wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3

...dzień poprzedni

Dzień 4,
24 sierpnia 2017 r.


trasa:
Łążek – Szlachta – Wierzchucin –
– Bydgoszcz Główna – Toruń Główny – Kutno –
– Sierpc – Toruń Główny
[415 km / 7 pociągów]
mapa

AKAPITTa noc daleka była od ideału. Głównie za sprawą samochodów. Gdzieś w środku nocy miałem wrażenie, że długa kawalkada ciężarówek wybrała sobie właśnie tę drogę, aby tylko uniemożliwić mi sen. Nawet głęboko wciśnięte do uszu stopery nie były w stanie wytlumić hałasu przez nie powodowanego. Sen w takich warunkach niestety trudno uznać za komfortowy. I chłód także był zdecydowanie większy niż poprzedniej nocy. Jednak nie narzekam, bo nie zmarzłem, a nad moim bezpieczeństwem czuwały przynajmniej miliardy gwiazd na bezchmurnym niebie.

Jezioro Trzebcińskie o świcie
AKAPITWstaję o 5:35. O 6:00 jestem gotów do wymarszu. Dziś pakowanie poszło mi nieco sprawniej, ale i tak nie musiałem się nadto spieszyć. Idę się pożegnać z jeziorem. W tym roku nie wrócę tu już na pewno. Nad wodą unoszą się delikatne pasma porannej mgły. Na wierzchołkach koron drzew odległego brzegu zaczyna opierać się słońce. Samo niedawno wstało, ale sądząc po błękitnym niebie, dziś ma zamiar popracować. Do zobaczenia Trzebciny! Kto wie, może wpadniemy tu za rok?
AKAPITDroga przez las o tej porze to sama przyjemność. Czyste, rześkie powietrze wdziera się do płuc wraz z zapachem leśnego wilgotnego mchu. Słońce przebija się przez korony drzew  i  gdzieniegdzie  rykoszetując  od  pni,  wbija  się  skośnymi  strzałami  w  poszycie. W miejscach zacienionych panuje jeszcze lekki półmrok, który sprawia, że zza każdego drzewa i większego kamienia wydaje się wyglądać niewielka główka trolla, skrzata, elfa czy innego leśnego stworzonka. Ptaki co prawda śpiewają, ale nie są to już opętańcze  wiosenne  trele. W ich głosach czuć smutek za przemijającym latem i strach przed nadchodzącymi jesiennymi i zimowymi chłodami. Spacer przez las znów mija mi szybko. Na stacji w Łążku jestem sporo przed czasem. Wystawiam się więc do słonka i kontempluję poranek. Na otaczających stację łąkach jarzy się mnóstwo pajęczyn. Nie, to nie pomyłka. Pajęczyny skrzą się w słońcu pokryte drobnymi kropelkami rosy. Pracowite pająki tu mieszkają. Choć przy tak licznej populacji komarów wcale się temu nie dziwię. Problemów z aprowizacją w tym sezonie chyba nie mają.

...gdzieniegdzie rykoszetując od pni...

...kontempluję poranek...

...pajęczyny...

...skrzą się w słońcu...
AKAPITZ daleka słychać sygnał nadjeżdżającego pociągu. Kilka minut później na stacyjkę zajeżdża szynobus. Wewnątrz jest tylko kilka osób. Dojeżdżamy do Szlachty. Tutaj wysiadam, a szynobus mknie dalej do Czerska. Mam teraz mniej więcej godzinę. W sam raz, by zjeść namiastkę śniadania z pozostałych mi jeszcze resztek zapasów. Na stacji, podobnie jak wczoraj, panuje cisza i spokój. Tylko  słońce  świeci z przeciwnego kierunku, dając pewną odmianę. Korzystam jednak z jego obecności i suszę zawilgnięte w nocy rzeczy. Rozglądam się po najbliższym otoczeniu. Wedle namalowanych na słupie znaków rozpoczynają tu bieg dwa szlaki turystyczne. Czerwony prowadzi lasami do Warlubia, niebieski podobnie do Czerska Świeckiego. Po mniej więcej pół godzinie wraca ten sam szynobus z Czerska. To  jeszcze  nie  mój

...mknie dalej do Czerska...

...na stacji panuje...

...cisza i spokój...
pociąg. Choć tak naprawdę to mój, lecz jeszcze nie teraz. Najpierw cofa się do Śliwic, czyli w kierunku, z którego przyjechaliśmy do Szlachty. Wraca po około 20 minutach. Wszystko zgodnie z rozkładem jazdy. Zastanawiam się, kto ważny w tych Śliwicach mieszka, że pociąg po  niego  specjalnie  wraca.  W  końcu  wsiadam  z  powrotem  do  szynobusu.  Pół  godziny  później  zatrzymujemy  się  na  stacji w Wierzchucinie. Pytanie do uważnych: po raz który tu jestem? Odpowiedź wymijająca, ale prawidłowa: ostatni. Przynajmniej w tym roku.

...zatrzymujemy  się w Wierzchucinie...

...“mrówka” z podpiętym z tyłu SA133...
AKAPITNa    stację     wjeżdża     “mrówka” z podpiętym z tyłu SA133. Jadą z Chojnic do Bydgoszczy. A ja z nimi. Wybieram rzecz jasna “mrówkę”. W całym składzie jest sporo ludzi. W dodatku dosiadają się do niego wszyscy, którzy przyjechali tu ze mną kursem z Czerska i Śliwic. Z odjazdem czekamy jednak na przyjazd pociągu z Bydgoszczy. Jednotorowa linia ma swoje ograniczenia. Mijanki mogą odbywać się wyłącznie na stacjach. W końcu rozlega się ostrzegawczy dźwięk dzwonka, drzwi wagonu  zamykają  się
i ruszamy. Nawiasem mówiąc, dzwonek ten jest niemal identyczny z wydawanym przez świergoczący analogowy  telefon,  który  pamiętam z rodzinnego domu z lat 80 ubiegłego stulecia.
AKAPITTrasa pociągu znów prowadzi przez gęsty sosnowy las. To już jednak nieodwracalne pożegnanie z Borami Tucholskimi. Mijamy Błądzim, w Maksymilianowie wjeżdżamy pod trakcję elektryczną linii prowadzącej do Tczewa, a 45 minut od wyjazdu z Wierzchucina dobijamy do peronu na stacji w Bydgoszczy. Po wizycie w sklepie przyglądam się budynkowi nowego dworca. Właściwie po raz pierwszy mam okazję przyjrzeć mu się dokładniej z zewnątrz i do tego w świetle dnia. Wczorajsza “operacja kasa” zajęła mi tyle czasu, że nie starczyło go już na nic więcej. Bryła budynku prezentuje się dość ciekawie, postanawiam więc go sfotografować. Najlepszy kadr wychodzi mi z okolicy postoju taksówek. I tam nieco mimowolnie przysłuchuję się dyskusji oczekujących na klientów taksówkarzy. Dyskusji na temat wyglądu oraz ubioru, jakim powinien się legitymować mężczyzna, a kierowca taksówki w szczególności. Jeden z taryfiarzy zarzuca swojemu koledze po fachu, że ten nosi jasne spodnie i wygląda przez to, jakby był w piżamie. Sam jak twierdzi, używa jedynie eleganckiej, markowej odzieży i jedynie taki styl uważa za dopuszczalny. Swój wywód prowadzi jednak językiem tak ordynarnym, opatrzonym taką ilością przekleństw, że cały ten jego wykład na temat dobrego smaku można co najwyżej psu do miski włożyć. Nawiasem mówiąc, gdy dyskretnie spoglądam, próbując ocenić wyjątkową “markowość” jego ubioru, wygląda dokładnie jak... typowy przeciętny taksówkarz. I to z postoju, a nie z hotelowej sieci.
AKAPITWpadam na chwilę na perony położone blisko ogrodzenia zakładów Pesa. Za płotem stoi kilka spalinowych lokomotyw, w tym zmodernizowana tu lokomotywa TEM2* w jasnoszarym malowaniu. Ciekawe jak będzie wyglądała po pierwszych jesiennych deszczach? Zauważam też Elfa drugiej generacji* z numerem 002. Jego starszego o jeden brata bliźniaka widziałem i fotografowałem w czerwcu na testach na torze doświadczalnym koło Żmigrodu.

...przyglądam się budynkowi...

...nowego dworca...

...jak będzie wyglądała po pierwszych jesiennych deszczach...
AKAPITSkończyło się rumakowanie na wygodnych, miękkich kanapach “mrówek”. Wraca nieco siermiężna rzeczywistość Polregio i kibelek w stylu retro. Jego główną o ile nie jedyną wyższością jest możliwość otwarcia okna i brak zapachu spalin w wagonie. Tym kibelkiem jadę do Torunia. Tu na dworcu głównym wysiadam. Mam trochę czasu, idę więc do kasy po bilet na jutrzejszy powrót do Krakowa. O dziwo udaje mi się go kupić bez większych problemów. Do biletu dokładam jeszcze drożdżówkę w dworcowym kiosku. Opuszczam Toruń, choć najprawdopodobniej wrócę tutaj na noc. W dalszą drogę tym razem do Kutna powiezie mnie kolejny kibel. Ten jest zmodernizowany, więc trzeba przygotować tyłek na niezapomniane doznania ortopedycznych siedzeń. Przyklejona na ścianie kartka ostrzega przed stawianiem obuwia na grzejnikach. Zawsze zastanawiam się, czy do formułowania tego typu komunikatów kolej zatrudnia półanalfabetów z przerośniętym ego. Te cechy po pierwsze
przeszkadzają w sformułowaniu poprawnego gramatycznie zdania, a po drugie wymowę komunikatu ograniczają do stylu wojskowych komend. Czy nie można byłoby napisać np. tak: “Uwaga podróżni, prosimy, nie stawiajcie obuwia ani innych przedmiotów na gorących grzejnikach. Możecie je sobie przez to zniszczyć”. 
AKAPITPo drodze z pomocą tabletu rezerwuję nocleg w Hostelu Toruń Główny. Uznałem, że  należy  mi  się  przynajmniej  solidna  kąpiel i miękki materac. Bo o wyspaniu się raczej mowy nie będzie, skoro jutro mam wyruszyć w drogę powrotną już o 5:40.

...jaki zrujnowany był, taki jest i teraz...
AKAPITJuż w Aleksandrowie Kujawskim tyłek boli mnie jak diabli. No co ja poradzę, że tak słabo obrośnięty mięsem ma problemy z amortyzacją i nie daje rady na twardym? Lokalny budynek dworca, jaki zrujnowany był dwa lata temu, taki jest i teraz. Choć część, w której ulokowała się biblioteka, wygląda na odnowioną. Niedługo potem witają mnie z oddali dymiące kominy włocławskiego Anwilu. Tę trasę już znam dość dobrze i być może dlatego zaczyna mnie morzyć sen. Postanawiam z nim nie walczyć, opieram się o plecak i ucinam sobie drzemkę. Budzę się na jakiejś stacji. Że stoimy od pewnego czasu, to wiem, ale gdzie jesteśmy? Czyżbyśmy dojechali już do Kutna, a ja nie zdążyłem wysiąść? Jeden rzut oka na budynek dworca wystarcza, by przywrócić orientację przestrzenną – Włocławek. No to se pospałem, nie ma co. Jednak i tak czuję się zdecydowanie bardziej rześki. To zadziwiające, jak kilkuminutowe wyłączenie zasilania potrafi zregenerować organizm. Postój  się  przedłuża,
mimo że godzina odjazdu minęła już kilka minut temu. W końcu z tym niewielkim opóźnieniem ruszamy. Do Kutna dojeżdżamy jednak planowo. Tutaj do wykorzystania mam półtorej godziny i mocny plan zjedzenia normalnego obiadu. Tyle że bez wstępnego rozpoznania będę musiał iść w ciemno, czego bardzo nie lubię. Obieram azymut na centrum. To około 15-20 minut marszu, podczas którego tradycyjnie mijam obojętnie kilka budek z kebabem. Przechodzę przez zastawiony samochodami Plac Wolności. W tej chwili, jak się niedługo okaże błędnie, biorę go za miejski rynek. Pewnie to przez stojący opodal placu kościół św. Wawrzyńca. W końcu odnajduję niewielki bar przy ulicy
Wyszyńskiego. Ceny są tu umiarkowane, wybór dań może nie oszałamiający, ale dla mnie starczy. Zamawiam barszcz  czerwony z zagadkowo dla mnie brzmiącym na jadłospisie ciastkiem francuskim oraz pierogi z mięsem. Barszcz dostaję od razu. Zdecydowanie brak mu wyrazu, choć chyba nie jest z torebki. Tajemnicze ciastka to faktycznie  coś  jakby  francuskie ciasteczka z mięsnym  nadzieniem, Zarówno  ciasto, jak i nadzienie są tak wysuszone i  twarde, że

...zastawiony samochodami Plac Wolności...

Ulica Królewska
moje resztki uzębienia z wielkimi obawami zabierają się do ich przeżuwania. Pierogi zaś się przygotowują.
AKAPITKiedy jakieś 10 minut później po ciastkach zostało już tylko wspomnienie i wypity do połowy barszcz, pierogów wciąż nie ma. Nerwowo grzebię widelcem w pustym talerzu i spoglądam na zegarek. Niby jeszcze biec donikąd nie muszę, ale jak tak dalej pójdzie...
AKAPITCzekam.
AKAPITGdy wszyscy klienci, nawet ci, którzy przyszli po mnie, zostali już dawno obsłużeni, a ja mam zamiar w końcu zapytać, czy ktoś aby czasem o moim zamówieniu w ogóle nie zapomniał, pierogi się odnajdują. Z zasłużonymi przeprosinami za długie oczekiwanie. No ja myślę! Dobre 20 minut minęło. W smaku niestety też nie są rewelacyjne. Nadzienie zrobiono chyba z mięsa kurczaka, bo jest suche i nijakie. Pierogom podobnie jak barszczowi brak wyrazistości. Może gdyby to nadzienie lepiej przyprawić... Za to gorące są ja diabli.  Na  szczęście w międzyczasie resztka barszczu zdążyła wystygnąć, więc razem uzyskują akceptowalną średnią.
Bardziej zapchany niż najedzony wracam na dworzec. Po drodze trafiam na właściwy rynek noszący teraz miano placu im. Józefa Piłsudskiego. Niestety nie mam już czasu zrobić porządnych zdjęć. Choć i tak mówiąc szczerze, Kutno nie jest raczej perłą architektury. Niedaleko dworca natrafiam na znajome miejsce. Byłem tu dwa lata temu. Wąska przyzakładowa uliczka zmieniła swoje oblicze. Najlepiej widać to, porównując dwa wykonane w odstępie 24 miesięcy zdjęcia.
AKAPITNa stacji czeka już szynobus Kolei Mazowieckich. Wewnątrz klimatyzacja hula na całego, choć temperatura powietrza dziś także jest mocno umiarkowana. Po chwili ubieram polar. Kilka minut później także kapelusz. I nie jest mi wcale gorąco. Ruszmy z niewielkim opóźnieniem, bo czekaliśmy na także opóźniony pociąg PKP IC. Skomunikowanie ma swoje prawa.


...wąska przyzakładowa uliczka...

...zmieniła swoje oblicze...

...czeka już szynobus...

AKAPITPrzejeżdżamy przez Gostynin. Przez okna tutejszej nastawni widzę dźwignie ręcznych mechanizmów sterujących napędami semaforów ramieniowych strzegących wjazdów i wyjazdów ze stacji. Dalszy odcinek trasy niemal do samej Wisły w większości przebiega przez las. Królową polskich rzek przekraczamy w Płocku. Z mostu obserwuję wybijające się ponad drzewa na Wzgórzu Tumskim fragmenty zamku i wieże Bazyliki Katedralnej Wniebowzięcia NMP. Podobnie jak w Grudziądzu, most jest wspólny dla kolejowych szyn i drogi, jedziemy więc równolegle z samochodami, by po chwili zatrzymać się na Płockiej stacji. Tutejszy budynek dworca został kilka lat temu zmodernizowany i od strony torów prezentuje się całkiem nieźle. Na jego fasadzie dominują ożywione zielenią szarości. Kilka minut później mijamy w oddali wznoszące się w górę kominy płockiego kombinatu petrochemicznego. Jeden z nich ma najwyraźniej bezpośrednie połączenie z piekielną czeluścią, bo wznosi się z niego ku niebu długi, żółty jęzor ognia. Niewielka stacyjka Trzepowo, z której prowadzi bocznica do zakładu, jest cała zastawiona cysternami. Tu wsiada mama z trójką lub czwórką dzieci. Siedzą poza moim polem widzenia, ale hałas, jaki czynią w stosunkowo niewielkim szynobusie, powoduje, że już po chwili głowa robi mi się coraz większa i większa... Z ulgą wysiadam w Sierpcu. To jedna z kolejnych zapomnianych stacyjek. Tutejszy wybudowany w 1924 roku dworzec o ile był kiedyś  naprawdę


Wisła w Płocku

...z mostu obserwuję...
ładny, o tyle teraz straszy łuszczącym się tynkiem oraz zabitymi dyktą oknami i drzwiami. Nie ma już zburzonej w 2015 roku parowozowni, a pozbawiona dachu wieża ciśnień jest w równie opłakanym stanie. Warto wspomnieć, że Sierpc był ostatnią w Polsce ostoją regularnego ruchu trakcją parową. Pociągi prowadzone lokomotywami parowymi jeździły stąd regularnie do 1992 roku. Na stacji stoją trzy szynobusy Kolei Mazowieckich. W oddali widzę także skład towarowy. Ponieważ trakcji elektrycznej tu nie ma, zapewne z lokomotywą spalinową. Podchodzę bliżej, a skład właśnie wtedy dostaje sygnał zezwalający na jazdę. Zdjęcia nie będą niestety zbyt udane, bo robię je nieco pod słońce. Gdy lokomotywa przejeżdża, przez okno dostrzegam długie włosy. Kobieta? Nie, to tylko  mechanik  o  posturze  harleyowca,  którego potężną sylwetkę widzę następnie przez otwarte na  oścież

...straszy łuszczącym się tynkiem...

...w równie opłakanym stanie...
drzwi maszyny. Pozdrawiam go uniesioną ręką, a on mój gest odwzajemnia po czym odjeżdża w siną dal, powoli rozpędzając towarowy skład. Wracam na stację, gdzie właśnie zatrzymuje się pociąg Arrivy. Przyjechał tu z Torunia i tamże wkrótce odjedzie. Tym właśnie zespołem trakcyjnym SA134 odbędę ostatnią dziś przejażdżkę. Będzie to zarazem ostatnia moja podróż pociągiem tego przewoźnika, ponieważ do przejechania został mi ostatni obsługiwany przez niego odcinek. Konduktorka, skądinąd sympatyczna, w czasie kontroli biletów nijak nie może zrozumieć, skąd się tu znalazłem i dlaczego jadę tą trasą. Fakt faktem na bilecie jest wypisana tylko relacja Kutno – Toruń. Nie ma wymienionych stacji pośrednich, a dla tej relacji najbardziej logiczną trasą wydaje się ta przez Włocławek. Jednak znacznie dłuższy kilometraż biletu wskazuje, że wszystko nie jest wcale tak oczywiste, jak by się mogło wydawać.

...odjeżdża w siną dal, powoli rozpędzając towarowy skład...

...przyjechał tu z Torunia i tamże wkrótce odjedzie...
AKAPITSpod kół pociągu ulatują całe roje uskrzydlonych koników polnych. Z tej perspektywy i w takiej ilości zdecydowanie przypominają swoich bliskich kuzynów – szarańczę. Ich skrzydełka skrzą się w coraz niżej opadającym słońcu. Słonko się dziś napracowało. Przez niemal cały dzień świeciło wytrwale i jest zapewne zmęczone. Podobnie zresztą jak ja. To już czwarty dzień mojej kolejowej włóczęgi. A jeżeli nie liczyć jednego dnia spędzonego w domu na opieraniu się i gorączkowym przygotowaniu do tego właśnie wyjazdu, to jest to już dziesiąty dzień w podróży. Dziesiąty dzień nieustannie na nogach i nieustannie w drodze. A na tym nie koniec. Jutro czeka mnie przecież całodzienny powrót do Krakowa, w sobotę natomiast wybieramy się całą rodziną, a jakże, koleją, na wycieczkę do Sandomierza. Z nieukrywaną ulgą witam więc stację Toruń Główny i hostel o tej samej nazwie. Dziś będę spał komfortowo w miękkim łóżku, mogąc się wcześniej normalnie umyć. To wiele i niewiele zarazem. Najpierw jednak zahaczę o kasę i kupię bilety na sobotnią wycieczkę. Jedziemy w 3 osoby, ale biletów jest 9. Czyżby szumnie wprowadzana oferta wspólnego biletu (tak naprawdę to jedynie wspólny blankiet [przyp. autora]) się jeszcze nie przyjęła? W zasadzie niewiele mnie  to obchodzi, bo różnicy w cenie nie ma tak, czy tak, ale papieru trochę szkoda. W hostelu jem kolację, biorę dłuuuugi prysznic i odmyty z kolejowego i nie tylko kolejowego brudu zalegam w łóżku. I znów muszę się spieszyć ze snem, bo pobudka czyha w kącie. Na szczęście w pokoju jestem sam i nic nie wskazuje, by ten stan do rana miał ulec zmianie.


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu

a
następny dzień