Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień20 dzień21 dzień22
...poprzedni dzień

Dzień 21, 28 sierpnia 2010 r.

Po mglistej i wietrznej nocy nadchodzi równie mglisty poranek. Wiatr w nocy wiał z taką siłą, że zastanawialiśmy się, czy nie odlecimy z namiotem w roli balonu. Deszcz pada z krótkimi przerwami. W czasie jednej z nich udaje nam się wstać i ewakuować pod bazową wiatę. Choć nie całkiem, bo namiot kończę składać już w kolejnym deszczu, lawirując między kroplami. Po śniadaniu decydujemy się jednak ruszyć w drogę. Deszcz co prawda pada, ale wychylając nos poza wiatę stwierdzam, że i tak nie mamy co liczyć na poprawę.

...pod bazową wiatę...
Alternatywą byłby tylko powrót, a ta opcja nam zdecydowanie nie pasuje. Zarzucamy więc na siebie peleryny i ruszamy. Zaczynamy we mgle podziwiając wokół siebie nieziemskie baśniowe obrazy. Las we mgle sprawia zawsze niesamowite wrażenie. Jakby w uznaniu naszej determinacji, po kilkunastu minutach chmury się nieco przerzedzają i nawet pokazuje się słońce oraz kawałki błękitu. Oczywiście przestaje też padać. Zaczynamy odzyskiwać dobre humory. Szlak jest dobrze oznakowany, błoto umiarkowane, buty jeszcze nam nie przemokły. Nie jest źle!

...nie mamy co liczyć na poprawę...

...zaczynamy we mgle...

...las we mgle..

...chmury się nieco przerzedzają...
Momentami w dole pokazuje się nawet Zalew Czorsztyński. Żeby nie było nam za dobrze od czasu do czasu lekki deszczyk jednak o sobie przypomina. Mimo to mamy nadzieję, że gruby deszcz się już wypadał i dalej będzie tylko lepiej. Ja jestem o tym prawie przekonany. Jednak po raz kolejny okazuje się, że "prawie robi różnicę". Miny lekko nam rzedną, gdy dochodzimy do Studzionek ukrytych pod kompletnie zaciągniętym szarością niebem. Nie ma już mowy o żadnych widokach. Tatry skryły się głęboko pod pierzyną i ani myślą nosa wyściubić. Teraz pozostaje już tylko prosić niebiosa, by deszcz nie przypomniał sobie o nas zbyt szybko.

...pokazuje się nawet Zalew Czorsztyński...

...lekki deszczyk...

...dochodzimy do Studzionek...

...niczym na Golgotę...
Idziemy zatem dalej w kierunku Przełęczy Knurowskiej (846 m). Niestety tuż przed nią zaczyna ostro padać. Najintensywniejszy deszcz przeczekujemy schowani gdzieś pod drzewami, batonami uzupełniając poziom cukru we krwi. Deszcz deszczem, ale do tego jest po prostu zimno. Gdy opady trochę słabną, ruszamy dalej. Mniej lub bardziej intensywnie, niebo płacze jednak cały czas. Wchodzimy na teren Gorczańskiego Parku Narodowego. Woda leje się z nieboskłonu strumieniami, a my wspinamy się na Kiczorę (1282 m), niczym na Golgotę. Staram się podwinąć spodnie tak, by woda ściekająca z peleryny ich nie moczyła. Udaje mi się to tylko połowicznie, bo nogawki cały czas się odwijają. W dodatku wieje wiatr i rozwiewa nam okrycia. Ręce mam już prawie zgrabiałe z zimna. Przejście przez Długą Halę to prawdziwe wyzwanie. Idziemy pod wiatr, w niemal poziomo padającym deszczu, po tworzących się rozlewiskach. Z ulgą, mocno przemoczeni i przemarznięci docieramy do schroniska na Turbaczu (1310 m). Mamy mokre spodnie, i buty. Basia również bluzę. Nawet nie myślimy o spaniu w namiocie. Po pierwsze leje, po drugie wieje, po trzecie namiot jest mokry po poprzedniej nocy, a po czwarte mamy chęć ogrzać się i wyschnąć, a nie zmoknąć do ostatniej suchej nitki. Wchodzimy zatem do schroniska, rozważając tylko czy zostać tu, czy iść dalej na Stare Wierchy.
Po prostu schronisko na Turbaczu nie budzi naszego zachwytu. W środku większa grupa młodzieży w wieku gimnazjalno-podstawówkowym robi sporo szumu i klimat jest taki więcej kolonijno-hotelowy. W barze zjadamy po cieniutkiej kwaśnicy z żeberkiem (słownie: jednym!). Uuuuu... Jedliśmy już lepszą w co najmniej kilku miejscach. Jednak o tym, że tu zostaniemy, decyduje spojrzenie na termometr za oknem. Jest 8 stopni ciepła. A przecież mamy jeszcze sierpień... Postanawiamy zaszaleć i bierzemy pokój dwuosobowy za, bagatela, 80 złotych. W momencie, gdy wchodzimy do pokoju, zaczynamy żałować, że jednak nie poszliśmy do Starych Wierchów. Pokój jest nieziemsko ciasny i kiszkowaty. Przez jego środek przebiega jakiś komin lub pion wentylacyjny. Do tego obok stoją dwa filary podpierające strop. Pomieszczenie ma około 6 metrów szerokości i 1,80 metra od drzwi do okien. Łóżka są zawieszone na wysokości około 1 metra i mają długość odpowiadającą krótszym ścianom, do których są zresztą zamocowane. Jak nietrudno się domyślić, nie ma możliwości, bym zmieścił się tu bez składania w scyzoryk.

...pokój dwuosobowy......

...ciasny i kiszkowaty...
Mimo panującego chłodu kaloryfery są zimne. Jak się okazuje, po prostu nie są podłączone do sieci. Sprytny sposób na oszczędność. Znajdujemy wszelkie możliwe ciepłe i wolne kaloryfery w całym budynku i rozkładamy na nich nasze mokre ubrania i buty. Nie my jedni... Biorę szybki prysznic w wodzie, którą tylko po głębszym zastanowieniu można nazwać ciepłą. Jest jeszcze wcześnie, za wcześnie, by iść spać. Przenosimy się do jadalni, gdzie dla odmiany panują warunki tropikalne. Zajmujemy stolik schowany z boku, za bufetem i oddajemy się lekturze. Czytamy jakąś starą gazetę, a ja do tego studiuję mapę. Obok odbywają się specyficzne występy artystyczne. Dwie mniej lub bardziej trzeźwe laski urządzają karaoke, używając do tego Ipoda, co jest o tyle śmieszne, że muzykę słyszą tylko one, z jednej słuchawki każda. Słuchacze postronni natomiast słuchają wyłącznie ich, nie do końca trafiających w jakąkolwiek znaną tonację, głosów. W końcu zmęczeni hałasem i całodziennym marszem bunkrujemy się w pokoju.
następny dzień...