wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3 dzień3



Dzień 6,
22 sierpnia 2016 r.


trasa:
Toruń Główny – Inowrocław – Poznań Gł. – Leszno – Wrocław Gł. – Opole – Gliwice – Katowice – Kraków Mydlniki
[555 km / 8 pociągów]
mapa

AKAPITZnów budzę się kilka minut przed czasem. I znów nie dane mi będzie skorzystać z hostelowego  śniadania.  Płuczę  jedynie  twarz w umywalce, pakuję się i cicho wychodzę. Wcześniej niestety muszę obudzić kogoś w recepcji. Kogo? Drzwi otwiera mi ładna blondynka. Mimo że jest nieco zaspana, wygląda, jakby wyszła prosto od kosmetyczki – perfekcyjnie. Jak one to robią? Nie po raz pierwszy zadaję sobie to pytanie. I chyba zawsze pozostanie to dla mnie tajemnicą. Oddaję kartę-klucz, odwzajemniam uśmiech i wychodzę. Chciałoby się rzec, piękny poranek nam nastał. Tymczasem jednak rzeczywistość nie jest tak kolorowa. Pochmurne, jeszcze granatowe niebo cieknie. Znowu gdzieś tam wysoko rura puściła.
AKAPITJest poniedziałek. Zatem pora podbić w kasie RegioKarnet. Mój pociąg już czeka. Tygrys, ale o dziwo pozbawiony granatowych pasków. A może raczej zapomniano ich domalować? W środku okazuje się zwykłym turbokiblem. Ruszamy do Inowrocławia. Co chwilę słyszę syk powietrza, prawdopodobnie z otwierającego się jakiegoś zaworu upustowego. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to powodem zatrzymania pociągu gdzieś w szczerym polu. A w polach świta. Wokoło snują się pasma porannych mgieł, w których dostrzegam wyruszające na śniadanie sarny.

dworzec i stacja w Inowrocławiu
AKAPITInowrocław jest kolejnym miastem z budynkiem dworca umiejscowionym pomiędzy peronami. Ale tutaj trwa właśnie remont. Trwa już zresztą od dość dawna, a jego końca nie widać mimo ciągle przesuwanych ostatecznych terminów zakończenia. Zastępuje go dworzec tymczasowy zbudowany z kilku kontenerów. Inowrocław jest dużą stacją węzłową. Krzyżują się tu dwie  ważne  linie  kolejowe.  Linia  nr  131,  czyli  tzw.  magistrala  węglowa  biegnąca z Chorzowa do Tczewa, a potem dalej do trójmiejskich portów i linia nr 353 z Poznania do leżącej na granicy z Obwodem Kaliningradzkim Skandawy. Ruch pociągów jest tu znaczny, zarówno pasażerskich, jak i towarowych.
AKAPITZbliża się wpół do siódmej. Czas najwyższy na śniadanie. W maleńkiej budce wciśniętej opodal tymczasowego dworca pod niewysoki murek kupuję dwie drożdżówki. Lokalni menele urządzili sobie chyba za budką toaletę, bo woń rozciąga się stamtąd iście nieziemska. Pal sześć ja, ale współczuję sprzedającej w niej kobiecie.
AKAPITŚniadanie zjem zatem dopiero w pociągu. A ten właśnie wjeżdża na peron. Kibelek jedzie z Bydgoszczy do Poznania. Podróżuje nim sporo ludzi. Poniedziałek, wczesny ranek, zapewne jadą do pracy. Tuż za Inowrocławiem w Janikowie mijamy dymiące kominami zakłady sodowe i elektrociepłownię. Te pierwsze poprzedza ogromna hałda odpadów. Gdy pociąg przejeżdża przez most nad Jeziorem Pakoskim, woda wydaje się kompletnie zielona od rzęsy lub glonów. No cóż w takim sąsiedztwie...
AKAPITPociąg powoli się zapełnia. W pewnym momencie zaczynam czuć swąd dymu. Po chwili jedna ze świetlówek zaczyna wydawać brzęczące odgłosy agonii i gaśnie. Smród palonej izolacji pozostaje na dłużej. Do Poznania dojeżdżamy bez dalszych przygód. Nie mam tu zbyt wiele czasu na kolejną przesiadkę, robię wiec tylko zdjęcia tego, co nawinie się przed obiektyw. Trafiam na różowego Husarza* zaprzęgniętego do składu Berlin Warszawa Ekspress.

pink is cool - majtkowy Husarz T-mobile

wnętrze tygrysa
AKAPITDalszą podróż do Leszna będę kontynuował tygrysem. Takim prawdziwym, nie farbowanym. To moja pierwsza podróż tym pociągiem. Jego wnętrze z bliska oglądałem jedynie na targach Trako w 2015 roku w Gdańsku. Wsiadam zatem i testuję. Fotele są nawet dość wygodne, nie ma mowy o ortopedii. Jednak miejsca na nogi pozostaje mało. W przypadku czwórek bez trącania kolanami współpasażera się nie obejdzie. Są gniazdka elektryczne, ale... bez prądu. Nooo... wtopa!
AKAPITPrzegapiłem wjazd do Leszna. No niestety przegapiłem. A tak mi zależało... Ale od początku. W Lesznie stał sobie jedyny zachowany egzemplarz zabytkowego polskiego wagonu motorowego SN80 wyprodukowanego w pierwszej połowie lat 60 ubiegłego stulecia w zakładach Hipolita Cegielskiego w Poznaniu w liczbie 14 sztuk. Gdzieś o nim przeczytałem, potem przyuważyłem go odstawionego na boczny tor, gdy zimą jechaliśmy z Basią nad morze. W drodze powrotnej udało mi się wtedy nawet przez uchylony lufcik w przedziałowym oknie zrobić kiepskie zdjęcia. Pozostał niedosyt. Leszno zostało wpisane na listę „must be” na jednym z czołowych miejsc. Planując powrót, specjalnie tak ułożyłem trasę, by mieć tu czas na spokojne sfotografowanie go. I właśnie teraz wjeżdżając do Leszna miałem sprawdzić, czy stoi tam gdzie go przedtem widziałem. No i nie sprawdziłem. A dokładnego miejsca postoju nie pamiętam. Wiem tylko, że jadąc od Poznania, było  to  przed  stacją  po  jej  wschodniej  stronie.  Ehhh...  No  nic.  Wysiadam  i  rozglądam  się.  Leszno  to  kolejna  ze  stacji z dworcowym budynkiem ustawionym pomiędzy peronami. Stoi tu sporo wagonów Przewozów Regionalnych w różnych malowaniach oraz kilka biało-żółtych dolnośląskich kibli, ale nie tego przecież szukam. Stacja jest bardzo rozległa. Spoglądam w kierunku wachlarzowej parowozowni*. To gdzieś tam było. Niestety poszukiwanego wagonu nie widzę. Krytycznie oceniam możliwość dyskretnego przekradnięcia się bliżej lokomotywowni, idąc wzdłuż torów. Cholera, to wszystko wygląda na teren kolejowy, a ja z tym plecakiem wcale a wcale nie rzucam się w oczy. Dobra, zaczekam, pochodzę najpierw po peronach, sfotografuję, co będzie do sfotografowania, rozglądnę się co i jak. No i SOK-istów spróbuję namierzyć, zanim oni namierzą mnie. Jednym słowem pójdę na zwiady. Ponieważ po wstępnym rozpoznaniu sprawa dojścia torami wygląda beznadziejnie, przechodzę na ich przeciwną, zachodnią stronę. Wykonam taktyczny manewr obejścia i spróbuję podejść zwierzynę od zadka. Idę kilkaset metrów ulicą biegnącą mniej więcej wzdłuż torów. Przechodzę obok dawnych zakładów Tonsil po czym dochodzę to budynku Zespołu Szkół Elektroniczno-Telekomunikacyjnych.
AKAPIT– A dokąd to pan chce iść? – słyszę za plecami głos – Tam dalej nie ma już nic. Tylko tory kolejowe i SOK-ści.
AKAPITTo stróż, czy też może woźny albo konserwator szkoły zainteresował się, kto mu tu włazi na jego teren i po kiego czorta. I teraz mierzy mnie bardzo podejrzliwym wzrokiem. Nie chcąc wdawać się w szczegóły, udaję zdziwienie brakiem przejścia i się wycofuję. Wyciągam tablet i sprawdzam zdjęcia satelitarne. Beznadzieja... Chyba będę musiał odpuścić. Wszystko przez ten wór na plecach. Z nim wyglądam jak potencjalny rasowy rzezimieszek wyglądający łupu lub co gorsza już ten łup w nim ukrywający. No bo co niby robić miałby turysta na torach kolejowych? Czekać na stopa?
AKAPIT– No ale jak to tak? – kieruję wzrok ku niebu – z niczym odjadę? Tak zupełnie? Ehhh...
AKAPITKręcę głową z niedowierzaniem i zniechęceniem. Cóż jednak począć. Postanawiam wrócić na stację i zająć się wagonami. Przechodząc obok składnicy złomu, zauważam ścieżkę prowadzącą w kierunku krzaczków. A człowiek tak już ma, że od czasu do czasu krzaczki są mu niezbędne w celach, że tak to ujmę, więcej niż filozoficznych. Wchodzę nieco głębiej, dochodzę do torów, spoglądam w prawo i... oczom nie wierzę. Jest, JEEEEST! Stoi tutaj, kilkanaście metrów ode mnie. W zupełnie innym miejscu niż widziałem go zimą. Schowany pomiędzy kolorowymi wagonami PR-ów i budynkiem starej lokomotywowni. Niemal od razu zapominam o potrzebie, jaka przygnała mnie w to miejsce i zaczynam robić zdjęcia. Potrzeba poczeka. Spoglądam znów w kierunku nieba.

upragniony wagon motorowy SN80
AKAPIT– Dziękuję!
AKAPITSłońce na moment znika za maleńką chmurką. Na moment. Mgnienie oka. Mrugnięcie...
AKAPITDziękuję podwójnie. Gdybym nie przegapił wjazdu i zauważył brak wagonu na „starym” miejscu, zapewne odpuściłbym jego szukanie. Na tak rozległej stacji to igła w stogu siana. A tak... (To był w pewnym sensie ostatni moment. We wrześniu 2016 r. wagon został przetransportowany do Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa na Śląsku w Jaworzynie Śląskiej. Plusem tej operacji jest fakt, że wagon ma być tam wykorzystywany do prowadzenia zabytkowych pociągów.
[przyp. autora])
AKAPITZ uczuciem absolutnego spełnienia fotografuję jeszcze stare i nowe wagony Przewozów Regionalnych odstawione na boczne tory. Są tu wagony stodwunastki w starych malowaniach, jest oliwkowa bonanza, jest  i  bohun.  Nie  brak  też  nowości.  Jest  wagon  serii  161 w tygrysim malowaniu. To jednak nie wszystko. Gdy  wracam  na  dworzec,  wjeżdża  właśnie  pociąg  Regio  Wilczka  z  Jeleniej  Góry  do Poznania z nietypowym malowaniem nietypowej siódemki, a po chwili pociąg IC Błyskawica z Wrocławia do Gdyni z równie nietypową siódemką zwaną asynchronem*. Od tego momentu banan nie zejdzie mi z twarzy aż do samego wieczora. To już jest bardzo udany dzień. Jak zresztą wszystkie dni w czasie tego wyjazdu.

wagony typu 112A, na pierwszym planie malowanie "marlboro" dalej stare malowane 1 i 2 klasy odziedziczone po PKP IC

na pierwszym planie bonanza, dalej dwa wagony 112A - oliwkowy i stare malowanie 2 klasy po PKP IC, na końcu tygrysi wagon 161A

bohun

wagon typu 161A w tygrysim malowaniu

EP07P z pociągiem Regio Wilczka

asynchron EU07A z IC Błyskawica

dworzec kolejowy w Lesznie
AKAPITMój kolejny pociąg przyjeżdża opóźniony o 15 minut. Nie robi mi to jednak wielkiej różnicy, bo na następnym punkcie etapowym we Wrocławiu i tak będę miał dłuższy postój. Biało-żółty dolnośląski turbokibel wtacza się na stację, a ja zaczynam się zastanawiać, co miałbym ochotę zjeść na obiad. Na rozmyślaniach upływa mi dalsza podróż. Na rozmyślaniach i... aaaaaaa..... ziewaaaaniu. Bo po pierwsze nie dzieje się nic ciekawego ani w pociągu, ani za oknem, a po drugie mój deficyt snu będący skutkiem wczesnych pobudek osiągnął już chyba wartości maksymalne i oto zaczyna domagać się wyrównania.
AKAPITDo stolicy Dolnego Śląska pociąg nieco nadrabia opóźnienie, ale i tak przyjeżdża kilka minut po czasie. Dla mnie to bez znaczenia. Mam prawie dwie godziny luzu. Burczący brzuch przypomina mi, że właśnie nastała pora obiadowa. Dobra, spokojnie, postaramy się temu zaradzić. Najpierw robię obchód dworca. S(m)ieciówki skreślam od razu. Nie mam sentymentu do fastfoodów i innych tego typu „przysmaków”, które, jak w piosence Piotra Bukartyka: „tu i wszędzie na świecie to ma dokładnie ten sam smak, dokładnie ten sam smak...” Wchodzę do kanapkarni. Czy to jeszcze Polska, czy...? Kanapka, cóż z tego, że spora, kosztuje 6 zł. Paluch 10-12 zł. Och...[cenzura]...li??? Chrzanić to! Idę do miasta. Obiecuję sobie jednak nie oddalać się zbytnio od stacji. Na głównej ulicy prowadzącej do dworca zauważam wystawioną tablicę z menu dnia i ceną 15 zł. Okej... zupa, schab nadziewany, ziemniaki, to brzmi zachęcająco, cena też jest akceptowalna, wchodzę i... STOP! Cofa mnie już od drzwi, za których szkłem widzę obrusy, serwety i zastawy na stołach, głębokie wyścielane fotele i wystrój przypominający czasy belle epoque. W moim stroju, z plecakiem i od dwóch dni myty dość pobieżnie pasuję tu mniej niż goździk do kożucha. Poza tym klimat tego typu lokali równie odbiega od moich upodobań, jak mój ubiór od jego stylu. Zupełnie nie zauważyłem, że jest to po prostu restauracja. Szkuma więc dalej. zawracam w  kierunku  dworca  i  na  ul.  Stawowej  dostrzegam  witrynę  baru  Magia  Smaku.

dworzec kolejowy we Wrocławiu
Bar, a zatem coś dla mnie. Zapuszczam żurawia przez okno i dostrzegam za nim robotników budowlanych w odblaskowych kamizelkach. O tak, to jest miejsce odpowiednie dla mnie. Na tablicy widnieje dosyć standardowe menu: kilka zup, pierogi, naleśniki, schabowy, mielony, klopsiki, dodatki. Ceny nie są ani specjalnie niskie, ani zbyt wysokie. Powiedzmy do przyjęcia. Zamawiam zupę gulaszową z pieczywem za 7,50 i naleśniki z jabłkami za 8  zł.  Zupa  jest

bar Magia Smaku na ul. Stawowej
dość ostra, z papryką, marchewką i chyba kiszonym ogórkiem. Jak dla mnie mogłaby być nieco gęstsza, ale to oczywiście kwestia gustu. Naleśniki są smaczne, co najważniejsze nie ociekają tłuszczem, a i cukrem są posypane bardzo oszczędnie. Myślę, że to miejsce mogę śmiało polecić, zwłaszcza że jest oddalone o 3 minuty spaceru od dworca.
AKAPITNajedzony wracam na stację i robię obchód po peronach. Fotografuję kilka biało-żółtych Impulsów Kolei Dolnośląskich.

stacja Wrocław Główny

Impuls Kolei Dolnośląskich
AKAPITKolejny pociąg zawiezie mnie do Opola. Z charakterystycznym łoskotem podstawia się kibel. Na szczęście jest to wersja przed modernizacją z wygodnymi dermowymi kanapami. Skład przed odjazdem się zapełnia. Lokuję się przy oknie, a naprzeciw mnie siada młoda, na oko dwudziestoletnia dziewczyna ze sporym tatuażem na przedramieniu. Za mną kolejną czwórkę zajmuje rodzina z dwójką dzieci. A że 1+1 zazwyczaj równa się problemom, te zaczynają się zaraz po tym, jak ruszamy. Dzieciaki spierają się głównie o to, kto ma gdzie siedzieć, ale nie tylko. Są w stanie zagłuszyć nawet głośny hałas jadącego po szynach pociągu.  Dłuższą chwilę później sprawy stają na ostrzu noża, bo jedna z latorośli, na oko 6-7 letnia dziewczynka głośno na cały wagon krzyczy.
AKAPIT– Nienawidzę was wszystkich! – używając tego ostatecznego argumentu do zakończenia dyskusji.
AKAPITSiedząca naprzeciw mnie dziewczyna unosi wzrok znad książki, w której była dotąd zatopiona i spogląda na mnie. Rozumiemy się bez słów, bo oboje unosimy wysoko brwi i zaciskamy lekko wargi w grymasie dezaprobaty.
AKAPITPociąg ma kilkuminutowe opóźnienie. Nie jest wielkie, raptem 4 czy 5 minut, ale na kolejną przesiadkę będę miał ich raptem 10. Nadrobi czy powiększy, oto jest pytanie. Na szczęście do Opola dojeżdżamy w  rozsądnym  czasie,  a  tam  czeka  już  na  mnie  turbokilel w żółto-niebieskim malowaniu województwa opolskiego. Jest prawie pusty. Ruszamy do Gliwic. Niestety pogoda za oknem zaczyna się psuć. Niebo zasnuwa się warstwą chmur przesłaniających jego błękit i zatrzymujących słoneczne promienie. Oby wytrzymało choć do wieczora.

wnętrze opolskiego turbokibla
AKAPITWkładam do uszu słuchawki i pogrążam się w świecie muzyki. Dociera do mnie, że choć fizycznie jestem solidnie zmęczony, a jeszcze bardziej niewyspany, to jednak czuje wewnętrzne odprężenie i spokój. Często bywa tak, że na skutek różnych okoliczności moje myśli przypominają garść żelaznych opiłków rzuconych na białą kartkę papieru.  Kotłują  się  w nieładzie każdy zwrócony w inną stronę. Jednak włóżcie pod kartkę magnes, a zaraz wszystkie się uporządkują i ułożą w jednym kierunku. Podróże działają na mnie jak taki właśnie magnes. A podróże kolejowe, o czym przekonałem się niedawno, szczególnie. Podobnych odczuć doznałem, wracając z czerwcowego kolejowego weekendu. Na jak długo teraz wystarczy tej pozytywnej energii? Nie mam pojęcia. Ale wakacje jeszcze się nie skończyły. Zresztą czemu niby miałbym się ograniczać tylko do nich?
AKAPITW Gliwicach niespodzianka. Nie powiem, że miła. Do Katowic także  pojadę  kiblem,
choć zazwyczaj na tej trasie kursuje nowszy tabor. Szkoda. W dodatku na ten odcinek muszę kupić osobny bilet, bo mój mini RegioKarnet nie obejmuje pociągów Kolei Śląskich.
AKAPITPrzejeżdżamy obok rzędów ceglanych śląskich familoków z pomalowanymi na czerwono obramowaniami okien. Domy często są zapaskudzone graffiti, a to któregoś ze śląskich klubów sportowych, a to jakiegoś nawiedzonego kretyna, który zostawia swoje ogromnej wielkości tagi na każdej płaskiej powierzchni. Nie wspomnę jego nicka, żeby nie robić debilowi reklamy. Tu i ówdzie straszy sterczący w górę od dawna zimny fabryczny komin, którego okolice porastają teraz wysokie, miotlasto-żółte pędy nawłoci zwanej też mimozą. Mijamy martwe hale niegdyś zapewne prężnie działających zakładów czy zapomniane szyby kopalnianych wind. Śląsk od tej strony nie wygląda kwitnąco. Co prawda przestał tak bardzo dymić, ale jego serce chyba stanęło.

...do Katowic także  pojadę  kiblem...

...a jakże, kolejny dziś kibel...
AKAPITW Katowicach czekam 45 minut na przesiadkę. Nie szaleję, nie biegam po peronach. Byłem tu wiele razy i chyba nic nie jest mnie już w stanie zaskoczyć.
AKAPITKilkanaście minut przed godziną 19 słyszę w dworcowych megafonach zapowiedź mojego pociągu. Wypatruję – a jakże, kolejny dziś kibel. Tym razem już ostatni. Ten pociąg zazwyczaj jest pusty. Pasażerów mocno zniechęca wizja dwugodzinnego wleczenia się zdegradowaną linią, gdy do wyboru mają szybką jazdę autostradą. Często za porównywalną lub nawet niższą cenę. Ruszamy zgodnie z planem trzy minuty po 19 i dostojnie wleczemy się do Mysłowic. Dalej pociąg nieco przyspiesza. Odcinek do Jaworzna jest wyremontowany. Na stacji mijamy się z nocnym pociągiem TLK jadącym do Kołobrzegu. Wiatr hula w nim po pustych przedziałach. To jednak nie pora wyjazdów, a raczej powrotów. Zapewne jutro wróci bardziej zapełniony. Za Jaworznem prędkość wraca do krakowsko-katowickiej normy 30-40 km/h.
AKAPITSłońce przeciska się przez szczelinę pomiędzy linią horyzontu a zasnuwającymi wieczorne niebo chmurami. Daje to ciekawe efekty świetlne tak na ziemi, jak i na niebie właśnie. Podświetlone od dołu chmury jaśnieją krwawym blaskiem. Po chwili jednak słońce tę nierówna walkę przegrywa. Walkę z chmurami, ale przede wszystkim z horyzontem, który nieubłaganie wchłania je w swój bezkres. Obraz na ekranie kolewizora z wolna ciemnieje. Nie pozostaje mi nic innego, jak zająć się uzupełnianiem notatek i słuchaniem muzyki. Hałas jadącego kibla jest bowiem dość męczący. Za pół godziny nastąpi kres podróży. Do tego czasu zdążę pewnie jeszcze obmyślić plan następnej wycieczki. ;-)


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


...koniec