Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień20 dzień21 dzień22
...poprzedni dzień

Dzień 22, 29 sierpnia 2010 r.

Dzień obudził się mglisty i listopadowy. My również. Termometr za oknem bezczelnie ogłosił 5 stopni ciepła. Niezły dowcip. Rzut oka za wysoko położone, niewielkie okienko (kolejna z atrakcji "superkomfortowego" pokoju) rozwiewa wszelkie wątpliwości. Pogoda nic a nic się nie zmieniła. Może jedynie nie pada. Ale tylko może, bo dach i tak jest mokry od mgły z gatunku takich, co to konie dusi. Na szczęście nasze ubrania wyschły. Buty jako tako też. Śniadanie podnosi nam morale, ale tylko połowicznie. Nie mamy innego wyjścia. Po prostu musimy schodzić i wracać do domu. Zatem pakujemy się, ubieramy ciepło, a plecaki osłaniamy pokrowcami. Zaraz po opuszczeniu schroniska mijamy charakterystyczne miejsce, znamienne dla naszej całej wyprawy. To ten sam słup z drogowskazami, który nieco ponad rok temu zasiał w moim sercu i duszy myśl o przejściu całości GSB. Robimy pamiątkowe zdjęcie i zagłębiamy się w mgłę.

...dach jest mokry od mgły...

...słup z drogowskazami...

Tu wszystko sie zaczęło

...zagłebiamy się w mgłę...
Wiatrołom na zachodnim zboczu Turbacza robi w niej naprawdę niesamowite wrażenie. Czujemy się, jak w mrocznej baśni braci Grimm. Gdy schodzimy niżej, mgła nieco się rozrzedza, a po chwili całkiem rozwiewa. Szczyt jednak tkwi w niej nadal. Po około 1,5 godzinie dochodzimy do Starych Wierchów, gdzie na moment wychodzi słońce. Wchodzimy do schroniska i robimy przerwę kanapkową. Siedząc w jadalni i obserwując gospodarzy przy pracy, dochodzimy do zgodnego wniosku, że dnia wczorajszego popełniliśmy wielki błąd rezygnując z dojścia tutaj. Niewczesne żale...

...wiatrołom...

...na zachodnim zboczu...

...jak w mrocznej baśni...

...na moment wychodzi słońce...

Grzybiarze na Starych Wierchach

Przed schroniskiem
Na odchodnym Basia zawiera znajomość z miejscową kotką, która dosyć natarczywie domaga się pieszczot. Ze Starych Wierchów schodzimy w kierunku Rabki. Gdy zbliżamy się do Maciejowej, w leśnych przecinkach zaczynają się pojawiać szczyty Beskidu Wyspowego. Dochodzimy do bacówki i dokładnie wtedy zaczyna kropić. Po chwili regularnie leje, ale my siedzimy już w jadalni i wcinamy bigos. Bacówka sprawia na nas bardzo sympatyczne wrażenie.

...zaczynają się pojawiać szczyty...

...zaczyna kropić...

...bardzo sympatyczne wrażenie...

...wcinamy bigos...

Widok z okna bacówki

Jadalnia jest obwieszona wszelkiego rodzaju pamiątkami. Jedną ze ścian zdobi cała kolekcja tarcz szkolnych (kto jeszcze pamięta tarcze szkolne?). Niektóre detale, jak framugi drzwi czy przepierzenia, są pięknie rzeźbione w góralskie motywy. Ehhh, a my na tym Turbaczu spaliśmy... Wychodzimy, gdy deszcz właśnie ustaje. Nie mamy jednak większych złudzeń. Mimo iż chwilami świeci słońce, coś na mokro na pewno nam się jeszcze od nieba dostanie. Póki co idziemy w kierunku Rabki. Nad Bedkidem Wyspowym widać przebłyski niebieskiego nieba, ale nad Babią coś się kotłuje.

Bacówka na Maciejowej

Widok z Maciejowej na Beskid Wyspowy

Widok z Maciejowej w kierunku Lubonia Wielkiego

...póki co idziemy w kierunku Rabki...
Po chwili pochłania ją szara poświata. No, tam to dopiero musi lać! Trafi w nas, czy nie? Granica strefy opadów jest widoczna i niemal namacalna. Wyraźnie widać szare smugi padającego deszczu. Wydaje się, że mamy szansę ujść na sucho. Wydaje się do momentu, kiedy uderzają w nas pierwsze ciężkie krople. Po chwili pod pelerynami idziemy w strumieniach wody.

...chwilami świeci słońce...

...tam to dopiero musi lać...

Luboń, Szczebel i  Lubogoszcz
Dochodzimy do zabudowań Rabki i chronimy się pod drzewem. Wiemy, że za chwilę przestanie, ale oczekiwanie w dość chłodnym powietrzu nieco nam doskwiera, więc gdy tylko deszcz słabnie, ruszamy dalej. W centrum Rabki świeci już piękne słońce i nic nie przypomina ulewy, jaka przed chwilą tędy przeszła. Nic prócz kałuż. Dziś musimy jeszcze wydostać się szlakiem z Rabki na drogę nr 7 do Zaborni i tam złapać busa do Krakowa. Słonko świeci tak pięknie, że znów rozbieramy się do podkoszulków. Gdy zaczynamy wspinać się na Zbójecką Górkę (643 m), spoglądamy za siebie. Widać szczyt Turbacza i cały grzbiet, którym dziś schodziliśmy. Pięknie prezentują się również szczyty Beskidu Wyspowego. Leżący tuż obok nas Luboń Wielki (1022 m), a nieco dalej Ćwilin (1072 m).

Maciejowa i w dali Turbacz

Ćwilin

Luboń Wielki
Szlak na tym odcinku jest zdecydowanie mniej uczęszczany. Idziemy ledwie widoczną ścieżką. W międzyczasie słońce znów ubrało lisią czapę, zrobiło się zimno, a Babia Góra po raz kolejny upodabnia się do islandzkiego wulkanu w stanie wzbudzenia. Znów widzimy pasma strug wody, lejących się z nieba i zmierzających w naszym kierunku. Szybko kierujemy się w stronę lasu. Wśród świerków chronimy się przed, jak się okazuje, burzą gradową. Fajne lato, nie ma co. W oddali słyszymy już samochody jadące po "siódemce". Gdy przestają wokół latać lodowe kulki, ruszamy w jej kierunku.

...pasma strug wody...

islandzkiego wulkanu w stanie wzbudzenia
Przed osiągnięciem celu robimy przystanek na przepakowanie się tak, by plecaki w autobusie zajmowały jak najmniej miejsca i nic im nie wystawało. Dochodzimy do drogi. Na szczęście do przystanku mamy kilkadziesiąt metrów.  Po kilku minutach szczęście się do nas uśmiecha po raz kolejny i nadjeżdża autobus do Krakowa. Około godziny 16.30 siedzimy już wygodnie w ciepełku i wspominamy ten najbardziej jak dotąd deszczowy i zimny odcinek trasy.

...chronimy się przed burzą gradową...

...lodowe kulki...

szczęscie uśmiecha się do nas po raz kolejny

Przeszliśmy łącznie około 360 km. W czasie ostatnich trzech dni pokonaliśmy ich mniej więcej 53. To na pewno był jeden z najtrudniejszych odcinków. Oczywiście jeśli skalą trudności będą warunki pogodowe. Po prostu ostro nam dolało i to nie raz. Wakacje praktycznie się skończyły. Pozostało nam około 160 km do przejścia i kilka weekendów, które mamy zamiar na ten cel zagospodarować. Oby tylko w niebie o nas nie zapomnieli i zesłali trochę więcej słońca...
następny dzień...