|
Dzień 2,
piątek, 19 sierpnia 2017 r. |
|
|
|
AKAPITWstaję
tuż przed piątą. Niby do odjazdu jest jeszcze dużo czasu, ale chcę na
spokojnie zjeść śniadanie i być na dworcu przed podstawieniem pociągu.
Diabli wiedzą, jakiej frekwencji powinienem się spodziewać, a to jednak
będzie kilka godzin jazdy. Spakowany jestem już od wczoraj, choć po
sprawdzeniu prognozy pogody dokładam do plecaka przeciwdeszczową
kurtkę. Dziś ma nastąpić załamanie, choć tymczasem nic tego nie
zapowiada. Po śniadaniu przestawiam samochód bliżej budynku
dworca. Parkuję pod samym komisariatem Policji. Niech pilnują. Przy
peronie stoi gotowy do drogi skład Pendolino*.
Pojedzie do Gdyni. Tymczasem jego srebrno-błękitny dziób
oświetlany jest przez wychylające się właśnie zza linii horyzontu
słonko. Tymczasem temperatura nie jest wysoka, ale upał już rozpala w
piecu. Czuję, że około południa będzie patelnia.
|
AKAPITOkoło
kwadransa przed planowaną godziną odjazdu na peron rzeszowskiego dworca
wtacza się żółto-czerwony spalinowy zespół
trakcyjny*
SA133. Kanciaste pudło nadwozia wskazuje, iż w odróżnieniu
od
zaokrąglonych kształtów zespołów bydgoskiej Pesy,
jest to
produkt mińskiego ZNTK. To pociąg “Wojak Szwejk”,
którym pojadę do słowackich Medzilaborców. To
Polregio
zorganizowało nim wakacyjne weekendowe połączenie na tej trasie.
Wsiadam i zajmuję miejsce niedaleko drzwi. Dzięki temu mam dodatkową
przestrzeń na nogi. W samolotach wielu nie tylko niskobudżetowych linii
musiałbym za takie dodatkowo zapłacić. Na szczęście nie zamierzam dziś
odrywać się od ziemi, więc mam ją za całkowitą darmochę.
Pasażerów szybko przybywa. Gdy kilka minut przed
szóstą
ruszamy, w składzie jest około 30 osób. To dopiero 1/4
możliwości, ale po drodze frekwencja na pewno wzrośnie. Niedaleko mnie
siadają dwie młode dziewczyny. Od razu wpadają w oko kierownikowi
pociągu, który jest dla nich szczególnie miły.
|
...kanciaste
pudło nadwozia wskazuje... |
|
na stacji w Strzyżowie n. Wisłokiem |
|
AKAPITW
Strzyżowie nad Wisłokiem mamy kilkuminutowy postój. Czekamy
tu
na pociąg Regio jadący z Jasła do Rzeszowa. Linia jest jednotorowa, a
to wymusza stacyjne mijanki. Korzystam z okazji i wychodzę na peron.
Strzyżów ma ładny budynek stacji, choć podejrzewam, a
właściwie
jestem pewny, że swoje pierwotne przeznaczenie już dawno zatracił. Z
miasteczkiem jest związana ciekawa okołokolejowa historia. Wjeżdżając
na stację od strony Rzeszowa, pociąg ostrym esowatym łukiem omija
Żarnowską Górę. Wprawne oko dojrzy pozostałości bocznicy
kolejowej odbiegającej od toru wprost w kierunku zbocza. Kryje ona
bowiem w sobie pewną tajemnicę. W jej wnętrzu wykuty został
tunel, w którym kryje się schron kolejowy mogący w swoim
wnętrzu
pomieścić cały pociąg. Wybudowany on został w latach 1940-41 przez
organizację Todta na potrzeby wodza niemieckiej armii. Latem 1941 roku
podczas spotkania Adolfa Hitlera
z Benito
Mussolinim, które miało
miejsce w
leżącym nidaleko Stępinie, pociąg sztabowy
“Amerika”
należący do przywódcy
Niemiec
|
stacjonował
właśnie w tym tunelu.
AKAPITWe
wspomnianym Stępinie znajduje się podobny obiekt, jednak tamten jest
schronem wolnostojącym i jest podobno największym na świecie tego typu
obiektem pochodzącym z czasów II wojny. To do tamtejszego
schronu właśnie przyjechał pociąg Mussoliniego i w nim prawdopodobnie
miało miejsce spotkanie. Kompleks tych dwóch budowli
stanowił
tzw. Anlage Süd
–
jedną z dwóch głównych kwater Hitlera (obok
“Wilczego Szańca” w Gierłoży na Mazurach)
położonych na
terenach dzisiejszej Polski. Oba schrony są obecnie udostępnione do
zwiedzania.
AKAPITNa
stację z przeciwnego kierunku wjeżdża właśnie kolzamowski SA109. Możemy
zatem ruszać w dalszą drogę. Tor wiedzie tu urokliwymi terenami doliny
Wisłoka, lawirując wzdłuż łąk i pól oświetlonych teraz
bardzo
malowniczo skośnymi słonecznymi promieniami. Szlak pozbawiony jest
słupów trakcyjnych, co czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym
dla
amatorów nieoszpeconych obecnością brzemieniem
współczesnej techniki
krajobrazów.
Pół
|
...wjeżdża
właśnie kolzamowski SA109... |
|
kolejny postój w Jaśle |
|
godziny
później mamy kolejny dłuższy przystanek. Tym razem
zatrzymaliśmy się w Jaśle. Pociąg zmienia tu czoło*,
jest więc kolejna okazja do zrobienia kilku zdjęć. Zmieniam także
miejsce. Siadam po przeciwnej, zacienionej stronie i o dziwo udaje mi
się znaleźć wolną “czwórkę”*.
W Jaśle do pociągu dosiada się kilkoro kolejnych pasażerów,
ale
jak dotąd siedzę sam. Klimatyzacja działa i dziś chyba nie będę na nią
narzekał. Gorąc na zewnątrz zaczyna bowiem przybierać na sile. W
Jedliczu czuć wyraźnie zapach paliwa z pobliskiej rafinerii. Znam to
zjawisko z Trzebinii. Pozostaje tylko współczuć mieszkańcom.
Niedługo potem mijamy Krosno. Na kolejnym przystanku w Targowiskach do
mojej “czwórki” dosiada się inny
kolejowy maniak.
Rozpoznaję go bezbłędnie po przewieszonym przez szyję aparacie
fotograficznym, ale także skanerze radiowym, który ma
ustawiony
na częstotliwość naszego pociągu. Mało tego. Chwilę potem wyciąga z
plecaka mały ręczny radar, którym od czasu do czasu mierzy
prędkość, z jaką się poruszamy. To już wyższa szkoła jazdy. Przy nim
jestem tylko nędznym amatorem.
|
AKAPITJedziemy
pośród ciągnących się po obydwu stronach toru ogromnych
łanów kukurydzy. Zboża są już zebrane z pól i po
ich
uprawach pozostały tylko ścierniska. Jesień czeka za progiem, choć to
dopiero końcówka wakacji. Odcinek przed Sanokiem jest mniej
ciekawy. Szlak biegnie tutaj głównie przez tereny
zurbanizowane.
W Sanoku dosiadają się kolejni pasażerowie, a w Zagórzu
skład
osiąga okolice 100% zapełnienia. Jedziemy teraz trasą znaną już z
wczorajszej wycieczki, choć dziś zauważam rzeczy, które
wczoraj
mi umknęły. Choćby ogromne łany żółtych kwiatów.
Pośród takich samych fotografowałem wczoraj
“motoraka”. Ciągną się wzdłuż toru i miejscami
wydają się
niepodzielnymi i absolutnymi botanicznymi władcami tych
terenów.
Dopiero dziś zauważam też, że jeden z przystanków na naszej
trasie nosi nazwę Mokre Małopolskie, choć od Małopolski tak naprawdę
dzielą nas dziesiątki kilometrów. Co najciekawsze, nazwę tę
nosi
jedynie kolejowy przystanek. Miejscowość, obok której się on
znajduje to po prostu Mokre. |
...ogromnych
łanów kukurydzy... |
|
|
...wydają
się niepodzielnymi władcami... |
|
|
AKAPITZnów
mijamy samotny semafor w Szczawnem-Kulasznem, a niedługo potem
zatrzymujemy się w Komańczy. Tu część pasażerów opuszcza
pociąg,
wsiada jednak grupa co najmniej tak samo liczna. Udajemy się w dalszą
drogę z kilkuminutowym opóźnieniem. Kolejna grupa opuszcza
skład
w Łupkowie, ale pociąg w dalszym ciągu nie świeci pustkami. Według
obliczeń kierownika granicę przekroczy około 70 osób.
Przejściówkę, czyli bilet niezbędny do przejazdu przez
granicę,
kupiłem już przy pierwszej kontroli biletów. Teraz byłby z
tym
problem, bo brak zasięgu unieruchomił właśnie konduktorski terminal do
sprzedaży biletów. Swoją drogą zastanawiam się czemu brak
zasięgu stoi na przeszkodzie zadrukowaniu kawałka papieru i przyjęciu
pieniędzy. Na szczęście to nie mój problem.
AKAPITZgodnie
z wcześniejszą obietnicą napiszę teraz kilka słów na temat
historii ruchu pasażerskiego odbywającego się na linii z
Zagórza i przez Tunel Łupkowski. Na odcinku z
Zagórza do Łupkowa ruch taki odbywał się w miarę regularnie
od
czasów późnopowojennych (opóźnienie
spowodowane
było trwającymi w okolicy walkami z UPA oraz akcją
“Wisła”) do końca lat
|
80 XX w. PKP
zapewniało wówczas dziennie 8 par
pociągów prowadzonych parowozami. Lokomotywy parowe
prowadziły
pociągi na tej trasie do roku 1991. Ich rolę przejęły następnie
lokomotywy spalinowe SM42 zwane “stonkami”*.
Z racji błyskawicznego w tym czasie rozwoju motoryzacji popyt na usługi
kolei drastycznie spadał. W związku z tym od początku lat 90 ubiegłego
stulecia częstotliwość kursowania pociągów na tej trasie
systematycznie malała, by w połowie lat 2000 w ogóle
zaniknąć.
Pozostały jedynie okresowo uruchamiane szczątkowe połączenia wakacyjne.
Historia pasażerskiego ruchu transgranicznego przez Tunel Łupkowski
jest jeszcze bardziej skomplikowana. Na odcinku granicznym po
zamknięciu tunelu w 1952 roku ruch pasażerski został wznowiony dopiero,
w co znów trudno uwierzyć, w roku 1999. Jednak i
wówczas
pozostawał on bardzo niewielki. Dwie pary międzynarodowych
pociągów prowadzone były czeskimi lokomotywami typu 754
(tzw.
“nurek”*)
z 2-3
wagonami PKP i ŽSR. Pociąg rozpoczynał bieg w Humennem, a kończył w
Sanoku. Na krótki okres jego bieg po słowackiej stronie
wydłużono nawet do Koszyc. Ponieważ jednak połączenia te nie były
rentowne, w kolejnych latach obsługiwać je zaczęły wagony motorowe
(znane z wczoraj “motoraki”), a ich trasa została
skrócona do Łupkowa, gdzie były wówczas
skomunikowane z
jadącymi do Zagórza pociągami PKP. W roku 2004 PKP
jednostronnie
i bez porozumienia ze słowackim odpowiednikiem zawiesiły połączenia
pomiędzy Zagórzem i Łupkowem, nie zapewniając nawet
komunikacji
zastępczej. Rzecz jasna spowodowało to spadek zainteresowania
połączeniem z Humennego do Łupkowa, skąd trudno było się
wydostać
w głąb Polski. Po interwencji lokalnych władz połączenie
przywrócono, jednak tylko do roku 2005. Na skutek tych
działań
także słowackie koleje zwiesiły kursowanie swoich pociągów.
Było
ono jeszcze kilkakrotnie wznawiane (głównie w okresach
wakacyjnych), ale wobec ewidentnego, choć niezrozumiałego braku chęci
porozumienia i koordynacji działań po polskiej i słowackiej stronie
nigdy nie doczekało się większego powodzenia. Nie bez znaczenia
pozostawało również otwarcie nowego drogowego przejścia
granicznego Palota – Radoszyce oraz spadek różnicy
cen
alkoholu, a także innych produktów po obydwu stronach
granicy.
Ruch transgraniczny próbuje się obecnie reanimować. Jakie
jednak
są szanse tej reanimacji, skoro obejmuje ona jedynie wakacyjne
weekendy, a południe Podkarpacia od lat pozostaje kolejowym zadupiem, z
którego nie tylko w okresie wakacyjnym nie sposób
wydostać się pociągiem w głąb naszego kraju? Pytanie to pozostawię bez
odpowiedzi.
AKAPITPo
przekroczeniu tunelu zaczynamy zjeżdżać z przełęczy. Szlak biegnie tu
dość stromo, niestety niemal cały czas przez las, więc wiele za oknem
nie widzę. Zatrzymujemy się na stacji Medzilaborce Mesto. Dosiada się
tu spora grupa Słowaków. Jadą tylko jeden przystanek, do
Medzilaborców, skąd zaraz powinien odjechać skomunikowany z
naszym pociąg do Humennego. Tym właśnie pociągiem ma zamiar pojechać
mój sąsiad z pociągu, tak przynajmniej wynika z
krótkiej
wymiany zdań, jaką odbyliśmy po drodze. Teraz trochę się niepokoi, czy
zdąży kupić bilet, bo nasz przyjazd jest kilka minut
opóźniony.
W Medzilaborcach na nasz skład również czeka spora grupa
Słowaków. Wśród nich jest sporo rodzin z małymi
dziećmi.
Przesiadam się szybko po raz kolejny, zajmuję miejsce plecakiem, a sam
wyskakuję na peron i biegnę zrobić zdjęcia słowackiemu składowi,
którego maszynista wyraźnie
ma już
ochotę odjechać i niecierpliwie |
wygląda
przez boczne okienko. Gdy wracam, moje miejsce otoczone
jest gromadką słowackich kilkulatków, których
mama, czy może ciocia
siedzi opodal. Mam nadzieję, że przejadą tylko przez granicę, bo
zgiełk,
jaki czynią, jest zaiste imponujący, ale i trudny do zniesienia. Choć
na dobrą sprawę najwięcej hałasu robi mama. Ledwie pociąg rusza, a już
kobieta o rozmiarze +XXXL podsuwa swoim latoroślom co rusz, a to
słodycze, a to słodkie napoje. Po tym
wszystkim niemal od razu
|
słowacki pociąg już czeka |
|
...wyraźnie
ma już ochotę odjechać... |
|
nadchodzi
czas na solidną bułę z kiełbachą. Dzieciaki póki co
wyglądają
normalnie, jednak przy tak ekspansywnej diecie mają spore szanse szybko
dorównać mamusi.
AKAPITNasz
pociąg zmienił nazwę. Nie jedziemy już Wojakiem Szwejkiem, a Andy
Warholem. Skąd nazwa? Stąd, że Medzilaborce są niejako niemal rodzinną
miejscowością łemkowskiego z pochodzenia twórcy
amerykańskiego
popartu. Jego rodzice przed emigracją do USA mieszkali we wsi
Miková położonej niedaleko Medzilaborców. W
mieście
znajduje się nawet galeria sztuki nowoczesnej, w której
eksponowane są prace tego artysty. Nawiasem mówiąc, jest to
bodaj jedyna atrakcja tego niewielkiego miasteczka. |
AKAPITStalowokoły
Andy pojedzie teraz do Sanoka, po kilku godzinach wróci do
Medzilaborców, skąd znów przemianowany na Wojaka
Szwejka
uda się w drogę powrotną do Rzeszowa. Tymczasem znów pojawia
się
problem z kupnem biletów. Chcą je kupić niemal wszyscy
Słowacy,
a i mnie by się przydał, bo dzięki ułomności kasowego systemu jadę
teraz na gapę. Jednak nie ma zasięgu i nie ma biletów.
Kierownik
prosi wszystkich o cierpliwość. Mijamy łupkowski tunel. Ze zdziwieniem
zauważam w nim grupkę piechurów. Lubią adrenalinkę. Na
szczęście
spotykamy się w słowackiej, szerszej części tunelu, nie mają więc
problemu z zejściem pociągowi
z
drogi. W Łupkowie,
gdzie nasz
pociąg odprawia ubrany w czerwoną czapkę
zawiadowca
stacji i w pobliskim Nowym Łupkowie, z którego odjedziemy za
moment, moje nadzieje zostają definitywnie rozwiane. Niemal wszyscy
Słowacy, w tym hałaśliwa czeredka, pojadą dalej. A zatem zapewne
zmierzają co najmniej do Zagórza. Jestem zaskoczony
frekwencją.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż takiej liczby chętnych na
przyjazd do Polski. Wydaje się, że w naszą stronę granicę przekroczyło
o wiele więcej osób niż w kierunku Słowacji. Na chwilę
przechodzę do tylnej części składu. Zaskakuje mnie panująca tam cisza.
No tak, procent dzieci wśród pasażerów jest tu
bliski
zera. Jednak nie ma nic darmo. Klimatyzacja wyraźnie lepiej daje sobie
radę w przedniej części składu, a wobec upału, jaki panuje na zewnątrz,
ma to ogromne znaczenie. Wracam do dzieciarni.
|
|
...z
pociągu wysypuje się kolorowy tłum... |
|
AKAPITZ
piskiem obręczy kół trących o krawędzie szyn na ciasnych
łukach
jedziemy na północ. Mijamy Komańczę, potem Rzepedź
i
po raz kolejny kluczymy doliną
Osławy. W
Zagórzu podobnie jak na wszystkich poprzednich stacjach
także
niemal nikt nie wysiadł. Wszyscy jadą zatem do
Sanoka. I gdy kilka
minut
później osiągamy końcową
stację, z
pociągu wysypuje się kolorowy tłum podróżnych. Jego trzon
stanowią Słowacy, którzy teraz rozchodzą się w kierunku
centrum
miasta. Dla mnie to koniec podróży na dziś. Przynajmniej tej
kolejowej. Z Sanoka do Rzeszowa wrócę autobusem. Zanim to
jednak
nastąpi, wybieram się na obiad do baru “Smak” na
ul.
Mickiewicza. Jak zwykle wyszperałem go w sieci. By się do niego dostać,
muszę się nieco powspinać po stromych sanockich uliczkach. W końcu
docieram na miejsce. Wystrój baru –
późny PRL lub
początek nowego ustroju. Tradycyjnie zamawiam mielonego. Jest ok, choć
bez fajerwerków. Smaczna jest za to mizeria i zjadam ją
całą, bo
przyjemnie chłodzi w tym upale. Ogólnie
mówiąc, jeżeli nie
|
poszukujecie
wykwintów, bar jest godny polecenia choćby z uwagi na bardzo
przystępne ceny. Za swój obiad zapłaciłem około 10 zł.
Najedzony
wracam w okolice dworców. Dobrze, że choć teraz mam z
górki. By jednak nie było zbyt łatwo, sanocki
dworzec
autobusowy, a może raczej miejsce, gdzie kiedyś funkcjonował,
jest nieaktualne. Wiaty pokrywa rdza, a po płycie hula wiatr. Na
szczęście na ulicy przebiegającej obok budynku dworca kolejowego dość
szybko odnajduję przystanek, z którego odjeżdżają
międzymiastowe
busy. Robię rekonesans, z którego wynika, że będę musiał
trochę
poczekać. Wedle rozkładów różnych
przewoźników
najbliższy bus do Rzeszowa odjedzie za około godzinę. No
cóż,
jest sobota. Życie... Lokuję się w cieniu, ale wcześniej w pobliskim
sklepie zaopatruję się w wodę. Oj, będzie dziś potrzebna. Choć na
niebie wyraźnie zaczynają piętrzyć się chmury. A zatem załamanie pogody
faktycznie nadchodzi. Obym zdążył przed ulewą. W końcu przyjeżdża
zielony, stosunkowo nowy Mercedes. Wsiadam. Ku mojemu rozczarowaniu w
środku jest niemal tak gorąco, jak na zewnątrz. I to pomimo działającej
klimatyzacji. Pewnie stał biedak gdzieś na słońcu i klima się teraz nie
wyrabia. Razem ze mną w busie jest 11 osób. Zgadnijcie, ile
z
nich jedzie zapiętych w pasy bezpieczeństwa, w które
wyposażone
są fotele? Prawidłowa odpowiedź brzmi: jedna. I jestem nią ja. Niestety
kierowca ma niezbyt wysublimowany gust muzyczny i przez całą drogę
przyjdzie mi słuchać rąbanki nadawanej przez jakąś lokalną radiostację.
Coraz mocniej się chmurzy. Budujące się na niebie cumulonimbusy są
naprawdę imponujących rozmiarów. Malownicze, choć groźne. Na
szczęście naszej podróży nic nie zakłóca i po
mniej
więcej dwóch godzinach dojeżdżamy do Rzeszowa. Gdy wsiadam
do
stojącego przed dworcem kolejowym Włóczykija, na szybie
rozpryskują się pierwsze grube krople deszczu. Normalnie na pewno nie
wybrałbym podróży autostradą. Tyle że nie jest normalnie.
Pojadę
nią przede wszystkim ze względu na kłopoty z instalacją gazową,
która działa poprawnie, ale tylko do momentu zdjęcia nogi z
gazu. Na autostradzie będzie zdecydowanie mniej zmuszających do tego
sytuacji. Podróż mija mi bezproblemowo. Dziś sobota, ruch
jest
więc umiarkowany. Przebijam się przez kilka mniejszych i kilka
większych ulew, a dokładnie 2 godziny i 20 minut od startu spod
rzeszowskiego dworca w garażu wyłączam silnik Włóczykija.
AKAPITByło
zajebiście!
AKAPITJak
zwykle. |
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|