|
Dzień 1,
środa, 21 czerwca 2017 r.
(pierwszy
dzień lata)
|
|
|
AKAPITWyprawa
do Świnoujścia w ramach czerwcowego Drugiego Maratonu Kolejowego* z przyczyn
obiektywnych się nie udała. Zabrakło 46 km do osiągnięcia celu. Trzeba
to zatem naprawić. Już nie w takim wymiarze, bo powtórka
całej ponad tysiąckilometrowej trasy sprzed dwóch tygodni
sensu wielkiego nie ma, ale 743 km to też nie będą przelewki. Tym
bardziej że dziś pojadę tylko swoimi ulubionymi pociągami osobowymi.
AKAPITBudzę
się o 3:45. Pół godziny przed budzikiem, który
chrapie jeszcze aż miło. Zza okna witają mnie zgodnie
szarówka i pełne zachmurzenie. To ostatnie wbrew wszelkim
prognozom. Gdy leżę, zastanawiając się, czy już wstać, czy może jeszcze
przez chwilę przymknąć choć jedno oko, słyszę nagle odgłos ciężkich
kropel uderzających o parapet. Ożesz ty w mordę! Aż taka
meteorologiczna pomyłka? Nie ukrywam, że wzbudza to moje
zaniepokojenie, bo plany zakładały pogodę co najmniej bezdeszczową. Na
szczęście przede mną około 20 godzin i wspomniane wyżej 743 km. W tak
rozległej czasoprzestrzeni zmienić może się wiele, a pogoda przede
wszystkim. Niespodziewany deszcz spędza mi resztki snu z powiek, wstaję
zatem mimo bardzo wczesnej pory. Na szczęście ulewa jest tyle silna co
krótkotrwała. W czasie gdy deszcz ustaje, ja jem już
śniadanie. Kanapki na drogę czekają przygotowane w lodówce
od wczorajszego wieczora. Dopakowuje plecak i cicho wychodzę. Jest
kilkanaście minut przed piątą. Jadę kilka przystanków
miejskim autobusem. I to nie po raz ostatni dziś, albowiem pierwszy
odcinek trasy przejadę komunikacją
zastępczą*. Nie powiem, by budziło
to mój szczególny zachwyt, zwłaszcza że autobusy
komunikacji zastępczej są najzwyczajniej w świecie ciasne. I nie chodzi
o ich zatłoczenie. Po prostu pojazdy prywatnych
przewoźników, a z usług takich właśnie firm korzystają
kolejowe spółki, są obliczone na maksymalną ilość
pasażerów, a nie na komfort podróżowania. Fotele
są w nich zazwyczaj rozstawione tak gęsto, że osoba z nieco dłuższymi
niż średnia krajowa nogami (dzień dobry!) muszą siedzieć ukosem. I co
tu ukrywać, pod względem nowoczesności nie jest to sprzęt nawet
średniej generacji. Ale jak mus, to mus...
AKAPITStacja
Kraków Mydlniki przedstawia sobą obraz totalnego
rozgardiaszu. Dobrze, że jest choć w miarę sucho, bo w przeciwnym razie
droga dojazdowa do niej, którą niestety muszę przejść
piechotą, zamieniłaby się w grzęzawisko. Przez chwilę zastanawiam się,
skąd dokładnie odjeżdżają te zastępcze autobusy, bo będę w ten
sposób jechał stąd po raz pierwszy. Nieoczywiste wcale
miejsce wskazuje mi dopiero kierowca innego autobusu, który
przyjechał właśnie jako “pociąg” z Krzeszowic.
Mój przyjeżdża zgodnie z planem. Długo manewruje na wąskiej
uliczce, usiłując zawrócić. Zastanawiam się, w jakim celu
przystanek ustanowiono mu właśnie tutaj. Stacja Kraków
Mydlniki leży nieco na uboczu. Przecież równie dobrze, a o
wiele wygodniej nie tylko dla kierowcy byłoby zrobić go po prostu na
przystanku MPK na ul. Balickiej. Skróciłoby to czas jazdy o
dobrych kilka minut niezbędnych na skomplikowane manewry. Wsiadam i z
trudem wciskam się na fotel. Zgodnie z przewidywaniami nie
sposób, przynajmniej mnie, usiąść w nim normalnie. Droga do
Krzeszowic upływa mi na podziwianiu zupełnie innych widoków
niż zazwyczaj na tej trasie. A W Krzeszowicach czeka już pociąg Regio*
Karlik w skórze Impulsa*.
Liczba pasażerów o tej
porze jest mocno ograniczona i co najmniej w połowie składa się z
jadących do pracy kolejarzy, nie mam zatem problemu ze znalezieniem
wolnej “czwórki”*.
Zajmuję ją, po czym
bezceremonialnie zdejmuję buty i kładę nogi na przeciwległym fotelu.
Dziś czeka mnie cały dzień jazdy, więc dbanie o ich stan (oczywiście
nóg, a nie butów) jest szczególnie
istotne.
AKAPITW
Trzebini mamy kilka minut postoju. To tutaj właśnie zastaje nas godzina
6:24, a wraz z nią nadchodzi kalendarzowe lato. Pięknie jest! Choć już
za kilka dni dobiegnie końca ostatni z trzech moich ulubionych miesięcy
w roku. Kapryśny meteorologicznie lipiec i kojarzący się już z końcem
wakacji sierpień to zdecydowanie nie to. O miesiącach jesiennych nawet
nie wspominam. A zima... brrrr. |
AKAPITŚląsk
z perspektywy okna pociągu
wydaje się krainą opanowaną
całkowicie i niepodzielnie przez pseudografficiarzy. To nie
pierwsze moje spostrzeżenie tego typu i nie po raz pierwszy wyrażam je
w swoich relacjach. Na wszelkich jako tako płaskich powierzchniach,
czasem nawet na spadzistych dachach widać ich bazgroły. Po treści
sądząc, autorem jest ta sama osoba lub grupa osób. Bo jedyną
treścią są tu tzw. tagi, czyli rodzaj podpisu zostawiany gdzie tylko
się da. Pół biedy, jeśli widnieją na zapomnianych
pokopalnianych płotach. Jednak ściany budynków i to nie
tylko tych nieremontowanych od czasów zaborów,
ale bywa i odnowionych, są nimi również dokładnie pokryte.
Do rzadkości należą prawdziwe graffiti. Najbardziej przypominają je dwa
nieco anatomicznie przedstawione ptaki na ścianach kamienic położonych
niedaleko katowickiego dworca kolejowego.
|
|
AKAPITPodobnie
jak kamienice wyglądają pociągi Kolei Śląskich. I to także nie pierwszy
mój głos w tej sprawie. Często składy, zwłaszcza te starsze,
czyli “kible”*,
są pokryte sprajowymi bohomazami.
To jednak tylko część problemu. Drugą stanowi brązowy nalot,
który jest po |
stacja Katowice
|
|
prostu
rdzawym kolejowym brudem. Malarzem jest zaś w tym przypadku
sama natura. Panowie decydenci z Kolei Śląskich! Helooooł!!! Mamy drugą
połowę czerwca, początek lata, a ten brud mocno pachnie sezonem
zimowym. Wstyd...
AKAPITW
Katowicach przesiadam się do Elfa*,
który zawiezie mnie do
Gliwic. Co ciekawe, podobnie jak ten, którym przyjechałem z
Krakowa, pociąg otrzymał w rozkładzie nazwę Karlik. To o tyle
zaskakujące, że krakowski Karlik jedzie dalej, do Rybnika.
Różnica pomiędzy odjazdami obydwu pociągów wynosi
dosłownie kilka minut. Żeby było jeszcze ciekawiej, jestem pełen
podejrzeń, że z Gliwic do Opola także pojadę Karlikiem, tym razem już
trzecim. Tak nazwano bowiem skład “turbokibla”*
w
niebiesko-żółtych barwach należącego do opolskiego oddziału
Przewozów Regionalnych, a jeżdżącego bardzo często na tamtej
trasie. No cóż, przekonam się już niedługo.
|
AKAPITPodróż
do Gliwic mija mi bez większych niespodzianek, bo nawet konduktorzy nie
dziwią się mojemu biletowi. Nie dziwią się, ponieważ zamiast wykupić
bilet relacyjny z Krakowa do Świnoujścia, jadę na Regiokarnecie*.
Różnica w cenie to dokładnie 1,03 zł. Za tę kwotę mam
komfort
dokonywania ewentualnych korekt trasy w przypadku np.
opóźnień
czy innych nieprzewidzianych okoliczności. Oczywiście na tyle na ile
pozwoliłby rozkład jazdy. Tymczasem jednak wszystko dzieje się planowo,
a w Gliwicach mam niemal 40 minut na przesiadkę. Na szczęście
mój kolejny skład przyjeżdża już po kilkunastu minutach
oczekiwania. Na nieszczęście jednak jest to stary bordowo-grafitowy
“kibel”. Nie pojadę zatem trzecim dziś Karlikiem.
Zajmuję
miejsce w wagonie. Do dyspozycji mam klasyczne dla tych
pociągów
pokryte dermą kanapy, a nie zmodernizowane ortopedyczne siedzenia. I to
jest duży plus tego oldschoolowego składu. Miejsc do wyboru do koloru,
ponieważ pasażerów jest jak na lekarstwo. Odwrotnie niż w
zmodernizowanych składach mam też możliwość otwarcia okna. Choć pewnie
z niej nie skorzystam, bo pomimo słonecznej pogody na Śląsku jest sporo
chłodniej niż w Małopolsce. A może jednak? “Kibel”
bowiem,
by zapracować na swoje przezwisko, roztacza wyjątkowo intensywną woń z
mocno archaicznej toalety.
AKAPIT“Przed
nami przyjazna kolej, z której My Kolejarze i Wy nasi
Klienci
będziecie dumni”. Takie hasło reklamowe widnieje na plakacie
promującym nową twarz Przewozów
Regionalnych* – POLREGIO*.
Sprytne. Dając iluzoryczną obietnicę bliżej nieokreślonych zmian, nie
wyznacza choćby przybliżonego terminu, w jakim miałoby się to dokonać.
Bo o ile ja, jako mało wymagający pasażer nie narzekam, to jednak z
toczącego się z ogromnym hukiem składu wyposażonego w nieszczelne i
łomoczące okna, trzęsącego chwilami niemiłosiernie i odstraszającego
stanem toalet dumny zdecydowanie nie jestem. |
AKAPITZa
oknem tymczasem zrobiło się zielono. Zboża na polach powoli zaczynają
dojrzewać. Wśród kłosów to tu, to tam czerwienią
się
polne maki i błękitnieją chabry. Trwa właśnie apogeum ich kwitnienia.
Przekonałem się o tym niedawno, fotografując towarowe składy
na magistrali
węglowej*.
Kukurydza na polach dorasta już do metra wysokości. Jednak przed nią
jeszcze dużo czasu. Zacznie znikać z pól zapewne dopiero w
okolicy października, a może nawet i listopada.
AKAPITNadeszła
pora na małe conieco. Nie mając dostępu do puchatkowego miodu,
pochłaniam kilka przygotowanych w domu kanapek. Chwilę
później
wraz z rozchodzącą się wraz z krwią glukozą zaczyna mnie ogarniać lekka
senność. Zapewne swoje trzy grosze dokłada w tej materii ostatnia, dość
uboga w sen noc. Nie poddaję się, choć nieco monotonny krajobraz
przesuwający się za oknem bynajmniej mi w tej potyczce nie pomaga.
|
|
AKAPITW Opolu
czeka mnie kolejna przesiadka. Tym razem będzie to pociąg jadący z
Kędzierzyna-Koźla do Wrocławia. Jestem przygotowany na kolejnego
“kibla”, bo dotychczas na tej trasie trafiały mi
się wyłącznie stare składy. Miłą niespodzianką są zatem mrugające do
mnie z daleka ledowe światła zbliżającego się do peronu nowiutkiego
opolskiego Impulsa, którego brat bliźniak stoi na jednym z
bocznych torów opolskiej stacji. Pewnie już o tym
wspominałem przy innych okazjach, ale muszę przyznać, że malowanie tego
składu bardzo mi się podoba. Stylistyce wnętrza także nie
sposób niczego zarzucić. Jest utrzymana w odcieniach
szarości i błękitów złamanych żółcią
uchwytów przy fotelach. Te ostatnie nie są niestety
regulowane, nie są także specjalnie miękkie. Zajmuję
“czwórkę” na samym końcu składu. Moją
uwagę zwraca wizualny system informacji pasażerskiej. Różni
się nieco od innych spotykanych w nowych pociągach Przewozów
Regionalnych. Informacje dotyczące położenia pociągu, sąsiednich
stacji, prędkości i aktualnego czasu są widoczne przez cały czas,
natomiast reklamy wyświetlane są w mniejszym oknie na tym samym
ekranie. System ten jest bardziej efektywny i praktyczny niż spotykany
np. w woj. małopolskim czy świętokrzyskim. Tam, by uzyskać potrzebną
informację, trzeba wstrzelić się pomiędzy długie spoty reklamowe. Tutaj
wiem na bieżąco, że pociąg sunie 130 km/h i za ile minut zatrzyma się
na następnej stacji. W pociągu działa także WiFi, choć wymaga
zaakceptowania regulaminu i zalogowania. Jako domowa wyświetla mi się
strona Filmwebu poświęcona serialowi pt. “Alternatywy
4”. Przypadek? |
AKAPITSzybko,
cicho i zgodnie z rozkładem jedziemy do Wrocławia. W stolicy Dolnego
Śląska mam nieco więcej czasu. Zdążę zatem zjeść wczesny obiad. Będąc
wyznawcą zasady “lepsze wrogiem dobrego”, nie
szukam nowych smaków, tylko korzystam z tych już
sprawdzonych. Idę zatem do baru “Magia Smaku” na
ul. Senackiej, dwa kroki o kolejowego dworca. Z góry
zakładam zjedzenie zupy pomidorowej, która tak mi tutaj
smakowała podczas jednego z poprzednich pobytów. I tu
niestety czeka mnie rozczarowanie. Pomidorowej dziś nie ma. Jednak są
inne zupy. Gulaszową już znam, też była niezła, może by jednak
spróbować czegoś nowego? Zatem szczawiowa? Brzmi nieźle,
zamawiam. Wybór i tym razem okazuje się słuszny. Zupa jest
pyszna w smaku, kwaskowa, z pływającymi kawałkami jajka i mięsa, gęsta
i pożywna. Mniejszym żołądkom spokojnie wystarczy za cały posiłek.
Ponieważ jednak mój żołądek nie
czuje się w pełni usatysfakcjonowany, zamawiam
jeszcze |
wrocławska Magia Smaku |
|
naleśniki
z jabłkami. Są równie smaczne, jak zupa i co
ważne, raczej nie są odgrzane tylko świeżo usmażone. Posypane cynamonem
smakują wyśmienicie. Bar po raz kolejny mnie nie zawiódł. Za
obiad zapłaciłem w sumie 13 zł (5 zł zupa, 8 zł naleśniki, porcja 2
szt.). Bar po raz kolejny otrzymuje ode mnie maksymalną ilość gwiazdek. |
AKAPITPo
zjedzeniu obiadu pozostało mi jeszcze sporo czasu do wykorzystania,
postanawiam więc przejść się w stronę starówki. Wrocław do
tej pory nie miał do mnie szczęścia. A może ja do Wrocławia? Dotąd tak
naprawdę nigdy nie miałem tu wystarczającej ilości czasu, by przyjrzeć
się miastu z bliska. Dziś niestety też wystarczy go zaledwie na lekkie
liźnięcie. Idę zatem ulicą Piotra Skargi biegnącą spod dworca w
kierunku Ostrowa Tumskiego, na którym to ulokowana jest
wrocławska starówka. Przechodzę przez most nad Fosą Miejską.
Na Placu Dominikańskim króluje niepodzielnie galeria
handlowa – przybytek najbardziej rozpowszechnionej, choć
formalnie nieistniejącej religii świata – kultu mamony i
posiadania. Kilka minut później dochodzę do Mostu Piaskowego prowadzącego na
Wyspę Piasek. Czerwony kolor kratownicowego przęsła
zachęca do jego przekroczenia. Na drugą stronę jednak nie przechodzę.
Czas się skurczył i pora rozejrzeć się za możliwością szybkiego powrotu
na dworzec. Tymczasem robię jeszcze zdjęcie starówki z
“tej” strony Odry i owiany zapachem
kwitnących |
Plac Nowy Targ
|
|
|
Ostrów Tumski po drugiej stronie Odry |
|
właśnie
lip idę na przystanek. Dość szybko pojawia się tramwaj,
którym bez problemu w kilka minut wracam pod dworzec
kolejowy. Chcąc przejść przez skrzyżowania znajdujące się rejonie
dworca, trzeba mocno kombinować. Zielone światło dla pieszych zapala
się na nich rzadko i na krótko. Przejście jednego
skrzyżowania po przekątnej potrafi zająć dobrych kilka minut.
Zauważyłem to już podczas poprzednich pobytów, więc teraz
przechodzę tam, gdzie akurat zapala się zielone, a nie czekam przy
konkretnym przejściu.
AKAPITMój
kolejny pociąg odjedzie z peronu 1. Przy okazji robię zdjęcie
lokomotywy EP07 w nietypowym malowaniu nazywanym
“budyń”, która stoi gotowa do odjazdu do
Gdyni z pociągiem TLK*
Artus. Tymczasem głos cyfrowej spikerki zapowiada wjazd mojego składu.
Wytężam wzrok, by dostrzec, czym przyjdzie mi kontynuować
podróż. Z daleka widzę nowe barwy Polregio. A więc kolejny
“kibel”... Ale zaraz, zaraz... przecież on ma
klasyczne wagony! Okazuje się, że faktycznie pojadę pociągiem złożonym
z wagonów ciągniętych przez lokomotywę. Jest takich
składów w Przewozach Regionalnych bardzo niewiele i jeżdżą
one zazwyczaj na trasach pomiędzy Wrocławiem i Międzylesiem, Poznaniem
oraz Szklarską Porębą. Kolejna dziś miła niespodzianka. Miła przede
wszystkim dlatego, że dotąd nie miałem okazji jechać zmodernizowanym
wagonowym składem Przewozów Regionalnych, a po likwidacji
kategorii pociągów Interregio*
liczba stacji, na których można spotkać pociągi tego
przewoźnika prowadzone lokomotywami elektrycznymi, bardzo się
skurczyła. Zmodernizowane wagony pochodzą z jeszcze bardziej
zamierzchłych czasów, gdy funkcjonowała kategoria Regioekspres*,
w której pociągi jeździły także za granicę naszego kraju.
Prócz pierwszego wszystkie pozostałe są pomalowane według
wzoru nazywanego “Marlboro”. Wystarczy spojrzeć na
zdjęcie, by zrozumieć dlaczego. Wagony te są klimatyzowane,
bezprzedziałowe i mają wydzieloną przestrzeń pierwszej klasy. Ponieważ
jednak w pociągach Przewozów Regionalnych pierwszej klasy
formalnie nie ma, faktycznie pełnią one |
funkcję
klasy drugiej. Jak nietrudno się domyślić zajmuję miejsce właśnie w tej
nieco bardziej komfortowej części wagonu. Fajno jest, klima hula,
ale... do pewnego momentu. Gdy tylko opuszczamy Wrocław, zaczyna dziać
się coś dziwnego. Z części otworów wentylacyjnych pod oknem
zaczyna wydobywać się ciepłe, a z części zimne powietrze. Hmmm...
zaiste dziwny pomysł racjonalizatorski. Niestety na skutek niego
temperatura w wagonie systematycznie rośnie. Czekają mnie trzy godziny
jazdy, więc zaczynam się zastanawiać nad zmianą miejsca. W dodatku
fotele w pierwszej klasie nie mają
“czwórek” i nie da się tu porządnie
wyciągnąć nóg. Wygodą zresztą także na kolana nie powalają.
Postanawiam poszukać szczęścia gdzie indziej. Znajduję miejsce w klasie
drugiej. Niestety fotele są tu już zupełnie ortopedyczne. Notabene
jestem przekonany, że dokładnie takie same fotele, zamontowano w
“Edytach”*. Można w nich wytrzymać na
krótkich odcinkach. Przy dłuższej podróży daje
się mocno odczuć ich twardość. Zajmuję miejsce w wolnej
“czwórce” przy dużym stoliku. Klima może
też nie działa tu, jak powinna, ale przynajmniej nie zapodaje ciepłego
powietrza, więc można w miarę normalnie oddychać.
AKAPITLokomotywa
dobija do 113 km/h, tak wynika z informacji na ekranie wyświetlacza.
Więcej nie próbuje, bo na szlaku jest zapewne ograniczenie
do 120 km/h. Jedziemy według rozkładu, więc zmodernizowana EP07P nie
musi pokazywać, na co ją stać. Choć tak po prawdzie to stać ją jedynie
na 7 km/h więcej. Tego typu zmodernizowanych lokomotyw jest tylko pięć.
Wszystkie należą do Przewozów Regionalnych.
AKAPITW
jako takich warunkach dojeżdżam do Poznania. Chcę zrobić zdjęcia mojego
składu z sąsiedniego peronu, skąd będę miał lepszą perspektywę i
światło, muszę więc przemierzyć całą długość peronu. Kurcze, kto tak
beznadziejnie zaprojektował układ komunikacyjny poznańskiego dworca?
Żeby dojść z peronu 4a na peron 5, muszę przejść całą długość tego
pierwszego, zejść do jedynego i od niepamiętnych czasów
remontowanego podziemnego przejścia, po czym przemierzyć w
przeciwnym kierunku długość peronu 5. Łącznie ze 400-500
metrów. Na szczęście obsługa lokomotywy nie spieszy się
zbytnio z oblotem składu*. Naprawdę mam dziś farta. Nie dość, że udało |
Pełny skład. Z tyłu widoczne wagony w malowaniu "Marlboro"
|
|
|
lokomotywa w trakcie oblotu składu
|
|
...udaje mi się jeszcze upolować Husarza...
|
|
mi się ten rzadki zestaw
sfotografować, to jeszcze miałem okazję się
nim przejechać. Po zrobieniu kilku fotek udaję się na
obchód pozostałych peronów. Udaje mi się jeszcze
upolować Husarza* odjeżdżającego z pociągiem EIC* do Berlina, po czym
udaje się na kolejny długi marsz po poznańskim dworcu w poszukiwaniu
swojego nowego peronu. Zdążam w samą porę na podstawienie składu do
Świnoujścia. Zgodnie z przewidywaniami jest to kolejny dziś Impuls. Ten
należy do zachodniopomorskich Przewozów Regionalnych. Pociąg
najpierw pustawy do momentu odjazdu zapełnia się niemal do ostatniego
miejsca. To godzina powrotów z pracy, więc jestem na taką
ewentualność przygotowany. Przede mną 325 km i ponad 5 godzin jazdy.
Mam jednak nadzieję, że większość pasażerów wysiądzie na
kilku najbliższych stacjach. Faktycznie za Krzyżem pociąg jest już
pustawy, a ja mam do wyłącznej dyspozycji cztery fotele, z czego
skwapliwie korzystam, wyciągając się wygodnie na dwóch z
nich.
|
AKAPITSłonko
już dłuższy czas temu minęło zenit i teraz zdecydowanie zmierza ku
zachodowi. W tym czasie wysoko na niebie zaczynają pojawiać się chmury.
Na razie ich warstwa nie jest zbyt gruba, ale w miarę posuwania się na
północ gęstnieje. Niestety wedle wszelkich znaków na
niebie i ziemi, a przede wszystkim prognoz pogody, na północy
powinno być pochmurno i dość chłodno. A zatem raczej nici będą z
podziwiania uroków zachodu. Zresztą z jakiego zachodu, skoro w
Świnoujściu będę po godzinie 22. Potem jeszcze czeka mnie promowa
przeprawa i długi spacer na plażę. Choć z drugiej strony mamy 21
czerwca, jeden z kilku najdłuższych dni w roku. Poza tym znajdę się na
najdalej na północny zachód wysuniętym skrawku Polski.
Zatem różnie to być może. Tymczasem przyglądam się przesuwającym
za oknami polom rzepaku i zbóż. Na jednym z nich zauważam
spacerującą dostojnie parę żurawi, a na świeżo skoszonej łące młodego
koziołka, który z zaciekawieniem, ale z bezpiecznej odległości
przygląda się przejeżdżającemu pociągowi. |
...polom rzepaku... |
|
...i zbóż...
|
|
AKAPITPrzed
godziną 20 dojeżdżamy do stacji Szczecin Dąbie. Teraz jeszcze tylko
mała pętelka przez Port Centralny i Szczecin Główny, by po
kolejnej wizycie na Dąbiu znów obrać kierunek na północ.
Niestety słońce poszło dziś spać wcześniej, niż wynikało to z
kalendarza. Przykryło się dwiema chmurkami i wyraźnie nie ma ochoty
więcej pracować. W sumie wcale mu się nie dziwię. To dla słońca
wyjątkowo pracowity czas w roku. Wstaje bardzo
wcześnie, a na
|
spoczynek
udaje się późno. A że kodeks pracy go nie dotyczy, nie ma prawa
ani do regeneracyjnej przerwy, ani urlopu. Ba, nawet zwolnienia
lekarskiego żaden lekarz mu nie wypisze. Do tego musi całymi dniami
patrzyć na to, co ludzie na Ziemi wyprawiają. Nie dziwię się więc jego
dzisiejszej wieczornej depresji. Nie dziwię się i rozumiem.
AKAPITW
podszczecińskich lasach, przez które teraz jedziemy, także widać
kręcącą się przy torach zwierzynę. Najwięcej jest saren, ale wprawne
oko dostrzeże i skradającego się lisa. Od czasu do czasu pomiędzy
wysokimi pniami sosen bezgłośnie prześlizgnie się cień skrzydlatego
drapieżnika. Każde ze zwierząt ma tu swoje sprawy do załatwienia. I
najczęściej są to interesy mocno rozbieżne. Ich jedynym wspólnym
mianownikiem jest: “zjeść i nie zostać zjedzonym”.
AKAPITMijamy
Wysoką Kamieńską. To tutaj dotarłem w czasie Drugiego Maratonu. Dziś
jednak nie dam tak łatwo za wygraną i nic mnie nie będzie w stanie
powstrzymać. Nawet to, że kilka rzędów przede mną kilka stacji
temu rozłożyła się liczna i na oko, czy może raczej na ucho
trzypokoleniowa rodzina. Rodzina mocno hałaśliwa. Jednak hałas to tylko
połowa problemu. I to zdecydowanie “mniejsza połowa”. Druga
połowa to to, że najmłodsze, acz już w części nastoletnie pokolenie
zdjęło buty i paraduje w samych skarpetkach. I co tu dużo gadać, są to
skarpetki mocno sczerstwiałe.
AKAPITWysiadam w Świnoujściu i mocno nabieram powietrza do płuc.
AKAPIT–
“Aaa... Alpy... Tu się oddycha!” – mógłbym
powtórzyć za Kramerem z “Vabanku” Juliusza
Machulskiego. Po wyjściu z lekko zapowietrzonego pociągu nawet
charakterystyczny zapach portowego kanału wydaje się krystalicznie
czysty i świeży.
AKAPITZegar
tyka, więc zasuwam szybko na promową przeprawę. Prom zasadniczo jest
już gotów do odbicia od nabrzeża i tylko dobiegający ze stacji
kolejowej podróżni na moment go wstrzymują. Zresztą i tak musimy
poczekać, bo do portu wchodzi właśnie duży prom pełnomorski. Zapewne
płynie ze Szwecji. Pakuję się na platformę górnego pokładu. Stąd
zdecydowanie lepiej wszystko widać. Noc zaczyna obejmować służbę na tej
części kuli ziemskiej. Na zachodzie niebo walczy jeszcze z mrokiem, ale
z każdą minutą widać, jak wycofuje się na z góry upatrzone
pozycje. Po wodzie pełgają odbłyski kolorowych świateł z drugiej strony
Świny. To uliczne latarnie, barwne witryny i reklamy sklepów
oraz światła okien domów. Byłem tu stosunkowo niedawno. Rok temu
z niewielkim okładem odwiedziłem Świnoujście podczas Pierwszego Kolejowego Maratonu*.
Choć bardziej adekwatne byłoby określenie: przebiegłem. Wówczas
miałem mniej niż godzinę. Dzisiaj będę miał ich kilka, tylko... że pora
na odwiedziny jest jakby średniawa. Co robić? Jak sobie człek
pościelił... À propos...
to gdzie ja śpię? Osiołkowe pytanie nie jest wcale od rzeczy. Dziś
znów wypadł mi nocleg w hotelu pod gwiazdami. Tylko jak trafić
do właściwego apartamentu? |
AKAPITGdy
prom dobija do brzegów wyspy Uznam, kieruję się w stronę
miejskiego parku. Nie, nie, park raczej apartamentem tym nie będzie. Za
duże prawdopodobieństwo, że zostanę tu zdekonspirowany. O! Choćby przez
tego wilczura, który wyszedł z panem na wieczorny spacer. Dobry
piesek, dooobry... ale idź już, idź do swojego pana. No idź,
mówię! Dlatego chyba wyceluję w pas nadmorskiego lasu. Wcześniej
chcę jednak sprawdzić, czy nie dałoby się okopać gdzieś na plaży. W
parku nieco gubię kierunek. W Świnoujściu już tak mam. Strony świata
zawsze podstępnie zamieniają mi się tu miejscami. Jakaś anomalia
magnetyczna czy co? Do tego teraz panują ciemności, więc i po słońcu
ciężko się nawiguje. Koniec końców lekko klucząc, odnajduję
drogę na plażę. Podobnie jak w parku, tak i tu widzę ostatnich
spacerowiczów. Jest całkiem sympatycznie, choć wobec
zachmurzonego nieba za gwiazdy muszą wystarczyć kolorowe światła
nieodległego wejścia do portu. Wieje leciutki wiatr, słychać delikatny
szum morza, a w oddali lśnią światła przepływających statków.
Właściwie można by tu zostać. O! Tu kosze plażowe nawet są. No tak
są... Tyle że szczelnie pozamykane na sztaby, kłódki, linki,
łańcuchy i Bóg wie co jeszcze. Brakuje jedynie pola
minowego, aby tylko czasem ktoś
z nich nie skorzystał, nie
uiściwszy wcześniej stosowanej opłaty. O Tempora o mores!
Kiedyś kosze na plażach były ogólnodostępne i o ile znalazł
wolny, zalegnąć w nich mógł każdy i w każdej chwili. Nawet tu w
Świnoujściu. Sam pamiętam. Jednak to było 30 lat temu. Od tamtego czasu
władzę nad tą częścią świata i co chyba ważniejsze umysłami przejął
pieniądz i wprowadził swoje bezduszne zasady. Pies ich trącał! W koszu
i tak ciężko byłoby mi się wygodnie ułożyć. Rozglądam się zatem dalej.
W zasięgu wzroku stoi pawilonik wielkości trzech budowlanych
kontenerów. Wewnątrz jest knajpa, o tej porze oczywiście
zamknięta, ale barierki na dachu i prowadzące nań schody zwiastują coś
w rodzaju tarasu. Skradam się na górę i krytycznie lustruję
obiekt pod kątem rozłożenia tu obozowiska. Niby ok, fajne deski na
podłodze, ale mimo wszystko byłbym trochę za bardzo na widoku. No i
droga ewakuacji jest mocno ograniczona. Rezygnuję. Spanie na gołym
piasku też niespecjalnie dobrze mi się kojarzy. Przede wszystkim z
późniejszą wszechobecnością tegoż piasku i koniecznością
wysypywania go z najdziwniejszych nawet zakamarków. Opuszczam
więc plażę i wracam w kierunku biegnącej równolegle promenady.
Wiele się tu zmieniło od czasów, które pamiętam. Wtedy
plażę od tej części miasta oddzielał szeroki pas lasu. Bodaj jedynym w
nim obiektem, nie licząc budek z rybami i pamiątkami, była muszla
koncertowa znana głównie ze związków ze studenckim
festiwalem FAMA. Po lesie zaś hasały dziki, którym sąsiedztwo
ludzi wyraźnie nie przeszkadzało. Mało tego, często wybierały się na
przechadzki po promenadzie. Teraz ten zielony bufor jest coraz bardziej
zabudowywany. I nie są to małe domki, a wielkie hotele, apartamentowce
i pensjonaty. Zamki na piasku. No cóż, bliskość granicy i
upodobanie zaodrzańskich emerytów do spędzania tanio, ale
komfortowo wolnego czasu odbija się na urbanizacji naszych nadmorskich
miejscowości w sposób szczególny.
AKAPITNo
dobra, koniec tych rozmyślań, zasiedziałem się trochę, a tu pora spać,
bo za kilka godzin znów czeka mnie wczesna pobudka. Zagłębiam
się w pozostałości lasu i przez kilkanaście minut szukam odpowiedniego
miejsca. Bez szyszek i bez wysokiej trawy, w której mogą czaić
się kleszcze. W końcu znajduję. Jest w zasięgu ulicznych lamp, więc nie
będę musiał zwracać na siebie uwagi włączoną latarką. W dodatku roznosi
się tu bardzo przyjemny kwiatowy zapach. Szybko rozkładam obozowisko, a
raczej posłanie. Karimata, a na niej śpiwór schowany w
pokrowcu. To nowy nabytek, który chcę właśnie poddać testom.
Pakuje się szybko do tego zestawu, bo czas nieubłaganie galopuje, a
pobudkę mam zaplanowaną na 3:00. Życie... A raczej rozkład jazdy.
AKAPITNiestety
jest mi trochę za ciepło. No fakt, wpakowałem się do śpiwora w gotowcu,
ale w tak bojowych, a może raczej partyzanckich warunkach nie mam
najmniejszego zamiaru się rozbierać. Zdjąłem jedynie buty i mam szczerą
nadzieję, że nic mi do nich nie nalezie. Dłuższy czas kombinuję, jakby
tu się ułożyć, by zbytnio się nie przykrywać. Nie jest to łatwe, bo
wszelkie manewry w pokrowcu, którego nie ma jak rozpiąć, są
mocno utrudnione. Zapewne liczne leśne stworzonka przyglądają mi się
teraz z zaciekawieniem, przecierając z niedowierzaniem zdumione oczka.
Kto to? Skąd? Po co? I co tu robi w naszym lesie? Jednak szybko
spostrzegają, że przybysz jest całkiem niegroźny i pokiwawszy z
politowaniem główkami, uspokojone udają się do swoich zajęć.
Wszystkie prócz komarów. Te maleńkie, ale jakże czułe i
opiekuńcze stworzonka w obawie o moje bezpieczeństwo nie opuszczają
posterunków do końca. I robią to prawie bezinteresownie.
Prawie... |
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|