|
Dzień 1,
środa, 5 lipca 2017 r.
[ 710 km / 10 pociągów ] |
|
|
AKAPITDzisiaj
nawet budzik jest chyba zaskoczony porą, o której musi mnie
ściągnąć z łóżka. O dziwo wstaję jednak w miarę wyspany.
Capstrzyk ogłoszony o 21:40 daje pozytywne efekty. Gdy po śniadaniu z
plecakiem idę przez śpiące przedmieścia, niebo po wschodniej stronie
horyzontu zaczyna dopiero powoli szarzeć. Chłopaki z Depeche Mode
reklamujący z bilboardu koncerty trasy Global Spirit patrzą na mnie z
nieukrywanym zdumieniem. Macham im w przelocie. Spotkamy się za dwa
tygodnie na Narodowym w Warszawie. Tymczasem idę wymarłą ulicą Balicką
na stację Kraków Mydlniki. Idę, bo do pojawienia się w tych
okolicach pierwszego miejskiego autobusu zostało jeszcze sporo czasu.
Spacer zajmuje mi około 25 minut. Na miejscu oceniam postępy prac
prowadzonych w obrębie stacji. Wyglądają mizernie. A raczej tak, jakby
po pierwszym impecie nastała właśnie inwestycyjna czkawka. Chwilę potem
poprzedzony charczącą zapowiedzią z peronowych głośników na
peron wjeżdża pociąg do Katowic. O tyle nietypowy, że jest złożony z
dwóch Impulsów*,
jednego w barwach małopolskich, drugiego w śląskich. Wsiadam i zajmuję
jedną z wielu wolnych “czwórek?*.
W całym pociągu jest może kilkoro pasażerów. Ruszamy
punktualnie. Jest 3:24.
AKAPITPowolna
jazda remontowaną linią usypia mnie, ale staram się nie poddawać.
Obserwuję dwóch rowerzystów, którzy z
pełnym oprzyrządowaniem wybierają się na wycieczkę. Wymieniają się
uwagami na temat pogody, tras i wyposażenia swoich pojazdów.
Zastanawiam się, co ich wygnało z domów o tak paranoicznej
porze. Ja to ja, uwarunkowany rozkładem jazdy zmierzam na drugi koniec
Polski i to nie do końca najprostszą trasą. Ale oni?
AKAPITW
Krzeszowicach tylny zespół trakcyjny* zostaje odczepiony.
Zapewne wkrótce wróci do Krakowa. Do Katowic
pojedzie tylko pierwszy skład. Za oknem powoli dnieje. Spoglądam na
niebo i oceniam, że szykuje się nie najgorsza pogoda. Choć może to być
wrażenie całkiem złudne, bo zupełnie co innego zapowiadały prognozy.
Najważniejsze jednak, że na północy Polski popołudnie
powinno już być pogodne. I tego się mam zamiar trzymać. Tymczasem
jednak dojeżdżamy do Katowic. Wysiadam na niemal bezludnej stacji.
Perony świecą pustkami, co zdarza się tu rzadko. Po prostu pora jest
zbyt wczesna nawet dla idących do pracy na godzinę 6:00. Zresztą nie
oszukujmy się, kto dziś zaczyna pracę o 6? Śląsk już dawno przestał być
przemysłowym sercem Polski.
AKAPIT15
minut później na stację wtacza się Elf* Kolei Śląskich
jadący do Częstochowy. O dziwo jest w miarę czysty. Niestety pociągi
tego przewoźnika słyną z dużej tolerancji na pokrywający je brud. Przy
sąsiednim peronie stoi “kibel”*
do Sosnowca. On także wygląda na odczyszczonego. Widać nawet ślady
usiłowań pozbawienia go szpecących pseudograffiti. W moim pociągu nie
ma jeszcze wielu pasażerów. Jednak w miarę zbliżania się do
Częstochowy sytuacja ta się zmienia. Do stacji końcowej pociąg dojedzie
po 7:30, a to pora w sam raz na udanie się do pracy. Mamy wakacje, więc
podejrzewam, że ruch i tak jest mniejszy niż w czasie trwania szkolnej
nauki. Słucham zapowiedzi elektronicznej spikerki informującej o
kolejnych stacjach. Coś w systemie musiało się przestawić, bo jej głos
brzmi, jakby nawdychała się helu. Daje to bardzo śmieszne efekty.
Słońce coraz wyżej podnosi głowę, za nic mając przepowiednie
synoptyków. Nie martwi mnie to, albowiem w Częstochowie będę
miał półtorej godziny do zagospodarowania.
Znajome bary są jeszcze nieczynne, pozostaje zatem tradycyjny |
już
spacer w okolicę Jasnej Góry. Tymczasem na dworcu mijam
nieczynne
schody ruchome. “Uwaga,
najbliższe czynne
ruchome schody znajdują się na dworcu PKP w Katowicach”. Nie,
kartki z taką informacją tutaj nie ma. Po prostu to takie moje luźne
skojarzenie z “Misiem” Stanisława Barei. Ogromna
hala częstochowskiego dworca wypluwa mnie na Plac Rady Europy. Stąd
Aleją Wolności spacerem dochodzę do najpopularniejszego
częstochowskiego deptaka – Alei Najświętszej Marii Panny.
Powoli podążam w kierunku jasnogórskiego klasztoru. Po
drodze odbijam do parku im. S. Staszica,
gdzie na chwilę kotwiczę na ławce
przy fontannie. O tej porze park jest pusty. Zauważam kilka sporych
tabliczek z
hasłami. Zapewne pozostałość po jakimś happeningu lub społecznej
kampanii. Postępuję zdgodnie z treścią widniejącą
|
...kotwiczę na ławce przy fontannie...
|
|
|
zegar bezsłoneczny
|
|
na
jednej z nich. Choć nie biorę jej zbyt dosłownie. Drzemka w parku to
niekoniecznie dobry pomysł. Po kilku minutach kontemplacji oraz
złapaniu stosownego dystansu przechodzę obok stojącego w parku
Multicentrum “Zodiak” – oddziału Muzeum
Częstochowskiego. Budynek w kształcie wieży niegdyś pełnił
funkcję
obserwatorium astronomicznego, a obecnie znajduje się
tu multimedialne centrum edukacji dzieci i
młodzieży. Młodzi ludzie z pomocą nowoczesnych
technologii w niezwykle ciekawy sposób mogą tu zdobywać nowe
umiejętności, a także poszerzać swoją wiedzę. Choć moją uwagę
zwraca
coś, co wiążę się z technologią
bardzo starą. Wręcz antyczną. Jest to
sporych rozmiarów kamienny zegar słoneczny. Ma on jednak
jedną, ale za to dość poważną, a wręcz poddającą w wątpliwość sens
istnienia wadę. Stoi on bowiem pod ogromnym drzewem, w miejscu niemal
zupełnie zacienionym. |
Jasnogórskie Błonia
|
|
AKAPITNa
krótką chwilę wpadam na Jasnogórskie Błonia.
Karnie rzędami ustawione sektory białych plastikowych krzeseł wieszczą
zapewne jakąś kościelną uroczystość. Ilekroć tu jestem, zawsze
zastanawiam się, kto wydał zgodę na wybudowanie zewnętrznego ołtarza w
takiej, a nie innej formie. Metalowa konstrukcja, której
“balkonik” mnie osobiście przypomina dolną szczękę
zębatego morskiego potwora, zasłania i zabytkowy przecież mur i część
klasztoru. Rozumiem, że najpierw Bóg, a dopiero nieco
póżniej Honor i Ojczyzna, jednak gdzieś powinny być granice
dobrego smaku. Takie religijne “just culture”.
|
AKAPITNie
pozostaje mi nic innego, jak wrócić na dworzec. Po drodze,
na jedynym wysokim bloku przy Placu Władysława Biegańskiego zauważam
bardzo ciekawy mural. Jego tło na ścianie budynku zlewa się z błękitem
nieba i sam blok dzięki temu właściwie przestaje być zauważalny,
eksponując samo malowidło. Dla pomysłodawców i
wykonawców szóstka z dużym plusem! (Mural
zatytułowany “Wieża Babel” jest dziełem znanego
częstochowskiego artysty malarza Tomasza Sętowskiego. Osobiście jego
twórczość kojarzy mi się nieco z dziełami Zdzisława
Beksińskiego, choć na pewno nie ma w niej tyle mroku. [przyp.
Autora])
AKAPITPrzechodzę
po raz drugi obok nieczynnych ruchomych schodów. Dworzec
świeci pustkami, czy może raczej pustymi, niewykorzystanymi
przestrzeniami. Po
raz kolejny zastanawiam się nad sensem postawienia tutaj aż tak
ogromnej
budowli, skoro spora część ruchu pasażerskiego i tak odbywa się przez
stację Częstochowa Stradom. (Według
informacji z początku listopada 2017 r. Władze PKP SA
rozważają wyburzenie (sic!) ok. 20-letniego budynku dworca w
Częstochowie i postawienie w jego miejsce nowego, mniejszego. Nie wiem
co oni tam w Warsiawce w Alejach Jerozolimskich palą, ale ja chcę
kontakt do dilera. [przyp. autora])
|
"Wieża Babel"
|
|
AKAPITGdy tylko
dochodzę na peron, wjeżdża “turbokibel”*
pomalowany w łódzkie barwy. Te składy jeżdżą zazwyczaj jako
resztówka Interregio*
na trasie pomiędzy Warszawą i Łodzią, ale sporadycznie można je spotkać
i na innych Łódzkich relacjach. Choć komfort
podróży jest w nim ciut lepszy, to jednak jest to tylko
zmodernizowany “kibel”, w którym nawet
okna nie da się otworzyć. Plusem jest za to przestronna i wygodna toaleta w systemie zamkniętym*.
Na szczęście nie nie ma zbyt wielu chętnych na przejażdżkę tym składem,
mogę więc sobie powybrzydzać w doborze miejsca. Ruszamy z
pięciominutowym opóźnieniem. Musieliśmy przepuścić także
opóźnione Pendolino jadące do Warszawy. Taki to
uprzejmościowy urok pociągów osobowych. Puszczają wszystko
przodem. Na szczęście te 5 minut nie stanowi dla mnie większego
problemu.
AKAPITTymczasem
spoglądam przez okno. Niebo zasnuło się wysokimi chmurami i wyraźnie
szykuje się do przejścia frontu atmosferycznego. Na Mazurach zapewne
zbiera się już na deszcz, który do wieczora powinien ustać i
przejść w bezchmurną pogodę. Dla mnie to o tyle istotne, że nocleg
znów mam zarezerwowany w hotelu “Pod Milionem
Gwiazd”. Przez ostatnich kilka dni pogoda była słoneczna, a
nawet upalna. Efekty widoczne są na łąkach, gdzie wysokie trawy zdążyły
już wyschnąć i nabrać płowej barwy oraz na polach, na
których szybko dojrzewają łany zbóż. Zieleń także
zmienia się tu z wolna w złoto, ale i samej zieleni za oknem też jest
jeszcze pod dostatkiem. Podobnie jak innych kolorów z całej
palety barw. Maki rosnące w okolicy toru z wolna przekwitają i zrzucają
czerwone płatki. W okres pełnego kwitnienia wchodzą za to ziemniaki.
Może i nie jest to ani ozdobna, ani spektakularnie kwitnąca roślina,
ale w zwartym tłumie upraw robi wrażenie. A pól
ziemniaczanych jest po drodze dostatek. Przy torach stoją także wysokie
łodygi dziewanny obsypane żółtymi lejkowatymi kwiatami, a u
ich stóp płożą się na biało kwitnące powoje. Jednym, a
raczej kilkoma słowami – lato w pełni.
AKAPITŁódzkie
“turbokible” są wyposażone w gniazdka. Korzystam
skwapliwie i doładowuję tablet. Jak będzie dalej z prądem, nie mam
pojęcia, a tablet spełnia u mnie wiele pożytecznych funkcji. Jest
podstawowym narzędziem organizacyjnym przy ustalaniu planów
podróży bądź wprowadzaniu do nich bieżących korekt
spowodowanych chociażby opóźnieniami. Pomaga znaleźć miejsce
na nocleg, podpowiada gdzie można smacznie i tanio zjeść. Służy także
za notes, w którym, mając mocno ograniczone zaufanie do
własnej pamięci, zapisuję na bieżąco wszelkie uwagi, wrażenia i
spostrzeżenia. Milczący, acz niezbędny towarzysz podróży. W
wersji unplugged
po wyczerpaniu baterii jego przydatność spada drastycznie. Muszę zatem
o mojego przyjaciela dbać i karmić go regularnie.
AKAPITWysiadam
w Żakowicach. To ledwie kilka stacji przed łódzkim Widzewem.
Teoretycznie mógłbym pojechać do samej Łodzi i tam wsiąść do
pociągu, na który tutaj będę teraz czekał pół
godziny. Teoretycznie... Jednak w praktyce jest to niemożliwe, ponieważ
dziś jadę na bilecie
relacyjnym* ze ściśle określoną trasą,
która nie uwzględnia możliwości dwukrotnego przejazdu tym
samym odcinkiem. Niestety nie miałem innego wyjścia,
ponieważ
Regiokarnet*,
którym ostatnio najczęściej
posługuję się na
długich trasach, nie jest
honorowany w pociągach Łódzkiej
Kolei Aglomeracyjnej. A na pociąg tego przewoźnika
właśnie czekam.
Podobnie jest w Kolejach
Mazowieckich, z których usług będę
dziś jeszcze korzystał kilkakrotnie. Bilet relacyjny, a zatem muszę być
przygotowany na różne ewentualności, o których
już nie raz pisałem. Jak dotąd żaden z konduktorów nie
sprawiał wrażenia zdziwionego. Jak dotąd. |
Żakowice i Flirt3 ŁKA
|
|
AKAPITPrzystanek
Żakowice to właściwie taki trochę środek Nigdzie. Przedsionek
odległych o 1,5 km Koluszek. Są tu jedynie dwa perony boczne,
po jednym dla przeciwnych kierunków ruchu, przystankowe
wiaty i ekran dźwiękochłonny oddzielający szczelnie ukrytą za nim wieś.
Zza położonego po przeciwnej stronie lasu słychać odgłosy z linii
kolejowej prowadzącej do Tomaszowa Mazowieckiego i Opoczna. Nie mając
nic lepszego do roboty, spaceruję po peronie w tę i z powrotem aż do
przyjazdu kolejnego pociągu. Tym razem jest to Flirt3*
Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej. Jechałem już tymi składami
kilkakrotnie. To, co rzuciło mi się w nich w oczy już przy
pierwszym
kontakcie, to brak stolików. Choćby malutkich pod oknami lub
w oparciach foteli. Niemniej jednak poza tym drobnym mankamentem
Flirtom trudno odmówić komfortu. Poruszają się cicho i
szybko. Siedzenia nie są specjalnie wypasione, ale to w końcu
pociągi lokalne. (Decydenci
ŁKA lekko chyba niedoszacowali
|
swoje potrzeby, albowiem
zakupione przez nich 20 zespołów
trakcyjnych* to jednostki dwuwagonowe. Obecnie trwają
przygotowania do przedłużenia połowy z nich o dodatkowy środkowy człon.
Niestety to jeszcze potrwa. Pierwszy przedłużony zespół ma
być gotowy wiosną 2019 r., a pozostałe do końca stycznia 2020 r. [przyp.
autora]) |
AKAPITFlirtem
dojeżdżam do Skierniewic. Tutaj muszę rozmienić na drobne kolejne
pół godziny. Zbliża się południe, niebo jest już całkowicie
zaciągnięte chmurami, a nawet spada kilka kropel deszczu. Kręcę się
koło dworca, bo na nic więcej nie wystarczy czasu. Budynek jest jednym
z ładniejszych dworcowych budynków w Polsce. Został
wybudowany w 1874 roku i pamięta czasy narodzin kolei na
polskich, choć wówczas będących pod panowaniem zaboru
rosyjskiego terenach. Linia ta biegła z
Warszawy przez Skierniewice do
leżącego już w zaborze pruskim Sosnowca, gdzie
łączyła się z linią
prowadzącą do Wiednia. Stąd też jej nazwa potoczna
“Wiedenka” lub pełna “Kolej
Warszawsko-Wiedeńska”. Dworzec na początku lat 90 ub. wieku
został poddany remontowi. Był to bodaj najdłużej w historii trwający
remont, choć zapisu w księdze rekordów Guinnessa chyba nie
uzyskano. Trwał bowiem 12 lat. Obecnie przygotowywany jest remont
kolejny. Pozostaje mieć nadzieję, że będzie trwał choć trochę
krócej. Zapewne w związku z planowanymi pracami kasy
wewnątrz są nieczynne, a kartki kierują pasażerów do
kontenerów ustawionych obok budynku.
AKAPITJeżeli
już sięgamy do zakamarków historii, to warto także
wspomnieć, że to w Skierniewicach właśnie pewien biznesmen,
który chciał dostać się do wyższych sfer, z rozpaczy po
odkryciu zdrady swojej ukochanej o mały włos nie popełnił
samobójstwa pod kołami pociągu. Strach pomyśleć, co by się
stało, gdyby nie uratował go pewien dróżnik. Choć odzierając
historię z literackiej fikcji, wypada mi dodać, że
dróżnikiem tym był niejaki Wysocki, a biznesmen,
którego wydarł on śmierci, nazywał się Stanisław Wokulski. I
czego zapewne już przypominać nie muszę, obydwaj byli bohaterami
powieści Bolesława Prusa pt. “Lalka”. Na pamiątkę
tego faktu na pierwszym peronie skierniewickiej stacji ustawiono pomnik
Wokulskiego. |
AKAPITW
dalszą
drogę pojadę spiętymi w trakcję
podwójną* Impulsami Kolei Mazowieckich. W sumie to
dziesięć wagonów, choć frekwencja jest mocno umiarkowana.
Zapewne jednak pociąg wracał będzie z Warszawy do Skierniewic w porze
powrotów z pracy, a wówczas i dziesięć
wagonów może być mało. Warto w tym miejscu wspomnieć, że
ów pięciowagonowy Impuls ma na swoim koncie krajowy rekord
prędkości wynoszący 226 km/h.
|
Impuls Kolei Mazowieckich
|
|
"czwórka" w Impulsie
|
|
AKAPITGładko
suniemy po torach, gdy tymczasem niebo pokrywa coraz grubsza warstwa
szarości. Im bliżej Warszawy, tym więcej ludzi jest w pociągu. W
Grodzisku mazowieckim do mojej “czwórki”
dosiada się gość na oko 30-letni z wielką walizą i niewiele mniejszą
torbą. Cały czas wzdycha i czka, jakby miał zaraz zejść z tego świata.
Jednak woń przetrawionego alkoholu, którą wniósł
razem z bagażami, wyraźnie wskazuje na bardziej przyziemne przyczyny
takich reakcji organizmu. Po chwili mężczyzna zaczyna z kimś prowadzić
rozmowę telefoniczną. Nie trzeba wielkich zdolności detektywistycznych
ani technik inwigilacji, by domyślić się, że oto właśnie
został “eksmitowany” z domu przez swoją partnerkę i
szuka kąta, gdzie mógłby się zaczepić przynajmniej na jedną
noc. Jego usiłowania nie są chyba zbyt owocne, bo już w Pruszkowie
decyduje się wysiąść z pociągu i wrócić do miejsca wyjazdu.
Właściwie oddycham z ulgą. Niespecjalnie odpowiada mi wysłuchiwanie,
nawet mimochodem, czyichś wywnętrzeń na temat osobistych
problemów. Zwłaszcza gdy wiele wskazuje, iż sam jest ich
głównym winowajcą. No i znów mam
“czwórkę” tylko dla siebie. W tym czasie
pogoda za oknem dalej się pogarsza. Zaczęło padać i nie jest to wcale
delikatny deszczyk. Momentami po prostu leje. No cóż,
wszystko idzie zgodnie z prognozami. Oby tylko szło tak dalej. |
"Dziura w całym"
|
|
AKAPITNiemal
niezauważenie mijamy Warszawę Zachodnią i Śródmieście. Po
praskiej stronie Wisły zauważam kolejny ciekawy mural. Wygląda jak
dziura w ścianie. Bardzo zresztą realistycznie. Złudzenie optyczne z
perspektywy torów kolejowych jest wybitnie sugestywne. (To “Dziura w
całym”. Jego autorem jest polskiego pochodzenia, ale
przebywający na stałe w Niemczech street artowiec kryjący się pod
pseudonimem 1010.[przypis autora])
AKAPITWysiadam
na stacji Warszawa Wschodnia. Chcę tu zrobić mały rekonesans pod kątem
przechowalni bagażu. 21 lipca przy okazji warszawskiego koncertu
Depeche Mode rozważam kolejną podróż. Choć z kalendarza
wynika, że będzie to raczej kolejowy maraton. Przechowalnia będzie mi
zatem niezbędna do zostawienia plecaka na czas koncertu. Niestety na
Wschodnim sytuacja nie wygląda różowo. Jest ledwie kilka
samoobsługowych skrytek, z których tylko jedna i
to
największa (= najdroższa) jest pusta. Nie pozostanie mi chyba
nic
innego, jak skorzystać wówczas ze skrytek na Dworcu
Centralnym, gdzie jest ich dużo. Pod względem logistycznym będzie to
jednak bardziej uciążliwe. Stadion Narodowy jest wszakże o dwa kroki od
Dworca Wschodniego. Do Centralnego trzeba się będzie po koncercie jakoś
dostać.
|
AKAPITPół
godziny później kolejny pociąg Kolei Mazowieckich wiezie
mnie do Modlina. Tym razem jest to Elf. Za jego oknami ze zmiennym
natężeniem pada deszcz, ale niebo momentami wydaje się lekko
przejaśniać. W pociągu jest sporo ludzi, ponieważ dowozi on
pasażerów na modlińskie lotnisko. Oczywiście nie
bezpośrednio. W Modlinie będą musieli przesiąść się na autobus. W
czasie kontroli biletów następuje lekki zgrzyt. Konduktor
twierdzi, że mój bilet jest ważny tylko w pociągach Przewozów Regionalnych*,
ponieważ wzajemne honorowanie biletów ma miejsce wyłącznie
na kilku wspólnie obsługiwanych odcinkach. Być może
zapłakałbym rzewnymi łzami i przepłacił za bilet Kolei Mazowieckich,
jednak z niejednej kasy bilety miałem już w rękach i wiem, że
obowiązujące zasady są nieco inne. Otóż bilety
Przewozów Regionalnych na relacje biegnące do lub przez woj.
mazowieckie, ale mające początek poza obszarem obsługiwanym przez KM,
ważne są także na terenie tego województwa i w pociągach
operującego w nim przewoźnika. Po raz kolejny przydatny okazuje się
tablet. Zanim konduktor zdąży sprawdzić pozostałych
pasażerów, ja już mam otwartą stronę z odnośnymi przepisami.
Gdy wraca, mogę mu przedstawić twarde dowody. Kolejarz długo wczytuje
się w trzylinijkowy akapit. W końcu rzuca coś
mimochodem o ciągłych zmianach
w taryfach. To tłumaczenie nie jest akurat zbyt trafne, ponieważ
przepis ten działa, odkąd pamiętam. Nieco kąśliwie odpowiadam, że ja
również wolałbym jedną taryfę dla wszystkich
przewoźników, ale muszę zadowalać się tym, co jest. Nie
ukrywam, że liczyłem z jego strony choć na jedno magiczne
słówko. Jak się nietrudno domyślić, nadaremnie. Nie mam do
pana pretensji o samą niewiedzę, bo z biletami na tak długie relacje
spotyka się zapewne niezwykle rzadko, ale w momencie, gdy pojął
swój błąd, ta chociaż odrobina kultury i kolejarskiego
poczucia przyzwoitości naprawdę by nie zaszkodziła i plamy na honorze
nie zostawiła. |
Modlin
|
|
AKAPITW
Modlinie wysiadam. Pociąg kończy tutaj bieg. Deszcz niestety pada dość
regularnie, robię więc jedynie zdjęcie tutejszego dworca i wracam na
peron, gdzie kryję się pod wiatą. Kilkanaście minut później
przyjeżdża
kolejny pociąg Kolei Mazowieckich. Ponownie jest to Elf. Nim właśnie
dojeżdżam do Ciechanowa. Tutejszy dworzec jest nowy. To popularny
ostatnimi czasy jeden z tzw. Innowacyjnych Dworców
Systemowych. Są one
budowane zasadniczo według jednego
projektu przy
zastosowaniu
nowoczesnych i ekologicznych technologii.
Oczywiście do tego i owego
można się przyczepić. Na przykład do skromnej powierzchniowo poczekalni
i ławek pod obszernym zadaszeniem, których miejsce
ustawienia nie
zabezpiecza ani przed słońcem, ani padającym deszczem. Poza tym
otoczenie dworca przedstawia w tej chwili raczej nędzny widok. Podobno
na placu przed budynkiem powstać
ma wielopoziomowy parking, ale
droga do tego celu jest
chyba jeszcze
|
długa
i wyboista. Ciechanów z tej
perspektywy nie wygląda szczególnie zachęcająco. Niskie
bloczki po
drugiej stronie ulicy żywcem przypominają koszarowce, jakie pamiętam z
Bornego Sulinowa. Dziś nie mam czasu na spacer do centrum, ale kto wie,
być może kiedyś tu jeszcze zawitam. |
Innowacyjny Dworzec Systemowy...
|
|
...w Ciechanowie
|
|
AKAPITWracam
na dworzec, gdzie czeka już pociąg do Działdowa. Tym razem jest to
również Elf Kolei Mazowieckich, jeden z dwóch,
które przywiozły mnie tu z Modlina. Nieco ponad pół
godziny jazdy mija bardzo szybko. Najpierw przekraczam granicę
województw mazowieckiego i warmińsko-mazurskiego, a niedługo
potem wysiadam w Działdowie. Tutejszy dworzec jest także nowy, choć
jego forma jest zupełnie inna niż ciechanowskiego. Mam niepełną godzinę
do kolejnego pociągu. W tym czasie chętnie bym coś zjadł. Z braku wielu
ofert wybór pada na pizzerię. Tymczasem jednak trzeba ją
znaleźć. Sprawdzam na tablecie trasę i idę w kierunku centrum. Niestety
trochę się w tych poszukiwaniach gubię i w efekcie docieram do samego
rynku noszącego tu nazwę Placu Mickiewicza. Staram się więc, skoro już
tu trafiłem, zrobić choć kilka zdjęć. Miasto robi nie najgorsze
wrażenie, sporo w nim zieleni, a niewysokie kamieniczki są ładnie
utrzymane. Niestety pizzeria pozostaje dla mnie ukryta. Nie mogę jej
znaleźć mimo szczerych chęci. Wracając
z wolna na dworzec, mijam lokal o
swojsko brzmiącej nazwie “Klubowa”. Ona. Zapewne więc
jest to restauracja. Wystawione zaproszenie na obiad dnia w cenie 13 zł
zachęca, jednak dziś będą placki ziemniaczane, na które nie mam
specjalnej ochoty. Z ciekawostek: wygląd lokalu z zewnątrz mocno
koresponduje z reklamującym go hasłem widniejącym na nienowym już
szyldzie – “klimat szalonych lat 60”. O tak! Od co
najmniej tamtego okresu budynek nie był z zewnątrz odnawiany. Poddaję
się i idę do Biedronki, którą zauważyłem po drodze z dworca.
Kupuję dwie drożdżówki. Przynajmniej głód nimi uduszę. |
"kibelek" do Olsztyna
|
|
AKAPITNa
dworcu czeka już gotów do drogi kibelek. Wracamy do
Przewozów Regionalnych i żegnamy się z nowym taborem. Wsiadam. W
pociągu wręcz wieje pustką. Z ciekawości
przemierzam wzdłuż cały skład. Jest absolutnie pusty. Gdyby nie
pewność, pomyślałbym, że pomyliłem pociągi. Po chwili do ostatniego
wagonu wsiada jeszcze jedna dziewczyna. Tyle. Koniec. W Nidzicy i ona
wysiądzie.
AKAPITPogoda
zdecydowanie się poprawia. O ile w Ciechanowie i Działdowie nie padało,
ale było pochmurno, to im dalej na północ, tym robi się coraz
ładniej. W końcu o poprzedniej pogodzie przypomina tylko ciemny wał
chmur znikający z wolna na południowej części nieboskłonu. Krajobrazy
też robią się coraz ciekawsze. Pojawiają się pola kwitnącej gryki,
wąskie drogi wysadzane szpalerami drzew, a przed przejazdami kolejowymi
trasowane niskimi granitowymi słupkami pamiętającymi zapewne czasy Prus
Wschodnich. I tylko małe
|
zapomniane
stacyjki kolejowe robią nieco przygnębiające wrażenie, strasząc
opuszczonymi bądź wręcz zrujnowanymi budynkami. Tor biegnie raz
nasypem, raz wykopem. To pierwsze morenowe pagórki. Po chwili
zaczynają się też pokazywać pierwsze niewielkie zbiorniki wodne.
Zbliżamy się do Krainy Tysiąca Jezior. Otwieram okno. Chłodne powietrze
wdziera się do wnętrza wagonu. Biorę głęboki haust powietrza. To jest
to! Wystarczy trochę słońca i wiatru we włosach, a człowiek od razu
nabiera innego nastawienia do życia i świata. |
AKAPITNa
stacji Olsztyn Główny, gdzie pociąg skończył właśnie bieg,
wysiadają dokładnie cztery osoby. Wliczając w to moją skromną osobę.
Nie był to chyba najbardziej rentowny kurs. W tak zwanym międzyczasie
nadszedł wieczór. Zbliża się 19:30, a ja spędzę tu prawie
półtorej godziny. Postanawiam w tym czasie przetestować nowe
olsztyńskie tramwaje. Pod dworcem kolejowym wsiadam w
“trójkę” i jadę, gdzie tory poniosą. Całkiem ładnie
prezentują się nowe olsztyńskie Solarisy Tramino. Są ciekawe, bo to
najszersze tramwaje w Polsce. Są ponadto dwukierunkowe i całkiem nieźle
radzą sobie na olsztyńskich pagórkach. Wysiadam przy Galerii
Warmińskiej. Zastanawiam się, kto |
zwyczajnym centrom
handlowym nadaje określenie galerii. Czyżby chodziło o podniesienie
prestiżu tych miejsc? Dla mnie to bez różnicy. I tak ich nie
ciepię. Nie zbliżając się zatem ani na krok do tego przybytku pustoty i
taniego blichtru, wsiadam do tramwaju jadącego w przeciwnym kierunku.
Tym razem to “jedynka”, którą wracam do centrum.
Wysiadam przy olsztyńskim Ratuszu, gdzie mieści się Urząd Miasta.
Niedaleko są także budynki Urzędu Wojewódzkiego,
Marszałkowskiego, a także Sądu Okręgowego i Aresztu Śledczego. All in one
rzec by można. Skręcam w ulicę Dąbrowszczaków prowadzącą z
grubsza w kierunku dworca. Mijam ciekawą kamienicę, w której
ulokował się Miejski Ośrodek Kultury. Idąc nią dalej
zauważam,
|
Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie
|
|
Ratusz
|
|
że ulica ta powinna raczej nosić imię Kantorowców lub Walutowa.
Nagromadzenie kantorów wymiany walut jest tu wyjątkowe. Naliczyłem ich
7, choć pewnie to nie wszystkie.
AKAPITWracam
na dworzec. Spalinowy zespół trakcyjny SA133 do Ełku już czeka.
Nie zamierzam nim jednak jechać do końca trasy. Moim celem miał być
dziś Kętrzyn, ale poważnie się nad tym zastanawiam. Jako się rzekło,
rezerwację mam dziś nietypową. Czy może raczej typową dla mnie. Miasto
jest zawsze trudniejsze w poszukiwaniach miejsc na tego rodzaju nocleg.
Mam co prawda kilka punktów wypatrzonych na satelitarnych
zdjęciach, ale jak się już nie raz przekonałem, takie typowanie bywa
często zwodnicze. Dlatego właśnie się zastanawiam. Tymczasem pociąg się
zapełnia. Okoliczni mieszkańcy wracają do domów. Pociąg rusza ze
stacji, po czym raźno sunie przez wieczorny mazurski krajobraz. Słońce
tymczasem powoli, ale niepowstrzymanie chyli się za horyzont. Widoki za
oknem są wręcz landszafciarskie. Szkoda tylko, że nie pierwszej
czystości okno nie pozwala na oddanie tego klimatu na zdjęciach. |
...SA133 do Ełku...
|
|
|
|
AKAPITMijamy
Korsze. Tutaj krzyżują się dwie linie kolejowe. Pierwsza, którą
przyjechałem z Olsztyna to linia nr 353 prowadząca z Poznania do
Skandawy – punktu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim. Druga,
linia nr 38, na którą teraz właśnie
odbijemy, wiedzie obecnie z Bartoszyc przez Ełk do
Białegostoku. Choć praktycznie w ruchu pasażerskim są w użyciu tylko
dwa kierunki: Olsztyn i Białystok. Bartoszyce od 2002 roku, kiedy
zawieszony tam został ruch pasażerski, z rzadka
widują
|
nawet składy towarowe. Odcinek do Skandawy jest także
wykorzystywany wyłącznie do ruchu towarowego. Kursy pociągów
pasażerskich do przygranicznej stacji Żeleznodorożnyj zostały skasowane
w roku 2000.
AKAPITZdecydowałem.
Wysiadam na ostatniej stacji przed Kętrzynem. To właściwie niemal
całkowite odludzie, jeśli nie liczyć stacyjnego budynku i położonej w
odległości kilkuset metrów małej wioski o wiele mówiącej
nazwie Biedaszki. Jakby dla zmylenia przeciwnika stacyjka, a właściwie
przystanek nosi nazwę Nowy Młyn. Młyn naprawdę jest mocno leciwy, bo
został wybudowany w XV wieku na potrzeby kętrzyńskiego zamku
krzyżackiego. Od niego wzięła nazwę osada, która w porywach
miała (UWAGA!) j e d n o gospodarstwo. Zastanawiam się,
czy nie był to właśnie rzeczony młyn.
AKAPITRozglądam
się w poszukiwaniu dogodnego do snu miejsca. Choć właśnie mija godzina
22, na szczęście jest jeszcze trochę widno. Na tyle, bym w czasie tych
poszukiwań nie wybił sobie zębów. Jednak trzeba się sprężać.
Deszcz mi co prawda w nocy na pewno nie grozi, ale rosa i owszem. Trawa
już jest niemal zupełnie mokra. Od strony wsi widzę pola uprawne. Na
oko kukurydza. W szkodę nie pójdę. Idę zatem kawałek wzdłuż
toru. Jakieś 200 metrów dalej napotykam polną drogę prowadzącą
do bramy, za którą kryją się działkowe
ogródki. |
Brama jest otwarta.
Chyba zresztą od baaardzo dawna. Postanawiam spróbować. Idę
dróżką w głąb działek i znajduję fragment wykoszonej trawy. Coś
w sam raz dla mnie. Zapewne ktoś przygotował tu sobie miejsce
parkingowe. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko wykorzystaniu go
nie do końca zgodnie z pierwotnym zamysłem. Zwinę się przecież bladym
świtem. Dziś przeprowadzę kolejny test. Rozkładam karimatę, na niej
kładę śpiwór. Dodatkowym zabezpieczeniem przed rosą będzie
peleryna przeciwdeszczowa, a przed niepowołanymi oczami siatka
maskująca rozpostarta na samym wierzchu. Ta ostatnia mocno na wyrost,
bo w tym miejscu prędzej spodziewałbym się diabła chcącego mi
powiedzieć dobranoc, niż żywego ducha. Jednak to także element
sprawdzianu. Układam się w środku śpiwora. Nie jest źle. Jeszcze tylko
stopery do uszu, wszak za rogiem mam czynną linię kolejową i udajemy
się na spoczynek. Miłych snów!
|
Nie ma to jak kamuflaż
|
|
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|