|
Dzień 1,
17 lipca 2012 r. |
|
|
AKAPITJak
to w lipcu – pogoda jest nieszczególna, mocno
pochmurna i chwilami płacząca drobnym kapuśniakiem, ale nas to nie
zniechęca. W końcu nudzić się można z podobnym efektem tak na
wyjeździe,
jak i w domu.
AKAPITDo
Huby dojeżdżamy po południu po drodze skropieni kilkakrotnie cieknącą z
nieba wodą. Ładujemy się do pokoiku na pięterku nowego domu. Choć
uczciwiej byłoby napisać nowo budowanego, bo tu i ówdzie
widać jeszcze czekającą wykończeniówkę. Ale sam
pokój z łazienką i kuchnia, czyli to co nam niezbędne do
życia, nie dają powodów do zastrzeżeń. Kuchnia z czymś w
rodzaju salonu to nawet rzecz by można full wypas. No, może jedynie w
pokoju przydałoby się coś więcej do siedzenia prócz jednego
drewnianego taboretu.. |
AKAPITRozpakowanie
się zajmuje nam ledwie kilka minut i mimo ciągle niepewnej pogody
decydujemy się na krótki spacer. Idziemy drogą do
góry w kierunku granicy lasu. We wsi widać kilka nowych
domów, a także tych dopiero budowanych, ale przede wszystkim
zauważamy, że większość starych lub nawet bardzo starych też jest
zamieszkana o ile nie stałe, to przynajmniej okresowo. Ich nowi
właściciele mieszkają zapewne w mieście. Tu przyjeżdżają jedynie na
wakacje lub
weekendy, by pielęgnować swoje trawniczki i kwietniki. Trudno się
dziwić,
Huba jest naprawdę przepięknie położona. Ale rdzennych
mieszkańców nie ma tu chyba zbyt wielu. Starsi powoli
wymierają, a młodzi uciekają do miasta.
AKAPITWąską
drogę pokrywa asfaltowy dywanik sięgający niemal do samego lasu. A na
jego granicy stoi ostatni wielki drewniany dom z nieco mniejszym od
siebie, ale za to doskonale psującym widok sąsiadem. Obydwa wyglądają
na stosunkowo nowe, ale nie widać wokół nich żywego czy
martwego ducha. Doskonałe miejsce na pensjonat, choć dojazd w to
miejsce zwykłym samochodem może być lekko problematyczny –
asfalt kończy się jakieś 100 metrów niżej, a prowadząca tu
kamienista droga jest naprawdę stroma. Chwilę zastanawiamy się czy
brnąć dalej w las. Jest tu co prawda coś w rodzaju drogi, ale po
pierwsze nie mamy pewności dokąd nas poprowadzi, a po drugie po
niedawnym deszczu wszędzie jest strasznie mokro. Jednak dokonać odwrotu
z powodu kilku kropel wody byłoby nieco wstyd. Postanawiamy więc iść
dalej pod górę. Wspinamy się wśród mokrego
leśnego zapachu i szelestu opadających na ziemię kropel, starając się
nie dać zbyt szybko przemoczyć. Kilkanaście minut później
dochodzimy do grzbietu i tu napotykamy znany nam z przed
dwóch lat Główny Szlak Beskidzki. W kierunku
Lubania nie mamy po co iść – jest już zdecydowanie za
późno, skręcamy więc w lewo i kierujemy się do Studzionek.
Nie zabraliśmy mapy, ale powinny być już gdzieś niedaleko. Wspominamy
przejście GSB. Na tym odcinku aura naprawdę nas nie rozpieszczała.
Wystartowaliśmy wówczas z Lubania tuż po gęstej mżawce, ale
okna pogodowego starczyło ledwie do przełęczy Knurowskiej. Dalej na
Turbacz szliśmy w strugach lejącego deszczu. To był najbardziej
ekstremalny pogodowo odcinek całego szlaku.
AKAPITWszędzie
panuje cisza i spokój. Mimo że mamy środek sezonu
urlopowo-wakacyjnego, na szlaku nie ma nikogo. Słychać jedynie
nieśmiałe pogwizdywanie jakiegoś ptaszka, który ukryty
wysoko w gałęziach na głos zastanawia się czy będzie zaraz padać, czy
nie. Gdy dochodzimy do Studzionek tu również nie widać
żadnego ruchu. Gdzieś w oddali słyszymy jedynie stukanie młotka, czy
też może siekiery, ale sprawcy tego zakłócenia ciszy nieomal
absolutnej nie widzimy. |
|
AKAPITPonieważ
poganiany napływającymi od zachodu chmurami z wolna zbliża się
wieczór, postanawiamy wracać. Teraz problemem może okazać
się jedynie trafienie na właściwą drogę prowadzącą w dół. Na
szczęście wcześniej starałem się zapamiętać charakterystyczne elementy
trasy i to pomaga nam nie znaleźć się w rejonie Maniowów czy
nawet Kluszkowców.
AKAPITGdy
opuszczamy las, po raz kolejny zwracamy uwagę na piękny krajobraz. Choć
wierzchołki Tatr kryją się w chmurach, to jasnozielone okoliczne łąki i
pola, szarobłekitne wody zalewu i ciemnozielone połacie
lasów tworzą niepowtarzalną mozaikę. Nad tym wszystkim
góruje mocno zachmurzone niebo.
AKAPITTo
miał być tylko krótki
spacerek po najbliższej domu okolicy. Ot tak, żeby kości zastane
rozprostować. A zrobiło się ponad 8 km... Czyli może z tą moją
formą nie jest tak dramatycznie?
|
|