Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień28 dzień29 dzień20
...poprzedni dzień

Dzień 29, 30 października 2010 r.

Wstajemy niespiesznie. Śniadanie mamy dopiero o godzinie 9.00. Co prawda dla mnie będzie to już drugie śniadanie, bo profilaktycznie zjadam tradycyjne płatki owsiane z bajerami według własnej receptury. Gospodarze serwują nam, właściwie zgodnie z naszymi przewidywaniami, frankfuterki. Po takim obfitym posiłku czuję się naprawdę najedzony i jestem gotów do wielkich wyzwań. Takich jednak plan na dzisiejszy dzień raczej nie przewiduje. Przed nami droga przez Przełęcz Kubalonka na Stożek i Soszów. Żadnych spektakularnych podejść, żadnych ekstremalnych zejść. Ot, spacerek. Pogoda od samego rana jest piękna, na niebie króluje słonko i nie ma ani jednej chmurki. Wychodzimy na szlak około 9.30 żegnani przez kota. Łasi się, zapraszając do powrotu w to miejsce. Podchodzimy jeszcze na moment obejrzeć z bliska leżący opodal niewielki drewaniany kościółek i ruszamy w drogę.

...żegnani przez kota...

Kościółek na Stecówce

Dzwonnica
Idziemy szlakiem, trawersując zbocza Beskidka (796 m) i Szarculi (798 m). Po raz pierwszy na Głównym Szlaku Beskidzkim mam wrażenie, że szlak jest oznakowany aż za dobrze. Są miejsca, z których można zauważyć 5 kolejnych znaków. Wejście szlaku do lasu oznakowane jest zwykle na drzewach po obydwu stronach ścieżki. Moim zdaniem, jeżeli możliwe byłoby lepsze oznakowanie drogi, to tylko poprzez przeciągnięcie na jej długości liny, wyposażenie turystów w uprzęże i wpięcie w nią karabinkiem.

...trawersując zbocza...

W drodze na Szarculę

Wytęż wzrok i znajdź 5 zxnaków

Ale o sssooo choziii?
Do Kubalonki idziemy sami, nie spotykając po drodze nikogo. Na samej przełęczy jest już ludniej, choć to pojedyncze osoby i głównie spacerowicze. Na szlaku zaś zaczynają nas wymijać lub wyprzedzać rowerzyści i co gorsza motocykliści. W okolicy Beskidu (824 m) zaczyna ostro wiać.

Droga między Szarculą, a Kubalonką

...wejście szlaku do lasu...

...w okolicy Beskidu zaczyna ostro wiać...

Stożek

...zaczynają nas wyprzedzać...
Na szczęście cały czas świeci słońce, więc wiatr nie daje nam się specjalnie we znaki. Niemniej jednak na odkrytym terenie trzeba się ubrać. Tu i ówdzie, w  zacienionych miejscach leżą jeszcze resztki śniegu. Gdzieniegdzie przykrywa je warstwa opadłych modrzewiowych igieł.  Na Kiczorach (989 m) zatrzymujemy się na chwilę, by po raz kolejny móc spojrzeć na szeroką panoramę.

...warstwa opadłych modrzewiowych igieł...

Świeży wiatrołom

Widok z Kiczor w kierunku Baraniej Góry i Skrzycznego
Widać Tatry, Babią Górę i masyw Pilska. Oczywiście w bliższej perspektywie również Baranią Górę i o rzut kamieniem Stożek. Szalejący wiatr nie pozwala nam na dłuższy postój. Mimo słońca marzniemy dość szybko.

Stożek

Barania Góra

Babia Góra, Masyw Pilska, Romanka i Rysianka

Tam dziś nie idziemy...

...czyli Tatry

...zabieramy pod pachę...
A zatem teraz raźno w kierunku schroniska! Zabieramy pod pachę czeską granicę oraz pięć szlaków turystycznych (4 polskie i 1 czeski) i po około 30-tu minutach meldujemy się na Stożku (978 m). Pora jest jak najbardziej obiadowa, wchodzimy więc do schroniska. Wewnątrz jest sporo ludzi, ale udaje się nam zdobyć wolny stolik. Zamawiamy jak zwykle kwaśnicę i zupę pomidorową. Specjalistka od kwaśnicy Basia orzeka, że jest całkiem smaczna. O mojej pomidorówce też złego słowa powiedzieć nie mogę.

Ostańce z piaskowca istebniańskiego

...pięć szlaków...

...meldujemy sie na Stożku...
Siedzi nam się całkiem miło, w jadalni jest ciepło, można byłoby powiedzieć, że widoki z okien też są sympatyczne. No można by, ale trzeba wstać, żeby je móc podziwiać, bo w oknach jest tyle doniczek z roślinami... Siedzimy tak około godziny. Nie spieszy nam się specjalnie, bo jest tuż po południu, a nam zostało drogi do przejścia na niewiele ponad godzinę. Musimy ją zatem oszczędzać. Ruszamy sobie niespiesznie żegnani przez... no kogóż by, jak nie piękną liliową krowę.
Już po chwili z wolna schodzimy piekielnie teraz śliskim z powodu oblodzenia, stromym zejściem w stronę Stożka Małego. Podejście na Cieślar (920 m) odsłania przed nami kolejne obrazy. Choć ściśle rzecz ujmując, odsłaniają się one głównie za naszymi plecami. Wypada się zatrzymać i odwrócić, co też zresztą czynimy. Przez chwilę wystawiamy twarze do słońca i po raz ostatni dziś spoglądamy na szeroki horyzont. Idąc grzbietem, znów spotykamy dziwacznie powykręcane, srebrzyste buki. Po drodze, prócz doskonałego oznakowania, zaskakuje nas jeszcze jeden widok. Stojące przy szlaku kosze na śmieci. Zwyczaj gdzie indziej nieznany.

...z wolna schodzimy...

Cieślar, za nim Czantroria, z prawej Równica

Widok z pod Cieślara na południe. Z prawej Stożek, Kiczory, najwyższa z lewej Barania Góra

...dziwacznie powykręcane...

...srebrzyste buki...

...stojące przy szlaku kosze na śmieci...
Idąc z wolna, przed 16 docieramy do schroniska "Na Soszowie", choć faktycznie schronisko znajduje się poniżej samego szczytu Soszowa (886 m). Ma bardzo ładną bryłę i wygląd prawdziwego górskiego schroniska. Wewnątrz spotykamy parę, którą dziś kilkakrotnie widzieliśmy po drodze. Okazuje się, że też będą spać w schronisku. Wita nas gospodyni. Niestety nie mieliśmy rezerwacji, więc nasz pokój nie jest nagrzany. No i co tu dużo mówić, jest w nim zimno, jak w psiarni. Co prawda piec akumulacyjny, który w nim stoi ma się podobno nagrzać, ale piec, jak to piec - musi mieć czas. My ten czas wykorzystujemy na krótki spacer po najbliższej okolicy. Osiągalna okolica to właściwie tylko szlak, którym będziemy iść następnego dnia, bo wracać drogą którą przyszliśmy nie byłoby sensu, a schodzenie w dół nartostradą, z perspektywą mozolnego wspinania się w drodze powrotnej, odpada całkowicie. Idziemy więc drogą prowadzącą grzbietem, oglądając nowopowstałą stację narciarską. Przy okazji nawiązujemy łączność z domem i przyglądamy się malowniczym, porośniętym hubami pniom.

...idąc z wolna...

...do schroniska na Soszowie...

Stacja narciarska Soszów

..idziemy więc drogą prowadzącą grzbietem..

...łączność z domem...

...porośniętym hubami pniom...
Po godzince wracamy do schroniska. Pokój nie nagrzał się specjalnie. Szukamy zatem ciepła w jadalni. Zamawiamy sobie pierogi z mięsem i naleśniki z serem. Nie żebyśmy strasznie głodni byli, ale nie wypada tak siedzieć przy pustym stole. Do tego wrzątek na herbatę. I tu pan gospodarz nas nieco zaskakuje, prosząc byśmy pod kubki (plastikowe!) z wrzątkiem podłożyli podkładki pod kufle - żeby lakier na blacie się nie zniszczył - tłumaczy. No, rozumiem dbałość o wyposażenie, ale to już jest chyba lekka przesada. Niemniej nie dyskutujemy, w końcu jesteśmy tu tylko gośćmi.  Zjadamy co zamówiliśmy. Nie mogę powiedzieć, pierogi nie są złe. Naleśnikom też nic nie brakuje.

Schronisko na Soszowie

...widać tu kobiecą rękę...
Wracamy do pokoju i stajemy przed dylematem: kąpać się, czy nie? Decyzja na tak oznacza konieczność wyjścia z zimnego pokoju na zimny korytarzyk, zejście zimną klatką schodową, wejście do jeszcze zimniejszego holu i zejście do koszmarnie zimnego przyziemia. Tam czekałby nas co prawda gorący prysznic, ale po nim wycieranie się i powrót trasą wyżej wymienioną. W takiej sytuacji decyzja może być tylko jedna: mycie ograniczymy do naprawdę niezbędnego minimum.

Widać, że gospodarze oszczędzają energię elektryczną. Niemal wszędzie są energooszczędne świetlówki, ale na cieple nie sposób oszczędzić, nie doprowadzając do totalnego wyziębienia budynku. Na plus trzeba jednak policzyć, że schronisko jest bardzo czyściutkie i zadbane, w oknach są ładne firanki i zasłonki, a na drewnianych ławkach leżą miękkie poduszki. Widać tu kobiecą rękę. Gdyby jeszcze tylko było ciut cieplej... A nasz piec ledwie osiągnął temperaturę ludzkiego ciała. Noc spędzamy głęboko schowani w puchowych śpiworach. Ja do tego zakładam kominiarkę.


No comment...
następny dzień...