|
Dzień 3,
20 sierpnia 2015 r. |
|
|
AKAPITCo
jakiś czas spoglądam na zegarek w telefonie. Świecące blado cyfry
zmieniają się bardzo powoli i niechętnie. Odnoszę wrażenie, że
najchętniej zastygłyby w bezruchu. Czas wyraźnie zmęczony poprzednim
dniem udał się na spoczynek i nie zostawił zastępstwa. Dochodzi
pierwsza. Pół godziny później okazuje się, że
minęło
dopiero niecałe pięć minut. Czy to mój zegar biologiczny się
spieszy, czy czas się spóźnia?
AKAPITKilka
spojrzeń na zegarek później muszę ponownie zmienić pozycję.
Potem znowu. I znowu. Gdyby nie to, że na zewnątrz jest chłodno, a ja
nie mam się już w co ubrać, wybrałbym chyba odliczanie krokami płyt
chodnikowych na peronie.
AKAPIT1:30...
AKAPIT...
AKAPIT1:52...
AKAPIT...
AKAPIT2:09...
AKAPIT...
AKAPITSen
nie nadchodzi. Nie ukrywam, chętnie wróciłbym teraz do
małego
drewnianego domku i jego właścicielki. Jednak bez sennego katalizatora
będzie to chyba niemożliwe...
AKAPITMniej
więcej o w pół do czwartej stwierdzam, że wystarczy już tego
plażowania. Podnoszę się z trudem i prostuję zesztywniałe stawy. Szybko
zwijam foliowy koc, pakuje razem z poddupnikiem do plecaka i ewakuję
się z baraczku. Na zewnątrz jest chłodno, ale do wytrzymania. Robię
kilka szybszych ruchów i wymachów,
które mają mi
zastąpić poranną gimnastykę. Panuje mrok. Gdzieś w oddali słychać przez
moment świergot ptaka. Milknie jednak szybko. Najwyraźniej zorientował
się, że jego trel był dosyć niewczesny. Niebo na wschodzie nawet nie
szarzeje. Słońce wstanie dopiero za dwie godziny.
AKAPITKilka
minut przed czwartą słyszę jakże znajomy dźwięk. Od Grudziądza
nadjeżdża pociąg złożony z dwóch szynobusów.
Okazuje się,
że jedna jego połowa pojedzie do Brodnicy, a druga do Toruna. Mogłem
zatem
wczoraj... No tak, ale gdybym pojechał, nie spotkałbym... Nie no, chyba
naprawdę jestem zmęczony. Rzeczywistość już mi się kompletnie miesza z
senną fantazją.
AKAPITNa
peronie pojawia się kilka osób. Nadchdzą z
różnych
kierunków. Zapewne jadą do pracy, bo cóż innego
mogłoby
ich wygnać z miękkiej pościeli o tej barbarzyńskiej porze. Wsiadam do
niemal pustego pociągu. Pasażerów można policzyć na palcach
jednej ręki. Żegnaj Jabłonowo Pomorskie. Może jeszcze kiedyś tu
wrócę. Jeżeli nie na jawie to we śnie na pewno. I mam
nadzieję,
że będzie to piękny sen.
Ruszamy punktualnie. Za oknami panuje mrok, ale nie mogę się
powstrzymać. Mijamy już budynek dworca, gdy spoglądam w kierunku
stojącej obok niego starej lokomotywy. Kabina jest pusta. Opieram się
na fotelu i przymykam oczy. W tym momencie słyszę wyraźnie gwizd
parowozu. Odwaracam się gwałtownie do tyłu i próbuję
odnaleźć go
wzrokiem. Jest! Dałbym się pokroić, że widzę resztki rozwiewającej się
nad nim pary. Napotykam zdziwiony wzrok konduktorki.
AKAPIT–
To tylko koła na rozjazdach. Wie pan, krawędzie kół szlifują
bok szyny i tak piszczą.
AKAPITJa
wiem swoje...
AKAPITPo
godzinie przejeżdżamy przez most na Wiśle w Toruniu. Kilka
minut
później pociąg zatrzymuje się na dworcu głównym.
Czas po
raz kolejny zatoczył koło. Ja razem z nim, ale w przestrzeni.
AKAPITWchodzę
do hostelu. Razem ze mną wkrada się nastający świt. Panuje głucha
cisza, jeśli nie liczyć delikatnie dochodzących zza okien zapowiedzi
dworcowych megafonów. Wchodzę do pokoju. Na łóżku
obok
ktoś śpi. Staram się jak najciszej spakować swoje rzeczy. Idę pod
prysznic. Strumień gorącej wody pobudza krew do szybszego krążenia i
razem z brudem zmywa część zmęczenia. Schodzę do kuchni i tu czeka mnie
rozczarowanie. Jest zamknięta. Zamek magnetyczny mruga odmownie
czerwonym światełkiem na widok mojej karty. No pięknie! Miałem
śniadanie w cenie noclegu. Nie dość, że nie odespałem swojego, to
jeszcze i nie zjem? Niefart... Choć z drugiej strony jeść śniadanie o
tak wczesnej porze? Nieprzyzwoite!
AKAPITW
łazience nalewam wody do butelki i dodaję sok. Przynajmniej z pragniena
nie umrę. Zabieram wszystkie rzeczy i wychodzę. Znów muszę
się
wyspowiadać przy dworcowej klęczniko-kasie. Tym razem kupno biletu
idzie sprawnie i bez dodatkowych objaśnień. Wychodzę na peron. Do
odjazdu pozostało mi niemal pół godziny. Słońce już wstało,
ale
jest jeszcze bardzo zaspane. Jakby nie było pewne czy nie lepiej byłoby
cofnąć się za linię horyzontu niż mozolnie wspinać przez
pół dnia. Na szczęście już po kilku minutach podstawia się
mój pociąg. Znowu Arriva. Wsiadam i zajmuję miejsce.
Pasażerów
jest
niewielu. Ruszamy punktualnie o 6:15. Kierunek Kutno. Zanim rozpocznę
seans kolejowej telewizji okiennej muszę jednak coś zjeść. Wyciągam
ostatnią konserwę i połówkę chleba, której
wczoraj nie
zabrałem z sobą na wycieczkę. Nie jest to tak pyszne jak wczorajsze, a
raczej dzisiejsze kanapki i herbata z sokiem malinowym, ale... No
właśnie.
|
Hostel Toruń Główny o świcie |
|
...czy
nie lepiej byłoby cofnąć się... |
|
...znowu
Arriva... |
|
AKAPITW
Kutnie mam godzinną przerwę. Słońce świeci jasno, ale jego promienie
padają jeszcze na ziemię pod dość ostrym kątem. To po pierwsze sprawia,
że nie jest gorąco, po drugie pozwala mi uchwycić kilka ładnych
fotograficznych ujęć. Po stacji manewrują dwa Flirty należące do
Łódkiej Kolei Aglomeracyjnej. W zasadzie jest pewne, że
jednym z
nich pojadę dalej. W międzyczasie udaje mi się jeszcze uwiecznić
szynobus Kolei Mazowieckich, Elfa z Kolei Wielkopolskich oraz ciągnięty
przez brązową lokomotywę pociąg InterRegio “Bosman”
z
Warszawy do Świnoujścia. Jakiż szeroki wachlarz
przewoźników!
Tylu różnych na tę stację zagląda. Przyjechałem tu Arrivą,
więc
to jeszcze jeden. Jakby na dopełnienie, przez stacje przemyka bez
zatrzymania Ekspres InterCity, a po chwili przetacza się samotna
lokomotywa PKP Cargo.
AKAPITTrasa
powrotna, nieco odmienna od tej sprzed dwóch dni, wiedzie
między
innymi przez Łódź. Flirt, którym teraz pojadę
jeszcze
pachnie nowością. W przenośni i dosłownie. Zwiedzam dokładnie cały
skład. Trochę w nim brakuje choćby najmniejszych stolików
czy to
w oparciach foteli czy na burtach pod oknami. To w końcu nie metro czy
tramwaj. |
przemyka
bez zatrzymania Ekspres InterCity |
|
...manewrują
dwa Flirty... |
|
...to
w końcu nie metro czy tramwaj... |
|
AKAPITPodróż
potrwa nieco ponad godzinę. Pociąg szybko i cicho połyka przestrzeń.
Kilka minut po jedenastej zatrzymuje się na stacji Łódź
Kaliska.
Wysiadają nieliczni pasażerowie, a z nimi i ja. Dworzec Kaliski w Łodzi
przez ostatnich kilkanaście lat podlegał renowacji. To chyba jedna z
najdłużej trwających tego typu inwestycji. Budynek jest ładny, ale nie
mam czasu dokładnie mu się przyglądać. W jednym ze sklepików
kupuję kilka kanapek. Zapasy się skończyły, a do domu daleko. Dwie
pochłaniam od razu, dwie kolejne będą na później.
Wkrótce
podstawia się pociąg do Kutna. Nie, nie. Nie mam zamiaru wracać. Po
prostu pojedzie on nieco okrężna drogą przez Koluszki i Skierniewice, a
ja muszę dostać się własnie do Koluszek. Wraca natomiast proza życia
pod postacią kibelka ze skajowymi siedzeniami. Jest prawie pusty, nie
mam więc problemu za znalezieniem dla siebie nie tyle wolnej czwórki*,
co nawet całego wagonu. |
Dworzec Łódź Kaliska |
|
...wraca
proza życia... |
|
|
AKAPITMinęło
południe. Mimo słonecznej pogody na szczęście nie ma upału, więc brak
klimatyzacji nie dokucza mi za bardzo. Zesztą stare pociągi mają pewną
wyższość nad nowymi klimatyzowanymi: otwierane okna. Lokuję się w
jednym z nich i podziwiam krajobrazy. Przy okazji wietrzę coraz cięższą
głowę, która ciągle pełna jest wrażeń i wspomnień z tej dość
niezwykłej podróży. Układam sobie wszystko cegielka po
cegiełce
i z każdą chwilą jestem coraz mocniej przekonany, że już wiem gdzie
wcześniej spotkałem moją dziewczynę ze snu. Jak mogłem o niej
zapomnieć? Ale we śnie wszystko, nawet pamięć, działa wbrew
jakimkolwiek regułom...
|
AKAPITPo
trzech kwadransach docieramy do celu. W Koluszkach mam pół
godziny na obskoczenie wszystkich bocznych torów będących w
zasięgu mych nóg i obfotografowanie stojących tam lokomotyw.
Gdy
tylko kończę, pojawia się pociąg do Częstochowy. Proza życia trwa. Tym
razem jazda kolejnym, choć zmodernizowanym kiblem potrwa niemal dwie
godziny. Siadam po
słonecznej stronie znów prawie pustego wagonu. Ruszamy w
drogę.
Czuję wyraźnie nadchodzący kryzys. Moje powieki są coraz cięższe i
coraz trudniej mi z nimi walczyć. Kurcze, a niby w imię czego? Wyciągam
nadmuchiwaną poduszkę, kładę ją na stojącym obok mnie plecaku, opieram
na niej głowę i zamykam oczy. To był moment...
AKAPITDrzemka
trwała może kilkanaście minut, ale gdy otwieram oczy, jestem jak nowo
narodzony. Dla pewności robię dokładną inspekcję otoczenia. Drugi raz
nie dam się zrobić. Rozglądam się. Pociąg jest ten sam, ci sami ludzie,
obok mnie plecak, za oknem słoneczny dzień. Udało mi się
chyba
trafić w tę samą
rzeczywistość,
którą opuściłem chwilę temu.
|
...pojawia
się pociąg do Częstochowy... |
|
Spoglądam jeszcze na zegarek. Pora też
mniej
więcej się zgadza, choć wygląda na to, że mamy kilkuminutowe
opóźnienie. Sprawdzam dalsze połączenie. No tak,
dopóki
czasy przesiadek wypadały z dużym zapasem, wszystkie pociagi były
punktualne. Prawo Murphyego działa podobnie, jak powszechne prawo
ciążenia – zawsze, wszedzie i bezwzględnie. Jeżeli coś może
się
przydarzyć, to stanie się to na pewno i na pewno w najmniej pożądanym
momencie. Teraz, gdy będę miał tylko 9 minut na kolejną przesiadkę,
pociąg zaczyna się spóźniać. Im bliżej Częstochowy, tym
opóźnienie jest większe. W końcu utykamy na kolejnych kilka
minut kilka stacji przed Częstochową. Mamy już 25 minut w plecy. Teraz
to musiałbym się chyba teleportować. Idę do kierownika pociągu i proszę
o skomunikowanie*
z pociągiem odjeżdżającym z Częstochowy do Kielc.
Kierownik dzwoni przy mnie do dyżurnego ruchu w Częstochowie.
AKAPIT–
Wie pan, zgłosiłem, ale czy go przytrzymają, to gwarancji panu nie dam.
Mogę co najwyżej dać zaświadczenie o spóźnieniu.
AKAPITBiorę.
Przyda się gdybym był zmuszony robić korektę trasy, a co za tym idzie
kupować nowy bilet. Niestety musiałbym wówczas wracać przez
Śląsk, a to mi nie pasuje z co najmniej dwóch
powodów. Po
pierwsze trasą tą już jechałem, po drugie wróciłbym do domu
około 2 godziny później.
AKAPITW
końcu wjeżdżamy na stację w Częstochowie. Wychylam się przez okno i
wypatruję z daleka. Jest! Jest! JEST!!! Pociąg do Kielc stoi przy
peronie i wyraźnie na mnie czeka. Poznaję charakterystyczną sylwetkę i
malowanie świętorzyskiego Impulsa. To najbardziej wypasiona wersja tego
pociągu. Skórzane wygodne fotele, klimatyzacja, WiFi. Luksus
jednym słowem. Dziękuję w duchu wszystkim świętym mającym w opiece
kolej oraz podróżnych i gdy tylko otwierają się drzwi
wagonu,
wypadam z nich na peron. Galopem pędzę po schodach do góry i
na
dół na peron sąsiedni. Rozsądek krzyczy:
AKAPIT–
Wyhamuj chłopie, masz trzy śruby w biodrze!
AKAPITUdaję,
że go nie słyszę. Wpadam do pociągu w ostatniej chwili, rozglądam się,
szukam miejsca... Hmmm... No właściwie chyba nie w ostatniej. Stoimy
jeszcze dobrych kilka minut. W pociągu jest sporo ludzi, ale wolnych
foteli nie brakuje. Zajmuję mój ulubiony, niedaleko drzwi, z
całą masą miejsca na nogi. I tylko te komentarze innych
pasażerów odnośnie opóźnionego odjazdu... Na
szczęście
nie są chyba świadomi mojego autorstwa całego zamieszania. Zresztą to
przecież nie ja opoźniłem przyjazd pociągu z Koluszek, więc wielkich
wyrzutów sumienia nie mam. W Kielcach i tak powinienem mieć
niemal godzinę czasu, a zatem nawet jeśli utrzymamy to
opóźnienie...
AKAPITTymczasem
wyciągam się w wygodnym fotelu i znów rozpoczynam seans. Za
oknem obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Mijamy wysuszone
upałami pola, na których wprawne oko dostrzeże a to sarnę, a
to
zająca. Od czasu do czasu zagłebiamy się w sosnowe lasy. Pociąg szybko
pokonuje przestrzeń. Z informacji wyświetlanej na ekranie monitora
wynika, że nierzadko przekraczamy 100 km/h. Obserwuję też godziny
przyjazdu do poszczególnych stacji. Opóźnienie
dość
szybko się zmniejsza. Jestem bardzo przyjemnie zaskoczony. W efekcie do
Kielc dojeżdżamy o czasie. Naprawdę lubię te świetokrzyskie nowe
pociągi.
|
AKAPITJest
takie powiedzenie na
temat kieleckiego dworca i wiatru. Coś w nim musi być, bo ilekroć tu
jestem, rzeczywiście zawsze wieje. Nie inaczej jest i dziś. Godzinne
oczekiwanie na kolejny pociąg, tym razem już ostatni, urozmaicam sobie
spacerem po peronach i jak chyba nietrudno się domyślić,
fotografowaniem wszystkiego co porusza się na stalowych kołach.
AKAPIT
Wiatr przegonił już z błękitu nieba wszystkie chmury, a teraz usiłuje
to samo zrobić z liśćmi rosnących w okolicy dworca topól.
Jednak
te nie poddają się tak łatwo.
|
...do
Kielc dojeżdżamy o czasie... |
|
...co
porusza się na stalowych kołach... |
|
Świętokrzyski Impuls |
|
AKAPIT–
Przydmij za dwa miesiące – wydają się szumieć – to
nie nasz czas, nie jesteśmy jeszcze gotowe do pierwszego lotu.
AKAPITSłońce
znudzone całodzienną wędrówką zaczyna się rozglądać za
zachodem. Cienie wydłużają się, zmierzając w dokładnie przeciwnym
kierunku.
AKAPITW
stacyjnym megafonie słyszę zapowiedź mojego pociągu. Dla mnie będzie on
ostatnim dziś i ostatnim w całej podróży. Zamknie się ona
niemal 1300 przejechanych kilometrów. Miłą niespodzianką
jest kolejny świętokrzyski Impuls jadący z Ostrowca Świętokrzyskiego do
Krakowa. Wysiada z niego sporo osób. Sporo też wsiada, ale
na szczęście wolnych miejsc jest dosyć. Idę na sam koniec składu i
znajduję wolną czwórkę. Wyciągam się w miękkim
skórzanym fotelu i pochylam oparcie. Mógłbym się
zdrzemnąć, ale trzeba uzupełnić notatki. Moja pamięć jest już nieco
zawodna, musze więc
wspomagać się
|
zewnętrzną. Wyciągam tablet. Mimo iż
siedzę po
przeciwnej stronie wagonu, słońce jest wyraźnie zainteresowane tym co
robię. Próbuje zaglądnąć mi przez ramię, a gdy mu na to nie
pozwalam, z przekąsem świeci mi prosto w oczy.
AKAPIT–
Już niedługo – grożę mu palcem – jeszcze
kilkanaście minut i po tobie. Przynajmniej do świtu.
AKAPITNie
odpowiada mi, ale i tak wiem, że nic sobie z moich gróźb nie
robi. Wyciągam ładowarkę i uzupełniam ubytki energii w telefonie. Mnie
również przydało by się małe doładowanie, ale niestety...
Mogę się pocieszyć jedynie trzema ostatnimi kosteczkami czekolady,
których nie zjadłem wczorajszej nocy w Jabłonowie Pomorskim.
AKAPITPociąg
mknie. Mijamy kolejno Jędrzejów, Miechów,
Słomniki i kilka pomniejszych stacyjek. Za oknem z wolna się zmierzcha.
Niewiele już przez nie widać. W końcu dostrzegam tylko nieliczne
światła domów i pojedynczych latarni. W końcu zatrzymujemy
się przy peronie krakowskiego Dworca Głównego.
AKAPIT–
Znam to miejsce. Już kiedyś tutaj byłem – w myślach puszczam
sam do siebie oko.
AKAPITOstatni
pasażerowie szybko znikają w czeluściach przejść podziemnych. Dworcowe
perony o tej porze świecą raczej pustkami. AKAPITPora
i na mnie. Teraz prędko do autobusu, kilkanaście
przystanków, zmęczone oczy same się przymykają, z trudem z
nimi walczę...
AKAPIT...drzwi
otwarła mi drobna brunetka.
AKAPIT–
Zgrabniutka – pomyślałem. Włosy miała gładko zaczesane do
tyłu i ściągniete gumką w krótką kitkę. Chochlikowate, lekko
uniesione brwi nad przenikliwymi piwnymi oczami zwiastowały
posiadaczkę mojego ulubionego typu poczucia humoru.
AKAPIT–
Pan do kogo?
AKAPIT–
Z elektrowni. Przyszedłem sprawdzić stan gazomierza.
AKAPIT–
Gazomierza... – powtórzyła powoli – To
może przy okazji przeczyści mi pan odpływ w umywalce? –
patrząc na mnie, zatrzepotała rzęsami.
AKAPIT–
Życzenie klienta naszym najwyższym prawem. Gdzie jest łazienka?
AKAPIT–
Tutaj – wskazała drobną rączką na drzwi naprzeciw mnie.
– Gdyby chcial pan przy okazji trochę się odświeżyć, nie będę
miała nic przeciwko. A może miałby pan ochotę na kolację? Właśnie
przygotowałam, a nie lubię jeść sama. I mówmy sobie na ty,
dobrze?
AKAPIT–
Też nie mam nic przeciwko – moja odpowiedź dotyczyła
wszystkich trzech kwestii.
AKAPITWszedłem
do łazienki. Była gustownie urządzona. Na półkach stały
kosmetyki. Nie tylko damskie... Odpływ umywalki działał bez zarzutu.
Twarz w lustrze mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Nie
ograniczaj się, bierz solidną kąpiel.
AKAPITWanna
była długa i wygodna. Gorąca woda nie bez trudu, ale za to skutecznie
usuwała zmęczenie razem z kolejowym metalicznym kurzem.
AKAPITKilkanaście
minut później wyszedłem z łazienki ogolony i pachnący.
Talerz z kanapkami stał już na stole obok parujących kubków.
AKAPIT–
Siadaj – zapraszająco poklepała dłonią miejsce obok siebie na
kanapie. – A może włączymy jakąś muzykę? Lubisz...
AKAPIT–
Oczywiście – przerwałem jej w pół słowa i usiadłem
obok.
AKAPITPłyta
była już w odtwarzaczu. Wystarczyło tylko wcisnąć guzik pilota.
AKAPIT“Am I asking for the
Moon? Is it really so implausible?”...
AKAPIT–
Kanapki poczekają. Chcę ci coś dać. Daj rękę! |
AKAPITNie
czekając na moją reakcję, sama chwyciła mnie za przegub i pociągnęła go
ku sobie. Drugą zaciśniętą, położyła na mojej otwartej dłoni.
Rozprostowała ją. Poczułem dotyk czegoś maleńkiego i kanciastego, co z
niej wypadło. Znów zacisnęła swoje drobne palce, zamykając
moją rękę w pięść. Wiedziałem już co to było. Maleńką figurkę
Włóczykija, bohatera opowiadań Tove Janson widziałem
wczorajszej nocy na półce z książkami w pewnym małym
drewnianym domku. Już raz ją dostałem.
AKAPITCały
czas patrzyła mi w oczy. Nasze ręce pozostawały złączone, mimo iż wcale
nie było to już konieczne. Równocześnie zaczęliśmy się
przechylać ku sobie, a nasze twarze z wolna i niebezpiecznie się do
siebie przybliżały. Przymknęła powieki, lekko przechylając głowę.
AKAPIT–
Wiem doskonale jak jej na imię? – myśl była bardziej trzeźwa
niż kiedykolwiek. – Znam ją przecież i kocham od tylu lat...
AKAPITŚcienny
zegar odliczał sekundy jak zwykle. Teraz nie miało to najmniejszego
znaczenia.
|
|
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|