Wstępu ciąg dalszy strona główna
dzień1 dzień2 dzień3


...poprzedni dzień

Dzień 2,
czwartek, 6 lipca 2017 r.


[ 543 km / 4 pociągi ]
mapa


...delikatne pasemka mgły...
AKAPITZasnąłem chyba około północy, bo mimo stoperów w uszach starały mi się w tym przeszkodzić dwa przejeżdżające pociągi. Jeden prawdopodobnie towarowy, a drugi to TLK* Posejdon jadący z Białegostoku do Szczecina. Potem nastała jednak błoga cisza i spokojnie mogłem udać się na umówione spotkanie z Morfeuszem. Zakończyłem je tuż przed piątą.
AKAPIT– Wstawaj śpiochu! – z niemałą satysfakcją tym razem to ja wyrywam ze snu mój budzik w telefonie, kasując mu nastawiony na 5:10 alarm.
AKAPITMogę powiedzieć, że jestem wyspany. Test wreszcie wypadł pozytywnie. Nie obyło się rzecz jasna bez lekkiego zmoczenia wierzchu śpiwora w tej części, która nie była przykryta peleryną. Jednak to także był element sprawdzianu. Rosa jest ogromna. Do tego ziemię spowijają delikatne pasemka mgły, przez które ostro przebijają się słoneczne promienie. To jednak wystarczy, by wszystko wokół było mokre jak po solidnym deszczu. Poranne powietrze jest rześkie i czyste. Aż chce się oddychać. Zwijam obóz.  Zajmuje  mi  to

kilkanaście minut, ale się nie spieszę. Do odjazdu pociągu mam ich ponad 40, a na stację ledwie dwa kroki. Zdążę. Wychodząc z ogródków, robię pożegnalne zdjęcie ich gościnnej bramie. Rozglądam się i teraz za dnia widzę, jak bardzo dobrze wybrałem miejsce na nocleg. Wszędzie wokół jest wysoka trawa. Gdybym musiał się teraz przez nią przeprawiać, miałbym dokładnie przemoczone buty. Dzięki wykoszonej działkowej ścieżce mam je prawie suche.
AKAPITNa stacji prócz mnie czeka tylko jedna, a może aż jedna osoba. Nadjeżdżający pociąg słychać już z bardzo daleka. Dookoła panuje cisza mącona jedynie porannymi trelami ptaków, a ostrzegawczy sygnał składu mijającego kolejne przejazdy odbija się głośnym echem od okolicznych niewysokich pagórków. Korzystając z chwili czasu, zdradzę jeszcze jedną ciekawostkę. Do Nowego Młyna dochodziła w przeszłości jeszcze jedna linia kolejowa. Przez

Pieckowo prowadziła ona do Reszla, z którego z kolei inna, także nieistniejąca już linia biegła do Sątopów-Samulewa, do dziś funkcjonującego przystanku na linii nr 353 Poznań – Skandawa (jechałem nią tu wczoraj).  Linia  do  Nowego  Młyna  została  zbudowana w 1908 roku, jednak po zawierusze II wojny światowej, a raczej w wyniku grabieżczej działalności zwycięzców z armii oznakowanej czerwoną gwiazdą została w 1945 roku rozebrana i wywieziona w głąb Związku Radzieckiego. Linia Reszel – Sątopy ocalała, ale po jej wcześniejszym zamknięciu w 2005 roku także została rozebrana. Obydwie linie można dziś zobaczyć jedynie jako ślad na zdjęciach satelitarnych wyraźnie odcinający się od “tła” towarzyszącą roślinnością, a różniący od dróg wyjątkowo łagodnym profilem łuków.(–> mapa)
AKAPITPociąg nadjeżdża punktualnie. Od Nowego Młyna pojedzie z aż trzema pasażerami. Kilka minut później, w Kętrzynie dosiądzie się kilka następnych osób. Kętrzyńska stacja jest zupełnie pusta. Rozważałem wczorajszy przyjazd akurat tutaj z bardzo konkretnych powodów. W tym roku w Kętrzynie zaczyna działalność SKPL Cargo, prywatny przewoźnik zajmujący się także przewozami pasażerskimi. Skala  tych  przewozów  jest  raczej  niewielka i ogranicza się do krótkich odcinków linii użytkowanych sporadycznie lub w ogóle nieczynnych (tak jest właśnie na linii Kętrzyn – Węgorzewo). Jako tabor firma wykorzystuje do tych celów kupione od Czechów wagony motorowe serii 810 zwane potocznie “motorakami”*. Jednym z nich miałem już okazję przejechać się w maju tego roku w Pleszewie (Niestety relacja z tego wyjazdu nie powstała. Może kiedyś... [przypis autora]). Liczyłem więc, że może tutaj też już  znajdę  ich  wagonik  i  będę  mógł  go  sfotografować.

...pociąg nadjeżdża punktualnie...

gdzieś...

...po drodze
Zatem nie będzie innego wyjścia, jak  wizytę w Kętrzynie powtórzyć. A teraz jedziemy dalej. Pociąg mija morenowe pagórki i leżące pomiędzy nimi bagniska, z których wystają kikuty utopionych drzew. Zauważam białą czaplę siedzącą na gnieździe wśród trzciny porastającej brzegi takiego trzęsawiska. Nieco dalej, na jednym z pól spostrzegam grasujące stadko  saren. Wszystko wokół  nurza się w do końca nierozwianych pasmach porannych mgieł.  Najlepiej  widać   to   po   pajęczynach,
które zroszone drobnymi kropelkami tak odbijają słoneczne promienie, że są doskonale widoczne nawet z okien jadącego pociągu. Tuż przed Giżyckiem przecinamy Kanał Niegociński, a zaraz potem ukazuje się jezioro Niegocin. Tory biegną tu przy samej linii brzegowej, mogę więc niemal zaglądać do zacumowanych tu przy brzegu jachtów. Obok jednego z nich załoga przy małym stoliku rżnie w karciochy. Musiała im niezauważenie minąć ta noc, bo nie wierzę, żeby specjalnie po to tak wcześnie wstali. Wakacyjny sezon żeglarski już się rozpoczął. Choć ten zwykły zaczął się już kilkanaście tygodni temu. Z łezką w oku wspominam rok 2004, kiedy bodaj w maju po raz pierwszy na poważnie żeglowałem z Darkiem i Ryśkiem Sasanką 660. Zaczynaliśmy z Pięknej Góry, czyli rzut kamieniem stąd. Cały tydzień pływania po Wielkich Jeziorach Mazurskich. Ehhh... piękne były czasy!
AKAPITW Giżycku pociąg się trochę zapełnia. Podejrzewam, że ludzie jadą stąd do pracy w Ełku. W nieodległej od dworca marinie stoją zacumowane jachty. I zapewniam, nie są to małe jednostki. “Kraj w ruinie”... Chociaż nie, przepraszam. Teraz już “Damy radę”!
AKAPITKilka minut po godzinie 7 kończymy bieg na stacji Ełk. Przede mną sporo czasu. Rezygnacja z dłuższych odwiedzin w Kętrzynie zaowocowała pięcioma godzinami do spędzenia w Ełku. Niewątpliwie jednak nie będę się tu nudził. Najpierw zaczekam na “nurka”*, który za kilka minut powinien się tu pojawić z pociągiem TLK Rybak z Białegostoku do Szczecina, potem natomiast... ale, jak mawiał Mistrz Jan Kobuszewski w “Dobranockach dla dorosłych” – Nie uprzedzajmy wypadków. Swoją drogą, czy ktoś je jeszcze pamięta?

...kończymy bieg na stacji Ełk...

dworzec PKP w Ełku
AKAPITZaprzężony w czeską lokomotywę skład wjeżdża planowo na Ełcką stację. Uwijam się z fotografowaniem, bo postój będzie niedługi. Teraz mam chwilę wolnego, bo kolejny skład nadjedzie za około 50 minut. Idę więc na mały rekonesans w kierunku zaparkowanych opodal “byka”* i “Gagarina*” w ciemnoniebieskich barwach PKP Cargo. Po drodze czujnie się rozglądam, albowiem Służba Ochrony Kolei na takich maleńkich stacyjkach lubi być bardzo aktywna. Może dlatego, by uzasadnić swoje na nich istnienie? Żadnych zagrożeń nie dostrzegam, ale i tak na wszelki wypadek chyłkiem skradam się do zwierzyny. Ta jednak pasie się spokojnie i ani myśli uciekać, a wręcz wydaje się chętnie pozować do zdjęć. Wracam na perony. Jakiś czas później z przeciwnego, niż “nurek” kierunku nadjeżdża “gamoń”* z pociągiem TLK Posejdon, jadącym ze Szczecina do Białegostoku. Dwa dzisiejsze pociągi nie są jednak bliźniakami. No, może najwyżej dwujajowymi, bo ich trasy nieco się różnią. Pierwszy pojedzie z Koszalina przez Kołobrzeg i Gryfice, drugi do tego miasta jechał przez Stargard i Białogard.

"nurek" z TLK Rybak

ET22, tzw "byk"

"Gagarin"

"gamoń" i TLK Posejdon
AKAPITCzas na bardziej, a momentami nawet bardzo przyziemne sprawy. Odwiedzam tutejszy niedawno wyremontowany dworzec w poszukiwaniu toalet. Są, a jakże. Co prawda płatne, ale mam zamiar z nich skorzystać “po całości”, więc nie grymaszę. Tak jak reszta dworca, są w bardzo dobrym stanie, czyste i pachnące. Kilka minut później przy pewnej dozie dobrej woli i wobec mnie można by użyć takiego określenia. W trakcie swoich eskapad opanowałem niełatwą sztukę mycia się w o wiele trudniejszych warunkach jak choćby ciasna toaleta w “kiblu”, czy starym przedziałowym wagonie PKP IC. Przestronna, wyposażona w wygodne umywalki i bieżącą ciepłą wodę toaleta jest więc dla mnie klasą “S”. Może gdyby jeszcze prysznic... Ale to byłaby już klasa Premium, której trudno wymagać na maleńkiej, nieco zapomnianej stacyjce, jaką de facto jest Ełk. W dworcowym budynku jest także hostel. Planując podróż, rozważałem nocleg właśnie w nim. Zniechęcił mnie jednak brak  możliwości
wykupienia jedynie miejsca w pokoju wieloosobowym, a nie całego pokoju (za pełną cenę). Natomiast pokój jednoosobowy był jak dla mnie i na obiekt nazywający siebie hostelem, zdecydowanie za drogi.
AKAPITCzyściutki i pachnący przechodzę teraz na drugą stronę torów. Mieści się tam stacja Ełk Wąskotorowy. Stacja jak najbardziej działająca i obsługująca regularną, choć tylko sezonową i turystyczną wąskotorową linię. Na stacji tej jest też niewielka ekspozycja tak wąsko-, jak i normalnotorowego taboru. Poprzednim razem odwiedziłem to miejsce w 2009 roku. Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Wówczas wrak parowozu Ol49-11 odrestaurowany dziś nabrał zupełnie innego wyglądu, Podobnie Ty2-1285, czy stary wąskotorowy pług odśnieżny. Niemniej jednak zauważam też zmiany w drugą stronę. Wagony motorowe MBxd2 w 2009 roku sprawiały wrażenie użytkowanych. Dziś stoją za płotem i rdzewieją. Duże zmiany nastąpiły też na samej stacji. Prace modernizacyjne trwają,  ale  już  dziś  cały

wąskotorowy parowozik Ty

pług odśnieżny

parowóz Ty2-1285

lokomotywa Lyd1, za nią parowozik Px48

lokomotywa Lyd1 z pociągiem turytycznym

wagony motorowe MBxd2
teren jest ogrodzony i uporządkowany, a eksponaty udostępnione zwiedzającym. Ze stacji Ełk Wąskotorowy w sezonie kursują pociągi do Sypitek, wsi oddalonej o kilkanaście kilometrów. Prowadzą je spalinowe lokomotywy Lyd1. Dziś jednak nie pojadę. Przy okazji poprzedniego pobytu miałem przyjemność już się nią przejechać. Trasa nie jest oszałamiająco ciekawa, choć leżące nad rzeką Małkiń (zwanej też Legą) Sypitki mają już cokolwiek do zaoferowania. Jest tam XIX młyn pełniący obecnie funkcję niewielkiej elektrowni wodnej oraz tama na rzece, jest i zabytkowy most kolejowy na wąskotorowej linii, dziś już niestety nieczynny. Dzięki kolejce wieś otwarła się także na przybywających tu latem turystów.
AKAPITWróćmy jednak do rzeczywistości, czyli do Ełku. Dokumentuję dokładnie całą stację oraz stojący na niej tabor. Ponieważ na teren wszedłem tuż po jej otwarciu, zdołałem jeszcze uniknąć ludzi w kadrach. Kilkanaście minut później już nie jest tak różowo. Zjawia się coraz więcej chętnych na pierwszy kurs. W tym grupy szkolnej dziatwy, której wszędzie pełno. Na szczęście zdążyłem przed nimi. Zatem mogę przystąpić do realizacji dalszej części planu dnia. Idę do miasta. Po drodze odnajduję jeszcze w stacyjnych krzakach wrak parowozu Ol49-80. Choć jest pozbawiony tendra, stara się dumnie pozować w porannym słońcu, prężąc mocno zardzewiałe blachy.
AKAPITW mieście na skrzyżowaniu ul. Małeckich i Armii Krajowej na zdjęciach satelitarnych i guglarskim street view widoczny jest niewielki, obsadzony drzewami skwerek. Obecnie dostępu do niego broni ogrodzenie, a rozpostarty na nim baner chwali, że wykonawcą jest "deweloper z przestrzenią". Tak, z przestrzenią. Przestrzenią, którą  uzyskał,


...prężąc mocno zardzewiałe blachy...
wycinając niemal wszystkie drzewa. Przy czym to niemal może wkrótce przestać być aktualne, bo wycinka trwa właśnie w najlepsze, a na ogrodzonym placu dogorywa ścięty właśnie klon. Widniejąca na banerze wizualizacja przedstawia wysoki apartamentowiec, który nijak stoją formą ani wyglądem nie pasuje do sąsiedztwa. (Z czystej ciekawości w momencie pisania tego tekstu wszedłem na stronę owego dewelopera. Adres jest widoczny na banerze. To, co przeczytałem, bije na głowę referaty w kwestii nowych trendów budownictwa mieszkaniowego tworzone przez “dyrektora, który z zawodu jest dyrektorem”, niezapomnianego Jerzego Doborowolskiego z filmu “Poszukiwany, poszukiwana”. Pozwolę sobie zacytować wprost i bez żadnych poprawek tylko krótki fragment:

“Ze skwerku przy ulicy Armii Krajowej i Małeckich już zniknęły stojące tam kioski. Działka stała się miejscem nowej inwestycji Pocztovia Residence budowanej przez Basiewicz. developer z przestrzenią. W modernistycznej idei Pocztovia Residence architektura dialoguje z tradycyjną pruską cegłą. Podejmiemy próbę przywrócenia tej części Ełku dawnej chwały. Wznosząc Pocztovia residence chcemy odbudować rezydencjalny styl miejsca nadając mu innowacyjny wygląd. Tym przedsięwzięciem chcemy odbudować starówkę Ełku!”

Może to byłoby i śmieszne. Tyle że mnie, jak to czytam, nie chce się śmiać, a rzygać. I to nie tylko dlatego, że autor nie umie poprawnie pod względem interpunkcyjnym napisać zdania złożonego. Ciekawym reszty polecam pełniejszą lekturę. Naprawdę warto. Dzieło godne jest literackiej nagrody Nobla. Nawet kosztem ewentualnego podniesienia oglądalności strony. Ale nic to! Mieszkania będą za to inteligentne. Oby tylko nie inteligentniejsze od nabywców. I przede wszystkim “tfurcy” tych pretensjonalnych i megalomańskich pierdów. Bo odnoszę nieodparte wrażenie, że owa “przestrzeń” rozciąga się przede wszystkim pod czaszką owego developera. I że jest ona absolutnie pusta. [przypis skrajnie zdegustowanego autora])

...dogorywa ścięty właśnie klon...
AKAPITIdąc dalej ul. Armii Krajowej, mijam katedrę i dochodzę do Jeziora Ełckiego. Wzdłuż brzegu stoją tu pensjonaty i niewielkie hoteliki. Na szczęście ich architektura bliższa jest tradycyjnej formie i znacznie bardziej “dialoguje” z oryginalnym pruskim budownictwem niż widziany przed chwilą projekt apartamentowca. Swoją drogą miejsce jest tu naprawdę piękne. Ten widok na jezioro, cisza, spokój... Może kiedyś się tu wybierzemy? Tymczasem przez zabytkowy most zwany zamkowym przechodzę przez przesmyk na drugą stronę jeziora. Został on wybudowany w 1910 roku w miejsce grożącego zawaleniem starego mostu drewnianego. Niegdyś był on zwodzony i prowadził do leżącego wówczas na wyspie, dziś półwyspie krzyżackiego zamku. Sam zamek natomiast jest aktualnie w dość kiepskiej kondycji. Należący do prywatnego właściciela miał zamienić się w hotel. Jednak jak to często bywa, zmienia się powoli w ruinę. Inna rzecz, że w swym “życiu” był tyle razy przebudowywany, że gdybym nie wiedział, nie uwierzyłbym kto był jego pierwszym gospodarzem. A był nim Ulrich von Jungingen – późniejszy Wielki Mistrz i jeszcze większy przegrany spod Grunwaldu. Ostatnia XIX wieczna przebudowa przekształciła zamek w więzienie, którego funkcję pełnił on do 1970 r.

Katedra

Most Zamkowy

pozostałości krzyżackiego zamku
AKAPITSpod zamku dostrzegam ciekawie wyglądającą wieżę stojącą po miejskiej stronie Jez. Ełckiego. Spoglądam na zegarek.
AKAPIT– Dobra brachu – słyszę cichy głos mojego inter ego – wyciągaj te swoje chude kulasy, bo jeszcze przed nami obiad, zakupy i kawałek drogi na dworzec, a tu jakasi wieżycka z dala ku nom  kiwa i wyraźnie prosi o odwiedziny.
AKAPITO dziwo posłuchałem sam siebie i raźno wracam do miasta. Idę wzdłuż brzegu, mijając kolejne pensjonaty. Ich położenie naprawdę mi się podoba. Choć myśląc o obowiązujących w nich cenach, włączam obronny mechanizm kwaśnych winogron i z nieco lekceważącym uśmieszkiem rzucam półgłosem w przestrzeń retoryczne pytanie
AKAPIT– Ciekawe jak tu jest z komarami?


Co by nie powiedzieć, położenie Ełk ma wyjątkowe

...mijając...

...kolejne...

...pensjonaty...

wieża ciśnień i Muzeum Kropli Wody
AKAPITEłcka wieża ciśnień powstała w  1895  roku.  Do  lat  70  ub.  wieku  zaopatrywała w wodę 80% Ełczan. W 1994 r. została wpisana do Rejestru Zabytków i od tamtej pory jest siedzibą Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej “Mazury” w Ełku, które to stowarzyszenie prowadzi tu Muzeum Kropli Wody. Na jednej z kondygnacji znajduje się ponadto punkt widokowy – najwyższy w mieście, na innym zaś biblioteka z niemieckim księgozbiorem. Wieża ta jest jednym z najlepiej zachowanych tego typu obiektów na Mazurach. Moim zdaniem – bo wiele wież ciśnień w wielu miejscach Polski już widziałem – nie tylko na Mazurach. Niestety czasu na wejście na wieżę i do muzeum brakuje. Wracam do centrum. Po drodze namierzam bar nomen omen  “Centrum”.  Barmanka,  młoda  dziewczyna  mówi z silnym podlaskim akcentem. Mazurką rodowitą nie jest na pewno. Zamawiam  zestaw  dnia
za 13 zł – zupę szczawiową i knedle z mięsem. Zupa jest ok, choć do tej z wrocławskiej Magii Smaku duuużo jej brakuje. Knedle są smaczne, tylko dwa, ale za to duże. Ciasto mają podobne w smaku do podobnych knedli, które jadłem w lutym w Pile.
AKAPITNajedzony powoli wracam na dworzec. Po drodze zaglądam do niewielkiego sklepiku spożywczego i co nieco się zaopatruje. Kupuję między innymi dużą butlę oranżady. Smak dzieciństwa. Od czasu do czasu dobrze jest powspominać. Nawet kosztem spożytego w niej cukru. Bułki będą na kolację do tego, co tam jeszcze powinno być zabunkrowane w plecaku.
AKAPITNa dworcu czeka już SA133. Takim samym zespołem trakcyjnym rano tutaj przyjechałem. W jego wnętrzu panuje przyjemny chłodek klimatyzacji. Pasażerów jest zaledwie kilku. Pojedziemy do Olsztyna co prawda krótszą drogą, ale za to dłużej. Trasa przez Korsze jest w lepszym stanie technicznym i pociągi  rozwijają  tam  większe  prędkości.

Na linii przez Pisz tory pamiętają czasy bardzo odległe. I to tą szybszą trasą pojedzie Link* w barwach Polregio*, który w tym momencie lekko opóźniony wjechał na stację z Białegostoku. Niestety mogę mu zrobić zdjęcie tylko przez szybę, bo jest już po godzinie naszego odjazdu. Szkoda... To moje pierwsze spotkanie oko w oko z takim jego malowaniem. Ruszamy pięć minut po czasie. Właśnie przez spóźnionego Linka. To o tyle istotne, że w Olsztynie będę miał dokładnie 5 minut na przesiadkę. Adrenalinka? A jak!
AKAPITKonduktor, gdy napomykam o ewentualnym skomunikowaniu*, nie może się nadziwić, że wybrałem tę trasę zamiast jazdy przez Korsze. Ale pociesza mnie.
AKAPIT– Nadrobimy. Po drodze mamy postój techniczny. Skróci się i po sprawie. Swoją drogą, że się tak panu chce...
AKAPITPociąg wlecze się. Słychać i czuć, jak koła wystukują powolny miarowy rytm na łączeniach szyn. Taka ślimacza jazda wyzwala senność. Moja, choć dobrze do tej pory zakamuflowana, także wysunęła czułki, rozglądnęła się ukradkiem czy nikt nie widzi i właśnie zaczyna ściągać mi w dół powieki. Postanawiam z bezczelną zołzą nie walczyć i robię jej kawał. Układam się na plecaku i na kilka minut po prostu zasypiam. To pomaga. Schowała się szelma tam, skąd przyszła.
AKAPITSzlak jest na tej trasie bardziej monotonny. Mniej widać tu łąk i pól, prawie nie widzę jezior, nieco więcej jest za to lasów. Zgodnie z zapewnieniem konduktora pociąg zaczyna ładnie nadrabiać opóźnienie. Skomunikowanie chyba nie będzie potrzebne. Mijamy Pisz, potem Ruciane-Nidę. Znów odzywają się wspomnienia z mazurskich rejsów żaglówką. Obydwa te miejsca także wówczas zaliczyliśmy. Na budynku odnowionego dworca w Szczytnie widzę wydobyty spod warstw brudu na światło dnia napis Ortelsburg – dawną nazwę  miasta. Za

gdzieś na trasie

Pisa w Piszu

dworzec PKP w Szczytnie
Szczytnem znacznie przyspieszamy. W związku z przystosowaniem lotniska w Szymanach do celów cywilnych linia została wyremontowana i szlak jest tu gładki niczym autostrada. Przystanki pomiędzy Szczytnem a Olsztynem także zostały przebudowane. Po tej linii jeżdżą także pociągi mające dowozić lotniskowych pasażerów, stąd wynikała potrzeba rewitalizacji. Choć zasadniczo lotnisko to nie jest bynajmniej rekinem biznesu. Loty odbywające się na przestrzeni tygodnia można bez trudu policzyć na palcach dwóch rąk.
AKAPITNa olsztyńską stację wtaczamy się z 3-minutowym... wyprzedzeniem. To chyba pierwszy taki przypadek w mojej podróżniczej karierze. Mam zatem całe 8 minut na wypatrzenie Linka widzianego wcześniej w Ełku, który jadąc tu dłuższą trasą przez Korsze, przybył ponad 30 minut przed nami. Niestety nigdzie nie widzę bardzo charakterystycznego rekiniego kształtu nosa. Na jednym z bocznych torów zauważam za to “motoraka” SKPL Cargo. Czeka tu zapewne na rozpoczęcie sezonu na linii Kętrzyn – Węgorzewo. Odpuszczam jednak fotografowanie go. Czasu mam na to nieco za mało, a w głowie coraz mocniej kiełkuje myśl o powrocie w te rejony. Właśnie po to, by przejechać się “motorakiem”. Tymczasem wsiadam do “turbokibla” ED72A. To rzadki ptaszek. Jest tylko 6 sztuk zespołów trakcyjnych w tej modernizacji, z czego tylko 5 czynnych. Pojadę nim do Torunia. Z niemałym zdziwieniem odkrywam, że pociąg jest pełny. Choć moje zdziwienie jest tu co najmniej nie na

...pojadę nim do Torunia...
miejscu. Niedawno minęła godzina 15. Biura właśnie idą do domów. Pozostaje mieć nadzieję, że nie mieszkają zbyt daleko od miejsc pracy. Tymczasowo lokuję się na stojaka w korytarzyku przy drzwiach. Zgodnie z przewidywaniami w Ostródzie pociąg znacznie się wyludnia. Teraz nie mam już problemu ze znalezieniem nie tylko miejsca, ale całej “czwórki” tylko dla siebie. Na szczęście w tym składzie są gniazdka elektryczne, bo z prądem w tablecie nie jest już za różowo. Korzystam, bo trza zrobić notatki. Pamięć ludzka jest ulotna. Moja w tym względzie osiąga już wyniki lepsze od eteru.
AKAPITW Iławie wysiadają ci, którzy nie wysiedli w Ostródzie. Jednym słowem robi się pustawo. Ponieważ jeszcze jakiś czas nie zamierzam wysiadać, wcinam kupione wcześniej bułki. Dodatkiem jest legendarny i wręcz nieodzowny w czasie każdej mojej wyprawy jakże wartościowy i pożywny pasztecik w aluminiowej foremce z zawartością mięsa w mięsie oscylującą na poziomie 0,2 promila. Jednak wyjadany scyzorykiem smakuje jak najlepszy babcinej roboty pasztet z zająca. Drugą, choć zasadniczo pierwszą pozycją na obowiązkowej liście wyjazdowych lektur kulinarnych jest nieśmiertelny paprykarz szczeciński. Dziś jednak nie ma go w jadłospisie z powodu braków magazynowych.
AKAPITKilka stacji dalej czeka mnie spotkanie ze wspominanym przy każdej tu obecności Jabłonowem Pomorskim. To tutaj właśnie miałem tak nietypową przygodę. Co to była za przygoda? Jeżeli jeszcze nie wiesz Drogi Czytelniku, to mogę Ci zaproponować jedynie magiczny portal*, który przeniesie Cię niemal dwa lata wstecz.
AKAPITDo Torunia dojeżdżamy z kilkuminutowym opóźnieniem. To efekt prac modernizacyjnych na szlaku. Na mnie nie robi to wrażenia, bo i tak mam tu niemal 40 minut do zabicia. Choć po prawdzie to wcale nie jest to takie pewne. Gdy kilka dni temu układałem siatkę połączeń, mój kolejny pociąg odjeżdżać miał o 18:52. Gdy sprawdzałem ją dziś – o 19:10. Na tablicy informacyjnej wyświetlona jest także godzina 19:10. Sęk jednak w tym, że takiego pociągu nie ma na papierowym rozkładzie jazdy. Wot zagwozdka... Na wszelki wypadek pytam
konduktora. Tablice nie kłamią, co oznacza niemal 20 minut więcej wolnego czasu. Nie mam już jednak sił na szwendanie się gdziekolwiek. Robię tylko szybkie zdjęcie “mrówce”* Arrivy, która za chwilę miękko się kołysząc i pomrukując spalinowym silnikiem, odjedzie w kierunku Grudziądza. Wsiadam do kolejnego “turbokibla”, tym razem w wersji SPOT, jednej z pierwszych wersji    modernizacji    zespołów     EN57. W Toruniu jest znacznie cieplej niż w Olsztynie, postanawiam więc nieco się podsuszyć.   Głównie   chodzi  mi  o   śpiwór.

wagon motorowy MR/MRD zwany "mrówą"

stacja Toruń Główny
Rozwieszam go zatem na siedzeniach. Siatce maskującej też by się to przydało, ale nie chcę nią wzbudzać niepotrzebnej ciekawości innych pasażerów. Jeszcze mnie za jakiego terrorystę wezmą.
AKAPITCzas mija nieubłaganie. Minęła 20. Od niemal godziny jedziemy  w  stronę  Poznania.  Słońce  bez  żadnych  zahamowań  zagląda w okna pociągu. Siedzę po przeciwnej stronie wagonu, a ono i tak bezceremonialnie patrzy mi przez ramie. I to prosto w oczy. Jednak jest już wyraźnie zmęczone. Jego blask coraz to ciemnieje, przechodząc w pomarańczowe, a potem czerwone tony. W końcu  daje  za  wygraną i kryje się za linię horyzontu. Dobranoc Słonko! Zobaczymy się jutro z samego rana. Niestety teraz mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.


AKAPITTymczasem dojeżdżam do celu mojej dzisiejszej podróży. Stacja Poznań Główny wita. Jesteśmy w “chlebaku”. Tak miejscowi określają jego formę architektoniczną. Nie bez sporej dozy racji. Schody ruchome z mojego peronu nie działają. Rozglądam się – to chyba tu dość powszechne zjawisko. Nie ukrywam, nie jestem fanem tego dworca. Chyba nawet zupełnie śmiało mogę powiedzieć, że go nie lubię.

Poznań Główny, najmniej intuicyjny dworzec w kraju

biurowiec Bałtyk, z prawej DS Jowita
AKAPITDziś będę spać w łóżku. Mam rezerwację w hostelu Opera niedaleko Teatru Wielkiego. Jego niezaprzeczalną zaletą jest odległość od dworca. To raptem 15 minut spaceru lub 2 przystanki tramwajem. Nie chciałem zawracać głowy Majce, która mimo wakacji jest jeszcze w Poznaniu. Z domu na przedmieściach, w którym mieszka jej chłopak, trudno byłoby mi się wcześnie rano dostać na dworzec. A mój pierwszy pociąg rusza już o 5:50. Hostel miał w sieci tak dobre opinie, że strach się bać i żal nie wypróbować. W dodatku to dość niedawno otwarty obiekt. Cena 40 zł za łóżko (z ręcznikiem w cenie) w wieloosobowej sali też jest rozsądna. Pracują na popularność. Gdy ją zdobędą, ceny zapewne pójdą w górę. Jak w toruńskim hostelu na głównym dworcu. Zatem trzeba go przetestować właśnie teraz, na początku działalności. Pod kamienicę na skrzyżowaniu ulic Wieniawskiego i Noskowskiego trafiam bez problemu. Dalej jest ciut trudniej, bo na budynku nie ma żadnej z daleka dostrzegalnej informacji o hostelu. Przy głównym wejściu jest jedynie niewielka tabliczka, że to nie tu. Idę do wejścia bocznego. Pierwszy rzuca się w oczy szyld skateshopu. Dopiero na bocznych drzwiach do suteren zauważam niewielką tabliczkę. W recepcji młody chłopak melduje mnie i oprowadza po obiekcie, pokazując co najważniejsze: prysznice, toalety no i oczywiście sam pokój. Jest sześcioosobowy, wszystkie dolne łóżka wyglądają na zajęte, pozostaje mi więc nocleg na gałęzi. Czy jednak na pewno zajęte. A może po prostu niepościelone? W pokoju nie ma żadnych, ale to absolutnie żadnych oznak bytności kogokolwiek. Bagaży, ubrań czy choćby ciapów pod łóżkami. Nie będę jednak ryzykował, zajmując dolne łóżko. Pół biedy, gdyby w nocy wpakowała mi się do niego lekko zanietrzeźwiona 20-latka. Cała bieda, gdyby był to mocno pijany osiłek.
AKAPITPokój jest utrzymany w chłodnej, szaro-stalowej tonacji. Ożywiają ją nieco zielonkawe przykrycia łóżek. Do dyspozycji gości są zamykane szafki na bagaż, maleńkie biureczko i dwa krzesła. Robię obchód całego hostelu. Łazienki są bardzo czyste, ale przydałoby się jakiekolwiek oznakowanie na drzwiach. Bez niego nietrudno o pomyłkę. W kabinach nie ma także choćby najmniejszej półeczki na mydło. To niestety częsta przypadłość tego typu miejsc noclegowych. Jest za to pralka. W ogólnej sali z recepcją stoi szeroki stół i ława z krzesłami. Są także podstawowe przybory kuchenne oraz ogólnodostępna kawa i herbata. Gdybym miał wybrzydzać, powiedziałbym, że przydałaby się jeszcze jakaś miękka kanapa do zalegnięcia przed wiszącym na ścianie telewizorem. Biorę szybki prysznic i kładę się spać. Zanim to jednak nastąpi, muszę dokładnie zamknąć okno. Z mieszczącego się naprzeciw kamienicy lokalu dochodzą bowiem tak głośne dźwięki basów, że nie sposób przy nich zmrużyć oka. Po zamknięciu okna jest o niebo lepiej, ale i tak pakuje do uszu stopery. W razie nocnego powrotu gości wolałbym nie opuszczać sennych marzeń.
AKAPITTymczasem budzik już zaciera ręce.
AKAPIT4:50 za pasem.

...nie ma żadnej informacji o hostelu...

sala ogólna z recepcją

pokój sześcioosobowy


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


następny dzień...