Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień8 dzień9 dzień10 dzień11
...poprzedni dzień

Przez ostatnie 3 tygodnie padało nieomal bez przerwy. Pomijając wszelkie inne aspekty tego zjawiska pogodowego, to był dobry czas na leczenie i rekonwalescencję moich nóg. Na szczęście udało mi się za pomocą różnych maści i okładów doprowadzić kończyny do jako takiej formy. Nauczony przykrym doświadczeniem wprowadziłem zasadę pakowania tylko rzeczy absolutnie niezbędnych i niezabierania tzw. "przydasi". To pozwoliło mi zjechać z wagą plecaka poniżej 20 kg. Czekał nas Beskid Niski. Z jednej strony łagodniejsze podejścia, ale z drugiej brak infrastruktury turystycznej. Obficie zlana opadami ziemia była nasiąknięta jak gąbka, więc szlak podejrzewaliśmy o błotnistość. Wyjazd w takiej sytuacji jawił się lekkim szaleństwem. Przez kilka dni przed planowanym terminem nerwowo sprawdzałem prognozy pogody. Były mocno niejednoznaczne. W dniu poprzedzającym wyjazd sprawdziłem je po raz ostatni i po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw postanowiłem, że jednak nie pojedziemy. Basia przyjęła tę decyzję z wyraźną ulgą. Nie uśmiechała jej się zbytnio wędrówka w deszczu po górach. Jednak ranek przyniósł całkiem nowe postanowienia...

Dzień 8, 21 czerwca 2010 r.

Budzę się, a właściwie budzi mnie zaglądające przez okno słońce. To nieczęsty widok od bardzo wielu dni. Wygodnie leżąc, ze strzępkami snów kołaczącymi się jeszcze po głowie, szybko analizuję sytuację. Jest wcześnie rano. Nie na tyle, by zdążyć na autobus, którym wcześniej planowaliśmy jechać, ale na tyle, by wdrożyć plan awaryjny, czyli do Jasła jechać samochodem, a dopiero w dalszą drogę ruszyć autobusem. Wstaję, nerwowo włączam komputer i sprawdzam po raz setny prognozę pogody. Jest nienajgorzej. To znaczy nienajgorzej dla kogoś mocno zdeterminowanego. A ja jestem mocno zdeterminowany. Basia jest zdeterminowana zdecydowanie mniej, ale stara się nie dać po sobie poznać, że według niej wyjazd w tej sytuacji to wariactwo. Absolutne wariactwo...

Koniec końców wyjeżdżamy około dziesiątej. Do Jasła dojeżdżamy bez większych problemów. Jest ciepło, momentami nawet duszno. W sam raz na burzę. W Jaśle przez dłuższy czas szukamy miejsca do zaparkowania samochodu. Nie może być byle jakie, bo samochodzik będzie tu stał kilka dni. W perspektywie możliwych burz i silnych wiatrów odpadają wszelkie miejsca pod drzewami. W końcu zostawiamy go pod samym dworcem PKS. Autobusem dojeżdżamy do Sanoka, ale to jeszcze nie koniec naszych peregrynacji. Po odczekaniu kilkudziesięciu minut na tej samej ławce, na której około 3-ch tygodni wcześniej czekaliśmy na transport do Krakowa, wsiadamy w końcu do autobusu do Komańczy. Na szczęście w tym czasie o dziwo robi się coraz ładniejsza pogoda. Wychodzi słońce, a chmury gdzieś się rozwiewają. Możemy zatem optymistycznie spoglądać w przyszłość. W Komańczy lądujemy przed 19-tą. Niestety podróż z Krakowa komunikacją przesiadkową zajmuje straszliwe ilości czasu. Wysiadamy na przystanku Komańcza-Letnisko. Przechodząc tunelem pod torami kolejowymi linii Zagórz - Nowy Łupków, oficjalnie rozpoczynamy drugi etap naszej pieszej wędrówki i wkraczamy na obszar Beskidu Niskiego. Od głównej drogi idziemy kilka minut asfaltową dróżką. Wszędzie dookoła jest jeszcze mokro. To znak, że padać przestało naprawdę niedawno. Najbardziej zadowolone z takiego stanu rzeczy są chyba ślimaki, które wyległy na przechadzkę po mokrym asfalcie. Dróżka do ruchliwych nie należy, więc są tu w miarę bezpieczne. W schronisku PTTK jesteśmy jedynymi gośćmi. Daje to pewien komfort i przywileje w postaci co prawda ostatniej, ale za to prawie podwójnej porcji krupniku, zaserwowanej przez gospodynię.

...tunelem pod torami...

...najbardziej zadowolone...

...w schronisku jesteśmy jedynymi gośćmi...
 Zanim jednak ją zjem, a Basia pochłonie talerz fasolki po bretońsku, robimy spacer ścieżką dydaktyczną. Po drodze odwiedzamy, a raczej wizytujemy z zewnątrz klasztor sióstr Nazaretanek.  Tu w latach 50 ubiegłego wieku internowany był Kardynał Wyszyński. Drewniany budynek jest ładny, choć jego styl bardziej pasowałby do okolic Szczawnicy niż pogranicza Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Przy tym pomalowany jest dość charakterystycznie w ostre, "wiosenne" kolory...Gdy błotnistymi i mokrymi ścieżkami docieramy na platformę widokową, słońce zniża się ku zachodowi. Jest piękne światło i coraz mniej chmur. Z platformy rozciąga się wspaniały widok na dolinę, w której położona jest Komańcza. Dokładnie mówiąc, część Komańczy leżąca przy drodze do Jaślisk. Kilka minut poświęcamy na podziwianie panoramy i zrobienie kilku zdjęć, po czym zaczynamy wracać. Musimy się trochę pospieszyć. Mimo iż to jeden z dłuższych dni w roku, zaczyna się ściemniać. Do tego przez ostatnie 3 tygodnie liści na drzewach zdecydowanie przybyło i tworzą nieprzeniknioną dla światła zasłonę. W strumieniu poniżej schroniska płuczemy buty ubłocone w czasie spaceru. Oboje zastanawiamy się, jak będą wyglądać po całym dniu marszu, który czeka nas już jutro.

Po powrocie do schroniska siadamy w jadalni, zamieniamy kilka słów z gospodynią i jemy kolację. Krupnik jest bardzo dobry, ale mam problem z jego zmieszczeniem w żołądku. Cała jadalnia jest obwieszona rzeźbami autorstwa, jak się dowiadujemy, gospodarza. Gdyby nie to, że przed nami długa droga, a plecaki już są dostatecznie ciężkie...

Klasztor Sióstr Nazaretanek

...wspaniały widok na dolinę...

...cała jadalnia obwieszona jest rzeźbami...
Gospodyni narzeka na pogodę. Wiele osób, w tym grup szkolnych, ze względu na długotrwałe opady odwołało przyjazdy. To znaczna strata dla schroniska. Rozmawiamy jeszcze kilka minut, a potem idziemy do siebie na górę. Mieszkamy w pokoju na pięterku. Mamy własną, choć mikroskopijną łazienkę. Po raz pierwszy nocując w schronisku, nie śpimy na podłodze.
następny dzień...