdynią. Magistrala węglowa
stała się najważniejszą inwestycją kolejową międzywojennej Polski. Jej
trasę na północ od Bydgoszczy wyznaczono przez Kościerzynę,
co
wiązało się z rozbudową lokalnego węzła kolejowego. Wraz z połączeniem
do Gdyni, wzniesiono też czterostanowiskową, przelotową parowozownię z
roku 1929, zachowaną do dnia dzisiejszego. Lata trzydzieste były
okresem najbardziej intensywnego ruchu kolejowego w Kościerzynie. W
1945 r. Kościerzyna ponownie trafiła w ręce polskie. Po stopniowej
odbudowie parowozowni ze zniszczeń wojennych parowozownia została
przywrócona do służby. Kolejno podlegała ona jednostce
gdyńskiej, a od 1977 r. – tczewskiej, zaś w latach
1984-1992 stanowiła samodzielną lokomotywownię II klasy i przez
krótki czas Zamiejscowy Oddział Eksploatacyjny.
AKAPITWraz
z zastępowaniem trakcji parowej przez spalinową, zmniejszyła się
również konieczność utrzymywania licznych lokomotywowni. Od
1
listopada 1992 roku, zarządzeniem naczelnego dyrektora
Północnego Okręgu w Gdańsku, na miejscu lokomotywowni,
został
utworzony Skansen PKP Kościerzyna. Do podstawowych działań Skansenu
zaliczono nie tylko gromadzenie i konserwację eksponatów
związanych z historią kolei, ale także utrzymywanie w stanie czynnym
parowozów, Oprócz działalności o charakterze
muzealnym,
Skansen posiadał też czynne parowozy, prowadzące tzw. pociągi retro. Po
przeprowadzonym podziale PKP, w 2001 roku, Skansen został przejęty
przez PKP Cargo. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez osiem lat. W
2009 roku placówka ta już jako Muzeum Kolejnictwa w
Kościerzynie
została włączona w struktury Muzeum Ziemi Kościerskiej.
|
AKAPITKupuję
bilet i wchodzę na teren muzeum. Niemal równocześnie zaczyna
najpierw padać, a po chwili lać deszcz. Fajnie, nie ma co... Chronię
się w budynku warsztatu niegdysiejszej parowozowni. Tu także ukrytych
jest kilka lokomotyw, ale warunki świetlne do robienia zdjęć są
fatalne. Przez następną ponad godzinę zabawię się w kotka i myszkę z
deszczem, który co raz to zaczyna, po czym przestaje i na
nowo
zaczyna padać lub lać. |
Skansen
Parowozownia Kościerzyna
|
|
AKAPITW
zbiorach muzeum niewątpliwie czołowe miejsce zajmują parowozy. Nie brak
tu jednak i jednostek spalinowych czy elektrycznych. Do ciekawszych
eksponatów można zaliczyć prototyp polskiej ciężkiej
lokomotywy
spalinowej SP47-001 czy elektryczny zespół trakcyjny EW90,
który w ramach reparacji wojennych trafił do
trójmiejskiej SKM z Berlina. By jednak poznać całość
ekspozycji,
trzeba po prostu samemu odwiedzić muzeum. Naprawdę warto.
|
prototyp
lokomotywy SP47
|
|
zespół trakcyjny EW90
|
|
zdewastowane wnętrze wagonu motorowego
|
|
AKAPITPo
wyjściu z muzeum kieruję się w stronę nieco odsuniętych od niego
torów postojowych, gdzie przechowywane są eksponaty przed
odrestaurowaniem bądź typowi dawcy organów. Smutny jest
widok
szeregu zardzewiałych i pozbawionych wnętrzności parowozów.
Jeszcze smutniejszy zdewastowanych do granic możliwości
wagonów
motorowych. Gdy wchodzę do jednego z nich, zastaje obraz,
który
wywołuje u mnie niewesołą refleksję. Jak bardzo trzeba nienawidzić
wszystkiego, co dookoła i jakim frustratem trzeba być, by dopuścić się
takiego wandalizmu... Naprawdę nie może mi się to pomieścić w głowie.
Na moment tracę czujność i robiąc kolejny krok, czuję, że był to krok
fałszywy. Nastąpiłem na pilśniową płytę, niegdyś prawdopodobnie
stanowiącą pokrycie jednej ze ścian, nie zauważając sterczącego z niej
sporej długości gwoździa. Ból w stopie szybko uzmysławia mi
powagę błędu. Oczyma duszy już widzę się broczącego krwią i
nabawiającego się tężca. Utykając, schodzę na ziemię.
|
AKAPITBól
jest do zniesienia, więc postanawiam spokojnie obejść wagony i dopiero
potem zająć się nogą. I tak nie mam apteczki więc... łotewer. Gdy po
kilku minutach siadam w końcu na jakimś kamieniu i zdejmuję buta, nie
wierzę własnym oczom. Na stopie nie ma najmniejszego śladu. Nawet
draśnięcia czy zaczerwienienia. Jestem zdziwiony, bo zazwyczaj mam
siniaka po tym, jak przysiądzie na mnie nieco większa mucha. No, może
trochę przesadzam, ale tylko trochę. Humor od razu mi się poprawia.
Najwyraźniej gwóźdź był bardziej tępy niż ja, bo bliskie
spotkanie z zardzewiałym żelastwem mogło być naprawdę opłakane w
skutkach. Wygląda nawet na to,
że dziurka
w podeszwie nie zepsuła pływalności butów i że nie będzie
się
tamtędy wlewać woda z licznych w tej chwili kałuż.
AKAPITSpoglądam
na zegarek. Do odjazdu kolejnego i zarazem ostatniego dziś pociągu
pozostało kilkanaście minut. Zatem z kulinarnych planów
pozostały mi co najwyżej ostatnie kanapki w plecaku.
AKAPITNa
stacyjnym peronie robię zdjęcie kolejnego dziś spalinowca SA109. Jego
również poznaję z balickiego szlaku. Małopolskie malowanie
zdradza pochodzenie. Po chwili przyjeżdża i mój pociąg SKM
do
Gdyni. Lokuję się na samym tyle i podziwiam przesuwające się za oknem
kaszubskie krajobrazy. Nawet pogoda wydaje się poprawiać. "Wydaje się",
to jak najbardziej właściwe określenie. Po kilku minutach słońca niebo
ciemnieje, chmury gęstnieją, a z nieba ponownie zaczyna się lać woda.
Ulewa jest naprawdę solidna, po szybach pociągu spływają jej
strumienie. Kilka kolejnych minut później na niebie
znów
pojawia się słońce, a w konsekwencji jego pojawienia ukazuje się tęcza.
Kaszubskie morenowe wzgórza, tu i ówdzie ukryte
niewielkie jeziorka i tęcza... Normalnie kicz. Gdy w końcu wysiadam na
Gdyńskim dworcu, tęcza w dalszym ciągu lśni na niebie, a na zachodzie
słońce wydaje się utrwalać swoją pozycję. Choć co tu kryć, nie utrzyma
jej zbyt długo z powodu schyłku dnia. Ja zaś po krótkim
namyśle
postanawiam tym razem odpuścić sobie Skwer Kościuszki, na
którym
byłem raptem 2,5 tygodnia temu. Pójdę zatem prosto do
akademika
Akademii Morskiej, gdzie mam zarezerwowaną kwaterę na najbliższe dni.
Idę pieszo, bo to powinno być niedaleko, a poza tym chcę na spokojnie
rozpoznać trasę, którą zapewne kilka razy przyjdzie mi
jeszcze
pokonać. Zaraz za dworcem wchodzę w wąskie uliczki i idę nimi pod
górę w kierunku ul. Beniowskiego. Po drodze
wstępuje
do maleńkiego sklepiku i uzupełniam nadwątlone zapasy.
Akademik
jest dość typowy. To dwunastokondygnacyjny blok z wielkiej płyty.
Określając go lakonicznie – paskudny. Jednak nie o wygląd
zewnętrzny wszak chodzi. Liczy się wnętrze. Wchodzę do środka i od razu
napotykam barykadę w postaci portierni. I broniącej tego szańca pani.
Pani, ktora jest żywcem wyjęta z poprzedniej epoki. Pasuje więc do tego
miejsca wprost idealnie. Mówię o swojej rezerwacji, pani
sprawdza coś w zeszycie. Coś tam ma ręcznie nabazgrane, widocznie
internet jet tu również z poprzedniej epoki.
AKAPIT–
Pokój 713 – rzuca, i już ma mi podać klucz, gdy
nagle opadają ją poważne wątpliwości.
AKAPIT–
Ale zaraz, zaraz... jak to – pyta, właściwie nie wiem kogo,
bo
przecież ceny nie ja ustalałem – ma pan zapłacić tylko 38
złotych
za trzyosobowy pokój?
AKAPIT–
Nie 38 tylko 114 i nie za pokój, a za miejsce w pokoju. Na
trzy
noce – odpowiadam nie mniej zdziwiony, bo, było nie było,
portier
zawiadujący recepcją powinien być dobrze zorientowany i w cenach i w
zwyczajach panujących w obiekcie. Pani zaś wygląda na ukorzenioną tu o
wiele lepiej niż rachityczna paprotka na parapecie okna i wierzyć mi
się nie chce, że dotąd nie spotkała się z sytuacją, gdy osoba samotnie
podróżująca wynajmuje miejsce w pokoju, a nie cały
pokój.
Pani kręci cały czas z niedowierzaniem głową i nosem, ale przyjmuje ode
mnie kasę, powiększoną rzecz jasna o opłatę klimatyczną. Wypisuje mi
ręcznie potwierdzenie na blankiecie Kp. Skansen lepszy niż w
Kościerzynie. Następnie tłumaczy jak mam dostać się do pokoju, a potem
dobitnie informuje, że za każdym wyjściem klucz trzeba zostawić na
portierni. Dobra, będę zostawiał. Dla mnie to żadna uciążliwość
–
jedna rzecz mniej do zgubienia. Jednak zważywszy na moje bardzo wczesne
pory planowanego wyjścia... Ale co tam, ordnung muss sein! |
AKAPITTeraz do
pokoju. Najpierw schodami w dół do piwnicy (sic!), potem
wąskim i niskim korytarzykiem do sąsiedniej klatki i stąd już windą na
siódme piętro. Trafiam bez pudła. Otwieram drzwi i wchodzę
do dwupokojowego składu z kuchnią, łazienką i bezsensownie ogromnym
przedpokojem. Mój pokój to trójka,
obok, jak podejrzewam, mieści się dwójka. Jak dotąd cały
skład jest pusty. Czyżbym znów miał mieć luksus samotności?
Zobaczymy. Niestety widok mam na las i morenowe wzgórza.
Widok z dwójki byłby znacznie lepszy – na port i
jego okolicę, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Widoki
będę podziwiał z kuchni. Mam za to wielki balkon, z którego
zapewne i tak nie będę miał czasu korzystać. Z niejakim zdziwieniem
odkrywam natomiast, że od tej strony budynek jest czujnie strzeżony
przez kamery. I są to kamery bynajmniej nie strzegące terenu
wokół, ale... elewacji i okien. Noooo... niezłe tu imprezki
muszą marynarze odstawiać, skoro aż
atak ich pilnują. Standard
jest tu |
"tajne przejście" |
|
typowo
akademikowy. Ani nie śmie
się umywać do toruńskiego
hostelu. W moim
pokoju prócz trzech średnio
wygodnych łóżek z
koszmarnie
ciężkimi kołdrami jest drewniana szafa, stół
z krzesłami i
maleńkie szafeczki przy
łóżkach. W kuchni elektryczny
czajnik i
kuchenka oraz lodówka. Podstawowe wyposażenie kuchni w
naczynia
i sztućce też jest. Standard całości – późny PRL.
Jednak
zważywszy cenę, może to być bardzo dobra oferta dla osób
niewymagających zbyt wiele. |
pod czujnym okiem |
|
widok na port w Gdyni
|
|
AKAPITPora
się odświeżyć. W łazience jest wanna, ale biorę w niej tylko prysznic.
Brak mi tu mopa albo choć szmaty do posprzątania po sobie. Ze smutkiem
odkrywam, że mój dotąd nieśmiertelny ręcznik (tak
konkretnie, to
fibrowa szmatka Jana Niezbędnego za kilka zeta) został w Toruńskim
hostelu. Powiesiłem go specjalnie na widoku, by wysechł i rano sam mi
wlazł przed oczy. No cóż, nie wlazł... Rozpoczął karierę na
Głównym Szlaku Beskidzkim 6 lat temu. Pora chyba zatem na
emeryturę. Znów trzeba będzie zainwestować kilka zyli w
jakąś
szmatkę, bo nie bardzo widzę sens kupowania czegoś, co kosztuje
kilkakrotnie więcej tylko dlatego, że zwie się ręcznikiem, a
zrobione
jest z dokładnie tego samego materiału. Z braku lepszej
alternatywy
wycieram się podkoszulkiem. Gdy już wykąpany siedzę w pokoju,
przygotowując sobie kolacje, słyszę odgłos otwieranych drzwi do składu,
a po chwili dwa głosy. Para zajmuje sąsiedni pokój. Ja
zostaję
sam.
AKAPITRano
czeka mnie pobudka o godzinie 4:00. Biedna pani z portierni... No
cóż, sama chciała. |
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|