Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień28 dzień29 dzień20
...poprzedni dzień

Ostatni, 30 dzień wyprawy,
31 października 2010 r.

W nocy, najwyraźniej uznając, że Soszów to nie jest odpowiednie miejsce, wiatr kilka razy ma ochotę zabrać schronisko i przenieść w nieco inną lokalizację. Na nasze szczęście nic z tego nie wychodzi i budzimy się w tam, gdzie zasnęliśmy. Skądinąd w tej samej, a przynajmniej porównywalnej temperaturze. Z rozmowy wiemy, że nasi sąsiedzi mieli cieplej. Szczęściarze! Mieli jednak rezerwację, a zatem ich pokój był nagrzany, a do tego jego okno wychodziło na słoneczną stronę. No cóż, następnym razem pewnie postaramy się zamówić nocleg wcześniej. Albo i nie...

...budzimy się tam, gdzuie zasnęliśmy...

...drzewa falują...
Robimy w pokoju śniadanko, zapewne łamiąc wszelkie przepisy p.poż. obowiązujące w schronisku, więc sposób jego przygotowania zamilczę, ale jadłem znów swoje płatki i piliśmy gorącą herbatę. Chłód dopinguje nas do szybkiego wymarszu. Do tego olewamy dzisiejszą zmianę czasu na zimowy, więc de facto schronisko opuszczamy o godzinie 8.00 (dla nas jest to godzina 9.00). Wiatr wieje opętańczo. Na szczęście sprzyja nam o tyle, że dmucha w plecy. Drzewa pod jego naporem falują, niczym wzburzony ocean. Idąc lasem chwilę po wyjściu ze schroniska, słyszymy głośny trzask i niemal na naszych oczach, w gąszczu opodal drogi, łamie się dorodny świerk.

...altocumulus lenticularis...

...statki kosmiczne obcych...
Na niebie królują chmury soczewkowe altocumulus lenticularis, przypominające statki kosmiczne obcych, a świadczące o wiejącym właśnie halnym. Zaś na ziemi tańczą swój szaleńczy, wirujący taniec, opadłe z drzew liście, miejscami tworząc prawdziwe, nawiane przez wiatr zaspy, gdzie indziej przypominając rdzaworude kobierce. Można zanurzyć się w nich do kolan. Przed nami Wielka Czantoria (995 m) Wchodzimy na nią niemal niepostrzeżenie po 80 minutach marszu. Mamy niezłe tempo. 40 minut przed "rozkładem". To zapewne zasługa wiatru..

...do kolan...

...rdzaworude kobierce...
Zmiana czasu sprawia, że wszystko na szczycie jest jeszcze pozamykane. To "wszystko" to przede wszystkim wieża widokowa. I tylko halny gra na jej stalowej konstrukcji, niczym na organach. Schodzimy więc do czeskiej "Chaty pod Czantorią" Zamawiamy kawę i herbatę, a przez kilka następnych minut zastanawiamy się na co jeszcze wydać posiadane korony. A trzeba przyznać, że bar jest tu zaopatrzony całkiem nieźle. Koron nie mamy wiele, ale wystarcza na małe butelki śliwowicy i miętówki. Kupujemy też drobne słodycze dla Majki. 

...schodzimy więc...

...do czeskiej "Chaty pod Czantorią"...

...zastanawiamy się...

...nie oferuje noclegów...
Chata nie oferuje noclegów, o czym informują liczne i wielojęzyczne tabliczki, zakazujące kategorycznie wstępu do części "hotelowej". W drodze powrotnej okazuje się, że wieża widokowa w międzyczasie została otwarta. Nie ma co prawda prądu i musimy się przeciskać pomiędzy szczeblami kołowrotka bramki wejściowej, ale mamy okazję do wydania drobnych, które nam zostały po zakupach. Na wieży wieje tak, że chwilami trudno utrzymać się na nogach, ale wejść było warto. Widok jest naprawdę piękny. Tatr dziś co prawda nie widać, ale Beskid Śląski melduje się w komplecie.

Wieża na Czantorii

...trudno utrzymac się na nogach...

Widok z Czantorii na wschód
Widzimy także charakterystyczne piramidy Ustronia i w oddali kominy Śląska. Na szybko robię tylko kilka fotek. Nie ma mowy o żadnych szerszych panoramach. Ja tu się ledwo na nogach trzymam! Dobrze, że to w miarę ciepły halny...

...w oddali kominy Śląska...
(dla sposrzegawczych)

Widok z Czantorii w kierunku Równicy i Ustronia

...charakterystyczne piramidy Ustronia...
Schodzimy ze szczytu Czantorii szlakiem przez las do górnej stacji wyciągu krzesełkowego. Po drodze mijamy całkiem nieźle rozbudowany park linowy. Basia ma gęsią skórkę, patrząc nawet z ziemi na trasy, wiszące na wysokości około 8 metrów. Dalej schodzimy wzdłuż nartostrady. Zejście jest diabelnie strome. Nie chciałbym tu podchodzić. Do tego słońce wisi tuż nad szczytem i świeci wchodzącym prosto w oczy. Wyciąg oczywiście nie działa z powodu wiejącego halnego, więc wszyscy chętni muszą posługiwać się wyłącznie nogami.

Fotozagadka ;-)
A jest tych chętnych całkiem sporo. W końcu mamy niedzielę przed wolnym poniedziałkiem. Zejście jest strome i długie. Do tego stopnia, że Basi zaczynają alarmująco odzywać się stawy kolanowe, a ja obcieram palec u nogi. Na szczęście niegroźnie. Zresztą to ostatni dzień, więc żadne obtarcia nam nie są groźne.

...do górnej stacji wyciągu...

...wzdłuż nartostrady...

...zejście jest diabelnie strome...

Widok ze stoku Czantorii na Równicę

...świeci wchodzącym prosto w oczy...
U podnóża Czantorii na małej łączce robimy postój i jemy kanapki. Trzeba zregenerować siły, bo czeka nas kolejne podejście. Ostatnim celem w trakcie naszej 30-dniowej wyprawy będzie Równica (884 m), choć tak naprawdę nie osiągniemy jej szczytu, a jedynie wypłaszczenie, na którym stoi schronisko. W Ustroniu-Zawodziu przekraczamy tory kolejowe, a zaraz potem Wisłę, która właściwie w niczym nie przypomina tu rzeki jaką znamy z Krakowa. Pierwszy odcinek idziemy drogą, następnie zbaczamy, czy raczej skracamy drogowe serpentyny, idąc lasem. Szlak oznakowany jest doskonale, jak zresztą w całym Beskidzie Śląskim. Naprawdę trzeba by solidnych starań, żeby tu zabłądzić.

...robimy postój i jemy kanapki...

...przekraczamy tory kolejowe...

...a zaraz potem Wisłę...

...niczym nie przypomina...

...rzeki, jaką znamy...

...trzeba by solidnych starań...
Stok, po którym się wspinamy, jest wystawiony na południowo zachodnią stronę. Wydaje się więc chwilami, że mamy lato. I tylko brak liści na drzewach i wiatr silnymi podmuchami przypominają nam, że to jednak ostatni dzień października. W końcu docieramy pod szczyt. Tu dopiero wieje! Przez chwilę obserwujemy taniec liści na wietrze, po czym na chwilę wchodzimy do schroniska. Mimo, że firmuje je PTTK, wnętrze bardziej przypomina góralską restaurację z Krupówek w Zakopanem, niż górskie schronisko turystyczne. Wbijam ostatnią pieczątkę do kroniki, wybijam Basi z głowy pomysł wydania 2 zł na toaletę i już po chwili, na łące nieco powyżej schroniska robimy ostatnią, wspólną "szczytową" fotkę.

...że mamy lato...

...brak liści i silny wiatr...

...docieramy pod szczyt...

...obserwujemy taniec liści...

...na wietrze...

...wchodzimy do schroniska...

...na łące nieco powyżej schroniska...

...ostatnią wspólną "szczytową" fotkę...
Zejście z Równicy również do łagodnych nie należy. Jesteśmy zadowoleni, że przyszło nam iść w tym właśnie kierunku. Gdyby początek naszej wyprawy wypadł w Ustroniu, pokonanie w ciągu jednego i do tego pierwszego dnia wyprawy, stromych podejść na Równicę i Czantorię oraz dojście do Soszowa, byłoby sporym wyzwaniem. Właściwie byłoby to zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem... A może jesteśmy już naprawdę solidnie zmęczeni i tylko tak nam sie wydaje? Kto wie? Ale sprawdzać tego nie mamy zamiaru. W każdym razie nie tym razem.

Schodzimy do Ustronia i ostatni fragment trasy pokonujemy idąc przez miasto. To definitywny i ostateczny powrót do cywilizacji.

...do łagodnych nie należy...

Żleb obok szlaku

...upragnioną czerwoną kropką...

...ZALICZYLIŚMY!
Około godziny 14.30 zimowego czasu meldujemy się na stacji kolejowej Ustroń-Uzdrowisko, a dokładnie przy słupku z upragnioną czerwoną kropką na białym kółku. Jesteśmy u celu! To koniec szlaku! Udało się! Zadowoleni uwieczniamy się na zdjęciu ze słupkiem. Teraz jeszcze kilka minut czekamy na Anię, która jedzie po nas swoim samochodem i zaprasza nas do siebie na obiad. Po smacznym posiłku i chwili odpoczynku pakujemy się, tym razem do naszego samochodu i ruszamy do Krakowa.

Główny Szlak Beskidzki zaliczyliśmy!


Strona Główna
...koniec