|
Dzień 2,
19 sierpnia 2015 r. |
|
|
...strzelam
pierwsze zdjęcie... |
|
AKAPITDokładnie
z wybiciem godziny 6:00 budzik telefonu oznajmia mi, że oto właśnie
nadeszła pora i
że już się wyspałem. W zasadzie jest to nawet zgodne z prawdą. Choć
musze przyznać – gdyby nie stopery, byłoby kiepsko, ponieważ
nawet przez ich ogłuszającą warstwę lekko słyszałem kolejowe odgłosy
zza okna. Wstaję jednak bez ociągania. Ambitny plan zakłada bowiem
ponowny spacer na Stare Miasto, obejrzenie go tym razem w świetle dnia,
a następnie po powrocie i zjedzeniu śniadania udanie się na całodzienną
kolejową wyprawę po województwie kujawsko-pomorskim. Włoch
śpi,
a przynajmniej takie sprawia wrażenie, więc staram się nie robiąc
hałasu ubrać, spakować i wyjść. Zresztą pakowanie jest
nieskomplikowane. Biorę tylko aparat i worek na zakupy. Tym sposobem o
godzinie 6:14 strzelam już pierwsze zdjęcie na toruńskim Dworcu
Głównym.
|
AKAPITDrogą
znaną doskonale z wczorajszego wieczoru idę do miasta. Jest naprawdę
wcześnie. Można byłoby powiedzieć, że wokół nie ma żywwego
ducha, ale nie, duchy są, tyle że ledwo żywe. To wczorajszo-dzisiejsi
imprezowicze zaczynają dochodzić do siebie po nocnych
wędrówkach
od pubu do pubu. Wyraźnie trudno im odnaleźć siebie, a zwłaszcza
kierunek, w którym powinni podążyć. Jest to o tyle ciekawe,
że
mamy dokładnie środek tygodnia. Może to studenci? Nie zaprzątając sobie
zbyt długo głowy tą kwestią idę do Rynku. Jakby w opozycji do stojącego
pod ratuszem wielkiego Mikołaja Kopernika, na rogu ulic Żeglarskiej i
Szerokiej stoi sobie zastygnięty w spiżu nieduży osiołek. O tym, że
cieszy się ogromną popularością, świadczą jego wypolerowane na gładko
grzbiet oraz długie osiołkowe uszy. Co jednak najciekawsze, figura ta
miała niegdyś pełnić funkcję pręgierza. Na jej ostro zakończonym
grzbiecie sadzać miano bowiem delikwentów, którzy
swoim
zachowaniem na taką karę zasłużyli. |
Ratusz |
|
w
opozycji do wielkiego Mikołaja Kopernika |
|
|
AKAPITNie
mniejszą sympatię budzi znajdująca się w przeciwległym narożniku Rynku
figurka psa Filusia – należącego do prof. Filutka, bohatera
trzyobrazkowych histroryjek rysowanych przez Zbigniewa Lengrena w
niegdysiejszym “Przekroju”. Piesek trzymający w
pyszczku
należący do profesora melonik i pilnujący jego opartego o latarnię
parasola wygląda, jakby czekał na swojego pana, który wpadł
gdzieś tylko na chwilę na poranną kawę. |
...jakby
czekał na swojego pana... |
|
Ulica Szeroka |
|
Ulica Królowej Jadwigi |
|
AKAPITMiasto
powoli budzi się do życia. Widać pierwszych przechodniów,
pracowników komunalnych sprzątających ulice, sklepikarzy i
restauratorów otwierających z wolna swoje lokale i
ustawiających
ogródki. Piękny słoneczny dzień zbliżających się ku końcowi
wakacji może być okazją do sporych zysków. |
AKAPITSzybkim
krokiem przemierzam i te znane z wczorajszego wieczora, i te mniej
znane ścieżki. Przyglądam się szczegółom kamienic, obchodzę
staromiejskie mury, wpadam nad Wisłę, odwiedzam toruński krzywy dom,
robię zakupy w piekarni i w końcu opuszczając Stare Miasto obok budynku
Colelgium Maximum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, wracam na most i na
stację kolejową.
|
Fasada
kamienicy na rogu ul. Szerokiej i Szczytnej
|
|
Zrujnowany dom na ul. Przedzamcze |
|
Zegar
słoneczny na zwieńczeniu kamienicy nr 6 na ul. św Katarzyny
|
|
Krzywy dom |
|
Ulica Bankowa |
|
Collegium Maximum UMK |
|
...wracam
na most... |
|
Panorama toruńskiej starówki |
|
AKAPITSpacer
zajął mi niecałe dwie godziny. Wracając, kupuję bilet na dzisiejszą
wycieczkę. Dworzec jest przebudowywany, kasa znajduje się chyba w
pomieszczeniu zastępczym. Jej okienko jest tak nisko, że właściwie
najwygodniej byłoby przed nim klęknąć. To dość wiernie oddaje stosunek
Kolei do pasażera... Chwilę zajmuje mi objaśnienie kasjerowi trasy.
Niestety często się zdarza, iż panie/panowie w kasie nie rozumieją, że
można chcieć pojechać nie tylko z punktu A do punktu B, ale
również z punktu A do A1 (czyli do pozornie najbliższej
sąsiedniej stacji), tyle że naokoło, przez punkty B,C,D a czasem i E,F.
Tym sposobem muszę tłumaczyć, że chodzi mi o JEDEN bilet ze stacji
Toruń Kluczyki przez Bydgoszcz, Grudziądz, i Jabłonowo Pomorskie do
Torunia Głównego. Przywykłem już do najpierw zdziwionych
oczu,
potem powątpiewającego “A to tak można?”,
zakończonego
zazwyczaj pobłażliwym uśmieszkiem. Nie rusza mnie to już i jestem na to
przygotowany. Podobnie jak na uświadamianie konduktorów, że
zanim stwierdzi się z całą stanowczością “To nie ten
bilet!”, wypadałoby sprawdzić nie tylko relację, ale i
widniejące
na nim stacje pośrednie. |
AKAPITPo cichu
otwieram pokój, choć elektroniczny zamek na kartę i tak
niezgorzej hałasuje. Włoch w dalszym ciągu usiłuje spać, walcząc co
jakiś czas z budzikiem w telefonie. Schodzę do podziemi na śniadanie.
Wszystko jest już gotowe na stołach. Płatki śniadaniowe, mleko, chleb
(niestety tostowy), masło, dżemy, jakiś serek topiony. Żadne tam
wykwinty, ale na moje potrzeby wystarczy. Śniadanie zjadam szybko,
równie szybko się pakuję. Tym razem biorę plecak,
którego dotychczasowa zawartość ląduje tymczasowo w
zamkniętej szafce. Zabieram tylko jedzenie na cały dzień i butelkę
wody. Cicho wychodzę. Włoch dalej śpi.
AKAPITIdę
wzdłuż torów w kierunku stacji Toruń Kluczyki. Wzdłuż
torów, ale ulicą. Chcę jeszcze rzucić okiem na leżący po jej
drugiej stronie fragment najstarszego w Europie poligonu
artyleryjskiego. Nie jestem pewny czy poligon ów pełni w
dalszym
ciągu swoją rolę (choć z informacji wyszperanych w sieci wynika, że
tak), ale wiem, że w latach 80 ubiegłęgo wieku prosperował dość dobrze.
a wiem to stąd, że
odbywając służbę
wojskową, miałem
|
... na
śniadanie... |
|
przyjemność służyć w pododziale
artyleryjskim,
który między innymi na tym właśnie poligonie ćwiczył ostre
strzelanie z moździerzy. Sam tego akurat poligonu nie odwiedziłem, ale
pamiętam opowieść starszych kolegów, jak to w lecie
poprzedzającym o kilka miesięcy początek mojej służby pewien porucznik,
którego nazwisko litościwie pominę (mimo wówczas
stosunkowo niskiego oficerskiego stopnia i raczej młodego wieku był już
wyjątkowym
przykładem wojskowego trepa i troglodyty) wycelował pluton moździerzy
120 mm dokładnie w dworzec kolejowy. Tylko zdecydowana postawa jednego
z kaprali, który przed oddaniem salwy odmówił
wykonania
rozkazu ustnego i zażądał wydania go na piśmie, ocaliła budynek i jego
otoczenie przed prawdopodobnym zrównaniem z ziemą.
AKAPITNa
niewielkim ogrodzonym spłachetku terenu tuż przy ulicy mieści się
Muzeum Fortyfikacji Pancernej Twierdzy Toruń. Ponieważ ogrodzenie jest
z gatunku tych niezbyt ortodoksyjnie broniących wstępu do wnętrza,
wchodzę. Określenie “muzeum” jest tu użyte nieco na
wyrost.
W rzeczywistości jest to kilka pozostałości po wojskowych obiektach
artyleryjskich. Teren jest suchy jak pieprz. Trawy przypominają raczej
te ze stepów Mongolii, a ich ostre fragmenty momentalnie
wbijają
się w skarpetki pod nogawkami spodni. Zanim znalazłem miejsce w hostelu
(czyli kilkadziesiąt godzin przed startem), miałem zamiar spać w
namiocie. I to ta okolica właśnie miała być moim domem. Miejsce może i
nawet nie byłoby złe, ale wieczornej ani porannej przechadzki po
Toruniu raczej bym nie uskutecznił. Wędrówka po mieście z
pełnym
plecakiem nie byłaby zbyt przyjemna, a pozostawienie obozowiska samopas
nie wchodziło w grę. Hostel mnie uratował.
AKAPITSchodzę
z powrotem na twarde podłoże i wracam w kierunku stacji Toruń Kluczyki.
Po drodze mijam wyjątkową wieżę ciśnień. Wyjątkową, bo aż
siedmiopiętrową. Wybudowali ją Niemcy w czasie okupacji. Miała zastąpić
dużo niższą i mniejszą znajdująca się zresztą nieopodal. W czterech
niższych kondygnacjach znajdują mieszkania, a w trzech wyższych dwa już
nieużywane zbiorniki wodne po 300 m sześciennych każdy. Na południowej
ścianie budynku widoczne są do dziś wyraźne ślady ostrzału
artyleryjskiego prawdopodobnie pochodzące od dział wyzwalających Toruń
w 1945 roku Rosjan. Stojąca niedaleko stara wieża
jest dużo mniej okazała.
W dodatku
jej |
Muzeum Fortyfikacji Pancernej Twierdzy Toruń |
|
Muzeum Fortyfikacji Pancernej Twierdzy Toruń |
|
Poniemiecka wieża ciśnień |
|
pokrytego
bohomazami udającymi graffiti... |
|
otoczenie
to, co tu
dużo mówić, po prostu śmietnik. Obrazu nędzy dopełniają
rosnące
wokół niej usychające z braku wody krzaki,
których liście
są już wyschnięte niemal na wiór i w większości zaścielaja
podłoże grubym i szeleszczącym ostro dywanem. Dalsze kroki kieruję ku
znajdującej się w sąsiedztwie stacji lokomotywowni Przewozów
Regionalnych. Mam nadzieję znaleźć tam ciekawe obiekty do
sfotografowania. Nadzieja druga związana jest z tym, że nikt mnie
stamtąd nie wyrzuci. Wypróbowaną już nie raz metodą, czyli
na
pewniaka i bezczelnego, ale unikając ludzkich oczu, idę wzdłuż
dokładnie pokrytego bohomazami udającymi graffiti składu EN57. Stoi na
jednym z bocznych torów na zapewne
wieczną
rzeczy pamiątkę. Po chwili napotykam
kilka
zabytkowych parowozów. Są w nienajgorszym
|
stanie. Dalej rodzynek –
jedyny w Polsce czynny
egzemplarz węgierskiej spalinowej lokomotywy noszącej w PKP oznaczenie
SM41.
Wygląda jakby dopiero co opuściła warsztat po generalnym remoncie. Jak
się przekonam po powrocie do domu i sięgnieciu do internetowych
źródeł, lokomotywa ta została zakupiona przez Urząd
Marszałkowski i miała obsługiwać turystyczną linie z Torunia do
Brodnicy. Jak zwykle u nas czegoś jednak gdzieś nie dogadano, a może
zabrakło pieniędzy i póki co lokomotywa stoi i
czeka. Kilkadziesiąt |
Parowóz Ol49-50 |
|
Parowóz TKh 1444
(oznaczenie TKh1-19 jest fałszywe) |
|
Spalinowa lokomotywa SM41 |
|
metrów
dalej widzę cztery elektryczne lokomotywy
Škoda wypożyczone od braci Czechów do obsługi
pociągów
InterRegio. Ponieważ ta kategoria pociągów jest w trakcie
likwidacji, to i lokomotywy stoją bezużytecznie. Mają sympatycznie
brzmiące imiona: Zosia, Wanda, Jadwiga i Helena. W czerwcu, gdy
zrobiłem sobie wycieczkę do Warszawy, spotkałem tam jeszcze Gabrysię.
Obok “szopy”, jak zazwyczaj określa się halę
napraw, na
lepsze czasy, a może raczej na przypieczętowanie losu czeka szereg
mocno już wypłowiałych, niegdyś zielonych lokomotyw elektrycznych EU07
zwanych potocznie siódemkami*.
Zapewne czekają na naprawę. Czy się doczekają? Wątpię...
AKAPITPonieważ
zbliża się godzina odjazdu mojego pociągu, z wolna zaczynam wracać na
przystanek. Póki co sadowię się w cieniu, bo upał nie
odpuszcza.
Niedaleko mnie widzę starszego mężczyznę z wnukiem. Siadają na kocyku
rozłożonym na nieczynnym peronie, zwieszając nogi na równie
mało
uczęszczany tor i obserwują pociągi. Ze strzępków
dochodzącej do
mnie rozmowy wynika, że jest to ich częsty sposób spędzania
czasu. Hmmm... w sumie wcale im się nie dziwię.
|
Czeskie lokomotywy Škoda 71E |
|
...Pomalowany
na czerwono Elf... |
|
...jest
prawie pusty... |
|
AKAPITPo
pewnym czasie nadjeżdża mój pociąg do Bydgoszczy. Pomalowany
na
czerwono Elf należący do Przewozów Regionalnych jest prawie
pusty. Fotele, no cóż, jak to w Elfie – ani
ortopeda, ani
komfort, ale nie wybrzydzam. Podróż nim potrwa tylko trzy
kwadranse. Po drodze jedziemy przez sosnowe lasy. Eh, otwarło by się
okno i wystawiło głowę, ale... No cóż, jest klimatyzacja
więc i
okna są nieotwieralne. W Solcu Kujawskin zauważam piękną wieżę ciśnień.
Ceglana podstawa podpiera drewnianą konstrukcję obudowy zbiornika.
Niestety zbyt
|
późno ją spostrzegłem i nie
zdążę już zrobić zdjęcia. Trzeba tu będzie kiedyś wrócić.
Kiedyś...
AKAPITTymczasem
planowo docieramy do Bydgoszczy. Tu stawiam sobie sprawę jasno. Mam
niecałą godzinę. Miasto zwiedzę innym razem. W polu zainteresowania
pozostaje stacja i przyległości. Najwięcej obiecuję sobie po
mieszczących się tuż obok zakładach Pesa*.
To tutaj powstała i powstaje
w dalszym ciągu znaczna część taboru poruszającego się po polskich, ale
nie tylko polskich szynach. Choćby Elf, z którego właśnie
wysiadłem. Póki co jednak robię rundkę po peronach. Nie jest
to
proste, bo stacja to jeden wielki plac budowy. Powstaje także nowy
budynek dworca. Będzie ładnie. Póki co jest totalny roz... |
Z lewej nowy z prawej stary dworzec |
|
Bydgoska wieża ciśnień |
|
Duński spalinowy zespół trakcyjny typu MR |
|
AKAPITWydaje
się, że w Bydgoszczy króluje Arriva. Jest tu sporo jej
spalinowych szynobusów i zespołów trakcyjnych,
które zapamiętale fotografuję. Tuż przy płocie
zakładów
Pesy stoi ich najnowsze dziecko – Dart*. Ośmioczłonowy
elektryczny
zespół trakcyjny budził emocje już od fazy projektu. A i z
realizacją zamówienia zdaje się jest zbyt kolorowo. Pesa
nabrawszy zbyt wiele zamówień przy braku mocy produkcyjnych
po
prostu się dławi. Zastanawiam się co byłoby, gdybym tak niepostrzeżenie
wszedł na teren zakładu i się rozglądnął. Szybko jednak konstatuję, że
ta niepostrzegalność może pozostać jedynie w sferze pobożnych życzeń.
Nie tak, jak w przypadku większości lokomotywowni, które
znam,
terenu zakładu broni tu szczelne ogrodzenie, a furtki wydają się być
pilnowane. Odpuszczam. W końcu zza płotu też nieźle widać.
|
Dart - najnowsze dziecko PESY |
|
AKAPITGodzina
mija szybko i oto już podstawia się pociąg do Grudziądza. Pociąg, to
może zbyt dużo powiedziane. To krótki szynobus Arrivy.
Ruszamy.
Hałasuje, huczy, trzesie, ale jedzie. I ma sprawną klimatyzację.
AKAPITZ
wolna głodnieję. Postanawiam, że posiłek mający służyć za obiad zjem w
Grudziądzu gdzieś nad Wisłą. Tymczasem wypatruję krajobrazów
na
oknem. Tutejsze są nieco bardziej urozmaicone. Teren lekko się fałduje,
a od czasu doczasu w dali miga jakieś niewielkie jeziorko. Dookoła
widać jednak głównie oznaki panującej tu wszędzie ogromnej
suszy.
AKAPITW
Laskowicach Pomorskich opuszczamy główny szlak. Dalej
pojedziemy
linią jednotorową i do tego niezelektryfikowaną. Choć przecież dla
spalinowego szynobusu nie stanowi to żadnego problemu. W końcu zbliżamy
się do Grudządza. By dostać się do miasta od strony zachodniej, należy
przejechać przez jeden z najdłuższych mostów w Polsce. Ma on
11
stumetrowych kratownicowych przęseł łączących dwa brzegi Wisły. To
wybudowany w 1876 roku kolejowo-drogowy most noszący obecnie imię
Bronisława Malinowskiego, biegacza i zwyciezcy olimpijskiego,
który w 1981 roku zginął w tym miejscu w wypadku
samochodowym. |
Most im. Bronisława Malinowskiego |
|
AKAPITPrzez
most ten odbywałem już kiedyś kolejową podróż. W 1989 roku
latem
jechał nim eszelon załadowany wojskiem i wojskowymi pojazdami. Jechał z
Lęborka na poligon w Orzyszu. Tory wiodły go z dala od uczęszczanych
kolejowych szlaków przez Somonino, Kościerzynę, Laskowice
Pomorskie, Grudziądz, Działdowo i Szczytno aż do Ełku. Jechał mniej
wiecej dwie doby, a w jednym z wagonów typu KL [czyli
końsko-ludzkich ;-)] ja, jako żolnierz zasadniczej służby wojskowej.
Przyznam, że te akurat wspomnienia zawsze wywołują uśmiech na mojej
twarzy. Nie ma chyba nic przyjemniejszego, niż siedzenie na podłodze w
szeroko otwartych drzwiach wagonu ze zwieszonymi na zewnątrz nogami i
podziwianie przesuwających się z wolna krajobrazów. Tego
typu
pociągi z racji ciągnięcia ich przez wysłużone spalinowe lokomotywy
zwykle rozwijały umiarkowane prędkości, a wygłodniałe oczy nawykłe
głównie do widoku koszarowych murów napawały się
z dawna
nie widzianymi pejzażami.
|
AKAPITNa
stacji w Grudziądzu ruch panuje mniej niż umiarkowany. Zatrzymują się
tu wyłącznie pociągi o zasięgu bardzo mocno lokalnym. Toruń i Malbork
to najdalej wysunięte punkty, do których docierają. Jedynym
wyjątkiem od tej reguły jest osobowy Regio Bursztyn kursujący raz na
dobę na trasie do Gdyni. Sam dworzec też robi raczej przygnębiające
wrażenie. Zaniedbany, socjalistyczny betonowo-szklany klocek z lat 60
ubiegłego stulecia, a wewnątrz pustki. Wychodzę z dworca i idę w
kierunku mostu. Stare centrum miasta zwiedziłem kilka lat temu,
wracając Włóczykijem z wędrówki po
północno-wschodnich zakątkach Polski. Tym razem obejrzę je
tylko
z daleka – właśnie z mostu na Wiśle. Poza tym mam nadzieję
zobaczyć na nim i sfotografować coś poruszającego się po szynach.
AKAPITTymczasem
schodzę nad Wisłę i lokuję się w cieniu pod jednym z bardzo nielicznych
tutaj drzew. Pora by coś zjeść. Obiad, niezbyt może wykwintny, bo
złożony z chleba i konserwy, oszukuje jednak żoładek na tyle, że ten
się na jakiś czas uspokaja. Układam się oparty o plecak i oddaję
poobiedniej sjeście. Tymczasem przez most przejeżdża najpierw jeden, a
zaraz potem drugi pociąg Arrivy. Mówiąc oględnie,
przegapiłem
je. Kolejne będą za około godzinę. |
...tymczasem
przez most przejeżdża najpierw jeden, a zaraz potem drugi pociąg
Arrivy... |
|
AKAPITZ
wolna zbieram manatki. Mam teraz zamiar przeprawić się na drugą stronę
rzeki. Oczywiście mostem, choć na oko stan wody jest tak niski, że być
może nie byłoby problemem zrobić to i w bród. Jak okiem
sięgnąć,
w korycie rzeki po horyzont ciągną się szerokie łachy
żółtego
piachu. Wisła w tym miejscu jest bardzo szeroka, ale podobnie jak w
Toruniu wody jest w niej w tej chwili niewiele. Gdy docieram na drugi
brzeg, szukam miejsc na dobre ujęcia. Prócz zdjęć chcę
nakręcić
krótki filmik z przejazdu pociągu. Przedzieram sie przez
niezbyt
gęste,
|
...w
korycie rzeki po horyzont ciągną się szerokie łachy żółtego
piachu... |
|
ale za to bardzo wyschnięte i bardzo
kłujące
trawy. Mam już pełno ich nasion w butach. Pociąg przyjeżdża
opóźniony 10 minut. To znamienne biorąc pod uwagę, że całą
trasa
z Laskowic Pomorskich do Grudziądza powinien pokonać w 25 minut...
Mocno zabytkowy sprowadzony z Danii spalinowy dwuwagonowy zestaw
trakcyjny MR/MRD, czyli mrówa*
wolno toczy się po
szynach. Widać go z daleka, bo przed
wjazdem na most linia kolejowa wiedzie tu długa prostą.
AKAPITWracam
na dworzec. Robię krótki rekonesans po bocznych torach i
fotografuję wszystko co się da. Wiele
tego nie
ma, ot kilka |
szynobusów,
ale zawsze to coś. Teraz czeka mnie przejazd do Jabłonowa Pomorskiego.
Na tę okoliczność podstawia się spalinowy szynobus Arrivy.
Podróż nie będzie długa, raptem czterdzieści minut. Słońce
chyli
się już powoli i mijane zaorane pola i rżyska nabierają innych barw i
wymiarów. Niestety fotografia przez nie całkiem czystą szybę
pociągu to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej –
wszystko
jest rozmazane i poplamione.
|
...ot
kilka szynobusów... |
|
...nabierają
innych barw i wymiarów... |
|
AKAPITZa
moimi plecami rozmawia głośno dwóch pasażerów.
Właściwie
to jeden mówi, a drugi głównie przytakuje. Nie
trzeba
mieć kilku fakultetów, by zrozumieć, że są oni
pensjonariuszami
grudziądzkiego zakładu karnego udającymi się na przepustkę lub
wracającymi na wolność. Ton jakim ze sobą rozmawiają, pozwala się
domyślać, że są z faktu odbycia kary bardzo dumni i chcą, by wszyscy
wokół się o tym dowiedzieli. Główny
rozmówca
pozuje na wielkiego bandziora z więzeiennej subkultury, choć to zapewne
drobny rzezimieszek, któremu ten ciemny
półświatek
imponuje.
AKAPITKilka
minut po godzinie 19 zatrzymujemy się w Jabłonowie Pomorskim. Pociąg
kończy tutaj bieg. Wysiadam na z lekka zapomnianej stacyjce, choć z
wielkości dworcowego budynku i liczby torów można
wnioskować, że
niegdyś był to spory węzeł kolejowy. Krzyżują się tu linie z Poznania
przez Olsztyn do granicy z Obwodem Kaliningradzkim oraz z Chojnic do
Działdowa. Ale ruch na tych liniach jest obecnie mniej niż umiarkowany,
a pociągi dalekobieżne przejeżdżające przez stację można policzyć na
palcach jednej dłoni. I to dłoni niezbyt zręcznego drwala...
Pociągów osobowych jest nieco więcej. Przyjeżdżają tu z
Torunia,
Grudziądza, Brodnicy, Bydgoszczy, Olsztyna oraz Iławy. Wysiadam z
pociągu i od razu niemal wchodzę na tablicę z rozkładem jazdy. Mam co
prawda w portfelu dokładną rozpiskę pociągów na dziś, ale
portfel mieści się aktualnie w kieszeni spodni, a kieszeń zapinanna
jest na dwa guziki, przy których nie chce mi się teraz
dłubać.
Wedle rozkładu na tablicy pociąg do Torunia powinien odjechać o 20:41.
Mam zatem ponad godzinę. Aż nadto, jak na zwiedzenie niewielkiego
miasteczka. Chwilę kręcę się po peronach, fotografując dworzec. Wygląda
nawet, że poczekalnia jest czynna. W budynku jest także mały sklepik,
uzupełniam więc zapasy picia. Upał co prawda zelżał, ale przecież nie
mogę dopuścić do odwodnienia. Obok dworca stoi duża, wymurowana z cegły
wieża ciśnień, a obok niej ładnie odrestaurowany parowóz
Ty2. Zabijam czas obchodząc je |
Stacja Jabłonowo Pomorskie |
|
Wieża ciśnień |
|
Parowóz Ty2-860 |
|
z
każdej strony. W końcu uznaję, że czas udać się do centrum. Idąc wzdłuż
torów, zauważam niegdyś zapewne kolejowy budynek, w
którym, jak wynika z treści szyldu, obecnie znajduje się...
Galeria Urody. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Nieco dalej, tym razem
już bez zdziwienia, bo ten element wydaje się być na stałe wpisany w
krajobraz odwiedzanych miejsc, widzę czerwony szlak turystyczny. Przy
ulicy o dumnie brzmiącej nazwie Urzędowa
znajduję
posterunek Policji. Stara i mocno
zaniedbana kamienica
|
...cokolwiek
miałoby to oznaczać... |
|
|
wygląda na zamkniętą na głucho.
Cóż, widać
spokojnie tu mają. Kawałek dalej zauważam dziwny niewielki budynek w
kształcie rotundy. Nowoczesny kształt wyklucza go od razu z grona
ewentualnych zabytków. Ze stojącej obok tablicy dowiaduję
się,
iż jest to przyszkolne obserwatorium astronomiczne wybudowanie przy
współudziale środków z Unii Europejskiej. Co
ciekawe,
mimo późnej pory i trwającego w najlepsze okresu wakacyjnego
wyraźnie ktoś w nim urzęduje. Słyszę dochodzące z dachu budynku głosy.
Postanawiam z wolna wracać, by na wszelki wypadek być na stacji
kilkanaście minut przed odjazdem mojego pociągu. Głupio byłoby się
spóźnić i zostać tu na noc. Przechodzę jeszcze przez rynek
mający zasadniczo formę obszernego, choć trochę zaniedbanego skweru z
luźno stojącymi wokoło kamienicami. Tu i ówdzie widzę
przesiadujących przed domami mieszkańców. O dziwo są też i
bawiące się dzieci. Czyżby internet tu nie docierał? A może i sygnał
telewizyjny? Nie, to chyba jednak niemożliwe... |
...o
dumnie brzmiącej nazwie Urzędowa... |
|
Szkolne obserwatorium astronomiczne |
|
Budynek dworca kolejowego |
|
AKAPITPo
chwili zbliżam się do dworca. W chwili
gdy mam do niego zaledwie kilkadziesiąt metrów, zauważam
odjeżdżający szynobus. Na wyświetlaczu na jego czole wyraźnie widzę
“Toruń Główny”. Nerwowo spoglądam na
zegarek w
komórce. Nieee, do odjazdu mam jeszcze 20 minut. Zapewne go
przetaczają na inny tor – myślę sobie uspokajająco. Ale w
takim
razie nie powinien chyba wyjeżdżać poza stację, a ten wyraźnie odjechał
w siną dal. Ogarnia mnie lekki niepokój, ale na razie tylko
lekki. W końcu sprawdziłem na rozkładzie godzinę odjazdu i według niego
mam jeszcze sporo czasu. Tknięty jednak jakimś przeczuciem sięgam do
kieszeni, wyciągam swoją rozpiskę i...
AKAPIT
– O ja cię piiiii...[cenzura]! – (tu
Droga
Czytelniczko i Drogi Czytelniku następuje seria
niespecjalnie wybrednych epitetów pod adresem mojego
własnego
gapiostwa).
AKAPITTo
był TEN pociąg! A odjechał zgodnie z planem o godzinie 20:21, czyli
minutę temu. Nie 41 tylko 21. Dwadzieścia jeden! W tym momencie nogi
się pode mną uginają, bo pamiętam, że
był to ostatni pociąg do Torunia w dniu dzisiejszym. Kolejny będzie, a
jakże, po czwartej rano.
AKAPIT–
Ale jak to do ...[cenzura]? – (seria kolejnych
epitetów pod adresem... właściwie bez
szczególnego
adresu) – Przecież rozkład...
AKAPITPostanawiam
jak najszybciej wyjaśnić tę zagadkę i idę to tablicy na
peronie. Sprawdzam. No przecież stoi jak wół –
20:41,
Toruń Główny. Zaczynam powątpiewać w sprawność niedawno
przecież
naprawionego wzroku, ale w tym momencie pada on nieco wyżej, ponad
plakat rozkładu, gdzie niespecjalnie dużymi literami widnieje
krótki komunikat:
“przyszły rozkład jazdy”...
AKAPIT–
Ożesz k...[cenzura]! – (długa seria bardzo newybrednych
epitetów pod adresem PKP PLK odpowiedzialnego za wywieszanie
rozkładów jazdy). No tak, za półtora tygodnia
będzie
nowy, jednak mogliby go jakoś wyraźniej oznaczyć. Na moment ogarnia
mnie lekka panika. Zaraz się jednak uspokajam, przeciez jakieś pociągi
muszą tędy jechać i w nocy. Najwyżej wrócę InterCity jakąś
mocno
okrężną drogą. Lektura niezbyt rozbudowanego rozkładu pozbawia mnie
jednak złudzeń. Nie muszą. Z kierunków dostępnych w dniu
dzisiejszym mam jeszcze Grudziądz, z którego przyjechałem i
Brodnicę leżącą równie niespecjalnie po drodze do Torunia.
Nerwowo wyciągam tablet i upewniam się, że ani z Grudziądza,
ani
z Brodnicy w żaden sposób koleją nie wydostanę się dziś w
interesującym mnie kierunku.
AKAPITTymczasem
zbliża się godzina 21, słonko schowało się już jakiś czas
temu za horyzont i z wolna zapada zmierzch. Temperatura wyraźnie
spadła, choć mnie jest raczej gorąco. Wiele wskazuje na to, że jestem w
typowej czarnej d... Robię w myślach szybki remanent: T-shirt na sobie,
w plecaku koszulka z długim rękawem, kapelusz, polarowa czapeczka.
Tyle. Aha! Jeszcze foliowy koc termiczny. Dobra, w takim razie nie jest
beznadziejnie. Dalej: pół czekolady, ze trzy kromki chleba,
wody
mam pod dostatkiem, dziękować opatrzności zapas kupiłem co dopiero w
stacyjnym sklepiku. I jeszcze: poddupnik z kawałka karimaty, latarka,
mała poduszka dmuchana, chusteczki nawilżane. Wszystko. No dobra, wiele
tego nie ma, ale McGyver zrobiłby z tego poduszkowiec, hangar do jego
przechowywania i ze dwie miny przeciwpiechotne. To
teraz trzeba zastanowić się, jakie mam możliwości wybrnięcia z tego co
nieco kłopotliwego położenia, które śmiało można nazwać
szambem.
Na początek sprawdzam wariant najmniej komfortowy – nocleg
tu,
na
tej stacji. Na szczegóły przyjdzie czas potem, teraz
logistyka.
Pierwszym porannym pociągiem dojadę stąd do Torunia i będę miał 70
minut na wykąpanie się, spakowanie i zjedzenia śniadania. Masa czasu
biorąc pod uwagę, że pociąg dowiezie mnie pod same drzwi hostelu i
nawet jeśli wliczyć w to czas na kupno w kasie biletu na
powrót
do Krakowa. Wariant grudziądzki – zyskuję gubiąc w pociągach
nieco ponad jedną godzinę z całej nocy. Pierwszą połówkę po
drodze do Grudziądza, drugą wracając tu rano z powrotem, bo chcąc
zdążyć na poranny pociąg o 6:15 z Torunia do Kutna, nie mam innej
możliwości, jak jechać znów przez Jabłonowo Pomorskie. A
zdążyć
na niego muszę. Inaczej posypie mi się cała misternie utkana siatka
połączeń do Krakowa. Wariant brodnicki – skreślam go od razu.
Sytuacja jak z Grudziądzem, tyle że świtem nie będę miał czym tutaj
wrócić. Wariant autostopowy – mocno
problematyczny. Jest
już prawie ciemno, a przez Jabłonowo przebiega jedynie droga o ruchu
raczej lokalnym. Co będzie, jak w środku nocy wyląduję w środku
nigdzie? Skreślam. Szukanie noclegu na miejscu wydaje mi się nieco
bezcelowe. Z całym szacunkiem dla mieszkańców, Jabłonowo to
jednak dziura, gdzie wysoce wątpliwe jest istnienie czegoś takiego, jak
hotel czy agroturystyka. W dodatku musiałbym wstać po trzeciej, co z
kolei poddaje w wątpliwość sens opłacania się za całą noc. Skreślam. Co
zatem zostało? Dobra, na zastanowienie się nad wariantem grudziądzkim
mam jeszcze sporo czasu – pociąg odjeżdża dopiero dwie minuty
przed północą – rozglądnę się zatem na wszelki
wypadek za
miejscem do przetrwania nocy. Wiele wskazuje na to, że będę tu musiał
spędzić niemal osiem godzin. Cofam się pamięcią o osiem godzin wstecz.
Boże! Przecież w południe byłem w pociągu do Bydgoszczy. Te osiem
godzin wypełnione zdarzeniami i obrazami wydaje mi się już zamierzchłą
przeszłościa. A myśl o tych samych ośmiu godzinach, które
miałbym tu jeszcze spędzić bezczynnie i w mało komfortowych warunkach
to jakaś totalna abstrakcja. Wieczność...
AKAPITPoczekalnia
jest już zamknięta. Obchodzę dworzec dookoła. Cicho,
głucho, pusto. Pozamykane. Na przystanku zauważam stojący autobus, do
którego wsiadają ludzie. Podchodzę. Wszelkie nadzieje
rozwiewa
treść tablicy umieszczonej za jego za szybą – Brodnica. Nie
mam
pojęcia czy w ogóle, a o tej porze zwłaszcza, jest możliwość
wydostania się stamtąd do Torunia. Mocno w to wątpię, więc nie
zdecyduję się jechać tam w ciemno. Szukam dalej sypialni. Wszelkie
typowane miejscówki okazują się albo zbyt widoczne, albo
zbyt
zasmiecone i brudne. Ławki na peronie też odpadają. Za dużo światła
dookoła i są nieosłonięte od wiatru, który z lekka zawiewa
wieczorną bryzą. Póki co jednak usiaść można. W końcu za mną
długi i męczący dzień, a przede mną równie długa noc.
Moszczę
się tyłkiem na deskach, klnąc, że takie twarde. Postanawiam jednak nie
ryzykować jazdy do i z Grudziądza. A co jeśli po drodze coś się wydarzy
i spóźnię się na poranny pociąg do Torunia? Miałbym tylko
kilka
minut na przesiadkę. Zatem pozostaje wariant najmniej komfortowy, ale
najpewniejszy – noc w Jabłonowie. Już jakiś czas temu
przestałem
kląć na siebie i okoliczności, które mnie tu uziemiły.
Kurcze, w
końcu podróżuje się dla przygód. A cóż
to jest
innego, jak właśnie nie przygoda? Wnukom będę opowiadał, jak to
utknąłem na dworcu, bo przegapiłem ostatni pociąg.
AKAPITUbieram
się zanim zrobi mi się zimno, a po chwili wsuwam czekoladę,
zagryzając ją chlebem i poipijając wodą. No! Czyli kolację mam z głowy,
teraz czas na wieczorną toaletę. Wyciągam wilgotne husteczki i wycieram
ręce i twarz. To musi wystarczyć za całą łaźnię. Staram się jak
najwygodniej usadzić na ławce, zasłaniając plecakiem od chłodnego
wiatru. Dobra, jest w miarę wygodnie. Całej nocy tu nie przetrwam, ale
przynajmniej te kilkanaście minut odpocznę. Zsuwam lekko kapelusz na
oczy i przymykam je na chwilę. Widzę obrazy z całego dzisiejszego dnia,
Toruński osiołkowy pręgierz i psa Filusia, dziadka z wnukiem
obserwującego pociągi, grudziądzki most...
...cholera, chyba mi się na moment przysnęło. Do świadomoci
przywrócił mnie odgłos hamującego szynobusa. Minął mnie i
zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. To pewnie ten
dzisiejszy ostatni przyjechał z Torunia. Zaraz odjedzie do Grudziądza i
stacja na kilka godzin zapadnie w letarg. Wysiadło dosłownie kilka
osób. Trudno się dziwić, pora jest już bardzo
późna. Gdy
się do mnie zbliżyły, dostrzegłem wśród nich drobną kobiecą
postać. Co jest? Wyraźnie spoglądała w moim kierunku i uśmiechała się.
Niby delikatnie i prawie niezauważalnie, ale jednak. Na pewno!
Widziałem drobną twarz okoloną ciemnymi włosami, gładko zaczesanymi do
tyłu i ściągnietymi w krótką kitkę. Chochlikowate, lekko
uniesione brwi nad przenikliwymi piwnymi oczami zwiastowały posiadaczkę
mojego ulubionego typu poczucia humoru. Na peronie nie było nikogo
innego, więc...
AKAPIT–
Co, uciekł ci pociąg? – ciepły, niemal aksamitny głos
zburzył północną ciszę mąconą tylko cichnącym stukotem
kroków. Ostatni pasażerowie znikali właśnie za rogiem
budynku
dworca.
AKAPIT–
Proszę? – zapytałem lekko zdezorientowany. Nie przywykłem
raczej do bycia zagadywanym w środku nocy przez nieznajome kobiety.
AKAPIT–
Pociąg. Uciekł ci? Nie wsiadasz do grudziądzkiego, a to
ostatni, który stąd dziś odjedzie. I to zaraz. Następny
będzie
dopiero po czwartej, do Torunia.
AKAPIT–
No... właściwie... w zasadzie mi uciekł – konkluduję
krótko. Nie będę się jej przecież tłumaczył, jaki ze mnie
osioł.
AKAPIT–
Masz pecha. Jabłonowo to całkiem miłe miasteczko, ale diabeł
mówi tu dobranoc. Stacja wieczorem zamiera. Z noclegiem też
może
być krucho.
AKAPITJakby
na potwierdzenie jej słów szynobus ze zgrzytem zamknął
drzwi i powoli ruszył, pomrukując dieslowskim silnikiem. Stukot
kół na rozjazdach cichł w mroku. Zostaliśmy całkiem sami.
AKAPIT–
Dam sobie radę. W końcu to tylko kilka godzin.
AKAPIT–
Wiesz – rzuciła krótko, spoglądając na zegarek
połyskujący na przegubie jej drobnej dłoni w świetle rtęciowych lamp
– noc jest taka piękna, posiedzę tu chwilkę z tobą. Właściwie
nie
mam się dokąd spieszyć, mieszkam sama, w domu czeka tylko pies, a jutro
i tak mam wolny dzień, więc.... Oczywiście o ile nie masz nic przeciwko.
AKAPIT–
Ależ skąd! Będzie mi bardzo miło. Miejsca mam tu dosyć, ale
jeżeli chcesz... – zrobiłem gest, jak gdybym chciał się
podnieść,
lecz powstrzymała mnie ze śmiechem ruchem dłoni.
AKAPIT–
Nie trzeba, nie trzeba, aż taka szeroka nie jestem.
AKAPITFaktycznie.
Nie była. Zdecydowanie nie była. Co więcej, była bardzo
zgrabna. Rzekłbym zgrabniutka. Właściwie zwróciłem na to
uwagę
już wtedy, gdy się do mnie z uśmiechem zbliżała lekkim, choć szybkim i
zdecydowanym kocim krokiem. I wtedy gdzieś w
dalekich
zakamarkach umysłu zadźwięczało: “ja ją już gdzieś
widziałem”. No tak, herr Alzheimer rozpoczął już swe krwawe
żniwo
brzytwą po synapsach... Połowa facetów w moim wieku zaczyna
od
tej właśnie myśli na widok niemal każdej mijanej kobiety.
Pół
biedy, jeżeli jest to akurat kobieta nieznajoma. Ile ona właściwie może
mieć lat? Na pewno nie jest już podlotkiem, ale z drugiej strony nie
jest też...
AKAPIT–
Twarda ta ławka. Słuchaj, a co tu właściwie robisz? To nie jest
specjalnie atrakcyjne turystycznie miejsce, a na biznesmena z tym
plecakiem nie wyglądasz – wyrwała mnie z tych kalendarzowych
rozważań.
AKAPIT–
Tak, faktycznie nie wyglądam i nie jestem. Określiłbym się raczej
mianem podróżnika.
AKAPIT–
Podróżnika... – uniosła lekko głowę, spoglądając
na mieniące się nad naszymi głowami gwiazdy – to chyba
romantyczny z ciebie facet. Zamiast leżeć w domu na
kanapie i sącząc piwo przed
telewizorem pochłaniać jeden mecz za drugim wolisz szwendać się gdzieś
po zapomnianych przez Boga i ludzi dworcach kolejowych –
znów sporzała na mnie tym samym figlarnym, lecz teraz z
lekka
drwiącym spojrzeniem.
AKAPIT–
Tak, rzeczywiście, to bardzo romantyczny sposób
spędzania czasu. Zwłaszcza w nocy – parsknąłem śmiechem
–
ale do tej pory szło mi nieźle. Po prostu nastąpił drobny zbieg
niesprzyjających okoliczności. Nie całkiem niesprzyjających –
poprawiłem się szybko – gdyby nie one, nie miałbym okazji cię
poznać.
AKAPIT–
To w końcu z jakiej planety przyleciałeś? Powiesz mi co z ciebie za
Mały Książe?
AKAPIT–
Wyskoczyłem z komety lecącej tu z gwiazdozbioru Graudenzum i
zapomniałem zamachać na tę do galaktyki Thorna. Nie
zatrzymała się i zostałem. A moja macierzysta planeta to Cracovia
w odległym południowym układzie słonecznym – z wolna
rozpocząłem
swoją opowieść o tym, jakie to nomen omen k o l e j
e losu
przywiodły mnie do Jabłonowa Pomorskiego.
AKAPITMinuty
mijały niespiesznie, pchane leniwymi wskazówkami starego
dworcowego zegara. Ja opowiadałem, ona słuchała, od czasu do czasu
spoglądając w ciemniejące nad naszymi głowami niebo, jakby czegoś tam
szukała, coś zostawiła. Gdy wreszcie dobiegłszy do końca opowieści
zamilkłem, przez kilka sekund trwała niczym niezmącona cisza. Nawet
stygnące po całodziennym upale szyny przestały się kurczyć i trzeszczeć
na betonowych podkładach.
AKAPIT–
Kocham podróże. Jest w nich coś niesamowitego,
nieprzewidywalnego i wspaniałego. Coś, co powoduje, że życie staje się
bogatsze, a czas płynie wolniej. Bo czas płynie za szybko. Zdecydowanie
za szybko. Nie zrozumiesz tego. Jesteś facetem. – westchnęła
i
dopiero teraz spojrzała na mnie.
AKAPITByła
w błędzie. Facetem jestem, ale wariacki upływ czasu nie jest mi
obcy. Dzień mijający za dniem, tydzień z prędkością światła goniący
swojego przodka, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem... Czas
przelatujący między palcami bezpowrotnie i bezwzględnie odciska na nas
swoje piętno i nie bierze jeńców. Podróże mogą mu
to
nieco utrudnić. Posklejać wskazówki wspomnieniami i
obrazami.
Nie mogą go całkowicie zatrzymać, ale mogą spowolnić jego szaleńczy
bieg. Chyba dlatego najtrudniejsze do pokonania są dla mnie
późna, wietrzno-deszczowa jesień i śnieżno-brejowa zima. To
nie
jest dobry moment na podróże z plecakiem, w
którym
mieszczę cały mój świat. Czas ma mnie wtedy w garści i
wykorzystuje to bezlitośnie. Ja...
AKAPIT–
...też kocham podróże – powiedziałem. –
Z
trudem mogę usiedzieć w jednym miejscu. To takie późne ADHD.
Myślę, że właśnie dlatego tu jestem. Choć przeważnie wybieram się w
jakieś z góry ustalone miejsce, to przecież tak naprawdę nie
ma
znaczenia gdzie ono jest. Jedzie się, żeby jechać...
AKAPIT–
A idzie się, żeby iść – przerwała mi w pół zdania
po czym zamilkła znów wpatrzona gdzieś w dal. Było w niej
coś
tajemniczego, jakiś smutek ukryty pod ciepłym, delikatnym uśmiechem.
AKAPIT–
Tyle ci już o sobie opowiedziałem. Może nadszedł czas by
zamienić się rolami? Teraz ja chętnie przejmę obowiązki słuchacza
– przerwałem kolejną chwilę milczenia, choć czułem, że moja
sugestia może nie spotkać się z aprobatą. Wzdrygnęla się, jakby
przebiegł po niej dreszcz. Dopiero teraz poczułem, że faktycznie
zrobiło się chłodniej. Z tęsknotą pomyślałem o miękkim łożku w hostelu.
Choć z drugiej strony ten wieczór stał się nagle tak miły...
AKAPIT–
Zimno mi. Trochę zmarzłam – wzdrygnęła się i
wyprostowała na ławce
– wiesz... – zrobiła dłuższą pauzę, jak gdyby
jeszcze się
nad czymś zastanawiała. – Mieszkam kilka domów od
stacji.
Nie zaproponuję ci, żebyś mnie odprowadził, bo to za blisko, poza tym
jakoś tak śmiesznie, nigdy nikt mnie tu nie odprowadza, ale...
–
znów nastąpiła pauza, po czym jej głos nieco przycichł.
–
Może miałbyś ochotę na kubek gorącej herbaty? Powiedzmy z sokiem
malinowym? Do odjazdu masz jeszcze kilka godzin, a robi się naprawdę
chłodno – jakby sama zawstydzona śmiałością swojej
propozycji, patrzyła gdzieś w dół na czubki swoich
butów
i popękane płyty peronu pod nimi. Dopiero po ostatnich słowach
spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
AKAPIT–
Nie chciałbym ci sprawiać kłopotu, jest już bardzo
późno, a ty pewnie jesteś zmęczona – odparłem z
wahaniem,
choć propozycja wydała mi się wyjątkowo kusząca.
AKAPIT–
Głupstwo. Carpe diem!,
choć właściwie teraz to raczej carpe
noctem – roześmiała się – Zbieraj
manatki! Idziemy, zanim
tu ze szczętem skostniejemy – wstała energicznie z ławki
–
Tylko słuchaj – zatrzymała się na moment – chcę
żeby to
było jasne. Nie zapraszam cię na kawę – spojrzała na mnie
znacząco, poważnym wzrokiem – ani na oglądanie kolekcji
znaczków – choć zdanie było jak najbardziej
twierdzące,
uniesione pytająco brwi oczekiwały odpowiedzi.
AKAPIT–
Kawy raczej nie pijam, a o tej porze to już na pewno, znaczkami
natomiast przestałem się interesować jakieś dwadzieścia pięć lat temu.
Możesz zatem być całkowicie spokojna – odparłem, z
równie
poważną miną wstając z ławki i nieco tetralnym gestem kładąc prawą rękę
na sercu. Nie mogłem się jednak oprzeć pokusie i jako kropki użyłem
lekkiego mrugnięcia powieką. Roześmiała się.
AKAPIT–
Ojej! Ale ty duży jesteś! Na siedząco na aż tak długiego nie
wyglądałeś – niemal krzyknęła jakby szybko chciała zmienić
niewygodny temat.
AKAPITFaktycznie,
dopiero teraz zauważyłem, że nie sięga mi nawet do ramienia. Taka leśna
drobinka.
AKAPITRuszyliśmy
w mrok rozpraszany jedynie złotawym światłem nielicznie
działających i dalekich latarni. Wokoło panowała niemal grobowa cisza.
Nawet okoliczne psy dawno zamilkły. Słychać było tylko odgłos naszych
kroków odbijany echem od wpatrzonego w nas ciemnymi oknami
budynku dworca. Gdy przechodziliśmy opodal starego parowozu, kątem oka
zauważyłem w jego kabinie jakiś ruch. Zwróciłem głowę w jego
kierunku i zobaczyłem niewyraźny zarys
postaci. W rogatej czapce z daszkiem, wychylona do połowy z bocznego
okienka
spoglądała przed siebie na nieistniejący szlak. Nagle
odwróciła
się w moim kierunku i znikła, czy raczej rozwiała się w powietrzu.
Zanim jednak to nastąpiło uniosła dłoń, jakby w geście pozdrowienia.
Ciarki przebiegły mi galopem po krzyżu, a wszystkie włosy na głowie
powstały do apelu. Północ już dawno minęła, ale tutejsze
zjawy,
jak widać, nie znają się na zegarku. A może to tylko ten pociąg jest
opóźniony? – zaśmiałem się w duchu wisielczo,
szczękając
lekko zębami bardziej chyba ze strachu niż z zimna. Zaraz jednak
przypomniałem sobie, że w czasach parowozów pociągi były o
wiele
bardziej punktualne niż współczesne. To chyba jednak ze
zmęczenia. Mam omamy?
AKAPITGdybym
był Osiołkiem ze Shreka, zapewne zaraz zapytałbym: “daleko
jeszcze?” Ale nie zapytałem. Po pierwsze nie wypadało się
przyznać przed drobną i pewnie słabą kobietką, że po całym dniu nogi
wchodzą mi w dolną część pleców i najchętniej część tę
zagłebiłbym w czymś miękkim, najlepiej z równie
wygodnym
oparciem. Po drugie i chyba ważniejsze zatrzymaliśmy się właśnie przed
ukrytą w wysokim żywopłocie furtką, za którą w mroku, w
głebi
niewielkiego ogródka majaczył zarys małego domku.
AKAPIT–
Jesteśmy. Tutaj mieszkam. Pozwól, że wejdę pierwsza
– powiedziała otwierając furtkę i wchodząc do ogrodu
–
bo... – nie dokończyła. Koło jej nóg nagle coś się
zakotłowało. Coś wielkiego i czarnego. Moją ostatnią myślą było, że co
prawda w nocy wszystkie koty są czarne, ale to z całą
pewnością n i e j e s
t k o t
! Prędzej lampart, puma czy inna pantera. I w tej dokładnie
chwili mój mózg uracił całkowicie komunikację z
resztą
organizmu. Nie byłem w stanie nawet drgnąć. Gdybym nawet pomyślał o
ucieczce, to i tak by nic z niej nie wyszło. Moje stopy były jak
wmurowane w ziemię, a ręce bezwładnie zwisły wzdłuż tułowia niczym dwie
wierzbowe gałązki. Tylko serce kołatało się bardzo szybko, i to całkiem
nie
wiedzieć czemu gdzieś w okolicy grdyki. Gdybym pomyślał... Ale nie
pomyślałem, bo myślenie też mi się wyłączyło. Mogłem tylko patrzyć.
AKAPIT–
No wchodź, co tak stoisz jak wryty? To tylko Profos – jej
głos wydawał mi się dochodzić gdzieś z baaardzo daleka. To słuch powoli
wracał do sprawności i zaczynał odbierać sygnały inne, niż łomot
pompowanej przez oszalałe serce krwi. Po twardym resecie systemu
włączyła się także funkcja analizy. Na razie w trybie
awaryjnym: to coś
jej nie pożarło, zatem być
może nie pożre i
mnie. W dodatku ma imię,
jest więc chyba oswojone.
AKAPIT–
Wystraszył cię? – to bardziej stwierdzenie niż pytanie
– Niedobry pies! – delikatnie karcący głos był już
o wiele
wyraźniejszy, choć tym razem zapewne nie ja byłem adresatem –
Biegnij do domu!
AKAPITUsłyszałem
tętęt łap przemierzających szybko trawnik, a po chwili,
zapewne spod drzwi, dobiegło wyraźne basowe szczeknięcie. Zacząłem
budzić się z odrętwienia. Cała sytuacja trwała ledwie kilka sekund, ale
mnie wydawała się wiecznością. Zadziwiające, jak czas potrafi zmienić
swoją formę i treść.
AKAPITNiepewnym
krokiem przekroczyłem próg furtki. Znalazłem się w
całkowitych ciemnościach. No nie...! Najpierw odjazd pociągu, potem to
niecodzienne spotkanie,
zjawa w lokomotywie, teraz czarny potwór atakujący
z ciemności. To
chyba ciut za dużo jak na moje skołatane nerwy.
AKAPIT–
Poczekaj, zapalę światło na werandzie. Strasznie tu ciemno, nie
chciałabym żebyś sobie zrobił krzywdę.
AKAPITDo
mych uszu dobiegł cichy odgłos oddalających się kroków, a po
chwili mrok rozgarnęło słabe światło. Wystarczyło bym zobaczył wąską
ścieżkę wśród kwiatowych rabatek. Zamknąłem za sobą furtkę.
Dotyk chłodnego metalu podziałał kojąco. Nieco pewniej, choć jeszcze z
duszą na ramieniu ruszyłem w kierunku domu. Zanim mój wzrok
przyzwyczaił się w pełni do światła usłyszałem:
AKAPIT–
Wchodź dalej i rozgość się. Ja musze dać jeść mojemu żarłokowi, bo mi
tu całą podłogę zaślini.
AKAPITDochodząc
do budynku zauważyłem, że jest drewniany. Okna kryły się za
wpół przymkniętymi okiennicami. Po dwóch
schodkach
wszedłem na sporą, także drwenianą werandę. Na jej środku stały dwa
wiklinowe fotele i niski także wiklinowy stolik. Na nim biała filiżanka
z resztkami kawy. Odwróciłem się, spoglądając na uśpiony w
ciemnościach tajemniczy ogród.
AKAPIT–
Kurcze, mógłbym tu zamieszkać – powiedziałem cicho
i zdecydowanie wyłącznie do siebie.
AKAPIT–
No, nie wiem, nie wiem, tak krótko się znamy –
głos pojawił się razem z właścicielką nie wiadomo skąd za moimi
plecami. To znaczy wiadomo. Po prostu wyszła mi na spotkanie, a ja
jeszcze nie do końca doszedłszy do siebie zwyczajnie jej nie zauważyłem.
AKAPIT–
Nie no, wiesz, ja tylko... – usiłowałem ukryć swoje
zmieszanie.
AKAPIT–
Daj spokój. Przecież żartuję. Wchodź dalej –
machnęła ręką zapraszającym gestem. – Tylko... –
spojrzała
na mnie troskliwym wzrokiem, choć dałbym sobie rękę uciąć, że czaił się
za nim wesoły uśmieszek i pełnym powagi głosem rzekła –
Uważaj na
mojego psa. Jest bardzo zły. Zwłaszcza gdy jest głodny. I bardzo nie
lubi obcych.
AKAPITMusiałem
mieć nispecjalnie pewny wyraz twarzy, bo niemal natychmiast parsknęla i
zaśmiała się.
AKAPIT–
Wyglądasz jakbyś połknął żabę. Nieźle cię trafiło. Ale nie
martw się, głodny być już nie powinien. Właśnie pochłania całą miskę
karmy.
AKAPIT–
Wiesz, jak na jeden wieczór to rzeczywiście całkiem sporo
wrażeń.
AKAPIT–
Wchodź, nie marudź, bo zimno do domu wpada. Plecak zostaw tu, w
korytarzu. Tam jest łazienka, gdybyś chciał skorzystać, a tu jest
pokój – po kolei wskzywała drzwi prowadzące z
korytarza. – Ja idę do kuchni przygotować coś
gorącego do picia i... w ogóle – wykonała
nieokreślony
gest ręką w powietrzu. – Ręczniki wiszą koło umywalki. Czuj
się
jak... jak u siebie? – z uśmiechem przechyliła na bok głowę
po
czym odwróciła się na pięcie i znikła za drzwiami.
AKAPITZ
lustra zaczerwienionymi, zmęczonymi oczami spoglądała na mnie
nieogolona twarz z okalającą ją niezbyt bujną, ale za to sterczącą na
wszystkie strony czupryną. No cóż, pesel nie licznik, cofnąć
się
go nie da. C`est moi
we własnej osobie. Co ją skłoniło do zaczepienia
takiego obwiesia? Kilkudziesięcioma szybkimi ruchami z pomocą wody i
mydła doprowadziłem się do stanu używalności. Nie wypięknieję, ale
przynajmniej śmierdział nie będę. Rozglądnąłem się. Gustownie urządzona
łazienka, na półkach damskie kosmetyki. Tylko damskie...
AKAPITZ
kuchni dochodził właśnie gwizd czajnika, gdy mniej więcej podobny do
człowieka wyszedłem z łazienki.
AKAPIT–
Herbata prawie gotowa. Wolisz czarną czy zieloną? – jej głowa
wychyliła się zza kuchennej framugi.
AKAPIT–
Ja prawie też. Jeśli ma być z sokiem, to poproszę czarną.
AKAPIT–
Idź do pokoju i rozgość się. Aha... i jak spotkasz tam mojego
zwierzaczka, to pozdrów go ode mnie i powiedz, że zaraz
przyjdę.
– dałbym głowę, że zachichotała.
AKAPITMasz
ci los! Znakiem tego spotkanie sam na sam z czarną bestią jest
nieuniknione. Ale chyba nie może być aż tak groźny –
pocieszam
się w duchu – powinien byłby wtedy drapać w drzwi do łazienki
i
szczerzyć na mnie kły jak tylko z niej wyszedłem. No nic, w
górę
serca, damy radę.
AKAPITWszedłem
do pokoju. Na jego środku plecami do mnie siedziało coś
wielkiego i czarnego, co z namaszczeniem i w wielkim skupieniu drapało
się tylną łapą po uchu. Wydawało przy tym przedziwne stęknięcia i
pomruki. Gdy skończyło, obwąchało dokładnie pazury po czym przeciągle
ziewnęło, ukazując garnitur ogromnych białych zębów i
wielgaśny
różowy język. Bez wątpienia faktycznie był to pies. Zresztą
jeden z większych jakie widziałem. Odwrócił głowę i dopiero
teraz mnie zauważył. Zamarłem. Oczyma wyobraźni już widziałem, jak
zrywa się na cztery łapy i jednym długim susem z wyszczerzonymi zębami
rzuca się do mojej szyi. Tymczasem on spokojnie wstał, podszedł bliżej,
a wprzódy obwąchawszy moją wyciągniętą rękę położył się na
boku
i jął rytmicznie stukać ogonem o podłogę. Po chwili podniósł
głowę i zachęcająco na mnie spojrzał.
AKAPIT–
To taki z ciebie niebezpieczny zbój? Pieszczot ci się
zachciewa – kucnąłem, a wtedy częstotliwość uderzeń ogona
zdecydowanie wzrosła. Przysiadłem obok na miękkim dywanie i zagłebiłem
palce w gęstą i długą sierść. Była miła w dotyku, niemal aksamitna.
AKAPIT–
To ty jesteś Profos, tak? – słysząc swoje imię, pies
wyraźnie się ożywił. Odwrócił się na grzbiet i
znów
trącił mnie wilgotnym nosem. Nawet w tej pozycji ogon nie zaprzestał
pracy i wydawal się mówić:
AKAPIT–
W żadnym wypadku nie przerywaj głaskania!
AKAPIT–
O! Jak widzę, zdążyliście się już zaprzyjaźnić. Choć na dobrą
sprawę wyglądacie jak starzy znajomi. Zadziwiacie mnie obaj. Profos
jest co prawda dość ufnym psem, ale żeby aż tak... –
pokręciła
głową z niedowierzaniem
AKAPITNa
dźwięk głosu swojej pani pies zerwał się na równe nogi i
podbiegł do niej, radośnie podskakując. – Uważaj! Herbatę mi
rozlejesz. No już, spokój! Prof, idź na miejsce! –
pies
posłusznie podreptał do legowiska obok stolika z telewizorem.
AKAPIT–
Nie taki diabeł straszny, jak go malują prawda? – zapytała
niewinnie.
AKAPIT–
Rzeczywiście nie taki... – wpatrywałem się w nią jak w
obrazek. Znikł wcześniejszy sportowy styl. Miejsce obcisłych spodni i
czarnego luźnego sweterka z golfem zajęła kwiecista, zwiewna sukienka
podkreślająca jej subtelną urodę i zgrabną sylwetkę. Włosy tym razem
spięte w maleńki koczek niesfornie wymykały się na boki cienkimi
pasemkami. Na nogach zamiast sznurowanych butów za kostkę
pojawiły się lekkie balerinki. Równocześnie w pokoju
rozszedł
się delikatny zapach kobiecych perfum. Jak one to robią? Zdążyła się
przebrać... Kiedy i jak? Wygląda na to, że pozostanie to tajenicą, bo
przecież nie odważę się zapytać. Zresztą po co...
AKAPIT–
Nie patrz tak na mnie, bo się zarumienię – jej głos był
niby karcący, ale z tonu jakim wypowiedziała te słowa można było łatwo
odczytać, że podziw, który musiała dostrzec w moich oczach
sprawił jej przyjemność. – Siadaj na kanapie, ale najpierw
dosuń
stolik.
AKAPIT–
Pięknie wyglądasz – powiedziałem, gdy już uporałem się z
opornym meblem. – Naprawdę – mój głos
był chyba
bardziej rozmarzony niż wypadało – I kogoś mi bardzo
przypominasz. Tylko nie mogę sobie przypomnieć kogo.
AKAPITUsiadła
obok mnie.
AKAPIT–
Ja też czasem mam déjà
vu. Na przykład teraz...
– jej długie i miękkie spojrzenie niemal mnie otuliło.
–
Ale co tam – potrząsnęła głową, jakby sama wystraszyła się
tego,
co właśnie powiedziała. – Pamięć często płata nam
różne
figle. Tak samo jak czas. Gdy chcemy by przyspieszył, wlecze się jak
ślimak, gdy nam go brakuje, pędzi niczym rumak. I tylko zatrzymać go
nikomu się jak dotąd nie udało.
AKAPIT–
Nie całkiem – odparłem, wskazując na oprawione w
drewnianą ramkę podniszczone czarno-białe zdjęcie, które już
wczesniej zauważyłem wiszące na ścianie. Przedstawiało dymiący
parowóz, obok którego stała wysoka męska postać w
kolejarskim mundurze. Obok niej druga, maleńka, sądząc po jasnej
sukience zapewne dziewczęca.
AKAPIT–
Fotografia to sposób na zatrzymanie czasu. W pewnym
sensie rzecz jasna. Możemy go zatrzymać, ale tylko dla siebie. Dla
osób na fotografiach niestety nie.
AKAPIT–
Tak, chyba masz rację. A wiesz kto jest na niej uwieczniony?
Oczywiście, że nie wiesz, bo niby skąd. To mój dziadek z
żoną i
wnuczką – znów rozległ się jej dźwięczny śmiech.
Widząc
mój pytający wzrok, ciągnęła dalej – Ten
parowóz ze
zdjęcia mogłeś zobaczyć stojący obok dworca. Jest tu od stosunkowo
niedawna. Jakieś trzy lata chyba... Nie wiem dokładnie, sąsiedzi nie
umieli mi powiedzieć, a sama mieszkam tu dopiero od roku. Dziadek był
na nim kiedyś maszynistą. Mieszkał i pracował nie tak znów
daleko, bo w Chojnicach. Mówił, że ta lokomotywa to jego
druga
żona. Choć mnie z perspektywy czasu wydaje się, że była raczej
pierwszą. A ten szkrab w przykusej sukieneczce to ja. Bywało, że
jeździłam do nich, to znaczy do dziadków, na wakacje.
Dziadek
zabierał mnie czasem do kabiny, a zdarzało się, że jeździłam z nim po
stacji w tę i z powrotem. Mówił wtedy, że manewrujemy.
Sadzał
mnie na wysokim siedzisku przy oknie i kazał patrzyć na tory. Z bardzo
poważną miną powtarzał, że mam obserwować szlak. Byłam wtedy bardzo
dumna. Z siebie, ale przede wszystkim z dziadka. Był dla mnie
kimś bardzo ważnym, choć tak krótko go znałam. Umarł
niedługo po
tym, jak zrobiono to zdjęcie. Czas parowozów dobiegł końca i
lokomotywa została odstawiona na boczny tor. Dziadek nie umiał sobie
już wtedy znaleźć miejsca. Zawsze powtarzał, że chciałby być tam, gdzie
będzie ona. Nawet po śmierci. Ilekroć przechodzę obok dworca i patrzę
na tę lokomotywę przypominam go sobie. Czasem mówię do niej
“cześć dziadku”. To głupie nie?
AKAPIT–
Na pewno nie głupie – zaprotestowałem. W tej chwili coś
do mnie dotarło. Postać, którą widziałem w parowozie mogła
być
prawdziwa. Prawdziwa choć nierzeczywista. Co zatem oznaczał gest
pozdrowienia? Czy był adresowany do mnie?
AKAPIT–
Pewnie pomyślisz, że jestem nienormalny wariat – jakby
wariaci mogli być normalni, co ja w ogóle wygaduje?
– bo
ja go chyba widziałem.
AKAPIT–
Kogo?
AKAPIT–
Twojego dziadka.
AKAPIT–
Przykro mi, ale to chyba niemożliwe. On umarł naprawdę dawno temu.
AKAPIT–
Nie, nie wtedy. Dzisiaj, tutaj.
AKAPITOdwróciła
wolno głowę w moim kierunku. Z jej spojrzenia wcale
nie wynikało, że traktuje mnie jak wariata, obojętne normalnego czy
nie. Z jej spojrzenia wynikało, że jest zaskoczona, ale nie zdziwiona.
AKAPIT–
Myślałam, że tylko ja go czasem widuję. Albo raczej, że tylko
mnie się tak wydaje. Chodzącego wieczorem tam i z powrotem po pustym
peronie, spacerujacego obok wieży ciśnień czy spoglądającego na
swój parowóz. Nikomu o tym dotąd nie
mówiłam.
Wiesz, to jest naprawdę małe miasteczko... Gdyby ktoś inny także go
widział, huczało by od plotek, zaraz zjechali by się dziennikarze,
łowcy sensacji, egzorcyści... Zadeptali by nas tutaj.
AKAPIT–
Uhm... A jeśli każdy myśli, że to małe miasteczko?
AKAPIT–
Nie, to nie to samo. Ja jestem... byłam jego wnuczką. Jego
samego nikt tutaj nie znał. Dla nich to byłby po prostu duch. Obcy,
niezobowiązujący. Może nawet niebezpieczny. Wnuczce opowiadającej o
pojawiającym się duchu dziadka szybko przyklejono by łatkę... No
wiesz...
AKAPIT–
Wariatki – ze zrozumieniem kiwnąłem głową.
AKAPIT–
Trafnie to ująłeś. Trafnie, choć dosadnie – roześmiała
się. – Tak, właśnie wariatki. Wolałabym tego uniknąć. Ale
skończmy te wypominki. Herbata stygnie. A może masz ochotę coś
przekąsić? Gapa ze mnie. Na pewno masz – klasnęła dłońmio
uda.
– Zrobiłam dziś zakupy. Zupełnie jakbym spodziewała się
gości.
Przedziwne, nieprawdaż? Zwłaszcza że ja nie miewam gości... –
jej
głos nieco posmutniał.
AKAPIT–
Prawdaż – choć bardzo się powstrzymywałem, głośno
przełknąłem ślinę. Przypomniałem sobie, że na kolację zjadłem ledwie
kilka kostek czekolady zagryzionej chlebem. I że od tamtej pory minęło
już sporo czasu.
AKAPIT–
Daj mi trzy minuty – zerwała się z kanapy i lekkim
krokiem odpłynęla w kierunku kuchni, w przelocie klepiąc po grzbiecie
siedzącego na legowisku psa – Prof, zajmij się panem,
gotów nam tu zasnąć czy co.
AKAPITByło
to całkiem zbędne, bo wrażenia z ostatnich kilkudziesięciu minut
całkowicie wypłoszyły sen spod moich powiek. Nie powiem jednak, żebym
na widok zbliżającego się czarnego nosa z jednej, a merdającego
pióropusza z drugiej strony czuł jakąkolwiek niechęć. Nos
razem
z ogonem oraz całym ich właścicielem dość bezceremonialnie wlazł na
kanapę, okręcił się wokół własnej osi po czym zaległ, a na
moich
kolanach ułożył się wielki psi łeb.
AKAPIT–
Skąd wy się tu wzięliście, skąd ja się tu wziąłem? I dlaczego?
– cicho rzuciłem w kierunku łba. Jego mądre oczy wydawały się
mówić bardzo wyraźnie:
AKAPIT–
No, mnie się brachu o to nie pytaj. To nie na psią głowę, nawet
tak wielką. Życie jest pełne niespodzianek i takim trzeba je brać.
– po czym powoli przymknęły się, a ich właściciel zamiast
bronić
przed snem mnie, najwyraźniej sam walkę z nim przegrał.
AKAPITRozejrzałem
się po pokoju. – Urządzony skromnie, ale z subtelnym
smakiem – pomyślałem. Ściany pomalowane były ciepłymi
pastelowymi
barwami. Jedną z nich zajmowały regały na książki, wśród
których zauważyłem te autorstwa Tove Janson. Sądząc po ich
stanie, Muminki były czyimiś wiernymi przyjaciółmi. Dziadek
także nie był osamotniony. Obok niego w formie maleńkiej galerii
wisiało kilka innych fotografii, choć te zamiast osób
przedstawiały tylko egzotyczne pejzaże. Bardzo zresztą wysmakowane. Ich
autor musiał mieć wprawną rękę i bystre oko. Kanapę od stojących
naprzeciw dwóch prostych foteli oddzielał niewysoki stolik
ze
szklanym blatem. Na komodzie w wazonie pachniały świeże piwonie. Takie
same zauważyłem wcześniej w ogródku. Ich zapach przypomniał
mi
domek i ogród mojej babci. W oknie wisiały
współgrające z kolorem ścian zasłonki, część
drewnianej podłogi zajmował puszysty
wełniany dywan. Stojąca w rogu lampa rozjaśniała wszysztko delikatnym
przyłumionym światłem. Miły, przytulny pokoik. Pokoik, w
którym
przyjemnie jest posiedzieć i poczytać książkę albo posłuchać...
AKAPIT–
A może włączymy jakąś muzykę? – wyrwała mnie z zadumy,
wchodząc z talerzem kanapek i stawiając je na stoliku. –
Chyba
też zgłodniałam. Mam nadzieję, że herbata nie zdążyła jeszcze całkiem
wystygnąć.
AKAPIT–
Jest idealna, a co do muzyki to nie mam absolutnie nic przeciwko.
AKAPITZakrzątnełą
się, a po chwili z niewidocznych głośników zaczął się sączyć
cichy dźwięk gitary.
AKAPIT–
Lubisz Stinga? Bo ja uwielbiam – utkwiła we mnie pytający
wzrok.
AKAPITCo
prawda pan Gordon Matthew Sumner nie jest moim ulubionym wykonawcą,
niemniej jednak co najmniej kilka z jego utworów plasuje się
bardzo wysoko na mej prywatnej liście przebojów. Między
innymi
właśnie ten, zaczynający się tak charakterystycznym gitarowym riffem.
Słysząc go, mam zawsze przed oczami Natalie Portman, czyli Matyldę,
która wsadza do dołka wykopanego w trawniku przed
sierocińcem
małą, niegdyś doniczkową roślinkę i mówi: “Myślę,
że
będzie nam tutaj dobrze”. I nie ukrywam, trudno mi wtedy być
twardzielem...
AKAPIT–
Jest idealny. – lekko ściśnięte gardło wcale nie pomagało mi
wydusić tych słów.
AKAPIT–
Jak herbata – znów się zaśmiała – w
takim razie nie marnujmy więcej czasu. Smacznego!
AKAPITUsiadła
w fotelu naprzeciwko. – Ma naprawdę zgrabne nogi
– pomyślałem, bezwstydnie wykorzystując fakt, że szklany blat
stolika niewiele był w stanie zasłonić. Kilka następnych minut zajęło
nam pracowite milczenie. Kanapki były naprawdę pyszne. I to nie tylko
dlatego, że byłem głodny. Smakowały po prostu wyśmienicie. Po chwili
talerz był pusty, a ja znów ukradkiem przyglądałem się mojej
znajomej. Kim jest? Co robi? Dlaczego mieszka tu najwyraźniej sama?
AKAPIT–
Zapewne jest wiele pytań, które chciałbyś mi zadać
– chyba czytała w moich myślach – ale boję się, że
wolałbyś
nie znać na nie odpowiedzi. Czasem lepiej ich nie znać. Nawet ja nie
znam wszystkich. I nie wiem czy mam na tyle odwagi, by je poznać.
AKAPIT“Nigdy
już nie będę musiał bać się pytań ani słów. Nigdy
już nie będę musiał bać się czasu.” – zabrzmiało w
mojej
głowie dalekim echem. Trzej Panowie H. – Hłasko, Has,
Holoubek...
Oni już nie muszą się bać niczego.
AKAPITWstała
i wolno podeszła do półek z książkami. Prawie
niezauważalnym gestem coś z jednej z nich zabrała i ukryła w dłoni. Coś
maleńkiego, co wcześniej przyciągnęło także moją uwagę i co więcej,
wzbudziło uśmiech sympatii. Wróciła i usiadła obok mnie,
podkurczając na bok nogi i niemal dotykając mojego uda kolanem. Rękę
ułożyła wzdłuż szerokiego oparcia. – Gdyby chciała, mogłaby
teraz
zmierzwić moje włosy – pomyślałem. Nie broniłbym się. Gdyby
chciała... Z drugiej strony czułem miarowy oddech leżącego obok mnie
czworonoga. Miłe domowe ciepło.
AKAPITWiedziałem,
że nie jest jej łatwo zacząć, bo już kilka razy uciekała od
początku tej rozmowy. Nie naciskałem. Wyczuwałem jednak, że chce się od
czegoś uwolnić, od jakiegoś trudnego do zniesienia brzemienia.
Tymczasem, jakby chcąc jeszcze zyskać na czasie, pogłaskała wielki psi
łeb, który znowu leżał na moich nogach. Łeb otworzył oczy,
uniósl się lekko, wysunął język i liznął ją leniwie kilka
razy
po wierzchu dłoni. Potem podniósł się wyżej, a za nim cała
reszta. Pies powoli zsunął się przednimi łapami z kanapy, zrobił dwa
kroki do przodu i dopiero wtedy przeciągając, się ściągnął na podłogę
wyprostowane łapy tylne. Popatrzył w kierunku legowiska, ale widocznie
senność była silniejsza od niego. Położył się, a właściwie padł w tym
samym miejscu gdzie stał, z przeciągłym i głośnym ni to pomrukiem, ni
to westchnieniem.
AKAPIT–
Zdaje się, że mamy go z głowy – powiedziałem cicho, by nie
zburzyć psiego spokoju.
AKAPIT–
Tak. Teraz choćby całe stado kotów przeszło mu koło nosa,
nie mrugnąłby nawet powieką.
AKAPIT–
Jest naprawdę piękny – powiedziałem. I zupełnie nie wiem
dlaczego zamiast na psa patrzyłem wtedy na jej zamyśloną twarz.
Uśmiechnęłą się.
AKAPIT–
Dziękuję. Właściwie nie jest nawet mój. Można powiedzieć
mam go w spadku. W pewnym sensie oczywiście. Należał do kogoś, kogo
kiedyś znałam. Choć właściwie nie mam pewności czy powinnam używać
czasu przeszłego. Popatrz, znów rozmawiamy o czasie
–
uśmiechnęła się smutno. – Z drugiej strony tego czasu
upłynęło
już tak wiele, że można go chyba nawet nazwać przeszłym dokonanym.
AKAPITMilczałem.
Wiedziałem, że teraz każde wypowiedziane przeze mnie słowo będzie
absolutnie, ale to absolutnie zbędne. Czekałem.
AKAPIT–
To było mniej więcej dwa lata temu. Był piękny maj. Mieszkałam
wtedy w wielkim mieście w beznadziejnym, ciasnym mieszkanku i
zastanawiałam się, jak długo jeszcze zdołam w nim wytrzymać. Nieważne
gdzie to było. Wszystkie wielkie miasta są takie same – w jej
głosie słychać było niechęć. – Zarabiałam całkiem niezłe
pieniądze, ale one nigdy nie były sensem mojego życia. Dzięki nim
mogłam za to często wyjeżdżać. Na szczęście pozwalali na to także moi
szefowie. Praca na etacie, ale w charakterze kogoś w rodzaju wolnego
strzelca miała swoje zalety. Poznaliśmy się w banalnych
okolicznościach, gdzieś w parku na ławce podczas mojej południowej
przerwy. Był z nim – wskazała głową na leżącego psa
– i to
na jego temat zaczęła się nasza rozmowa. Szybko okazało się, że mamy
wiele wspólnych zainteresowań. Oboje sporo czytamy, kochamy
zwierzaki, lubimy podróżować. Ale od razu wyczułam, że jest
kimś, kto ponad wszystko ceni sobie niezależność. Z każdą minutą naszej
rozmowy byłam o tym coraz mocniej przekonana. Ale i coraz bardziej
pewna, że mogłabym razem z nim przejść wzdłuż i w poprzek Alpy,
Pireneje i Góry Skaliste na dokładkę. Gdyby tylko chciał.
Wiedziałam... raczej przeczuwałam, że to kompletne szaleństwo, ale gdy
zapytał czy dam mu swój numer telefonu, zgodziłam się
natychmiast. Byłam tak przejęta, że nawet nie pomyślałam, by poprosić o
jego. Długo trwało zanim zadzwonił. Kilka razy na godzinę sprawdzałam
czy mój telefon aby na pewno działa. Odezwał się dopiero po
jakichś dziesięciu dniach, kiedy zaczynałam się już zastanawiać czy to
mi się aby tylko nie przyśniło. Zaproponował spotkanie. Miałam wtedy
masę obowiązków, ale zgodziłam się natychmiast, nie zerkając
nawet do kalendarza. Czułam się jak nastolatka przed pierwszą w swoim
życiu randką. Serce waliło mi jak opętane, gdy niemal biegłam na
umówione miejsce. Już na mnie czekał. Z uśmiechem i wielką
czerwoną różą. Usiedliśmy w kawiarni. Rozmawiając ani się
spotrzegliśmy, jak południe przeszło w popołudnie, to niedługo
przygasło zmierzchem, a potem nastał wieczór. Czas w takich
momentach zachowuje się zupełnie irracjonalnie i przekracza wszelkie
ograniczenia prędkości. Opowiedział mi wtedy o sobie i swoich planach.
Przygotowywał wielką samotną wyprawę. Miał zamiar okrążyć kulę ziemską.
Śmiał się, że specjalnie zrobi to z zachodu na wschód, by
zyskać
na czasie.
AKAPIT–
Jak Fileas Fogg – powiedziałem cicho – Z tym że on
zrobił to przypadkiem.
AKAPIT–
I dobrze na tym wyszedł – uśmiechnęła się. –
Wiedziałam, że nic, a już na pewno nikt, nie jest w stanie spowodować
zmiany jego planów – kontynuowała opowieść.
– Na
szczęście przygotowania miały potrwać jeszcze dość długo, prawie rok. Z
jednej strony aż rok, z drugiej tylko... Widywaliśmy się co jakiś czas.
Bywało, że na krótko wyjeżdżaliśmy w góry i za
każdym
razem czułam, że ze spotkania na spotkanie jestem nim coraz mocniej
zauroczona. Tymczasem on potrafił zniknąć i przez dwa tygodnie nie
dawać znaku życia. Choć właściwie od razu postawił sprawę jasno: nie
jest gotowy na związek. Jeszcze nie. Ale czułam wtedy w jego głosie
pewne wahanie. A może po prostu bardzo chciałam je czuć?
AKAPIT–
Dureń! – pomyślałem w duchu. Ale na mojej twarzy nie drgnął
ani jeden mięsień.
AKAPIT–
Skończyła się wiosna, minęło lato i jesień. Zaczęła się zima. W
końcu, to było tuż po Nowym Roku, zadzwonił do mnie i bardzo poważnym
głosem poprosił o spotkanie. Okazało się, że wreszcie udało mu się
pozałatwiać wszelkie formalności i dopiąć budżet. Niestety gonił go
termin rosyjskiej wizy. Planował wyjazd późną wiosną, a
teraz
okazało się, że jeżeli nie wyjedzie w przeciągu miesiąca, to być może
nie wyjedzie w ogóle. Rosja to tak sformalizowany i
zbiurokratyzowany kraj, że nawet brak symbolicznej kropki nad
“i” w jednym z dziesiątek zaświadczeń może
zniweczyć
wszelkie wyjazdowe plany. A na to pozowolić sobie nie mógł.
Za
dużo w nie zainwestował. I tu powstał pewien problem. Kolega,
który miał się zaopiekować jego mieszkaniem, wracał do
Polski
dopiero w połowie kwietnia. Nie miał go zatem komu zostawić. Mieszkania
i psa – ucho czworonoga leżącego na podłodze delikatnie
drgnęło.
– Zapytał czy to ja nie mogłabym się nimi zaopiekować.
>AKAPITMathew
Gordon Sumner zwany Stingiem zapytał cicho przy wtórze
fortepianu: “Am
I asking for the Moon? Is it really so
implausible?”, rozpoczynając chyba
najpiękniejszą piosenkę o
naprawdę dojrzałej miłości.
AKAPIT–
Praktyczny układ, nieprawdaż? – zapytała cicho, unosząc
lekko brwi. Też znała tekst tego utworu. – Co miałam zrobić?
Zgodziłam się. Czego się nie robi dla faceta, którego...
–
zamrugała kilka razy szybko powiekami i na chwilę zamilkła.
AKAPIT–
Już następnego dnia przeprowadziłam się do niego. Nalegał na
to. Mówił, że pies musi się do mnie przyzwyczaić. Choć wtedy
wydawało mi się... łudziłam się, że tak naprawdę chciał, bym była
blisko. Ale nie za blisko. Od razu pokazał mi mój
pokój.
Był cudowny. Z ogromnym, prowadzącym na taras oknem i zapierającym dech
w piersiach widokiem za nim. Ale to miał być mój
pokój.
Nie nasz... On spał w prawie pustym salonie na materacu rozłożonym na
podłodze. Tylko na ścianach wisiało kilka zdjęć. Jego zdjęć –
skinęła głową wskazując na sąsiadów dziadka. –
Dziwiłam
się, że ma tak mało rzeczy. Śmiał się wtedy, że i tak już za bardzo
nimi obrósł, ale ma dzięki temu coś najcenniejszego
–
wolność. Powtarzał, że można wracać do miejsc i do ludzi, ale nie
powinno się wracać do przedmiotów. Zapytałam kiedy ma zamiar
wrócić, jeżeli już o powrotach mowa. Odparł, że
najpóźniej na Boże Narodzenie, bo mieszkanie jest opłacone
do
końca roku. Wtedy wydawało mi się to wiecznością. A nawet nie miałam
pojęcia co to jest wiecznosć... Przypominał mi jednego z
bohaterów książek z dzieciństwa. Tylko tamten odchodził na
zimę,
a z pierwszymi promieniami słonecznego ciepła wracał – jej
wzrok
na moment padł na półkę z zaczytanymi
książkami Tove Janson. – Mieszkaliśmy razem przez tych kilka
tygodni. Jak przyjaciele. Dobrzy, nawet bardzo dobrzy przyjaciele, ale
tylko przyjaciele. Choć nie szczędził mi serdeczności, z jego ust ani
razu nie padła żadna dwuznaczna propozycja. W końcu nadszedł ostatni
wieczór przed wyjazdem. Przez poprzednich kilka dni chodził
zamyślony, zapatrywał się gdzieś w dal, mniej odzywał. Był wyraźnie
nieobecny. Kładłam to na karb przedwyjazdowego poddenerowania. Sama
znam to uczucie, kiedy zaczynasz się zastanawiać czy aby na pewno
wszystko się uda i czy może jednak nie będzie lepiej zostać w domu.
AKAPITZe
zrozumieniem pokiwałem głową. Znam je i ja doskonale. Można rzec do
bólu. Przed wyjazdami, zwłaszcza tymi bardziej
skomplikowanymi
logistycznie, bywam nie do zniesienia.
AKAPIT–
Ale to nie było to. Raczej chciał sobie coś poukładać, nad
czymś się zastanowić... – Nie zanudzam cię? – na
chwilę
wróciła do rzeczywistości – Może wolisz po prostu
odpocząć
w ciszy?
AKAPIT–
Nie, skądże. To bardzo... – dłuższą chwilę szukałem
odpowiedniego słowa – urzekająca historia.
AKAPIT–
Przygotowaliśmy wspólnie kolację –
mówiła
dalej. – Ale nie taką zwyczajną. Ta była ze świecami, z winem
i
dobrą muzyką. Po prostu nastrojowa pożegnalna kolacja. Wznieśliśmy
toast za powodzenie wyprawy i wtedy zapytał czy po jego powrocie
zgodziłabym się z nim zamieszkać. Ale tym razem już na stałe. I nie jak
przyjaciele. Zatkało mnie. W pierwszej chwili nie wiedziałam co
powiedzieć, choć wszystko we mnie krzyczało: “Tak! Tak!
Tak!” Zapytałam co się stało, i skąd ta nagła zmiana. Odparł,
że
ten niepełny miesiąc, który ze mną spędził, pozwolił mu w
końcu
coś zrozumieć. Pamiętam jego słowa do dziś: “Horyzont zawsze
będzie w tym samym miejscu, a nam może braknąć czasu, by do niego
dotrzeć”
AKAPIT–
Nie szukaj daleko tego, co może być bardzo blisko –
pomyślałem. Ona mi kogoś przypominała, ale z każdym słowem opowieści
ten facet też coraz bardziej wydawał mi się znajomy. I powoli
przestawał być durniem.
AKAPIT–
To była długa zimowa noc, choć snu zaznaliśmy niewiele. Ale we dwoje...
– spuściła głowę.
AKAPITPies
przewrócił się na grzbiet, a jego opadnięte górne
wargi odsłoniły w diabolicznym uśmiechu ogromne białe zębiska. Nie
robiło mu to różnicy. Nie o tej porze.
AKAPIT–
Co było dalej? Jak dotąd jest bajka o Kopciuszku.
AKAPIT–
Bez obaw. Zaraz pojawi się i zła macocha – jej wzrok nie
zapowiadał ślubnego kobierca w finale tej historii. –
Wyjechał
następnego dnia. Rosja, potem Indie, Malezja. Kontaktowaliśmy się z
sobą często. Tak często, jak tylko było to możliwie. Internet to
wspaniałe narzędzie, ale nie wszędzie dociera. Tak jak zasięg
telefoniczny. Chyba mogę powiedzieć, że byłam wtedy szczęśliwa. On był
na pewno. Ale tęskniłam ogromnie...
AKAPITZ
Malezji chciał lecieć do Pekinu. Jego samolot miał wylot
ósmego marca z Kuala Lumpur. U nas była wtedy
północ, tam
poranek.
AKAPIT–
Z Kuala Lumpur? Do Pekinu? Rano ósmego marca?
Czekaj, czekaj... – potarłem intensywanie czoło, przeszukując
szybko segregatory pamięci. Ależ tak! Lot MH370 Malaysia Airlines.
Boeing 777, który zaginął gdzieś, prawdopodobnie nad
oceanem, po
tym jak z niewiadomych przyczyn zmienił kurs i nagle znikł z
ekranów radarowych. Do tej pory nie odnaleziono
szczątków
maszyny ani nawet nie ustalono przybliżonego miejsca katastrofy, a
spekulacje wokół jej przyczyn budziły większe emocje niż
finały
ligi NBA i NHL razem wzięte. Po ponad roku zdażyły już opaść, ale
trudno się temu dziwić. Teraz najważniejsza jest wojna z Państwem
Islamskim i coraz częstsze zamachy.
AKAPIT–
Przecież na pokładzie nie było nikogo z polskim obywatelstwem
– próbowałem oponować.
AKAPIT–
Oficjalnie nie było. Ale pamiętasz jakie było zamieszanie
wokół listy pasażerów? Jakieś skradzione
paszporty czy
osoby, które były na tej liście, a potem nagle odnajdywały
się w
swoich krajach. To daleki wschód, ale jeszcze nie Japonia.
Także
mentalnie. Bałagan w papierach to wbrew pozorom nie tylko polska
specjalność. Poza tym tuż przed wejściem na pokład przesłał mi mms-em
swoje zdjęcie z tym właśnie samolotem w tle. I dwa krótkie
słowa
w wiadomości: ”Nim lecę”. Wszystko bym oddała, by
go w tym
samolocie nie było. Choć czasem mam już nawet wątpliwości czy on w
ogóle był. Czy istniał... Nie znałam nikogo z jego rodziny,
znajomych. Nie wiem nawet czy ich miał. Z nikim się razem nie
spotykaliśmy. A on po prostu jak nagle pojawił się w moim życiu, tak
nagle z niego znikł. Jakby wyparował. Zaczęłabym wątpić w stan mojego
umysłu, gdyby nie on – ruchem głowy wskazała na psa.
– On
też tęsknił. I to bardzo. I było to po nim widać. W sumie to do tego
faceta podobne. – jej głos nieco stwardniał – nagle
znikać
i pojawiać się również znikąd. Tylko że zniknął już bardzo
dawno
temu. Nawet Prof – jej głowa znów skierowła się ku
śpiącemu czworonogowi – już chyba zapomniał. Psy zapominają
łatwiej niż ludzie, choć kochają nie mniej serdecznie. A ja wciąż
czekam. I wciąż mam nadzieję.
AKAPITDo
serii dzisiejszych niezwykłych wydarzeń dołączyła ta niesamowita
opowieść. I to wszystko wydarzyło się w jeden krótki
wieczór? Głośno westchnąłem.
AKAPIT–
Już kończę, nie martw się.
AKAPITNie
martwiłem się, ale cóż mogłem powiedzieć w takiej chwili?
AKAPIT–
Życie bywa podłe – tylko na tyle było mnie stać.
AKAPIT–
Czekałam na informację o odnalezieniu samolotu, wraku, ciał czy
czegokolwiek, co byłoby śladem. Na próżno. Wtedy dopiero
pojęłam
czym może być wieczność. Dla mnie był nią każdy dzień. Media huczały od
plotek o usterkach, porwaniu, samobójstwie
pilotów,
transporcie złota. Zaczęły się nawet pojawiać wzmianki o wpływie
pozaziemskich sił. A ja żyłam tam, w jego mieszkaniu w ciągłym
oczekiwaniu. Starałam się wmówić sobie, że to niemożliwe, że
na
pewno w ostatniej chwili coś go zatrzymało na lotnisku i że zaraz, za
chwilę on się odezwie. Tymczasem telefon milczał, ze skrzynki mailowej
wyrzucałam tylko reklamy, a jego konto na skypie było cały czas
niedostępne. Nie mogłam się skupić na pracy. Szefowie to zauważyli, ale
dla nich ważny był jedynie wynik i słupki w statystykach. Dali mi
możliwość odejścia na korzystnych warunkach. To i tak miłe z ich
strony, więc nie skarżę się. Stwierdziłam, że nie wytrzymam w wielkim
mieście z jego zgiełkiem, pędęm i ciągłą walką o przetrwanie. Nie
czekałam do końca roku. Jeszcze latem sprzedałam swoje mieszkanie i
wyprowadziłam się z jego. Miałam też trochę oszczędności. Wystarczyło w
sam raz na to, by kupić jakiś mały domek i trochę go urządzić. Zabrałam
tylko te fotografie ze ściany. Gdy na nie patrzę, wyobrażam sobie
czasem, że jesteśmy tam razem. Wcześniej zagrałam w Bolka i Lolka. On
mnie tego nauczył. Wiesz jak się gra w Bolka i Lolka?
AKAPIT–
Nnnooo... chyba nie – odparłem, choć coś bardzo niewyraźnego
kołatało mi się w zakamarkach pamięci.
AKAPIT–
Bierzesz globus, mocno nim zakręcasz, a potem zatrzymujesz palcem.
Palec wyznacza cel. Często tak robił.
AKAPIT–
Jasne! Bolek i Lolek zawsze tak zaczynali swoje podróże.
Jak mogłem o tym nie pomyśleć? – pokręciłem głową nad swoim
zapominalstwem.
AKAPIT–
Z tym, że ja zastosowałam wariant soft. Na światowe
przeprowadzki niestety stać mnie nie było, wziełam więc Wielki Atlas
Polski, który stał na jedynej jego półce,
otworzyłam z
zamkniętymi oczami na przypadkowej stronie i dźgnęłam palcem. Jak
myślisz, gdzie trafiłam?
AKAPIT–
To chyba nietrudna zagadka. Jabłonowo Pomorskie?
AKAPIT–
W rzeczy samej! – roześmiała się. Chyba jej ulżyło po tej
nietypowej spowiedzi. Oczy znów nabrały blasku, a kąciki ust
uniosły się nieco do góry. – I wiesz co zobaczyłam
jako
pierwsze, gdy przyjechałam obejrzeć ten dom? Parowóz
dziadka. Od
razu go poznałam. Ma te same numery, które są na zdjęciu:
Ty2-860. Zgadniesz co wtedy do siebie powiedziałam?
AKAPIT–
Myślę, że będzie nam tutaj dobrze – rzuciłem cicho. Jej oczy
otwarły się bardzo szeroko.
AKAPIT–
Zaczynam się ciebie bać – pokręciła głową z niedowierzaniem
– skąd mogłeś to wiedzieć?
AKAPIT–
Matylda tak powiedziała, gdy po śmierci jedynego człowieka,
którego chyba naprawdę kochała w końcu znalazła dla siebie
miejsce na ziemi. Ty jesteś jak Matylda.
AKAPIT–
Chodzi ci o... No tak, Leon... – jej wiedzy filmoznawczej
również nie można było niczego zarzucić.
AKAPIT–
Tak, wypowiedziałam dokładnie te słowa. I myślę, że miałam wtedy rację.
Prawda piesku?
AKAPITW
odpowiedzi czarny puszysty ogon zaczął rytmicznie zamiatać podłogę.
Łobuz jeden cały czas podsłuchiwał.
AKAPITJedna
rzecz mnie dalej nurtowała.
AKAPIT–
To bardzo osobista historia. Dlaczego ja? Czemu akurat mnie to wszystko
opowiedziałaś?
AKAPIT–
Jesteś tu obcy. Za chwilę znikniesz, rozpłyniesz się w mroku
nocy, jak gdyby nigdy cię nie było. Razem z moją historią. Nie znam
tutaj nikogo. To znaczy znam, ale nie na tyle, by powierzyć mu swoje
tajemnice. Jak sam zauważyłeś, to nie jest wielka metropolia, w
której można się zgubić w anonimowości. Ale nie
tylko
dlatego – zawiesiła głos, jakby znów zastanawiała
się czy
na pewno chce mi to powiedzieć. – Wtedy, tam na dworcu, gdy
tak
siedziałeś z leżącym obok plecakiem... Zauważyłam cię już przez okno
pociągu i... – jej głos zadrżał – po prostu przez
ułamek
sekundy pomyślałam, że on wrócił. Jesteś do niego naprawdę
podobny.
Spuściła głowę, a ja zauważyłem łzę wolno płynącą po jej policzku. Nie
mogłem się powstrzymać. Uniosłem rękę i wierzchem dłoni delikatnie
pogładziłem ją po twarzy ścierając ją. Wiedziałem jednak, że na nic
więcej nie powinienem sobie pozwolić. Pacta sunt servanda. No coffee,
no poststamps.
AKAPITCzas
zatoczył koło. Wskazówki wykroiły właśnie ćwiartkę ze
ściennego zegara, układając się na godzinie trzeciej. Jakby przecząc
temu faktowi, do naszych uszu znów dobiegały ciche dźwięki
fortepianu i słowa: “I`m
not asking for the Moon? I`ve always
been a realist”. Odtwarzacz kierowany nieznaną
siłą znów
zagrał ten, a nie inny utwór. Mój wzrok padł
przez moment
na zdjęcie z lokomotywą. Dałbym sobie uciąć rękę, że wyraźnie widzę
strumień białej pary wydobywający się gwałtownie z parowozowej
gwizdawki. Zanim zdążyłem pomyśleć, że z moim wzrokiem nie jest chyba
najlepiej, postać dziadka pochyliła się, poderwała dziewczynkę na ręce
i ucałowała w czoło. Na ułamek sekundy zamknąłem oczy. Gdy je otwarłem
wszystko wróciło już do pierwotnego stanu, a obraz na
fotografii
pozostawał nieruchomy. To nie było przywidzenie. Tutaj, w tym mieście,
w tym domu wszystko było możliwe.
AKAPITChwilę
milczeliśmy, wsłuchując się słowa, którymi bohater
ofiarowuje kobiecie miłość i nie tylko miłość, nie oczekując w zamian
absolutnie niczego. Muzyka cały czas wybrzmiewała, gdy usłyszałem jej
cichy, łagodny głos.
AKAPIT–
Chcę ci coś dać. Już wtedy na dworcu, gdy cię zauważyłam tam na
ławce, z kimś jeszcze mi się skojarzyłeś. Raczej z postacią niż osobą.
Obaj mi się z nią kojarzycie. To ktoś, do kogo czuję wielki sentyment
od... Od bardzo dawna. Z tym plecakiem, w kapeluszu na głowie... Daj
rękę!
AKAPITNie
czekając na moją reakcję, sama chwyciła mnie za przegub i
pociągnęła go ku sobie. Drugą rękę, zaciśniętą, położyła na mojej
otwartej dłoni. Rozprostowała ją. Poczułem dotyk czegoś maleńkiego i
kanciastego, co z niej wypadło. Znów zacisnęła swoje drobne
palce, zamykając moją rękę w pięść. Cały czas patrzyła mi w oczy. Nasze
ręce pozostawały złączone, mimo iż wcale nie było to już konieczne.
Zegar odmierzał sekundy bardzo, ale to
bardzo
powoli. Czas płynął coraz wolniej
i
w o l
n
i
e j.
AKAPITRównocześnie
zaczęliśmy się pochylać ku sobie, a nasze twarze z
wolna i niebezpiecznie się do siebie przybliżały. Przymknęła powieki,
lekko przechylając głowę.
AKAPIT–
Nawet nie wiem jak jej na imię? – bardziej cień myśli niż
myśl przeleciał mi nieco spanikowany przez głowę.
AKAPITTymczasem
myśli rozsądniejsze już od dawna spały.
AKAPIT–
Carpe noctem – zadźwięczały mi w uszach jej słowa.
AKAPIT–
Carpe noctem baranie – to ta ostatnia, zbłąkana myśl w
końcu wpadła do mojej głowy nawet nie pukając w kopniakiem otwarte
drzwi. Była mocno nietrzeźwa. I ja przymknąłem oczy. Nasze usta już
niemal się zetknęły. Czułem jej ciepły, przyspieszony oddech...
AKAPITTrwaj
chwilo, jesteś piękna...
AKAPIT...jakiś
niepokojący, drążący mózg dźwięk wdziera się do mojej
świadomości i burzy ten cudowny
nastrój.
AKAPIT–
Nie teraz! – chciałbym krzyknąć, ale przecież tego nie
zrobię. Dźwięk jest niepokojący, ale znajomy. Na pewno go już
słyszałem. Kiedy? Gdzie? Eureka! Tak hamuje szyobus zatrzymujący się
przy peronie. Ale szynobus tutaj? W tym domu? Bez przesady! Jesteśmy za
dalego od stacji. Próbuje otworzyć oczy. Powieki stawiają
bardzo
wyraźny i zdecydowany opór. Są jak z ołowiu, a pod każdą
kryje
się pół tony suchego piachu. W końcu z trudem je podnoszę
i...
AKAPIT–
O nie! Dlaczego!? – ile to już razy miałem chęć
wypowiedzieć te słowa w podobnych okolicznościach. Jeżeli tego nie
robiłem, to tylko dlatego, że zazwyczaj nie byłem wtedy sam. I zwyle
był wczesny poranek, a ja leżałem w łożku. Znikł pokój,
znikł
pies, znikło wszystko. Przede wszystkim znikła Ona. Czas, ten cholerny
złośliwiec znów mnie oszukał. Cofnął wskazówki
zegara.
Znów jest kilka minut przed północą, a ja siedzę
na ławce
na dworcowym peronie. Obok właśnie przejeżdża szynobus. Minął mnie i
zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. To pewnie ten
dzisiejszy ostatni przyjechał z Torunia. Zaraz odjedzie do Grudziądza i
stacja na kilka godzin zapadnie w letarg. Wysiada dosłownie kilka
osób. Trudno się dziwić, pora jest już bardzo
późna.
Wszyscy wpatrzeni w przestrzeń przed sobą mijają mnie jakbym był
niewidzialny. Nikt ani nie spojrzy... Otwieram ciągle zaciśniętą dłoń.
Jest pusta. Patrzę na nią z niedowierzaniem. Przecież to niemożliwe.
Sen? Tak realny? Jakby na potwierdzenie moich najczarniejszych
przypuszczeń słyszę
burczenie w brzuchu. I czuję głód.
AKAPITCzy
to wszystko rzeczywiście było jedynie wytworem mojej wyobraźni?
Długo spać nie mogłem, nie zdążyłem nawet zmarznąć. Ostatnie co
pamiętam, to wskazówki stacyjnego zegara ustawione na
kilkanaście minut przed zenitem zegarowej tarczy, a północ
jeszcze nie minęła. Pamiętam? A może to też mi się tylko śniło? We śnie
czas biegnie zupełnie inaczej. O wiele szybciej. W czasie
kilkuminutowej drzemki można odbyć podróż na koniec świata,
a
nie tylko spacer o kilka domów dalej.
AKAPITPodobno
by zapamietać sen, nie należy po przebudzeniu spoglądać w okno,
bo inaczej jego strzępki wylecą przez nie z naszej pamięci. Jestem
bezpieczny. Tu żadnych okien nie ma, a otacza mnie półmrok
rozpraszany tylko zimnym światłem świetlówek. Pamiętam każdy
szczegół, każdy obraz. I
pewnie będę długo pamiętał.
AKAPITZostały
mi jeszcze cztery godziny do odjazdu pociągu. Trzeba się
znów rozglądnąć za miejscem do spania. Coś mnie jednak
ciągnie w
kierunku miasteczka. Co? A czy to tak trudno odgadnąć? Przechodząc
opodal starego parowozu jestem pewny, że w kabinie nie ma nikogo.
Usiłuję odnaleźć drogę do małego drewnianego domku z
ogródkiem
otoczonym żywopłotem, choć podświadomie czuję, że to absolutnie
bezcelowe. Jak we śnie. w którym próbujemy gdzieś
wrócić, ale wszystkie znane nam drogi prowadzą do zupełnie
nieznanych miejsc.
AKAPITKilkanaście
minut później wracam na dworzec. Rzeczywistość
skrzeczy. Szynobus do Grudziądza odjechał, zresztą i tak nie pasował do
moich planów. Przez około godzinę snuję się jeszcze po
peronach,
spoglądając od czasu do czasu w ciemniejące nad moją głową niebo,
jakbym czegoś tam szukał, coś zostawił... W końcu robi mi się chłodno.
To najlepszy sygnał, że czas rozejrzeć się za schronieniem, cokolwiek
miałoby to oznaczać. Po przeprowadzeniu szczegółowej
inspekcji
okolicy do wyboru pozostał wyłącznie niski baraczek na końcu jednego z
peronów. Kiedyś zapewne był zapleczem dla pracujących tu
kolejarzy. Teraz tylko straszy częściowo powybijanymi oknami. Obchodzę
go kilka razy dookoła. Część okien jest pootwierana, ale nie pozbawiona
szyb. W środku widzę puste pomieszczenia. Nie jest to Hilton, ani nawet
podrzędny motel, ale czego mogę tu oczekiwać? Rozglądam się na boki.
Niepotrzebnie. Dookoła panuje cisza i pustka. Parapet okna jest na
wysokości mojego pasa. Nie mam problemu z wspięciem się na niego.
Pomagając sobie latarką, rozpraszam panujące wewnątrz ciemności.
AKAPIT–
Ależ tu brudno – mówię cicho sam do siebie.
Faktycznie wszystko przykrywa gruba warstwa kurzu i pyłu. Stara
dywanowa wykładzina na podłodze jest nim niemal nasączona. Krytycznym
wzrokiem omiatam niewielki pokoik. Boję się, że nawet od samego
patrzenia brud się do mnie przyklei. Dostrzegam w rogu zamknięte drzwi.
Podchodzę i otwieram je. To przedsionek toalety, która kryje
się
za kolejnymi drzwiami. Budynek jest nieużywany od tak dawna, że znikł
nawet charakterystyczny dla takich miejsc zapaszek. Na podłodze
przedsionka są ceramiczne płytki.
AKAPIT–
To otwiera pewne możliwości posprzątania tej stajni Augiasza
– zaczynam wewnętrzny dialog. – Zamieciemy i będzię
jak w
domu. Będzie pan zadowolooony – mruczę do siebie nieco
sarkastycznie.
AKAPITWracam
do pokoiku, zdejmuję z okna ocalałą przed upływem czasu firankę
i próbuję nią zetrzeć podłogę przedsionka. Jak dotąd idzie
nieźle. Pewne zastrzeżenia budzą tylko wyraźne ślady bytności
gryzioniów. Rozglądam się, ale nie dostrzegam żadnych
otworów wygryzionych w ścianach czy drzwiach.
AKAPIT–
Dobra kolego, szkoda czasu. Barykadujemy się tu i
próbujemy spać – musze się lekko
namówić na
odpoczynek w takich warunkach.
Mój plan wydaje się prosty w wykonaniu. Rzeczywistość nie
jest
już jednak tak kolorowa. Po zamknięciu wszystkich drzwi (raz gryzonie,
dwa uciekające ciepło) okazuje się, że pomieszczenie jest jednak ciut
ciasnawe. Nawet w pozycji półleżącej nie sposób
będzie
wyprostować w nim nóg.
AKAPIT–
A mówili: ćwicz jogę... wewnętrzny głos ma wyraźnie żal.
Wyciągam koc termiczny. Szeleszcząca folia jest na tyle duża, że mogę
się nią niemal owinąć. Zimno mi nie zatem grozi. Na podłodze kładę
poddupnik z karimaty, plecak opieram o ścianę i prawie że mam fotel.
Tylko te podkurczone nogi... No nic, nie w takich warunkach
próbowałem zasypiać. Czy jednak aby na pewno?
AKAPITGaszę
latarkę. W pomieszczeniu nie ma okna. Natychmiast otaczają mnie
dosłownie egipskie ciemności. Można by je kroić nożem i sprzedawać
latem za kołem podbiegunowym. Zamykam oczy. Bez różnicy.
Ciemność jest tak samo nieprzenikniona przy otwartych i przy
zamkniętych. Sen nie nadchodzi. Nie nadchodzi nawet senność.
AKAPITJakiś
czas później czuję narastający ból w kolanach.
Nie
przywykły do tak nienaturalnej pozycji. Po kilku ekwilibrystycznych
ćwiczeniach unoszę nogi do góry i już wyprostowane opieram o
drzwi kibelka. Niestety i ta pozycja nie pomaga mi w zaśnięciu.
AKAPIT–
Albo to pierwsza nieprzespana noc? – uśmiecham się w duchu
lekceważąco. – Wyśpię się w domu.
|
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|