Wstęp Strona główna
dzień1
dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6

poprzedni dzień

Dzień 2,
18 lipca 2012 r.
Mapa dnia


AKAPITRanek budzi nas przebijającym się zza chmur słońcem. Odwiedza nas też kot sąsiadów z za ściany. Robi obchód pokoju, zagląda we wszelkie zakamarki metodycznie obwąchując nasze rzeczy. Nie wygląda byśmy mu w jakikolwiek sposób przeszkadzali swoją obecnością. Zupełnie nas ignoruje i tylko Basi łaskawie pozwala się pogłaskać. Sprawdziwszy wszystko dokładnie unosi wysoko ogon i z wolna majestatycznie wychodzi przez otwarte drzwi balkonowe, ale na pewno nie dlatego, że z sąsiedniego pokoju słychać ciche nawoływanie.
AKAPITPlanujemy dziś pojechać do Szczawnicy, a stamtąd pójdziemy w górę Dunajca. W zależności od pogody, która w dalszym ciągu jest średnio stabilna będziemy się odpowiednio dostosowywać z naszymi planami.
AKAPITZaopatrzeni w kanapki i picie na drogę pakujemy się do samochodu i ruszamy. Krótkim objazdem omijamy remontowany właśnie most w Kluszkowcach, a  po kilkunastu minutach dojeżdżamy do Szczawnicy. Tradycyjnie zostawiamy samochód na przykościelnnym parkingu i ruszmy do boju. Szczawnica tętni życiem. Na deptakach jest mnóstwo wczasowiczów i kuracjuszy. Gdzie tylko możliwe rozłożone są stragany z tym wszystkim, co można było tu kupić od zawsze, a więc serkami oficjalnie nie mającymi prawa do nazwy oscypek, ciupagami, drewnianymi łyżkami, glinianymi garnkami oraz rzecz jasna masą taniej plastikowej chińszczyzny. Omijamy to wszystko i kierujemy się na ładnie urządzony deptak biegnący wzdłuż potoku Grajcarek. Niestety z racji takiego położenia jest on narażony na stosunkowo częste kaprysy tej rzeczki, która po co większych opadach zmienia się w rwącą i niszczycielską rzekę. Dochodzimy nim do przystani flisackiej. Tutaj kończą się spływy tratwami rozpoczynające  się  w  Sromowcach  Niżnych.  W  tym  miejscu

łączy się ze ścieżką rowerową, a my idziemy nim dalej w kierunku Czerwonego Klasztoru. Mamy zamiar dojść do niego, ale z nieco innej strony. Wkrótce przekraczamy niemal niewidoczną granicę i znajdujemy się na Słowacji. Po kilkuset metrach dochodzimy do ujścia Lesnickiego Potoku. Tu opuszczamy ścieżkę wiodącą wzdłuż przełomu Dunajca i wąską asfaltową drogą biegnącą początkowo tuż pod pionową ścianą Bystrzyka idziemy do Lesnicy. Biegnie tędy niebieski szlak turystyczny. Po drodze mijamy parking, przy którym rozłożyły się przeróżne atrakcje. Oczywiście prym wiedzie gastronomia, ale można także wypożyczyć rower czy za jedyne 0,5 euro zrobić sobie zdjęcie z  sokołem  na  ręce.  Oczywiście  własnym  aparatem.  Jednym  słowem  rozrywki  o  nieco  ludycznym  zabarwieniu.  Niespecjalnie


...idziemy do Lesnicy...

...zrobić sobie zdjęcie z sokołem...
spragnieni tego typu atrakcji mijamy je szybko i kierujemy się do wsi. Idziemy ulicą wzdłuż stojących ciasno po jej obydwu stronach niewielkich domków. Ruch jak na tak boczną dróżkę jest spory, Co i rusz obok nas przejeżdżają ciężarówki wyładowane flisackimi tratwami. Słowacy swój spływ kończą właśnie w zakolu Dunajca tuż przed Polską granicą i tędy transportują tratwy z powrotem. Prócz ciężarówek często mijają nas wypełnione wracającymi ze spływu turystami wielkie klimatyzowane autobusy. My musimy się zadowolić temperaturą otoczenia. A ta w miejscach nasłonecznionych jest dość wysoka. Na szczęście jednak nie jest to upał, a i na niebie nie brak chmur dających sporo cienia. Dla mojego aktualnie łysego łba nie jest to bez znaczenia, bo choć osłaniam go chustką, to jej czarny kolor niespecjalnie chroni przez gorącem.

...za jedyne 0,5 euro...


Remiza w Lesnicy


...Basia jako największy w rodzinie żarłok...
AKAPITPrzy ozdobionej flagami słowacką i unijną remizie straży pożarnej szlak schodzi z asfaltu na szutrowo-kamienną drogę. W tym miejscu Basia jako największy w rodzinie żarłok (zadziwiające jest tylko, że w ogóle tego po niej nie widać) zarządza postój na drugie śniadanie. Choć zasadniczo minęła już godzina 13, więc pora zrobiła się bardziej obiadowa. Na ściętych pniach zjadamy połowę posiadanych zapasów, a po kilkunastu minutach ruszamy dalej w drogę. A ta zaczyna się dość ostro piąć w górę. Momentami są tu nawet zwitki serpentyn. Na domiar złego nie będąc tak naprawdę do końca pewnymi dokąd pójdziemy, nie zabraliśmy z sobą kijków. Nie ma więc lekko. Po kilkunastu minutach wspinaczki dochodzimy do miejsca zaznaczonego na mapie jako punkt widokowy. Mapa jest chyba ciut nieaktualna, bo miejsce co prawda się zgadza – odchodzi stąd żółty szlak wiodący na dół nad Dunajec, ale widok jest stąd głównie na porastający wszystko wokół las. Szkoda, bo mieliśmy
nadzieję zobaczyć moje ukochane Małe Pieniny od zadniej strony. Zadniej względem tego, co widzimy przeważnie. Nie pozostaje nam więc nic innego jak iść dalej. Droga wyrównuje, a zaraz potem zaczyna łagodnie opadać w dół w kierunku przełęczy Cerla. Biegnie lasem, a ostatnie opady spowodowały, że dość mocno rozjeżdżona droga jest teraz błotnista. Chwilami, gdy droga wyprowadza nas na granicę lasu i łąk, ukazują się nam pięknie wkomponowane w krajobraz przełomu Dunajca Trzy Korony. Nie tylko zresztą one. Wybitniejsze pienińskie szczyty Nowa Góra i Macelakowa Góra łącznie z Trzema Koronami i uzupełniającymi je niższymi kopkami tworzą łańcuszek rekinich zębów, które  jakimś zrządzeniem losu zamiast w rybiej paszczy wyrosły tutaj na Spiszu.

...droga jest teraz błotnista...

...tworzą łańcuszek rekinich zębów...

AKAPITSłowacy dbają o pienińskie łąki. Koszą je regularnie nawet tu na terenie parku narodowego. Dzięki temu łąki po przejeździe kosiarki wyglądają jak uczesane grzebieniem. Momentami w dole ukazują się krótkie fragmenty zwiniętej tu jak metr sznurka w kieszeni wstęgi Dunajca. Niestety na zdjęciu tego nie widać, ale z pomocą lornetki dostrzegamy grzebyczek z ludzkich postaci oczekujących karnie w kolejce na schodach na wierzchołek Trzech Koron. No cóż, szczyt sezonu ma swoje prawa...

...wyglądają jak...

...uczesane grzebieniem...

Trzy Korony
AKAPITNa przełęczy Cerla robimy kolejny postój. Dojadamy resztki kanapek i kontemplujemy piękny widok roztaczający się z tego miejsca. Do naszego niebieskiego dołącza tu szlak czerwony. I tymi to dwoma szlakami będziemy teraz schodzić do Czerwonego Klasztoru. Słońce nas pogania, więc pakujemy manatki i ruszamy. Ścieżka biegnie lasem, momentami jest dość stroma i śliii... ska! Zakcentowawszy wykrzyknikiem, po ucieczce nóg z pode mnie wylądowałem na miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Na szczęście plecak nieco zamortyzował upadek. Czarne spodnie zostały zaś wzbogacone o gustowny szarobrązowy rzucik. Dalej idę już baaardzo ostrożnie. Gdy dochodzimy do granicy lasu sięgam po przeciwsłoneczne okulary, które powinny być... No właśnie powinny sobie wisieć grzecznie na szyi na gumce. I gdybym je tam zostawił to byłyby sobie wisiały. Ale mnie się zachciało założyć je na czubek głowy. I im bardziej ich tam szukam, tym bardziej ich

Na przełeczy Cerla
tam nie ma. Krótkie dochodzenie wskazuje, że najprawdopodobniej zostały w miejscu gdzie upadłem. Nie odpuszczę ich. Nie dlatego żeby były bardzo cenne, ale po pierwsze lubię je, a po drugie i najważniejsze na słońcu bez okularów przeciwsłonecznych nie dam rady, nie ma szans. Momentalne i zupełnie gratisowe zapalenie spojówek gwarantowane. Usadzam Basię na drewnianych pniach, zostawiam jej plecak, a sam drałuję na górę. Na szczęście upadek przydarzył mi się już dość nisko, więc po 10 minutach jestem z powrotem. I co najważniejsze z okularami.

Mur klasztorny w Czerwonym Klasztorze
AKAPITChwilę później idziemy drogą wzdłuż klasztornego muru. Klasztor kartuzów i kamedułów już od dawna klasztorem nie jest. Obecnie znajduje się tu muzeum. Odwiedziliśmy je w 1992 roku z naszymi przyjaciółmi w ramach wycieczki w Tatry słowackie. Moją uwagę przykuła wówczas, a zaraz potem wywołała atak śmiechu będąca jednym z muzealnych eksponatów drewniana figura jakiegoś świętego przykuta do ściany sali metalową sztabą zamkniętą na ogromną kłódkę.
AKAPITPo Czerwonym Klasztorze kręci się sporo turystów. Można tu dojść lub dojechać rowerem ze Szczawnicy, ale można również przejść od strony Trzech Koron przez kładkę wiszącą nad wodami Dunajca. Oczywiście da się tu dojechać i samochodem z niedalekiego przejścia granicznego w Sromowcach Wyżnich. Jak w każdym turystycznym miejscu stoi tu cała masa kramów z wszystkim co tylko można sobie wyobrazić. Prym wiodą wyroby regionalne, ale i plastikowej chińszczyzny jest pod dostatkiem. Ponieważ Basia od śniadania nie miała w ustach kofeiny, cały jej organizm wydaje się krzyczeć: Kawy! Kawy! Aby głos ten uciszyć robimy krótki postój i w jednej z budek Basia kupuje coś, co kawą jest raczej z nazwy, bo na pewno nie z wyglądu.
AKAPITRuszamy w drogę powrotną do Szczawnicy. Będziemy iść wzdłuż przełomu Dunajca. Trasa przebiega tu raczej płasko i nawet wliczywszy nieliczne i krótkie wzniesieniami jest łatwa. Co nie znaczy, że przyjemna. Cały czas trzeba mieć napiętą uwagę i oglądać się za siebie, bo rowerzystów jeździ tędy naprawdę dużo. Zdecydowanie więcej niż pieszych. I nie ma się czemu dziwić, bo ta trasa według mnie mimo wyłaniających się od czasu do czasu pienińskich szczytów dla piechura jest po prostu monotonna i nudna. A może po prostu jestem już trochę zmęczony zagęszczającą się w powietrzu duchotą i jest to tylko moje całkiem nieobiektywne zdanie? Drogi Czytelniku musisz to ocenić sam wybierając się w tamte strony.

Trasa przebiega raczej płasko...



AKAPITNie spieszymy się, ale droga do Szczawnicy zajmuje nam około dwóch godzin. Wyprzedzający nas co chwila rowerzyści, a także flisackie tratwy wyraźnie szybciej od nas pokonujące meandry rzeki nie działają budująco na nasze morale. Piechurów spotykamy na trasie stosunkowo niewielu. Tylko pstrągi wydają się nie zważać na ten ogólny pęd z biegiem rzeki i wyraźnie płyną pod prąd.

...wyraźnie płyną pod prąd.

Deptak wzdłuż Grajcarka

Zzieleniały z zazdrości?
AKAPITOkoło 18 docieramy do samochodu. Droga powrotna do Huby zajmuje kolejnych dwadzieścia kilka minut i w efekcie wracamy w porze bardziej kolacyjnej niż obiadowej. Niezależnie jednak od tego przygotowana i zawekowana w domu w kilku słoikach węgiersko-meksykańska zupa gulaszowa smakuje wyśmienicie. Oczywiście dopiero po kąpieli. Niby nie przeszliśmy jakiejś oszałąmiająco długiej i wymagającej technicznie trasy, ale zmęczenie wyraźnie daje nam znać, że dawno nie trenowaliśmy. No cóż
– rzeczywiście. Ale przez poprzednie misiące jakoś zupełnie nie było ku temu warunków...
AKAPITTatry na wieczór ubierają czapki i przykrywają się pierzynką. Czy nie powinniśmy się zatem spodziewać jakiejś zmiany pogody? Oby nie, bo chcemy tu jeszcze aktywnie spędzić kilka dni.





następny dzień...