wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3 dzień3



Dzień 2,
18 sierpnia 2016 r.


trasa:
Toruń Główny – Bydgoszcz Główna – Tczew – Gdynia Główna – Tczew – Chojnice – Kościerzyna – Gdynia Główna
[517 km / 7 pociągów]
mapa


AKAPITBudzę się dokładnie o 5:26. Pół godziny przed planowaną pobudką zamówioną w budziku telefonu. Jestem już jednak wyspany, więc postanawiam wstać i zjeść śniadanie w normalnych warunkach zamiast po drodze w pociągu. Błyskawicznie się myję i sprzątam pokój, po czym idę na dół do kuchni i przygotowuję sobie herbatę. Śniadanie, mimo że wliczone w cenę noclegu, ominie mnie, nie mam więc dylematów moralnych czy skorzystać z hostelowej torebkowanej i tutejszego cukru. A, tak... zapomniałem. Przecież od jakiegoś czasu nie słodzę. Zatem cukier możemy grzecznie odłożyć na półkę. Kanapki z paprykarzem co prawda nie są moimi ulubionymi płatkami owsianymi, ale zważywszy bojowe warunki... Jednym słowem muszą wystarczyć.
AKAPITPo śniadaniu zabieram rzeczy, oddaje kartę-klucz w recepcji i wychodzę na peron. Wrócę tu za trzy dni, o ile rzecz jasna wszystko pójdzie i pojedzie zgodnie z planem i rozkładem. Teraz do kasy. Muszę podstemplować mój RegioKarnet*. Mam 10 minut do odjazdu pociągu, ale przed kasą są tylko dwie osoby. Zdążę.
Pociąg do Bydgoszczy jest pełny. To czerwono-biały Elf* Przewozów Regionalnych. Siadam na rozkładanym siedzeniu przy drzwiach. Wokół mnie są ludzie jadący zapewne do pracy. Przy wszystkich mijankach z innymi pociągami drzwi pchane różnicą ciśnień niemal wchodzą do środka wagonu. Jest to nieco stresujące i nie spotkałem się z tym dotąd. Choć prawda jest i taka, że rzadko mam okazję podróżować przy drzwiach.
AKAPITPogoda jest niezdecydowana z tendencją do pogarszania się. Miejscami pokapuje deszcz, niebo jest dokładnie zaciągnięte chmurami. Nie ma co, pogoda w sam raz nad morze. A moim celem miał dziś być przecież Hel. Zastanawiam się poważnie nad sensem tych planów. Sprawdzam prognozę pogody na tablecie. Za dwa dni powinno być o wiele lepiej. Może zatem trzeba plany nieco skorygować? Przechodzę na strony rozkładów jazdy i sprawdzam połączenia. Skoro nie Hel, to dziś zaordynujemy sobie Chojnice i Kościerzynę. Na szczęście mając RegioKarnet, mogę być bardzo elastyczny w realizacji swoich podróżniczych planów. Oczywiście ta elastyczność jest ograniczona rozkładami i siatką połączeń.
AKAPITW Bydgoszczy jest ciut nerwowo, bo na przesiadkę mam 4 minuty, a perony są oznakowane słabo. To znaczy,  jak  dla  mnie,  to w ogóle nie są. Tyle że ja, to już ślepawy jestem, więc może  po  prostu  nie  widzę ich  numerów. W dodatku  nie znam rozkładu peronów, a stacja ma ten sam układ jak toruńska – z dworcowym budynkiem pośrodku nich. Teraz muszę biec do kolejnego pociągu, więc opis dworca odłożymy na kolejną tu wizytę, za trzy dni. Podpinam się do pasażera, którego mimochodem podsłuchałem i wiem, że pędzi na ten sam pociąg co ja. Zdążyliśmy, ale bez tego nieświadomego przewodnictwa mógłbym wtopić.

na stacji w Bydgoszczy
AKAPITWsiadam     do     pociągu     Regio o wdzięcznej nazwie Łuczniczka. To bliźniaczy Elf do tego, którym  przyjechałem z Torunia. Pasażerów nie ma zbyt wielu. Siadam po lewej stronie przy zapłakanym oknie i już po chwili podglądam stojankę bydgoskich zakładów Pesa. Dwa spalinowe gamonie* (SU160-002 i 111Db-001),  Linki* i sporo wagonów PKP IC w trakcie modernizacji.
AKAPITElf przewozów Regionalnych, którym   aktualnie    jadę,   podobnie   jak   te


Linki na bocznicach Pesy
służące w Kolejach Śląskich nie ma gniazdek elektrycznych. Jest WiFi, ale mimo iż siedzę pośrodku składu i jakość sygnału jest bardzo dobra, to  prędkość  łącza  porównać  można  chyba  tylko z modemem ISDN. Jednym słowem można usnąć, czekając na załadowanie się strony.
AKAPITDeszcz ciągle kropi. Raz mocniej raz słabiej, ale z konsekwencją godną lepszej sprawy. Po raz kolejny rozważam zmianę czy może raczej  lekką  korektę  planów.  Gdybym, jak nakazywałaby logika, wysiadł w Tczewie, musiałbym tam  czekać  na  kolejny  pociąg  ponad 2 godziny. A gdyby tak pojechać Łuczniczką do końca, czyli do Gdyni i stamtąd wrócić? Trochę bez sensu, ale logikę zostawmy na lepszą pogodę.  Zresztą  zobaczę,  jak  będzie w Tczewie. Tymczasem pociąg mija Kotomierz. Wiem, że skądś na pewno znam tę stację. A tak! Jasne! To tutaj jeden ze znajomych kolejowych Youtuberów kręci swoje filmy.
AKAPITPrzez pewien fragment trasy jedziemy wzdłuż autostrady A1. Pędzące samochody podnoszą z niej tumany wodnego pyłu. Po moim ekranie też spływają krople wody. W miarę jak pociąg nabiera prędkości, upodobniają się do małych plemniczków przesuwających się szybko gdzieś do tyłu.
AKAPITW Tczewie jednak wysiadam. W rozkładzie znalazłem pociąg Przewozów Regionalnych o mocarnej nazwie „Tur” jadący z Chojnic na Hel. Z tego, co pamiętam, powinien być zestawiony ze starych piętrowych wagonów podpiętych do spalinowej lokomotywy. Wyrusza z Tczewa do Gdyni 10 minut po mojej Łuczniczce. Faktycznie, stareńka stonka* SU42 pomrukuje już silnikiem i od czasu do czasu wypuszcza w powietrze kłęby czarnych spalin. Za nią stoją rzędem niebiesko-żółte wagony typu Bhp zwane, a jakże, behapami*. Wyprodukowane w nieistniejącym już państwie, Niemieckiej Republice Demokratycznej, czasy świetności mają już dawno za sobą. Wsiadam i wchodzę na pięterko. W pociągu jest sporo pasażerów, ale udaje mi się znaleźć wolne miejsce przy oknie. Szpara pomiędzy ramą okna i szybą zapewnia ciągły dopływ świeżego powietrza i niestety także wilgoci, bo pogoda za oknami cały  czas  daleka  jest  od  marzeń.  Obite  dermą  dość  twarde

Regio "Tur" na stacji Tczew
siedzenia, linoleum na podłodze i ściany z malowanych na olejno płyt pilśniowych są żywcem wyjęte z lat 70 ubiegłego stulecia, czyli czasu produkcji tych wagonów. Klimat retro udziela się także konduktorowi, który na każdym przystanku przed ruszeniem tego nieco antycznego składu woła głośno:
AKAPIT– Odjaaazd!
AKAPITPotem następuje wzrost obrotów silnika lokomotywy i łagodny start. Następnie przez szpary w oknach do środka wagonu dostaje się spora dawka gryzących spalin. Vintage pełną gębą.
Niespiesznie jedziemy w kierunku Gdyni. Fajnie jest podziwiać świat tuż spod trakcji elektrycznej. Zawsze to nieco  inna  perspektywa  niż w tradycyjnym wagonie.
AKAPITIm bliżej Gdyni jesteśmy, tym lepsza jest pogoda. Nie tak, żeby zaraz miało zaświecić słońce, ale przynajmniej nie pada, a warstwa chmur nie jest już tak gruba. Trudno jedynie stwierdzić czy pogoda tu już się poprawiła, czy jeszcze nie zdążyła zepsuć.
AKAPITMam kilkanaście minut do pociągu powrotnego, wykorzystuję je więc w wiadomy sposób. Trafiam na kolejną lokomotywę EP08, robię także kilka zdjęć odjeżdżającego na Hel „Tura”. „Łuczniczka”, którą zdradziłem w Tczewie, czeka już gotowa do odjazdu z powrotem do Bydgoszczy. Wsiadam i zajmuję miejsce. Pociąg jest niemal pusty. Im bliżej Tczewa jesteśmy, tym pogoda znowu robi się gorsza. Wszystko wskazuje, że wał chmur idzie z głębi lądu ku wybrzeżu.
AKAPITW Tczewie mam 4 minuty na przesiadkę do pociągu Regio jadącego do Chojnic. Szary spalinowy SA133 jest prawie pełny. Mimo to udaje mi się znaleźć miejsce przy oknie. W miarę upływu drogi pogoda robi się zła, a potem fatalna. Zaczyna lać deszcz. I nie jest to żadna mżawka, tylko regularna ulewa z kroplami wielkości piłek pingpongowych. Po szybach okien spływają strugi wody. W tej sytuacji mój zamiar zwiedzenia Muzeum Kolejnictwa w Kościerzynie zaczyna stać pod znakiem zapytania, bo to ekspozycja głównie plenerowa. Pozostaje mieć nadzieję, że do godziny 15, kiedy to powinienem dojechać do Kościerzyny, pogoda się poprawi.
AKAPITNa fotelach przede mną siedzi mama z dwójką dzieci. Co rusz wybuchają drobne konflikty. Zazwyczaj o to, kto kogo pierwszy kopnął czy uderzył. Zachowują się dość głośno, ale mama co chwila sprawnie swoje latorośle pacyfikuje.
AKAPITOkoło 10 minut przed Chojnicami deszcz chwilowo daje za wygraną. W samych Chojnicach także nie pada. Mam więc nieco czasu na zwiedzenie najbliższej okolicy. Budynek dworca północnym zwyczajem usytuowany jest pomiędzy peronami, a cała stacja jest bardzo obszerna. Cóż z tego, skoro wszystkie tory są puste, a znakomitą ich większość pokrywa gruba warstwą rdzy. Znajduję kilka zaparkowanych na wieczny odpoczynek kibli i spalinową lokomotywę SU45 tak pokrytą bohomazami, że rezygnuję z jej bliższego fotografowania.

boczne tory stacji Chojnice
AKAPITOdwiedzam dworcowy sklepik i proszę o dwie drożdżówki. Pora  najwyższa,  bo  przede  mną  jeszcze  pół  dnia  włóczęgi.  Pani w sklepiku, na oko trzydziestokilkuletnia długowłosa blondynka jest bardzo miła. Podaje mi drożdżówki z uśmiechem wydającym się pytać
AKAPIT– A gdzież cię tu człeku przywiało z tym wielkim plecakiem?
AKAPITJej sklep nie jest specjalnie oblegany. Właściwie mógłbym tu chwilę zostać i pogadać, ale... Chojnice, Chojnice... zaraz... Dlaczego wewnętrzny głos mówi mi, że to miasto nie powinno mi być całkiem obce? Jestem pewny, że nigdy tu nie byłem, więc...? Słyszałem? Ktoś coś opowiadał? Usiłuję pogrzebać wśród półek z pamięcią, ale mam tam w tej chwili taki bałagan, że moje próby spełzają na niczym.
AKAPIT– Nic to. Przypomnisz sobie. Zapewne poniewczasie, ale przypomnisz – moje odbicie w kałuży na chodniku przed sklepikiem wyraźnie ma większą wiarę w moją kiepską pamięć niż ja sam. Choć kpina w wyrazie twarzy jest aż nadto wyraźna. Znam drania. Normalnie robi sobie ze mnie jaja.
AKAPITDudniący odgłos silnika diesla wyrywa mnie z zamyślenia. Do Kościerzyny pojadę spalinowym żółto-niebieskim zespołem trakcyjnym SA109, który właśnie wtacza się z wolna na peron. Zanim to jednak nastąpi, na stację z innego kierunku wjeżdża jego młodszy i nieco większy brat, SA133. Malowanie tego składu charakterystyczne jest dla pociągów jeżdżących niegdyś między innymi na krakowskie lotnisko. Po rozpoczęciu w 2014 r. prac modernizacyjnych na lotniskowej linii zespoły te zostały przekazane na Pomorze, ale zachowały poprzednie barwy.

eksmałopolski SA133
AKAPITWsiadam do mojego pociągu. Z niemiłym zdziwieniem odkrywam, że część siedzeń jest mokra. No cóż, zdaje się, że te składy nie są przygotowane na takie ekstremalne warunki pogodowe jak deszcz w sierpniu. Mimo że w pociągu jest ledwie kilka osób, z trudem znajduję wolne i zarazem suche miejsce.
AKAPITJedziemy przez Bory Tucholskie. Za oknami lasy, co jakiś czas mijamy tafle jezior, w których przeglądają się ciemne chmury przewalające się po niebie. Jedziemy niespiesznie, jakby prowadzący pociąg chciał umożliwić pasażerom kontemplację przesuwających się za oknem obrazów. Z Chojnic do Kościerzyny jest niespełna 70 km, a pociąg pokonuje je w ciągu nieco ponad 1,5 godziny. To i tak sporo krócej niż na podobnej długości trasie z Krakowa do Katowic. Na mijanych rżyskach zbierają się żurawie. Najwyraźniej szykują się do odlotu do ciepłych krajów. Na kolejowym nasypie prócz rożnokolorowych mchów różowieją również kwiaty wrzosów. Jesień wyraźnie uchyla kapelusza w powitalnym geście.

wprawne oko wypatrzy kilka żurawi
AKAPITPo drodze pociąg z wolna się wypełnia i w szczytowym momencie jedzie nim około 30 osób. Trochę niechcący podglądam konduktora, jak objada się pastylkami miętowymi w czekoladzie. Może niezbyt zdrowo, ale przynajmniej wie chłop co dobre.
AKAPITDo Kościerzyny przyjeżdżamy zgodnie z rozkładem. Mniej więcej w tym samym czasie na sąsiedni peron wtacza się SA136 z Gdyni. Takim samym zapewne  i  ja


SA109 na stacji Kościerzyna
tam pojadę, ale jeszcze nie teraz. Plan ramowy zakładał zjedzenie w Kościerzynie czegoś na kształt obiadu. Jednak priorytetem będzie muzeum. Obiad – jeżeli starczy czasu. Nie zwlekając, kieruję się zatem do nieodległej parowozowni, gdzie muzeum zgromadziło swoje eksponaty.
AKAPITNa obecne ziemie polskie kolej dotarła już w 1842 roku, łącząc Wrocław z Oławą. Od tego momentu został zapoczątkowany dynamiczny rozwój linii kolejowych na Dolnym Śląsku, a także w pozostałych zaborach. Na Pomorzu budowa linii kolejowych trwała od połowy XIX wieku.  W 1851 roku uruchomiono połączenie  między Krzyżem, Piłą i Bydgoszczą, a rok później utworzono przedłużenie tej linii przez Tczew do Gdańska. Następnie kolej dotarła m.in. do Chojnic, Lęborka i Starogardu Gdańskiego. Budowa sieci kolejowej miała z góry ustalony przebieg. Początkowo powstawały linie główne, a następnie ich odgałęzienia, przedłużane w kolejnym etapie do sąsiedniej linii głównej. Tą drogą połączenie kolejowe otrzymała również Kościerzyna. 15 maja 1882 roku, w pruskim parlamencie zatwierdzono budowę nowej linii kolejowej o znaczeniu dojazdowym pomiędzy Pszczółkami a Kościerzyną. Budowa rozpoczęła się od strony Pszczółek przez Sobowidz i Skarszewy. Powszechnie przyjmowaną datą dotarcia pierwszego pociągu do Kościerzyny jest 2 listopada 1885 roku. Najprawdopodobniej w tym samym czasie, zgodnie z zasadami obowiązującymi na Kolejach Pruskich, wzniesiono parowozownię typu wachlarzowego. Sieć kolejowa na Pomorzu stopniowo się zagęszczała i już w pierwszych latach XX wieku z Kościerzyny funkcjonowały połączenia z m.in. z Chojnicami, Bytowem oraz Kartuzami.
AKAPITPo odzyskaniu niepodległości, Kościerzyna znalazła się w wąskim gardle łączącym Polskę z morzem. Wobec faktu utworzenia Wolnego Miasta Gdańska, władze zadecydowały o powstaniu nowoczesnej linii kolejowej łączącej kopalnie śląskie z budującą się Gdynią. Magistrala węglowa stała się najważniejszą inwestycją kolejową międzywojennej Polski. Jej trasę na północ od Bydgoszczy wyznaczono przez Kościerzynę, co wiązało się z rozbudową lokalnego węzła kolejowego. Wraz z połączeniem do Gdyni, wzniesiono też czterostanowiskową, przelotową parowozownię z roku 1929, zachowaną do dnia dzisiejszego. Lata trzydzieste były okresem najbardziej intensywnego ruchu kolejowego w Kościerzynie. W 1945 r. Kościerzyna ponownie trafiła w ręce polskie. Po stopniowej odbudowie parowozowni ze zniszczeń wojennych parowozownia została przywrócona do służby. Kolejno podlegała ona jednostce gdyńskiej, a od 1977 r. – tczewskiej, zaś  w latach 1984-1992 stanowiła samodzielną lokomotywownię II klasy i przez krótki czas Zamiejscowy Oddział Eksploatacyjny.
AKAPITWraz z zastępowaniem trakcji parowej przez spalinową, zmniejszyła się również konieczność utrzymywania licznych lokomotywowni. Od 1 listopada 1992 roku, zarządzeniem naczelnego dyrektora Północnego Okręgu w Gdańsku, na miejscu lokomotywowni, został utworzony Skansen PKP Kościerzyna. Do podstawowych działań Skansenu zaliczono nie tylko gromadzenie i konserwację eksponatów związanych z historią kolei, ale także utrzymywanie w stanie czynnym parowozów, Oprócz działalności o charakterze muzealnym, Skansen posiadał też czynne parowozy, prowadzące tzw. pociągi retro. Po przeprowadzonym podziale PKP, w 2001 roku, Skansen został przejęty przez PKP Cargo. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez osiem lat. W 2009 roku placówka ta już jako Muzeum Kolejnictwa w Kościerzynie została włączona w struktury Muzeum Ziemi Kościerskiej.

AKAPITKupuję bilet i wchodzę na teren muzeum. Niemal równocześnie zaczyna najpierw padać, a po chwili lać deszcz. Fajnie, nie ma co... Chronię się w budynku warsztatu niegdysiejszej parowozowni. Tu także ukrytych jest kilka lokomotyw, ale warunki świetlne do robienia zdjęć są fatalne. Przez następną ponad godzinę zabawię się w kotka i myszkę z deszczem, który co raz to zaczyna, po czym przestaje i na nowo zaczyna padać lub lać.

Skansen Parowozownia Kościerzyna
AKAPITW zbiorach muzeum niewątpliwie czołowe miejsce zajmują parowozy. Nie brak tu jednak i jednostek spalinowych czy elektrycznych. Do ciekawszych eksponatów można zaliczyć prototyp polskiej ciężkiej lokomotywy spalinowej SP47-001 czy elektryczny zespół trakcyjny EW90, który w ramach reparacji wojennych trafił do trójmiejskiej SKM z Berlina. By jednak poznać całość ekspozycji, trzeba po prostu samemu odwiedzić muzeum. Naprawdę warto.

prototyp lokomotywy SP47

zespół trakcyjny EW90

zdewastowane wnętrze wagonu motorowego
AKAPITPo wyjściu z muzeum kieruję się w stronę nieco odsuniętych od niego torów postojowych, gdzie przechowywane są eksponaty przed odrestaurowaniem bądź typowi dawcy organów. Smutny jest widok szeregu zardzewiałych i pozbawionych wnętrzności parowozów. Jeszcze smutniejszy zdewastowanych do granic możliwości wagonów motorowych. Gdy wchodzę do jednego z nich, zastaje obraz, który wywołuje u mnie niewesołą refleksję. Jak bardzo trzeba nienawidzić wszystkiego, co dookoła i jakim frustratem trzeba być, by dopuścić się takiego wandalizmu... Naprawdę nie może mi się to pomieścić w głowie. Na moment tracę czujność i robiąc kolejny krok, czuję, że był to krok fałszywy. Nastąpiłem na pilśniową płytę, niegdyś prawdopodobnie stanowiącą pokrycie jednej ze ścian, nie zauważając sterczącego z niej sporej długości gwoździa. Ból w stopie szybko uzmysławia mi powagę błędu. Oczyma duszy już widzę się broczącego krwią i nabawiającego się tężca. Utykając, schodzę na  ziemię.
AKAPITBól jest do zniesienia, więc postanawiam spokojnie obejść wagony i dopiero potem zająć się nogą. I tak nie mam apteczki więc... łotewer. Gdy po kilku minutach siadam w końcu na jakimś kamieniu i zdejmuję buta, nie wierzę własnym oczom. Na stopie nie ma najmniejszego śladu. Nawet draśnięcia czy zaczerwienienia. Jestem zdziwiony, bo zazwyczaj mam siniaka po tym, jak przysiądzie na mnie nieco większa mucha. No, może trochę przesadzam, ale tylko trochę. Humor od razu mi się poprawia. Najwyraźniej gwóźdź był bardziej tępy niż ja, bo bliskie spotkanie z zardzewiałym żelastwem mogło być naprawdę opłakane w skutkach. Wygląda  nawet  na  to,  że  dziurka w podeszwie nie zepsuła pływalności butów i że nie będzie się tamtędy wlewać woda z licznych w tej chwili kałuż.
AKAPITSpoglądam na zegarek. Do odjazdu kolejnego i zarazem ostatniego dziś pociągu pozostało kilkanaście minut. Zatem z kulinarnych planów pozostały mi co najwyżej ostatnie kanapki w plecaku.
AKAPITNa stacyjnym peronie robię zdjęcie kolejnego dziś spalinowca SA109. Jego również poznaję z balickiego szlaku. Małopolskie malowanie zdradza pochodzenie. Po chwili przyjeżdża i mój pociąg SKM do Gdyni. Lokuję się na samym tyle i podziwiam przesuwające się za oknem kaszubskie krajobrazy. Nawet pogoda wydaje się poprawiać. "Wydaje się", to jak najbardziej właściwe określenie. Po kilku minutach słońca niebo ciemnieje, chmury gęstnieją, a z nieba ponownie zaczyna się lać woda. Ulewa jest naprawdę solidna, po szybach pociągu spływają jej strumienie. Kilka kolejnych minut później na niebie znów pojawia się słońce, a w konsekwencji jego pojawienia ukazuje się tęcza. Kaszubskie morenowe wzgórza, tu i ówdzie ukryte niewielkie jeziorka i tęcza... Normalnie kicz. Gdy w końcu wysiadam na Gdyńskim dworcu, tęcza w dalszym ciągu lśni na niebie, a na zachodzie słońce wydaje się utrwalać swoją pozycję. Choć co tu kryć, nie utrzyma jej zbyt długo z powodu schyłku dnia. Ja zaś po krótkim namyśle postanawiam tym razem odpuścić sobie Skwer Kościuszki, na którym byłem raptem 2,5 tygodnia temu. Pójdę zatem prosto do akademika Akademii Morskiej, gdzie mam zarezerwowaną kwaterę na najbliższe dni. Idę pieszo, bo to powinno być niedaleko, a poza tym chcę na spokojnie rozpoznać trasę, którą zapewne kilka razy przyjdzie mi jeszcze pokonać. Zaraz za dworcem wchodzę w wąskie uliczki i idę nimi pod górę w kierunku ul. Beniowskiego. Po drodze  wstępuje  do  maleńkiego sklepiku i uzupełniam nadwątlone zapasy. Akademik jest dość typowy. To dwunastokondygnacyjny blok z wielkiej płyty. Określając go lakonicznie – paskudny. Jednak nie o wygląd zewnętrzny wszak chodzi. Liczy się wnętrze. Wchodzę do środka i od razu napotykam barykadę w postaci portierni. I broniącej tego szańca pani. Pani, ktora jest żywcem wyjęta z poprzedniej epoki. Pasuje więc do tego miejsca wprost idealnie. Mówię o swojej rezerwacji, pani sprawdza coś w zeszycie. Coś tam ma ręcznie nabazgrane, widocznie internet jet tu również z poprzedniej epoki.
AKAPIT– Pokój 713 – rzuca, i już ma mi podać klucz, gdy nagle opadają ją poważne wątpliwości.
AKAPIT– Ale zaraz, zaraz... jak to – pyta, właściwie nie wiem kogo, bo przecież ceny nie ja ustalałem – ma pan zapłacić tylko 38 złotych za trzyosobowy pokój?
AKAPIT– Nie 38 tylko 114 i nie za pokój, a za miejsce w pokoju. Na trzy noce – odpowiadam nie mniej zdziwiony, bo, było nie było, portier zawiadujący recepcją powinien być dobrze zorientowany i w cenach i w zwyczajach panujących w obiekcie. Pani zaś wygląda na ukorzenioną tu o wiele lepiej niż rachityczna paprotka na parapecie okna i wierzyć mi się nie chce, że dotąd nie spotkała się z sytuacją, gdy osoba samotnie podróżująca wynajmuje miejsce w pokoju, a nie cały pokój. Pani kręci cały czas z niedowierzaniem głową i nosem, ale przyjmuje ode mnie kasę, powiększoną rzecz jasna o opłatę klimatyczną. Wypisuje mi ręcznie potwierdzenie na blankiecie Kp. Skansen lepszy niż w Kościerzynie. Następnie tłumaczy jak mam dostać się do pokoju, a potem dobitnie informuje, że za każdym wyjściem klucz trzeba zostawić na portierni. Dobra, będę zostawiał. Dla mnie to żadna uciążliwość – jedna rzecz mniej do zgubienia. Jednak zważywszy na moje bardzo wczesne pory planowanego wyjścia... Ale co tam, ordnung muss sein!
AKAPITTeraz do pokoju. Najpierw schodami w dół do piwnicy (sic!), potem wąskim i niskim korytarzykiem do sąsiedniej klatki i stąd już windą na siódme piętro. Trafiam bez pudła. Otwieram drzwi i wchodzę do dwupokojowego składu z kuchnią, łazienką i bezsensownie ogromnym przedpokojem. Mój pokój to trójka, obok, jak podejrzewam, mieści się dwójka. Jak dotąd cały skład jest pusty. Czyżbym znów miał mieć luksus samotności? Zobaczymy. Niestety widok mam na las i morenowe wzgórza. Widok z dwójki byłby znacznie lepszy – na port i jego okolicę, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Widoki będę podziwiał z kuchni. Mam za to wielki balkon, z którego zapewne i tak nie będę miał czasu korzystać. Z niejakim zdziwieniem odkrywam natomiast, że od tej strony budynek jest czujnie strzeżony przez kamery. I są to kamery bynajmniej nie strzegące terenu wokół, ale... elewacji i okien. Noooo... niezłe tu imprezki muszą marynarze odstawiać,  skoro  aż  atak  ich  pilnują.  Standard  jest  tu

"tajne przejście"
typowo  akademikowy.  Ani  nie  śmie  się  umywać  do  toruńskiego  hostelu. W  moim  pokoju  prócz  trzech  średnio  wygodnych   łóżek z koszmarnie ciężkimi kołdrami jest drewniana szafa, stół  z  krzesłami  i  maleńkie  szafeczki  przy  łóżkach.  W  kuchni  elektryczny  czajnik i kuchenka oraz lodówka. Podstawowe wyposażenie kuchni w naczynia i sztućce też jest. Standard całości – późny PRL. Jednak zważywszy cenę, może to być bardzo dobra oferta dla osób niewymagających zbyt wiele.

pod czujnym okiem

widok na port w Gdyni
AKAPITPora się odświeżyć. W łazience jest wanna, ale biorę w niej tylko prysznic. Brak mi tu mopa albo choć szmaty do posprzątania po sobie. Ze smutkiem odkrywam, że mój dotąd nieśmiertelny ręcznik (tak konkretnie, to fibrowa szmatka Jana Niezbędnego za kilka zeta) został w Toruńskim hostelu. Powiesiłem go specjalnie na widoku, by wysechł i rano sam mi wlazł przed oczy. No cóż, nie wlazł... Rozpoczął karierę na Głównym Szlaku Beskidzkim 6 lat temu. Pora chyba zatem na emeryturę. Znów trzeba będzie zainwestować kilka zyli w jakąś szmatkę, bo nie bardzo widzę sens kupowania czegoś, co kosztuje kilkakrotnie więcej tylko dlatego, że zwie się ręcznikiem, a  zrobione  jest z dokładnie tego samego materiału. Z braku lepszej alternatywy wycieram się podkoszulkiem. Gdy już wykąpany siedzę w pokoju, przygotowując sobie kolacje, słyszę odgłos otwieranych drzwi do składu, a po chwili dwa głosy. Para zajmuje sąsiedni pokój. Ja zostaję sam.
AKAPITRano czeka mnie pobudka o godzinie 4:00. Biedna pani z portierni... No cóż, sama chciała.


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


następny dzień