|
Dzień 1,
piątek, 18 sierpnia 2017 r. |
|
|
AKAPITDzisiejsza
pobudka jest nieco nietypowa. To znaczy nie tyle sama pobudka, ile
miejsce, w którym ona następuje. Jestem nad Osławą w okolicy
Smolnika w Bieszczadach. A Smolnik z kolei położony jest w okolicy
Nowego Łupkowa. Od kilku dni wędruję sobie Włóczykijem po
południowej Polsce w poszukiwaniu fotograficznych plenerów z
koleją w tle. Jakiś czas spędziłem w rejonie napełnianego właśnie
zalewu Świnna Poręba nazwanego Jeziorem Mucharskim, gdzie w leśnych
ostępach czaiłem się z aparatem fotograficznym na jadącą opodal
zdobycz. Odwiedziłem także Przełęcz Sieniawską, na której
udało
mi się uchwycić między innymi piękny, zaprzężony w parowóz
skład
retro. Następnie przejechałem wzdłuż końcowego, wijącego się wzdłuż
doliny Popradu fragmentu tzw. “Kryniczanki”. W
końcu
przywiało mnie w Bieszczady. Nie całkiem bez powodu. Wakacje z wolna
mają się ku końcowi, a praktycznie tylko w tym okresie można przejechać
się okołobieszczadzką linią kolejową (nie liczę tu szczątkowego
weekendowego połączenia dla studentów organizowanego w ciągu
roku akademickiego). Od lipca w dni powszednie kursuje tu
“motorak”*
SKPL Cargo wożący pasażerów pomiędzy
Sanokiem i Łupkowem. W weekendy natomiast jego obowiązki przejmuje
pociąg Polregio*
jadący z Rzeszowa do Słowackich Medzilaborców i
z powrotem. Jak chyba nie trudno się domyślić, tak wybrałem porę
odwiedzin, by móc skorzystać z jednego i drugiego. Dziś
podróżował będę pociągiem SKPL, który został
nazwany
“Bieszczadzkim motoraczkiem”. Wczorajsze popołudnie
spędziłem pracowicie, czając się na niego przy szlaku. Nie bez
fotograficznych sukcesów, bo słoneczna pogoda i malownicze
chmury bardzo mi w tym zadaniu pomagały. |
...w
leśnych ostępach czaiłem się... |
|
napełniane właśnie Jezioro Mucharskie |
|
...zaprzężony
w parowóz skład retro... |
|
AKAPITSzybko
zwijam obozowisko. Dziś jest to o tyle proste, że wystarczy z grubsza
złożyć spanie i przestawić fotel kierowcy. Mój minikamper w
swych niewielkich rozmiarach ma ukrytych wiele zalet. Kilka minut
później jadę już w kierunku Zagórza. Po drodze
zatrzymuję
się powyżej serpentyn w okolicy Szczawnego. Piękny jest stąd widok.
Ponad kopułą Cerkwi Św. Michała Archanioła stojącej na jednym z
zakrętów drogi wznosi się Tokarnia. Przed siedmioma laty
wędrowaliśmy z Basią przez jej grzbiet, idąc Głównym
Szlakiem
Beskidzkim w kierunku tak jeszcze odległego Ustronia. |
serpentyny nad Szczawnem |
|
AKAPITSzykuje
się upał. W Zagórzu parkuję samochód na stacyjnej
rampie
na tyłach “Biedronki” i nastawiam wodę na wieczorną
kąpiel.
Funkcję bojlera pełni u mnie czarny gumowany worek na wodę kupiony z
demobilu. Kładę go po prostu na słońcu za przednią szybą samochodu,
opierając o kierownicę. Mógłbym go po prostu położyć na
dachu,
ale po co kusić los czy raczej złodzieja? Przygotowuję śniadanie i
rozglądam się po stacji. “Motorak” już stoi w
gotowości,
choć jeszcze na uboczu. Na sąsiednim torze samotne wagony TLK* Staszic,
do których właśnie manewruje spalinowy “gamoń”*.
Po
posiłku pakuję sprzęt fotograficzny i wsiadam
do
mojego pociągu, który |
...“Motorak”
już stoi w gotowości... |
|
...manewruje
spalinowy “gamoń”... |
|
w
międzyczasie
zdążył już podjechać do peronu. O ile tylko pociągiem
można nazwać
jeden mały wagonik motorowy. Najpierw pojedziemy do Sanoka.
Jestem teraz jedynym pasażerem. Ten egzemplarz
“motoraka”
jest
nieco nowocześniejszy od pozostałych, którymi w tym roku
udało
mi się
odbyć wcześniejsze przejażdżki. Choć ta lekka nadwyżka nowoczesności to
właściwie tylko
wyższe lotnicze fotele zamiast szerokich pokrytych skajem ławek,
które spotykałem dotychczas. Jazda do Sanoka trwa ledwie
kilka
|
minut.
Tu na chwilę wysiadam, by zrobić kilka zdjęć. Pociąg ma tu
krótki postój przed udaniem się w drogę powrotną.
Tyle że
teraz będzie
to droga znacznie wydłużona, bo co prawda znów poprowadzi
przez
Zagórz, ale pobiegnie o wiele dalej,
bo
aż do granicznego Łupkowa. |
Kilkoro
nowych pasażerów zajmuje miejsca w wagonie. Poza tym sanocka
stacja jest absolutnie wymarła. Do jazdy nadaje się tylko jeden tor.
Pozostałe są dokładnie zarośnięte trawą, a główki ich szyn
ledwie wystają ponad ziemię. Pociągi przyjeżdżają tu bowiem niezwykle
rzadko i wedle aktualnego rozkładu jazdy prócz pojedynczych
weekendowych kursów w ciągu roku akademickiego, właściwie
jedynie w wakacje. Czerwony “motorak” na chwilę
budzi
stację z odrętwienia. Jest to jednak chwila bardzo krótka
tak
jak i nasz postój tutaj. Ruszajmy zatem w drogę powrotną.
Znów wjeżdżamy do Zagórza, gdzie dosiadają się
kolejni
pasażerowie. Łącznie w kierunku Bieszczadów pojedzie teraz
kilkanaście osób. |
...“motorak”
na chwilę budzi stację z odrętwienia... |
|
AKAPITJedziemy
niezwykle malowniczą trasą wzdłuż koryta rzeki Osławy, która
wije się tu serpentynami, omijając liczne wzgórza
Pogórza Bukowskiego. Pociąg nie rozwija może znacznych
prędkości, ale radzi sobie całkiem nieźle i sunie dość żwawo
naprzód. Po drodze robi kilka ostrych zwrotów o
180 stopni, starając się nie wypuszczać spod pachy płynącej obok
Osławy. Rozglądam się pilnie w poszukiwaniu miejsc, z
których można by później złapać ładne kolejowe
ujęcia. Wbrew pozorom nie ma ich zbyt wiele. Uściślając, nie ma wiele
takich miejsc, do których w miarę łatwo można byłoby się
dostać i gdzie do tego torowisko nie byłoby niczym przysłonięte. W
końcu decyduję, że na popołudniowy kurs wagonika podjadę do
Szczawnego-Kulasznego, gdzie na tutejszej stacji zauważam jeden z
ostatnich na tej linii semafor ramieniowy.
AKAPITSłońce
rozświetla błękitne niebo, przynosząc z sobą jednak coraz wyższą
temperaturę. W pozbawionym klimatyzacji “motoraku”
jest coraz goręcej. Na szczęście okna da się nieco otworzyć i w jego
wnętrzu jest jako taki ruch powietrza. Po mniej więcej godzinie jazdy
zbliżamy się do Komańczy. To granica pomiędzy Bieszczadami ciągnącymi
się stąd na wschód i Beskidem Niskim w kierunku zachodnim.
Mijamy przystanek Komańcza Letnisko, a zaraz za nim przejeżdżamy nad
drogą prowadzącą do tutejszego schroniska PTTK. To w nim nocowaliśmy,
rozpoczynając z Basią drugi etap wędrówki Głównym
Szlakiem Beskidzkim.
AKAPITPrzyglądam
się pozostałym pasażerom. Większość wygląda zupełnie przeciętnie, ale
nie wszyscy. Dwie dziewczyny w wieku okołomaturalnym z ogromniastymi
pleckami wybierają się zapewne w góry, choć czarna stylowa
skórzana katana przełożona pod klapą jednego z nich nie jest
raczej dobrym pomysłem na tzw. ostatnią warstwę. Podobnie jak mocno
lanserskie okulary przeciwsłoneczne w znów ostatnio modnym
stylu Top Gun (ciekawe czy ich właścicielka wie w ogóle,
skąd wzięła się ta ich nazwa) owszem, wspaniale nadają się na plażę w
Sopocie, ale w górach mogą się po prostu nie sprawdzić.
Jednak dziewczyny mają porządne górskie buty i karimaty
przytroczone do plecaków, więc na pewno dadzą sobie radę. W
innym zakątku wagonu zaszył się mężczyzna, którego na
pierwszy rzut oka określam mianem proroka. W wieku mocno nieokreślonym
luźno oscylującym pomiędzy czwartą a szóstą dekadą życia z
długimi tu i ówdzie siwiejącymi włosami i takąż brodą, w
luźnej koszuli, z czołem przepasanym bandaną i obuty w niewyszukane,
acz podejrzewam wygodne sandały, wydaje się nie przywiązywać specjalnej
wagi tak do ubioru, jak i turystycznego wyposażenia. Jego plecak, a
raczej plecaczek wygląda więcej (a może raczej mniej) niż skromnie.
Głowę jednak daję, że ma w nim wszystko, czego mu potrzeba. I powiem
więcej, doskonale go rozumiem. Jest jakby żywcem przeniesiony z lat 70
ubiegłego stulecia, kiedy to na zachodniej półkuli
najlepszego ze światów królowały dzieci kwiaty.
Wszyscy oni wysiądą w Nowym Łupkowie, skąd zapewne powędrują tam, gdzie
tylko poniosą ich nogi i oczy wpatrzone w tej chwili w piękne widoki za
oknami wagonu.
AKAPITW
Rzepedzi porzuciliśmy Osławę. Płynie ona teraz nieco bardziej na
wschód, sąsiednią doliną, za towarzyszkę mając umierającą
linię wąskotorowej Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej. Niestety jej odcinek
pomiędzy Rzepedzią i Smolnikiem zapewne nigdy nie poczuje
już na |
bobrowy zalew |
|
sobie
ciężaru kół lokomotywy czy wagonów. Gdy szedłem
wzdłuż niego 10 lat temu, tory
były mocno zarośnięte, a miejscami wręcz zawalone osuniętymi głazami.
Wolę nawet nie myśleć, co zaszło tam przez te kolejne lata.
AKAPITTymczasem
nasz czerwony wagonik zaczyna wspinać się w kierunku Przełęczy
Łupkowskiej. Mijamy Osławicę, niedaleko której zauważam
piękną tamę wybudowana przez bobry. Budowla jest naprawdę imponująca i
co najważniejsze zbudowana wedle wszelkich zasad i kanonów
wodnej sztuki inżynierskiej. Ma dobre półtora metra
wysokości oraz zaokrąglony do wnętrza zbiornika profil. Dzięki niej
spiętrzona woda utworzyła tu całkiem spore jezioro. W oddali widać
także niewielki kopczyk bobrowych żeremi. Jednak mieszkańcy chwilowo
wolą pozostać niewidoczni. Przynajmniej do zmroku, kiedy to zazwyczaj
rozpoczynają swą aktywność.
|
AKAPITKolejnym
przystankiem jest Nowy Łupków. Ta niewielka osada kolejarska
powstała tu w roku 1872 po wybudowaniu linii kolejowej, przedłużonej
następnie tunelem przez Humenne w kierunku Węgier. Gwoli historycznej
ścisłości przypomnę, że tereny te należały wówczas do
Cesarstwa Austrowęgierskiego. Gdy kilkanaście lat później
doprowadzono tutaj wąskotorową linię z Cisnej, Nowy Łupków
stał się węzłem przeładunkowym drewna wywożonego
wąskotorówką z głębi Bieszczadów. Był nim z
przerwami na kolejno po sobie następujące działania różnych
wojen aż do początku lat 80 XX wieku. Wtedy to z racji rozwoju na tych
terenach transportu drogowego znaczenie bieszczadzkiej
wąskotorówki bardzo zmalało. Ostatnim gwoździem do jej
trumny były zmiany ustrojowe i gospodarcze, które miały
miejsce w Polsce po 1989 roku. (Na pełną lekcję historii BKL zapraszam tutaj). Jednak
jeszcze przez jakiś czas przejeżdżały tędy normalnotorowe pociągi PKP.
Dziś Nowy
|
wjazd do Nowego Łupkowa |
|
Łupków
znany jest głównie z funkcjonującego tu zakładu karnego.
Zakład ten ma dość współczesną historię. Powstał w II
połowie lat 60 ub. stulecia po przejęciu przez ówczesne
Ministerstwo Sprawiedliwości tutejszego podupadającego PGR-u.
Głównym założeniem wprowadzanego wówczas programu
resocjalizacyjnego była bowiem obsługa tychże gospodarstw przez
skazanych. Jednym słowem jego celem było wychowanie poprzez pracę. W
okresie stanu wojennego przetrzymywani tu byli także internowani
działacze “Solidarności”. Obecnie zakład ma
charakter półotwarty. |
Pociąg Nadzwyczajny Specjalnego Znaczenia |
|
AKAPITAtrakcją
Nowego Łupkowa może być także znajdujący się tu od niedawna tzw. PONSZ
– Pociąg Nadzwyczajny Specjalnego Znaczenia. Stojące na
jednym z bocznych torów zielone wagony są częścią pociągu
rządowego, który w oryginale składał się z trzech
wagonów sypialnych, dwóch konferencyjnych tzw.
salonek, wagonu restauracyjnego oraz wg niektórych
źródeł wagonu bagażowo-generatorowego. Jeszcze stosunkowo
niedawno z tego środka lokomocji korzystali dygnitarze ekip rządzących
naszym krajem. Jako pierwszy podróżował nim Edward Gierek,
Pierwszy Sekretarz KC PZPR z lat 70 XX wieku. Kolejnym gospodarzem
pociągu był Wojciech Jaruzelski, autor wprowadzenia stanu wojennego w
1981 roku i pierwszy Prezydent III RP Lech Wałęsa. Na przestrzeni lat
gośćmi na pokładzie byli między innymi przywódca Korei
Północnej Kim Ir Sen, kanclerze Niemiec Helmut Shmidt oraz
Austrii Franz Vranitzky, a także przywódca Libii Mu`ammar
Kaddafi. Najdłuższą trasą,
|
jaką
nasz pociąg
pokonał, był szlak do Tbilisi na terenie ówczesnego ZSRR,
choć wg niektórych źródeł odbył także
podróż do Mongolii. Następnie skład przez długie lata stał
zapomniany na bocznicach, by w końcu w 2015 roku zostać przejęty przez
lokalne, właściwie prywatne i specjalnie w tym celu utworzone Muzeum
Bieszczadzkiej Kolei Transgranicznej. Obecnie w dwóch
wagonach sypialnych udostępnione mają zostać miejsca noclegowe,
natomiast wagon konferencyjny pełni funkcję muzeum. |
AKAPITNasz
postój w Nowym Łupkowie dobiegł końca. Trwał zresztą
zdecydowanie krócej, niż wymagało przeczytanie
dwóch powyższych akapitów. Tylko tyle, by zdążyli
wysiąść niemal wszyscy pasażerowie. Do granicznej stacji w Łupkowie
dojedzie zaledwie kilka osób i to wliczając w to
motorniczego i panią kierowniczkę pociągu. Nie ma się zresztą czemu
dziwić. Jeżeli nie zmierza się bowiem do jednego z bodaj
dwóch czy trzech miejsc oferujących tu noclegi, to poza
stacją w Łupkowie nie ma zbyt wielu atrakcji. Oczywiście, jeżeli nie
liczyć rozciągających się po horyzont szerokich łąk. Horyzont skądinąd
nie jest tu bardzo odległy, bo Łupkowska stacja położona jest niezwykle
malowniczo pośród wzgórz. Niegdyś była tu całkiem
spora wieś. Jej korzenie datują się na rok 1526, choć na znaczeniu
znacznie zyskała dopiero po wybudowaniu tu w roku 1872 linii kolejowej.
Na przełomie XIX i
XX wieku Łupków był miejscowością letniskową. Znajdował się
tu nawet wyciąg narciarski.
|
"motorak" w Łupkowie |
|
W
okresie międzywojennym wieś stanowiła
ponad setka domostw, które zamieszkiwało niemal 700
osób. Znajdowała się tu kuźnia, szkoła i grekokatolicka
cerkiew. Zdecydowaną większość populacji stanowili Łemkowie. W czasie
trwania obydwu światowych konfliktów Przełęcz Łupkowska była
wielokrotnie teatrem działań wojennych, na czym oczywiście cierpieli i
mieszkańcy wsi. Jednak zagłada przyszła nieco później. W
ramach niesławnej akcji “Wisla” przeprowadzonej na
terenie Bieszczadów przez komunistyczne władze cała ludność
została wysiedlona, a wieś zniszczono. Pozostał tylko stojący tu do
czasów obecnych budynek dworca kolejowego i szczątki
cmentarza. Dziś, by policzyć łupkowskie gospodarstwa, wystarczą palce
jednej dłoni. Ich właściciele, rzecz jasna napływowi, oferują noclegi
przybywającym tu wypasionymi samochodami, spragnionym chwili oddechu
mieszczuchom. I to w jednym z najcichszych i najbardziej urokliwych
miejsc,
jakie zdarzyło mi się odwiedzić. Poza sezonem jednak życie w tej głuszy
do
najłatwiejszych zapewne nie należy. Jedyna droga dojazdowa zamienia się
w błotnisto-kamienne grzęzawisko, a innego sposobu na wydostanie się do
cywilizacji, jak porządny terenowy samochód raczej nie ma.
Bieda poważniejsza zaczyna się po większych opadach śniegu. No
cóż, z moim zdrowiem i sprawnością na pewno nigdy tu nie
zamieszkam, ale
kto mi zabroni pomarzyć? |
"motorak" w Łupkowie |
|
stacja widziana z okolicznych wzgórz |
|
|
AKAPITHistoria
linii kolejowej i samego tunelu jest równie skomplikowana, jak
historia całych Bieszczadów.
Jego budowę rozpoczęto wiosną 1870 roku. Rok później doszło
najpierw do osunięcia
ziemi, a następnie wybuchu epidemii cholery wśród
robotników. Warunki geologiczne wymusiły na budowniczych
kilkakrotną zmianę projektu. Sam tunel skrócono o połowę,
zmieniono jego przekrój oraz wzmocniono ściany. W 1872 roku
gotowe były linie kolejowe po obydwu stronach budowli, a rok
później rozpoczęto na nich regularny ruch kolejowy. Jednak
na skutek problemów finansowych inwestorów
– koszty budowy były znacznie niedoszacowane –
prace przy tunelu przeciągały się, a transport przesyłek przez samą
przełęcz obywał się z pomocą wozów konnych. Wreszcie w maju
1874 roku tunel został oddany do użytkowania po niemal trzykrotnym
przekroczeniu zakładanego pierwotnie budżetu. W roku 1896 na biegnącej
przezeń linii ułożono drugi tor. W roku 1915 na skutek działań
wojennych tunel został poważnie uszkodzony. Następstwem I wojny i na
mocy międzynarodowych porozumień w
roku 1920 drugi tor linii kolejowej
został rozebrany. Tunel był kilkakrotnie wysadzany także
w czasie II
wojny światowej. Po raz pierwszy w 1939 roku przez polskie wojska
usiłujące w ten sposób zapobiec niemieckiej inwazji.
Odbudowali go Niemcy w roku 1943, by ułatwić sobie transport wojsk na
front wschodni. Po raz kolejny został wysadzony przez wycofujących się
okupantów w roku 1944. Nadejście Armii Czerwonej i jej chęć
pomocy Słowackiemu Powstaniu Narodowemu wymuszała ponowną odbudowę.
Jednak zanim do tego doszło, zbudowano coś w rodzaju objazdu przez
szczyt przełęczy. Trasa ta po stronie słowackiej miała ogromne
nachylenie sięgające 38 promili (3,8 m różnicy poziomów
na 100 m długości toru. Za maksymalne uważa się nachylenie 25 promili)
Z tego też względu nazwana została
“diabelską pętlą”. Z racji tak wielkiego nachylenia była to
linia
skrajnie niebezpieczna. Na skutki nie trzeba było długo czekać.
Katastrofa jednego z
wojskowych składów z transportem paliwa miała miejsce niedługo
po uruchomieniu tego objazdu. Po niej ruch na
“pętli” został wstrzymany, a w 1946 roku
tunel po odbudowie przez żołnierzy Armii
Czerwonej ponownie został |
Łupkowski Tunel od strony polskiej...
|
|
... i słowackiej
|
|
zwracają uwagę dwujęzyczne napisy pozostałe po "odbudowniczych"
|
|
oddany do użytku.
Ze względów politycznych i wojskowych – władzom
ZSRR nie podobał się międzynarodowy ruch kolejowy w bliskości styku
trzech granic – w roku 1952 tunel zamknięto, w co trudno
uwierzyć, aż do roku 1974. Jego otwarcie wymusiło narastające
zapotrzebowanie socjalistycznych przyjaciół z Rumunii i
Bułgarii na polski węgiel i koks. Transgraniczny przesył
surowców przez Tunel Łupkowski został jednak zawieszony w
listopadzie roku 1988 w obliczu pogłębiającego się kryzysu
gospodarczego z końca lat 80. Po raz kolejny ruch towarów
przez granicę przywrócono dopiero w roku 1996. Apogeum
przewozów nastąpiło w latach 1997-98,
kiedy to na mieszczącej się 2 km dalej stacji
granicznej w Łupkowie
odprawiono łącznie niemal 2000 pociągów. Wobec braku trakcji
elektrycznej składy |
Wyjazd w kierunku Słowacji
|
|
transporotwano tędy i radziecką rudę żelaza (charakterystyczne
fioletowawe kuleczki)
|
|
semafory wyjazdowe w kierunku Nowego Łupkowa
|
|
te prowadzone były przede wszystkim
spalinowymi lokomotywami ST44, czyli tzw. “Rumunami”*.
W kolejnych latach ruch towarowy
znacznie zmalał przede wszystkim z uwagi na to, że większość
transportów przeniosła się na zelektryfikowaną linię
kolejową prowadzącą przez przejście graniczne Muszyna/Plavec. Od tamtej
też pory przez Przełęcz Łupkowską wracały głównie puste
wagony, natomiast w roku 2009 nastąpiło całkowite i
jak dotąd finalne
zawieszenie towarowego ruchu na tej linii. Wyjątkiem był rok 2010,
kiedy po ówczesnej powodzi na pewien
czas zamknięto ruch na podmytej “Kryniczance”,
a
pociągi towarowe skierowano objazdem właśnie
przez Przełęcz Łupkowską. O
transgranicznym
ruchu pasażerskim wspomnę jutro przy okazji podróży
pociągiem do słowackich Medzilaborców, a jest to
historia
niemniej barwna. |
widok na stacje od zachodu
|
|
szlak na Słowację
|
|
semafor wjazdowy od strony tunelu
|
|
AKAPITMam
godzinę do powrotnego odjazdu, wybieram się więc na krótki
obchód najbliższej okolicy. Znam ją już zresztą bardzo
dobrze. Rok temu spędziłem tu dwa dni, podczas których
zrobiłem rekonesans i obfotografowałem bardzo dokładnie wszystko
dookoła. Korzystając z braku ruchu kolejowego, poszedłem także na
spacer kolejowym tunelem na słowacką stronę granicy. Choć moje
fotograficzne archiwum nie cierpi na brak zdjęć z Łupkowa, wspinam się
na łąkę powyżej stacji i robię jej panoramę. Przyznać muszę, że podoba
mi się tutaj, choć stojące na niemal absolutnym pustkowiu okazałe
dworcowe budynki wyglądają mocno abstrakcyjnie. |
panorama łupkowskiej stacji, po prawej wieża ciśnień
|
|
W. Kossak, "Pożegnanie w Łupkowie" |
|
AKAPITBędąc na
Przełęczy Łupkowskiej, nie mógłbym nie wspomnieć o
dwóch wydarzeniach z mocno zamierzchłej historii tego
miejsca. Jednym autentycznym nieco bardziej, drugim nieco bardziej
zmyślonym. Tym pierwszym był przejazd przez przełęcz, oczywiście
koleją, Najjaśniejszego Pana, Jego Cesarskiej Mości Franciszka
Józefa I, cesarza Austrii i króla Węgier,
który w 1880 roku wizytował Galicję. Jego powrót
został uwieczniony na jednym z obrazów Wojciecha Kossaka
zatytułowanym “Pożegnanie w Łupkowie”. Faktem mniej
autentycznym, a bardziej będącym owocem literackiej wyobraźni czeskiego
pisarza Jaroslava Haška był przejazd przez Przełęcz
Łupkowską wojskowego eszelonu z jadącymi na front żołnierzami c i k
Armii, pośród których znajdował się ordynans 11
kompanii marszowej 91 pułku piechoty z Czeskich Budziejowic, czyli ni
mniej, ni więcej tylko dobry wojak Józef Szwejk. Zapewne ku
upamiętnieniu tego faktu na mocno wyblakłej i ledwie czytelnej
tabliczce widnieje cytat zaczerpnięty z książki:
AKAPIT– Co
sądzicie, Szwejku, jak też długo trwać będzie ta wojna?
AKAPIT– Piętnaście lat
– odpowiedział Szwejk. – To całkiem jasne, ponieważ
już raz była wojna trzydziestoletnia, a teraz jesteśmy AKAPITo połowę mądrzejsi niż dawniej, więc trzydzieści podzielić
przez dwa równa się piętnaście.
|
AKAPITJak
uczy historia, Szwejk w swych obliczeniach na szczęście nieco się
pomylił. AKAPITPodczas I
wojny światowej o Przełęcz Łupkowską rzeczywiście kilkakrotnie toczyły
się krwawe boje. Dla upamiętnienia tych wydarzeń na tyłach stacji
kolejowej ustawiony został obelisk mający upamiętniać poległych tu
żołnierzy pruskiej armii. Do czasów współczesnych
przetrwał jednak ledwie niczego nieprzypominający ceglany, mocno
nadwyrężony zębem czasu słup. Nawiasem mówiąc, o tym
obelisku również wspomina Jaroslav Hašek w swej
powieści:
AKAPITZa dworcem, na skale, Niemcy z
Rzeszy pokwapili się już z ustawieniem pomnika na cześć poległych
brandenburskich żołnierzy czcząc ich napisem: „Den Helden von
Lupkapass” i wielkim orłem cesarstwa odlanym w brązie. U dołu
na cokole znajdowała się bardzo rzeczowa uwaga, że ten symbol odlany
został z armat rosyjskich, zdobytych przez pułki niemieckie przy
wyzwalaniu Karpat.
|
resztki pruskiego obelisku
|
|
"motorak" po wyjeździe z Nowego Łupkowa mknie w kierunku
Zagórza
|
|
AKAPITTymczasem
wracam na stację i do motorowego wagonika, który powoli
szykuje się do powrotu do Sanoka. Zgodnie z moimi przewidywaniami nie
ma zbyt wielu pasażerów. Sytuacja nieco zmienia się w Nowym
Łupkowie, gdzie wsiada kilka osób w tym także z małymi
dziećmi. Dzieci są zapraszane do kabiny sterowniczej. To miłe, bo dla
każdego kilkulatka możliwość poczucia się jak prawdziwy maszynista jest
nieoceniona.
AKAPITDroga
powrotna mija dość szybko wraz z przesuwającymi się za oknem
krajobrazami. Znów mijamy Komańczę, a w Rzepedzi witamy się
z Osławą, która poprowadzi nas do samego Zagórza.
Tu wysiadam i tu kończy się moja podróż
“Bieszczadzkim motoraczkiem”, ale nie przygoda z
nim związana. Pociąg jedzie dalej,
|
a
ja szybko okrętuję się na Włóczykija i podjeżdżam kawałek
wzdłuż kolejowej linii pomiędzy stacje Nowy Zagórz i Sanok.
Tu przedarłszy się uprzednio przez pas sięgających szyi pokrzyw,
zajmuję pozycję strzelecką i cierpliwe czekam. Kilkanaście minut
później “motorak” wraca do
Zagórza. Udaje mi się złapać go w ładny kadr z kwitnącymi na
dziko żółtymi kwiatami. Niestety, jak się potem okaże, nie
do końca ostry, ale mój sprzęt fotograficzny właśnie zaczyna
się kierować własnymi, nie do końca przeze mnie akceptowalnymi
zasadami. Czyżby nadchodziła pora na zmiany? Czekam jeszcze na kolejny
kurs do Sanoka, by złapać go z perspektywy nieco bliższej toru, a
następnie wracam samochodem do Szczawnego-Kulasznego na upatrzoną rano
miejscówkę. Tu przyjdzie mi zaczekać nieco dłużej, ale nie
narzekam, bo dzięki temu mam czas na przymierzenie się do
różnych strzeleckich pozycji. W końcu
“motorak” nadjeżdża. Udaje mi się
zatrzymać go w kilku ładnych kadrach, mogę więc w szczerym poczuciu
dobrze spełnionego obowiązku udać się do Rzeszowa.
Po drodze objawiają się |
...pociąg
jedzie dalej...
|
|
"motorak" na nieostro
|
|
...z
perspektywy nieco bliższej toru...
|
|
Szczawne-Kulaszne z ramieniowym semaforem
|
|
...udaje
mi się zatrzymać go...
|
|
pewne
drobne problemy i z Włóczykijem. Instalacja gazowa zaczyna
świrować. Widać regeneracja parownika, którą przeprowadziłem
nie tak dawno, na niewiele się zdała. No nic, nowy czeka już na
półce w garażu. Wspomagając się zasilaniem benzynowym,
późnym popołudniem dojeżdżam do stolicy Podkarpacia. Po
upalnym dniu warto byłoby się jakoś umyć. Woda przez pół
dnia grzała się na słońcu, teraz trzeba tylko znaleźć odpowiednie
ustronne miejsce. Odnajduję takie na tyłach jakichś
ogródków działkowych. Wcześniej oczywiście
wypatrzyłem tę miejscówkę na zdjęciu satelitarnym pod kątem
ewentualnego noclegu. Krytycznie dochodzę jednak do wniosku, że kąpiel
jak najbardziej, ale spanie niekoniecznie. Miejsce jest aż nazbyt
ustronne i nie wydaje się dostatecznie bezpieczne. Samochód
w moich mało maskujących kolorach jest tu zbytnio na widelcu. Szybko
uruchamiam kabinę prysznicową ukrytą pod zasłonkami zawieszonymi na
otwartej klapie bagażnika. To jeden z moich lepszych
patentów. Sprawdza się jak dotąd idealnie. Dzięki niemu
przetrwaliśmy z Basią cały zeszłoroczny wyjazd do Austrii bez
konieczności zawitania na kempingu. Miało to bardzo realne przełożenie
dla naszego budżetu. Teoretycznie (choć tego akurat nigdy nie
próbowaliśmy) można się w ten sposób wykąpać i w
środku miasta, byle mieć dostęp do kratki kanalizacyjnej. Kilka minut
później jestem już odświeżony po upalnym dniu. Ponieważ
najciemniej bywa pod latarnią, w poszukiwaniu miejsca na nocleg
postanawiam wrócić do centrum i zakręcić się po okolicy
dworca kolejowego. Przy okazji robię podejście do kasy. Wszak na jutro
dobrze byłoby kupić bilet. Kasa... Czy ja już kiedyś nie pisałem o
kasie*? Pani z okienka PKP IC* (“bilety
międzynarodowe” – jadę przecież za granicę) odsyła
mnie do okienka przynależnego Przewozom Regionalnym*, czy jak kto woli
Polregio. Jak twierdzi, nie jest zorientowana w zniżkach, a ja
chciałem bilet ze zniżką inwalidzką. Dobra, nie ma
sprawy, przechodzę na przeciwległą stronę hali.
AKAPIT–
Dzień dobry, poproszę ulgowy bilet na jutro z Rzeszowa do Łupkowa i
jeden z Łupkowa do Medzilaborców.
AKAPITTu
małe słowo wyjaśnienia. Ponieważ na bilety na całą trasę z Rzeszowa do
Medzilaborców oferowane w taryfie międzynarodowej przewoźnik
nie przewidział mojej ulgi, bardziej opłacało mi się kupić osobno bilet
z ulgą z Rzeszowa do ostatniej stacji po polskiej stronie, czyli do
Łupkowa, a osobno samą przejściówkę (bilet ważny tylko
pomiędzy dwoma granicznymi stacjami) do Medzilaborców. Na
tym zabiegu zyskiwałem około 10 zł z jedną stronę.
AKAPITPani
długo stuka w klawiaturę, ale widzę po jej minie, że to, co widzi na
monitorze, nie do końca jest zgodne z jej oczekiwaniami.
AKAPIT–
Ale do Medzilaborców to ja nie mam już miejsc.
AKAPIT–
Jak to nie ma miejsc? – trochę mnie zatyka –
Przecież to jest zwykły osobowy pociąg bez miejscówek.
Nigdzie nie było informacji, że liczba miejsc jest ograniczona.
AKAPIT–
No nie ma i już. Co ja panu poradzę?
AKAPITZasadniczo
ma rację. Nie mogę mieć pretensji do kasjerki, że narzędzia,
którymi dysponuje, są po prostu niefunkcjonalne. Ale co mam
w takim razie począć? Po krótkim namyśle już wiem.
AKAPIT–
Dobrze, w takim razie poproszę sam bilet do Łupkowa i potem powrotny z
Łupkowa do Sanoka.
AKAPIT–
A ten do Sanoka to na którą godzinę?
AKAPIT–
10:55. W Sanoku 12:16.
AKAPIT–
Ale ja tu nie mam takiego pociągu w rozkładzie, nie mogę panu sprzedać
biletu. Według rozkładu z Łupkowa pociąg odjeżdża dopiero o 18:11.
AKAPIT–
Tak, ale ten z 18:11 wraca przez Sanok do Rzeszowa. Wcześniejszy przed
11 jedzie tylko do Sanoka, po czym znów wraca do Łupkowa i
Medzilaborców, a wieczorem, właśnie o 18:11 rozpoczyna
podróż powrotną – usiłuję jej wytłumaczyć zawiłość
obiegu tego składu, ale już widzę, że wszystko grochem od ściany się
odbija.
AKAPIT–
Nie mogę panu sprzedać takiego biletu. Ten bilet będzie ważny 6 godzin.
Jeżeli wypiszę go od 10:55 na pociąg, którego nie mam w
rozkładzie, to mogę zostać ukarana.
AKAPITPoddaję
się. Jak zwykle “niedasię”, bo gdzieś ktoś czegoś
nie dopatrzył, nie dopilnował i na torach pojawi się co najmniej jeden
pociąg widmo.
AKAPIT–
W takim razie, proszę mi tylko sprzedać ten do Łupkowa. Resztę kupię u
konduktora – mówię już całkiem zrezygnowany.
Dlaczego kupno biletu w kasie musi tak często wiązać się z tyloma
problemami?
AKAPITChwilę
później odbieram mały, zadrukowany kartonik. Rozglądam się
jeszcze po hali, czy nie ma tu czasem automatu sprzedającego bilety. Są
prostsze w obsłudze, bo nie zadają tylu zbędnych pytań, a godzinę
rozpoczęcia ważności biletu można ustawić samemu ręcznie. Niestety poza
batonami i napojami na rzeszowskim dworcu niczego w automacie kupić się
nie da.
AKAPITZ
wolna zaczyna zapadać zmierzch. Pora najwyższa wybrać miejsce do
spania. Przez kilkanaście minut kręcę bezproduktywnie kierownicą po
bezpośredniej okolicy dworca kolejowego. W końcu decyduję się
zakotwiczyć na czymś w rodzaju parkingu pomiędzy dworcem autobusowym i
magazynami, które zapewne z racji swojej przyległości do
torów były niegdyś magazynami kolejowymi. Teraz mieści się w
nich cała gama najprzeróżniejszych firm i firemek
handlujących czym się tylko da. Ustawiam Włóczykija obok
wielkiej pryzmy węgla – w jednym z magazynów
znajduje się jego skład – i przygotowuję warsztat do
zrobienia kolacji. Miejsce jest stosunkowo zaciszne. Co prawda dochodzą
tu hałasy z położonego tuż obok autobusowego dworca, poza tym
jednak nie ma tu specjalnego ruchu tak pieszego, jak i samochodowego.
Niewątpliwą zaletą będzie zaś możliwość wstania na krótko
przed odjazdem pociągu. Ot tyle, bym zdążył zjeść śniadanie. A że
pociąg odjedzie już kilka minut przed godziną 6, ma to niebagatelne
znaczenie i w związku z tym zaraz po kolacji...
AKAPITDobranoc! |
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|