wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień3 dzień3

...dzień poprzedni

Dzień 3,
23 sierpnia 2017 r.


trasa:
Wierzchucin – Bydgoszcz Główna – Chełmża –
– Grudziądz – Laskowice Pomorskie – Szlachta –
– Wierzchucin – Laskowice Pomorskie – Łążek
[277 km / 8 pociągów]
mapa

AKAPITOkoło pierwszej po północy następuje brutalna pobudka. Brutalna, ale banalna, bo fizjologiczna. Z bólem i niechęcią wygrzebuję się z legowiska. Nie ma rady, mus, to mus. Z niewielkimi przerwami śpię jeszcze do 6:00. Budzę się nawet wyspany. Pomogły trochę włożone do uszu stopery, bo choć ruch kolejowy nie jest tu wielki, to jednak zaczyna się bardzo wcześnie. Wstaję i zwijam obozowisko. Zajmuje mi to około 30 minut, ale nie mam powodów, by się spieszyć, a poza tym brak wypracowanych doświadczeniem procedur powoduje okresowe kręcenie się w kółko. Jest mokro, wszystko dookoła spowija mgła. No nie! Nie takich warunków się spodziewałem. Mam czas do jedenastej. Wykorzystam go rzecz jasna na robienie zdjęć, bo mgła także może stanowić niezłą scenografię. Najpierw po spiralnych schodkach wdrapuję się na tutejszą wieżę ciśnień. Jest naprawdę wysoka, ale rosnące wkoło drzewa sprawiają, że widać z niej niewiele. Żelbetowa konstrukcja pochodzi z lat 50 XX wieku i jest jedną z czterech podobnych wybudowanych w tym czasie ne terenie obecnego województwa kujawsko-pomorskiego (pozostałe wieże znajdują się w Brodnicy, Grudziądzu i Laskowicach Pomorskich). Przypomina mi marsjańskie machiny ze sfilmowanej powieści “Wojna Światów” H.G. Wellsa. Pilnując rozkładu jazdy, zmieniam fotograficzne miejscówki. Pociągi pojawiają się tu dwójkami lub trójkami mniej więcej co godzinę. Ich wjazd na stację zapowiadają dużo wcześniejsze echa ostrzegawczych sygnałów. W miarę upływu czasu poprawia się pogoda. Po porannej mgle zostały już tylko snujące się nad lasem pasemka, a na niebie zaczyna królować słońce. Cały czas jest jednak mokro od rosy. Muszę uważać, by całkiem nie zamoczyć butów. Ich wodoodporność jest na poziomie gąbki, a została mi tylko jedna para czystych skarpetek.

przypomina marsjańskie machiny

...po spiralnych schodkach...

...pociągi...

...pojawiają się...

...co godzinę...
AKAPITW przerwie pomiędzy wizytami pociągów jem śniadanie. Zapasy się kurczą, trzeba będzie zatem pomyśleć o ich uzupełnieniu. Przy okazji słucham dalekiego klangoru nawołujących się żurawi. Ich odgłos  jest  tak  charakterystyczny,  że  nie  sposób  go  z  niczym  pomylić.
Lubię taki las. Grube sosnowe pnie wznoszą się bardzo wysoko, a poszycie wyścielone jest zielonkawym mchem. Tu i ówdzie pozostały jeszcze resztki borówek (vel czarnych jagód). Znajduję też pojedyncze maleńkie krzewinki, na których gałązkach czerwienieją drobne kuleczki brusznicy. Gdzieniegdzie kwitną wrzosy, słuchać śpiew ptaków... Eh, a może by tak się tu osiedlić? Tyle że, jak uczy historia sprzed kilkunastu dni, bywa tu niebezpiecznie. Dostrzegam na ziemi ślady deszczu, a raczej solidnej nawałnicy, która wypłukała z niej całe masy piasku, zostawiając go nienaruszonym jedynie tam, gdzie przykryty był czapeczkami z kamyków.

...drobne kuleczki brusznicy...

...przykryty był czapeczkami z kamyków...

duch dróżnika?

...wjeżdża “mrówka” do Bydgoszczy...
AKAPITZbliża się powoli godzina mojego odjazdu z Wierzchucina. Wrócę tu raz jeszcze po południu. Co prawda tylko na chwilę,  jednak i tym razem nie będzie to wcale ostatnia wizyta na tej śródleśnej stacji. Tymczasem na peron wjeżdża “mrówka” do Bydgoszczy. Wywołuje to mój uśmiech, bo alternatywą byłby zapewne szynobus SA106 o wybitnie niewygodnych siedzeniach. W pociągu jest trzyosobowa obsada konduktorska, choć pasażerów jedzie... no właściwie nie wiem ilu, ale w zasięgu mojego wzroku nie ma nikogo. Podbijam nowy Regiokarnet i rozpoczynamy podróż. Pogoda znów się destabilizuje. Miałem nadzieję, że to koniec jej humorów, a tu znów ciemne chmury pojawiają  się  na  horyzoncie. Mijamy stację
o wdzięcznej nazwie Błądzim.  Jest  ona  w  ścisłej  czołówce  moich  ulubionych  nazw  stacji  kolejowych.  Czy  muszę  pisać  dlaczego? W Maksymilianowie wjeżdżamy pod trakcję elektryczną. To już fragment linii nr 131, współczesnej magistrali węglowej prowadzącej przez Tczew. Odbywa się tu również intensywny ruch pasażerski. Tuż za stacją nadciąga solidna ulewa. No pięknie... Na szczęście jest gwałtowna, ale krótka. W Bydgoszczy nie ma po niej śladu. Pytanie tylko – jeszcze czy już?
AKAPITW Bydgoszczy pierwsze kroki kieruję do kas. Ponieważ jutro najprawdopodobniej wystartuję z Łążka, nie będę miał możliwości kupna biletu. A będzie to bilet na nieco skomplikowaną relację. Czuję już pismo nosem. Wszystko utrudnia fakt, że będę podróżował pociągami trzech różnych przewoźników. Choć trasa jest prawidłowa i nie ma punktów stycznych, system nie chce sprzedać biletu. Pani kasjerka jest miła, ale dość bezradna. Absolutnie nie umie wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje i jestem pewny, że po prostu tego nie wie. W końcu po długich negocjacjach sprzedaje mi dwa oddzielne bilety. Płacę za nie w opcji z ulgą niemal 31 zł, znacznie drożej, niż zapłaciłbym za jeden bilet na tej samej trasie. Nie mogę także skorzystać z  Regiokarnetu,  bo  tego  nie  honorują  Koleje  Mazowieckie.  (Jak  wynikało z późniejszej analizy tematu, problem leżał w tym, że rozpoczynałem podróż pociągiem Arrivy, która nie ma wzajemnego honorowania biletów z Kolejami Mazowieckimi, z których również miałem zamiar skorzystać. Gdybym rozpoczynał podróż pociągiem Polregio, problemu takiego by nie było. Należało zatem kupić jeden bilet z Łążka do Bydgoszczy na pociąg Arrivy, a z Bydgoszczy na dalszą trasę drugi bilet Polregio, na którego pociąg się tam przesiądę. W tym wypadku byłby on honorowany i przez Koleje Mazowieckie i Arrivę, której pociągiem z kolei miałem zamiar zakończyć podróż. Różnica w cenie to około 5,5 zł. Niby niewiele, ale dobry browiec przepadł. Ilość różnych spółek kolejowych i brak wzajemnej spójności ich taryf to prawdziwe przekleństwo dla pasażera.
[przypis autora]) Zakup biletu trwa tak długo, że czasu zostaje mi jedynie na to, by wpaść do dworcowej sieciówki po półlitrową wodę do picia. Płacę za nią tyle, ile zapłaciłbym w sklepie za półtora litra. Zaczynam coraz mniej lubić Bydgoszcz.
AKAPITLokomotywa Gama Marathon wyciąga właśnie z zakładów Pesa wagony PKP IC. Zapewne po lub w trakcie modernizacji. Nie mam jednak czasu na dłuższe zgłębianie tej kwestii. “Mrówka” do Chełmży już czeka przy peronie, mrucząc, czy może raczej rzężąc silnikiem. Jest niemal pusta. Znów mam pół wagonu do wyłącznej dyspozycji. Korzystam z okazji i podaję się południowej toalecie. Właściwie weszło mi już w nawyk tak częste mycie  rąk  i  twarzy,

...Gama Marathon wyciąga wagony...

...już czeka przy peronie...
jak to tylko możliwe. Nie ma to jednak nic wspólnego z żadnym natręctwem. Po prostu staram się dbać o własny komfort, a sól z potu wciskająca się pod spojówki potrafi doprowadzić mnie do łez i to w absolutnie dosłownym wymiarze. Wykonuję kilka ekwilibrystycznych sztuczek i prócz twarzy udaje mi się w ciasnej kabinie umyć nawet nogi. Wymaga to nieco wysiłku, albowiem by umyć nogę prawą, należy nacisnąć nogą lewą pedał otwierający wypływ wody umieszczony po prawej stronie umywalki. W tej sytuacji umycie nogi lewej to już symboliczna bułka z masłem. Droga do Chełmży upływa spokojnie. Zboża z pól są już posprzątane. Nad nimi unoszą się majestatycznie drapieżne ptaszyska. Małe stworzonka pozbawione ukrycia mają teraz ciężki czas. Za oknem pogoda w stylu Bollywood – czasem słońce, czasem deszcz. Gdyby nie kalendarz, można by rzec, że mamy kwiecień. Za oknem widać i niebieskie niebo, i wysoko wypiętrzone burzowe chmury, z których zwieszają się ku ziemi smugi padającego deszczu. Bardzo malowniczo to wszystko wygląda, ale...
AKAPIT“Mrówka” raźno pochłania przestrzeń. Jazda po trasach obsługiwanych przez Arrivę to  prawdziwa  przyjemność.  Jej  połączenia w ramach sieci są bardzo dobrze skomunikowane. Nie jest ich może zbyt wiele, co dla przeciętnego pasażera może nie być zadowalające, ale jeżeli już są, to czas oczekiwania na przesiadki zazwyczaj jest krótki. Dzięki takiej właśnie siatce połączeń byłem w stanie tak skorygować trasę, by móc odwiedzić dziś Trzebciny. Zastanawiam się jednak czy wobec tak niepewnej pogody nie będzie potrzebny jakiś plan B. Na zmartwienia przyjdzie jednak czas później. Tymczasem dojeżdżamy do Chełmży, którą przejazdem odwiedziłem już wczoraj. Teraz mam trochę czasu na spacer po nieco zapomnianej stacji. Budynek  dworca,  duży  i  ceglany  pochodzi  z  1897  roku.  Obecnie  jest  zaniedbany i pokryty bohomazami. Perony odnowiono w ramach modernizacji linii Chełmża – Grudziądz przeprowadzonej w latach 2011 – 2015. Techniczną osobliwością jest znajdujący się w obrębie stacji karzełkowy semafor kształtowy ustawiony na wyjeździe w kierunku Torunia. Jego zredukowany rozmiar podyktowany jest widocznością, którą maszynistom pociągów przysłania tutejsza peronowa wiata.

...budynek dworca pochodzi z 1897 roku...

ornament zdobiący fasadę dworca

...osobliwością jest karzełkowy semafor...


SA133 do Grudziądza
AKAPITOd Chełmży zaczynam się trochę kręcić w kółko. Nie ma jednak innej możliwości, jeżeli chcę przejechać wszystkie odcinki obsługiwane przez Arrivę. Zamknąłem tu pętlę rozpoczętą wczoraj wyjazdem z Torunia. Teraz będę jechał głównie po swoich śladach. Nudno? Bynajmniej! Zawsze można usiąść po przeciwnej stronie wagonu o obserwować nowe krajobrazy. Kolejnym i znanym już przystankiem będzie Grudziądz. Zawiezie mnie tam zespół trakcyjny SA133. W składzie są gniazdka elektryczne, więc korzystam i karmię mój tablet. Tak na wszelki wypadek, bo mam jeszcze naładowany powerbank, ale prądu nigdy za wiele. W końcu on akurat nic nie waży, prawda? W Chełmży zmieniliśmy kierunek, dzięki czemu znów oddalamy się od wielkiej czarnej chmury grasującej po okolicy.  Pytanie  tylko w jakim kierunku ona się przemieszcza i czy taki uciekający pociąg jest dla niej łakomym kąskiem? Mam nadzieję, że nie, choć między Bogiem, a prawdą chmura ma dookoła bardzo dużo koleżanek. I wszystkie wyglądają na mocno wkurzone. Na szczęście dziś i tak większość czasu spędzę w pociągach. A jednak... Jeszcze przed Grudziądzem udaje  nam  się
wpaść w epicentrum solidnej ulewy. Woda leje się z nieba strumieniami. Naprawdę się teraz cieszę, że mam dość solidny dach nad głową. Przebywanie na otwartej przestrzeni, nawet pod jakąś  stacyjną  wiatą  skończyłoby  się  prawdopodobnie  lekkim  zmoczeniem.  O  pobycie w miejscu bez jakiegokolwiek schronienia nawet nie chcę myśleć, bo temperatura dziś też nie jest zachęcająca do kąpieli. W ogóle to lato jakieś takie... W Grudziądzu za to już nie pada, mało tego, słońce wyraźnie szykuje się do objęcia służby. Przesiadam się do podwójnego szynobusu SA106 jadącego do Laskowic Pomorskich. Pojedzie nim również ta sama konduktorka, z którą podróżowałem z Torunia, a potem z Chełmży. Ciekawe czy i dalej nasze trasy będą się pokrywać. Na sąsiednim peronie grudziądzkiego dworca stoi przygotowany do odjazdu SA133. To ten sam skład, który wcześniej jeździł w województwie małopolskim, a konkretnie z Krakowa Głównego na balickie lotnisko. Barwy ma dotąd niezmienione. Dziś pojedzie do Malborka.

...jeździł w województwie małopolskim...
AKAPITRuszamy i my. Po raz kolejny przekraczamy Wisłę mostem im. Malinowskiego. Konduktorka widząc mnie, lekko się uśmiecha i już nawet nie sprawdza mojego biletu. Jadę na Regiokarnecie, więc pewnie to zapamiętała. Nadeszła pora obiadowa. Przypomina mi o tym intensywne burczenie w brzuchu. Na szczęście szum silnika nieco go zagłusza, a do Laskowic, w których mam znów zamiar odwiedzić sklep, zostało kilkanaście minut. Zakupy są proste. Kilka bułek, serek topiony i kefir. Zapewniam, w normalnych warunkach odżywiam się racjonalnie i moja dieta jest zdecydowanie bardziej urozmaicona. Jednak te warunki normalne nie są. Wychodzę poza tym z założenia, że tydzień względnego głodu jeszcze nikogo nie zabił. W Laskowicach zauważyłem co prawda jakiś bar, ale wygląda mi on raczej na lokalną mordownię, więc chyba nie zaryzykuję. A nieco węglowodanów i białka z dodatkiem żywych kultur bakterii powinno mnie na jakiś czas zapchać. Serek topiony będzie na kolację. Oczywiście i do niego znajdzie się porcja bułkowych węglowodanów. Obiad (wielkie słowo!) jem na peronie. Skórka bułek strasznie się kruszy, a nie chcę naświnić w pociągu. Poza tym Laskowickie bułki są pyszne, takie jak lubię. Trochę gumiaste i kluchowate, ale wyśmienite w smaku. Przypominają mi bułki ze starych czasów, gdy w piekarniach był do wyboru jeden gatunek chleba, bułki okrągłe i rogale. Tyle. Teraz od ilości piekarniczego asortymentu człowiek oczopląsu dostaje, a tymczasem wszystko to i tak jeden czort w dodatku nafaszerowany polepszaczami. Bułki przypominają mi jeszcze inny posiłek, także spożywany na łonie natury, gdy dawno temu w koszalińskim parku spożywałem takie na śniadanie z mlekiem popijanym z litrowej szklanej butelki zamykanej aluminiowym srebrnym kapslem oraz białym serem zawiniętym w papier. Jechałem wtedy bez jakiegoś określonego celu autostopem wzdłuż wybrzeża, do momentu, w którym tym celem stał się nagle i niespodziewanie (zupełnie nie pamiętam dlaczego) piknik country w Mrągowie. “30 lat minęło jak jeden dzień”. Ech były czasy...
AKAPITPosilony zajmuję miejsce w szynobusie jadącym do Czerska. To rozkładowo ten sam pociąg, którym podróżowałem wczoraj. Dziś jednak wysiądę z niego nieco wcześniej. Kręcenie się w kółko też musi mieć swoje rozsądne granice. Razem ze mną do pociągu wsiada... ta sama konduktorka, z którą jeżdżę już od samego Torunia. I dziś także ruszymy z kilkuminutowym opóźnieniem wynikającym ze skomunikowania z kolejny raz opóźnionym pociągiem z Bydgoszczy. I z racji właśnie tego opóźnienia znów nie uda mi się skorzystać z dłuższego postoju w Osiach, bo zostanie on skrócony do minimum. A w Osiach, o czym powiedział mi spotkany wczoraj w Czersku sympatyk kolei, jest bardzo klimatyczna stacyjka z ręcznie obsługiwanymi przez panią dyżurną ruchu rozjazdami i semaforami ramieniowymi. Mówi się trudno. Może kiedyś korzystne wiatry przywieją mnie jeszcze w te okolice. Mając na uwadze, jak moje dziewczyny zareagowały podczas tegorocznych wakacji na uroki Borów Tucholskich, nie jest to wcale takie niemożliwe.
AKAPITGdzieś na trasie zauważam spore stadko danieli urzędujące w pobliżu torów. Kropkowane na biało umaszczenie nie daje wątpliwości co do gatunku. Podobnie jak charakterystyczne łopatowate rogi. Usiłuje je policzyć. Na oko stado ma co najmniej 20 sztuk. Dopiero dziś zauważam, że i w tym rejonie widoczne są tu o ówdzie połamane lub powyrywane drzewa. Tutaj jednak są to pojedyncze sztuki. W ogóle nieporównywalne z kataklizmem z okolic Rytla. Bardzo sympatycznie jedzie się przez Bory Tucholskie. To wrażenie potęguje pogoda, która chyba w końcu zaczyna się stabilizować. Niebo jest niebieskie, a budujące się na  nim  chmury  bardzo  przypominają

...pogoda zaczyna...

...się stabilizować...
krem śmietankowy. Mijamy Tleń, potem Łążek. Jeszcze dziś tu wrócę. Tymczasem jednak jedziemy dalej. W końcu wysiadam na stacji Szlachta. Zostaję na peronie, a mojemu szynobusowi machają na pożegnanie uniesione ramiona jednego z tutejszych semaforów. Szlachta to spora węzłowa stacja. Niegdyś tory zbiegały się tu z pięciu kierunków. Obecnie tylko z czterech. Choć nie tak duża, jak Wierzchucin, to podobnie jak on po przeniesieniu  ruchu  towarowego   z   dawnej,
tzw. “francuskiej” trasy magistrali węglowej, jest raczej zapomniana. Dziś przejeżdża tędy około 10 par pociągów na dobę. Wszystkie są pasażerskie i wszystkie obsługuje Arriva. Pan dyżurny ruchu ubrany jest w niebieską koszulę i czerwoną kolejarską czapkę. Widać, że poważnie traktuje swoją pracę.

...machają na pożegnanie...

...jest raczej zapomniana...

budynek stacyjny w Szlachcie
AKAPITPo stacji kręci się jeszcze jeden miłośnik kolei. Poznaję go po dość niecodziennym “bagażu”. Ma on z sobą tablicę kierunkową zdjętą z wagonu. Legalistów jednak od razu uspokajam. Z krótkiej rozmowy,  jaką  sobie  ucinamy,  wynika,  że  kupił  ją  zupełnie  legalnie i oficjalnie w kasie na stacji w Kostrzynie. A jest to tablica z jednego z pociągów Music Regio dowożących młodzież na koncerty Przystanku Woodstok. Mówi, że zapłacił za nią 25 złotych i cały czas ma przy sobie paragon, by nie zostać posądzonym o kradzież kolejowego mienia.
AKAPITNa jednym z torów szlacheckiej stacji stoi “mrówka”. Tymczasem jest uśpiona, ale mam podejrzenia, że to chwilowy odpoczynek. Z tego co zdążyłem zauważyć, tabor Arrivy nie stoi raczej bezczynnie po stacjach. Moje odczucia są właściwe. Chwile potem “mrówka” budzi się z uśpienia i zaczyna manewrować. Czyżbym to nią właśnie miał pojechać do Wierzchucina? Nie inaczej. Zanim to jednak  nastąpi, z Czerska wraca szynobus, który opuściłem pół godziny temu. Okazuje się, że do Wierzchucina pojedzie podczepiony za “mrówką”. Manewry trwają kilka minut. Mając do wyboru szynobus ze znowu znajomą konduktorką, wybieram jednak miękkie mrówczane kanapy.

...kręci się jeszcze jeden miłośnik kolei...

...chwilowy odpoczynek...

...pojedzie podczepiony za “mrówką”...
AKAPITPrzejeżdżamy przez Lipową Tucholską. Na ścianie sporego budynku stacji, skądinąd wyglądającego na otwarty, widnieją tablice z piktogramami, jakie pamiętam ze stacji kolejowych z zamierzchłych lat XX wieku. Jeden z nich oznacza poczekalnię, drugi miejsce czerpania wody pitnej. Czas wyraźnie się tu zatrzymał. Kilkanaście minut później pociąg przystaje na znanej mi już stacji w Wierzchucinie. Tu szynobus kończy bieg. “Mrówka” pojedzie dalej do Laskowic Pomorskich. Tu należy się kilka słów wyjaśnienia, dlaczego tak krążę w kółko. Na odcinku linii pomiędzy Wierzchucinem a Laskowicami Pomorskimi prowadzącym przez Drzycim jedzie aktualnie tylko pół pary pociągu na dobę. Podejrzewam, że to efekt potrzeb obiegu taboru i podesłania go najkrótszą drogą do Laskowic, bo pomysł puszczenia pociągu  gdziekolwiek  tylko  w  jedną  stronę  jest  zaiste  nowatorski.  Zwłaszcza

...czas wyraźnie się tu zatrzymał...
w wymiarze jednego przejazdu w ciągu dnia. I to tylko powszedniego. Dlatego też chcąc przejechać ten odcinek, nie miałem innego wyjścia, jak znaleźć się w Wierzchucinie o godzinie 17:45, o której to właśnie rusza jedyny na tej trasie pociąg w ciągu doby.
AKAPITW tym osobliwym pociągu doznaję nagłego olśnienia. To jest jak piorun z jasnego nieba, choć niebo aktualnie nie zwiastuje żadnych gwałtownych zjawisk atmosferycznych. Już wiem, dlaczego mnie tak gna. Już wiem, dlaczego nawet po kilkudniowym włóczeniu się, czuję się o wiele lepiej niż po tygodniowym nicnierobieniu w domu. Wyjaśnienie tej zagadki okazuje się w zasadzie proste i w niczym nie wykracza poza obowiązujące powszechnie prawa fizyki, a wręcz prawa te wykorzystuje. Jak wiadomo, kula ziemska wytwarza pole magnetyczne. Jeżeli w polu magnetycznym umieścimy cewkę elektryczną i zaczniemy nią poruszać, powstanie w niej prąd. Zatem gdzieś w moim organizmie jest taka cewka (tylko bez głupich skojarzeń proszę) i to ona ładuje moje akumulatory. Aby jednak spełniała swoją funkcję, musi być w ciągłym ruchu. Proste? Jak drut! Ale nie ten w cewce.
AKAPITMijamy kolejną stację o sympatycznie brzmiącej nazwie: Leosia. Wyobrażacie sobie stację kolejową, na której rozkład jazdy opiewa na jeden pociąg? Tutaj tak właśnie jest. Trudno w takim wypadku mówić o jakiejkolwiek frekwencji. W moim wagonie jadą łącznie trzy osoby, z czego dwóch klejowych maniaków. Podejrzewam, że drugi wagon jest w ogóle pusty. Dojeżdżamy do  Laskowic  Pomorskich.
To już dziś moja druga wizyta w tym miasteczku, a trzecia w ciągu dwóch dni. Taki już los węzłowych stacji, a w Laskowicach zbiega się przecież pięć mniej lub bardziej, ale użytkowanych linii kolejowych. Tym razem również pierwsze kroki kieruję do sklepu. Wcześniej nie chciałem się niepotrzebnie obciążać. Teraz w podręcznej spiżarni lądują mały pasztecik i butla soku owocowego. Wracam na stację. Zjadam bułki z topionym serkiem. To byłaby chyba kolacja, nie? Już się w tym wszystkim trochę pogubiłem.
AKAPITOstatni pociąg dziś to także “mrówka”. Zasiadam w miękkiej kanapie. Po raz kolejny mijamy Czersk Świecki, Osie i Tleń. Kolejna stacja to Łążek. Zwiastuje go znów pas  młodnika  po  zniszczonym  pięć


"mrówki" w Laskowicach Pomorskich
lat temu lesie i wieża obserwacyjna stojąca na niewielkim wzniesieniu. Tu wysiadam. “Mrówka” pomrukując, udaje się w dalszą drogę do Wierzchucina, a ja szukam znajomych ścieżek i leśnych dróg, które doprowadzą mnie nad Jezioro Trzebcińskie. Słońce wkrótce zajdzie, ale teraz oświetla miękko grube sosnowe pnie. Las pięknie pachnie o tej porze dnia. Ani się spostrzegam, jak 4 kilometry zostają za mną. Zwłaszcza że dość raźno przebieram nogami. Jeszcze  mam

 ...wieża stojąca na niewielkim wzniesieniu...

...pomrukując, udaje się w dalszą drogę...
nadzieję, że może uda mi się zdążyć na zachód słońca, ale gdy docieram na pole biwakowe, skryło się ono już za zgrupowanymi na zachodzie chmurami. Niebo jest jednak piękne. Nie czekając, aż ostygnę po intensywnym marszu, postanawiam szybko się umyć. Nie ma innej opcji niż jezioro. Nie biorę jednak przykładu z lokatorów pola biwakowego, którzy właśnie weszli do jeziora i pływają. Za bardzo nie lubię zimnej wody w ilościach przekraczających dwulitrową butelkę. A że butelki takowej nie posiadam, poprzestaję na ochlapaniu najistotniejszych miejsc oraz zmyciu potu i kurzu kolejowych szlaków z całego dzisiejszego dnia. Niebo nad moją głową jest czyste. Niestety

...skryło się już za chmurami...
wróży to chłodną noc. Zresztą i teraz nie jest za gorąco. Nie przeszkadza to jednak bynajmniej komarom, które bzyczeniem zagłuszają samochody jadące biegnącą tuż obok drogą. Korzystając z resztek dziennego światła, rozbijam obozowisko. Zaraz, jakie rozbijam? Rozwieszam! Prócz mnie na biwaku obozuje pod namiotami  kilkuosobowa grupka rowerzystów i stoi chyba jedna przyczepa kempingowa. Przy pomoście jest także kilkoro chyba miejscowych dzieciaków. We wsi wieczorne nawoływania i wymianę informacji urządzają lokalne burki. Mam nadzieję, że hałas nie będzie mi tu zbytnio przeszkadzał. Choć niewątpliwie największym i najbardziej uciążliwym jego źródłem będą przejeżdżające samochody. Droga znajduje się dosłownie kilkanaście metrów dalej. Wstać muszę przed szóstą. Zasadniczo nic nowego. Normalna pora. A zatem dobrej i ciepłej nocy. Dziś zasuwam śpiwór po same uszy.


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu

a
następny dzień