Wstępu ciąg dalszy strona główna
dzień1 dzień2 dzień3


...poprzedni dzień

Dzień 3,
niedziela, 4 czerwca 2017 r.
mapa

AKAPITW środku nocy w Poznaniu mamy długi, ponad godzinny postój. Skład jest tu dzielony na dwie części. Jedna pojedzie przez Wrocław, Opole i Katowice do Krakowa, druga przez Kutno do Warszawy. Ja pojadę w kierunku stolicy. Choć tak po prawdzie, to poznański postój chyba przesypiam. Wstaję dopiero za Sochaczewem. Mogę zaryzykować twierdzenie, że jestem wyspany. Pora się zatem nieco ogarnąć. Toaleta jest totalnie przepełniona, a mimo to ludzie w dalszym ciągu z niej korzystają. Nie rozumiem tego lenistwa, które nie pozwala im przejść do sąsiedniego  wagonu. W  poszukiwaniu  lepszych  warunków  idę  wzdłuż  składu.  Mój  wagon  jest  niemal  pełen. W przedziałowych w każdym przedziale są co najmniej 2-3 osoby. Z tej perspektywy patrząc,  oceniam  mój  wybór  miejsca  na  najlepszy z możliwych.
AKAPITWysiadam na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Od ostatniego uzupełnienia zapasów minęły 24 godziny, zatem najwyższa na nie pora. Robię przegląd stoisk w przejściu podziemnym, po czym wychodzę przez dworzec. I tu ciekawe zjawisko. Na przystanku autobusowym ceny są już niższe o 30%.  Kupuje  zatem  trzy  bułki z wyrobami sero- i szynkopodobnymi oraz wodę do picia. Przed dworcem strzelam kolejnego już  i nie ostatniego sadystycznego selfika dla pracujących znajomych. Do odjazdu kolejnego pociągu mam jeszcze godzinę, więc z pomocą SKM-ki przemieszczam się najpierw  a  krótki  spacer  po  okolicy   Pałacu   Kultury   i   Nauki, a następnie na Dworzec Wschodni. Wolę wsiąść tam, gdzie wszyscy pasażerowie zajmą już swoje miejsca. A! Wspominałem, że kolejny pociąg powiezie mnie na północno-wschodnie rubieże kraju, do Suwałk? Tymczasem na ławce pochłaniam zakupiony prowiant i tym samym moje zapasy znów topnieją. W czasie śniadania obserwuję szykujący się właśnie do weekendowej podróży do  Krakowa  pociąg
Kolei Mazowieckich o nawie Dragon. To skład push-pull* z pchającą go lokomotywą na końcu składu. Przyjeżdża także EuroNight* Chopin z Wiednia i Budapesztu ciągnięty przez wściekle różowego Husarza. Przyglądam się ilości pasażerów na peronie. Kolejne zaskoczenie. Nie nastraja mnie ona optymistycznie. Wiele wskazuje na to, że cała ta chmara czeka na mój TLK Hańcza. Gdy pociąg wjeżdża na peron, widzę przez okna, że już jest nieźle nabity. Przechodzę wzdłuż całego składu dwukrotnie. W końcu znajduję wagon, w którym wolnych miejsc jest jakby więcej. To zapewne efekt tzw. systemowego wagonu widma, którego nie widać systemie rezerwacyjnym, a jednak jest. Jednak i tu mogę liczyć co najwyżej na miejsce pośrodku lub od korytarza. Nie grymaszę i biorę korytarz. Zresztą okna przedziałów wychodzą na nasłonecznioną stronę, więc siedzenie tam i tak nie byłoby komfortowe.

lokomotywa Bombardier Traxx w składzie push-pull pociągu Dragon

Siemens EuroSprinter ES64U4 Taurus,
czyli Husarz ze składem EN Chopin
AKAPITPo drodze z różnymi efektami walczę z sennością. Lekkie niedostatki snu z dwóch poprzednich nocy zaczynają się chyba we mnie powoli kumulować. W Białymstoku mam do wykorzystania pół godziny, kiedy to nasz skład będzie przemodelowany do dalszej drogi. Do Suwałk pojadą jedynie jego cztery wagony. Reszta pozostanie tutaj w oczekiwaniu na popołudniowy powrót do Krakowa. Następuje także wymiana lokomotywy. Kolejny odcinek trasy nie jest zelektryfikowany, zatem na czele składu pojawić się  musi  jednostka  spalinowa.

nurek na białostockiej stacji
W oddali widzę już czającego się do skoku “nurka”*. Gdy podjeżdża bliżej, robię mu kilka stylowych portretów, po czym biegnę na szybki oblot reszty peronów. Fotografuję podlaskiego turbokibla wybierającego się do Ełku i znudzonego Darta* pozostawionego samemu sobie przy jednym z peronów. Wreszcie   zajmuję   miejsce   w   wagonie. W Białymstoku wysiadła znaczna część pasażerów, więc tym razem nie mam problemów ze znalezieniem prywatnego przedziału.  Gdy  tylko  opuszczamy   miasto,

dworzec kolejowy w Białymstoku
otwieram okno i wyglądam na zewnątrz. Wiatr we  włosach  (no  dobra,  raczej  w  ich  pozostałościach) i szum w uszach od razu rozciągają moje usta w szerokim uśmiechu i zdmuchują z mojego licznika sporo lat. Ile? Wiele! Ostatni raz jechałem tą trasą koleją w czasie wakacji roku 1986, więc sam sobie drogi Czytelniku policz. Takich wrażeń nie zapewni żaden najwygodniejszy klimatyzowany wagon ani supernowoczesny skład, gdzie za namiastkę okna robi co najwyżej szczątkowy uchylny lufcik. Nurek z czterema wagonami zasuwa aż miło. Myślę, że ma ponad setkę na budziku. Obok pozbawionej trakcji elektrycznej kolejowej linii stoją rzędem słupy telefoniczne. Rozpięte pomiędzy nimi druty tworzą zwielokrotnioną pięciolinię, dla której rytm wybijają stukoczące koła wagonów, basem pomrukuje wysokoprężny silnik lokomotywy, a solówki wygrywa jej ostrzegawczy sygnał. Gdzieś przy szlaku dostrzegam kolejowych łowców. Przyczajeni z aparatami fotograficznymi ustawili się na skarpie i strzelają, ile migawka pozwala. Linie niezelektryfikowane są bardzo wdzięcznym tematem do fotografowania, bo nie ma tu wiecznie psujących kadr słupów trakcyjnych. Na przesuwających się za oknem łąkach pasą się krowy. Tam, gdzie krów nie ma, suszy się świeżo skoszona trawa. Gdzieniegdzie widzę kępki kwitnącego na szafirowo łubinu. Piękna pora roku. Dla mnie najpiękniejsza. Uważam dokładnie tak, jak Muniek Staszczyk z T.Love w słowach piosenki "Ajrisz": 


"Czujesz jak tu pachnie tak wygląda chyba raj
Najlepsze miesiące to kwiecień czerwiec maj"



...suszy się świeżo skoszona trawa...

...druty tworzą zwielokrotnioną pięciolinię...
AKAPITPowoli zbliżamy się do Augustowa. Pociąg przejeżdża tu przez groblę przecinającą jezioro Sajno. Malowniczy widok – woda po obydwu stronach wagonu. Augustowska stacyjka wygląda tak, jak wyglądała 30 lat temu. Perony wyłożone są tą samą sześciokątną betonową trylinką, a charakterystyczny dla zaboru rosyjskiego niski, ale rozłożysty ceglany budynek dworca również nie został od tamtego czasu tknięty ręką budowlanego robotnika. Tylko mikroskopijnych gabarytów i zupełnie przez to niepraktyczne wiaty są współczesnym dodatkiem.
AKAPITPostój jest krótki. Trwa tylko tyle, by zdążyła wysiąść część i tak już nielicznych pasażerów. Ruszamy dalej. Pociąg jedzie pomiędzy jeziorami Necko i Białym, a później przecina północno-zachodni skraj Puszczy Augustowskiej i Wigierskiego Parku  Narodowego.


stacja Augustów

Jez. Białe

jedziemy przez Puszczę Augustowską
Niedługo po tym dojeżdżamy do Suwałk. Na końcowej stacji panuje cisza i spokój. Dworzec, w swej architektonicznej formie podobny do augustowskiego, świeci pustkami. Poczekalnia jest co prawda otwarta, ale okienka kasowe sprawiają wrażenie, jakby ostatni bilet został tu wydany kilkanaście lat temu. Fotografuję “nurka” robiącego oblot składu i stojący przy sąsiednim torze podlaski spalinowy SA133, po czym uznaję, że wobec tak  mizernego  ruchu  nie   pozostaje   mi   nic

u celu

podlaski SA133

...ostatni bilet został tu wydany...
innego, jak udać się do miasta. Do odjazdu pociągu powrotnego mam nieco ponad 3 godziny. To w sam raz, by coś zjeść i rozejrzeć się po centrum. Suwałki pamiętam jeszcze z początku lat 80 ub. wieku. Z jednej strony było to wówczas miasto wojewódzkie, z drugiej wybitnie prowincjonalna dziura z jedną główną ulicą, wokół której skupiało się ledwie widoczne życie miasta oparte na kolejkach przed pustymi sklepami. Dominowała wówczas szarość. Nie tylko zresztą w Suwałkach. Krakowowi z początku lat 80 XX wieku też nie sposób zarzucić kolorytu.
AKAPITZ dworca do centrum trzeba iść spacerem kilkanaście minut. Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to “Galeria Alkoholi”. Wysoka kultura stoi tu, jak widać na równie wysokim poziomie. Na Placu M. Konopnickiej natykam się na bar “Obiadkowo”. Ponieważ pora jest jak najbardziej obiadowa, postanawiam wejść. Menu jest typowo barowe, a ceny umiarkowane, w sam raz na kieszeń podróżnika. Zaintrygowały mnie Kartacze. Mam uzasadnione podejrzenia, że to lokalna potrawa, postanawiam więc spróbować. Spodziewam się jakichś klusek z mięsem. Do tego biorę rosół z makaronem i surówkę. Za wszystko płacę ok. 16 zł. Po chwili otrzymuję zamówienie. Zdecydowanym minusem jest to, że potrawy są podawane na jednorazowych niespecjalnie praktycznych plastikowych talerzach i z takimiż sztućcami. Po barze z normalną salą jadalną oczekiwałbym jednak równie normalnej zastawy. Rosół jest ok, natomiast kartacze zdecydowanie przerosły, w dosłownym sensie, moją wyobraźnię. Są co prawda tylko dwa, ale za to ogromne. Co do smaku... hmmm... kula mielonego mięcha w jeszcze większej kuli ziemniaczanego ciasta. Ani specjalnie smaczna, ani bardzo niesmaczna. Gdybym wiedział, wziąłbym pół porcji, a i tak miałbym problem ze zjedzeniem jej. Jako mały plusik można policzyć stojącą w dzbanku bezpłatną wodę zaprawioną chyba kwaskiem cytrynowym i odrobiną cukru.
AKAPITNajedzony, a raczej zapchany idę pozwiedzać. Przechodzę przez ładnie odnowiony Plac Marii Konopnickiej, który pełni funkcję rynku i deptaka. W jednym z jego narożników ustawiono pomnik upamiętniający urodzoną w tym mieście autorkę między innymi słów Roty i baśni “O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Mimo że pogoda nie zachęca do spacerów – jest pochmurno i od czasu do czasu mży drobny deszczyk – na placu widać sporo spacerowiczów z dziećmi. Zresztą nie tylko na placu. Gdy przechodzę w kierunku ul. T. Kościuszki, będącej główną miejską arterią, zauważam odcinki ulic zamknięte dla ruchu. Aha, znaczy coś się tu dziś dzieje. Po drodze próbuję znaleźć czynny sklep spożywczy. Jest niedzielne popołudnie, więc nie jest to wbrew pozorom proste. Jeden jest. W samym centrum. Kolejkę do kasy szacuję na jakieś pół godziny stania. Jeżeli doliczyć do tego konieczność przeciskania się w tłumie pomiędzy ciasno rozstawionymi regałami... Odpuszczam. Może znajdę inny, mniej oblegany.

ulica Tadeusza Kościuszki

widok na Park Konstytucji 3 Maja
AKAPITPo kilku minutach dochodzę do Parku Konstytucji 3 Maja. Tajemnica zamkniętych dróg szybko się wyjaśnia. Odbywa się właśnie festyn z okazji Dnia Dziecka. Parkowe alejki zastawiają  stragany z chińskim badziewiem, wózki z cukrową watą i stoiska z nadętymi helem balonami. Pomiędzy tym wszystkim ugania się dzieciarnia i nienadążająca za nią dorosła część lokalnej społeczności. Na estradzie trwają zabawy i konkursy, a ja szybko opuszczam park, bo panujący tu harmider niespecjalnie  mi odpowiada.  Znajduję  mały,

...trwają zabawy i konkursy...

...zastawiają  stragany z chińskim badziewiem...

...bardzo mi kogoś przypomina...
cichy sklepik i uzupełniam w nim zapasy. Właściwie kupuję tylko wodę, bo coś do jedzenia jeszcze mam i do wieczora powinno wystarczyć. Teraz spacerkiem na dworzec. Po drodze spotykam jegomościa, który bardzo mi kogoś przypomina. Aż żal, że nie mam jak zrobić sobie z nim wspólnej fotki.
AKAPITPociąg stoi gotów do odjazdu, choć zostało do niego jeszcze dobre pół godziny. Nie spieszę się ze wsiadaniem. Mam świadomość, że w niedzielne popołudnie może być sporo ludzi. A ja przecież nie mam miejscówki. Czekam więc, aż wszyscy wsiądą i w końcu wybieram przedział, który przynajmniej w teorii powinien być zarezerwowany dla osób niepełnosprawnych. Tymczasem jest pusty. A jak dalej? Się okaże. Ruszamy planowo. Tym razem moją bolączką przy ewentualnym opóźnieniu nie będzie jednak obawa o utratę połączenia, ale o to, że ucieknie mi ostatni tramwaj. TLK Hańcza zawiezie mnie bowiem do samego Krakowa.
AKAPITDo mojego przedziału dosiada się dziewczyna ze średniej wielkości suczką. Psinka okazuje się towarzyska, więc szybko się zaprzyjaźniamy, z właścicielką mamy zaś dzięki temu wspólne czworonożne tematy do rozmów. Taka sytuacja nie trwa jednak długo, bo do przedziału  systematycznie  dosiadają  się  kolejni  pasażerowie.  Wbrew  teorii  pełnosprawni.
Nie mam podglądu na korytarz, ale wydaje mi się, że pociąg jest już pełny, choć to dopiero początkowe stacje. Co w takim razie będzie od Białegostoku? A, co tam! W  końcu bywało, że jechało się znad samego morza na stojaka na korytarzu i jakoś to było. No tak, ale kiedy to miało miejsce? Czy aby nie 30 lat temu? Nooo, tak jakoś...
AKAPITW Białymstoku w czasie przerwy na zmianę lokomotywy i doczepienie kolejnych wagonów frekwencja w pociągu znów się poprawia. Choć na takiej poprawie chyba akurat nikomu z pasażerów nie zależy. Teraz wynosi powyżej 100%, a zatem przypomina czasy PRL-u, kiedy taka jej wartość była swego rodzaju normą. W przedziale mamy komplet, a ja jestem już cały w psim futrze. Zresztą nie tylko ja. Sunia, która z wyglądu, a przede wszystkim z gęstego owłosienia wnosząc, miała chyba wśród przodków husky`ego, jest w trakcie intensywnej, acz spóźnionej zmiany kreacji na letnią. Choć z autopsji wiem, że zrzut futra może być permanentny. Wystarczy, że lekko oprze się o któryś z foteli, a na jego granatowej krawędzi pozostaje garść jasnych włosków. To samo jest z nogawkami. Mnie to nie wadzi, ale innym?
AKAPITUpsss... Gdzieś pomiędzy Białymstokiem i Warszawą ląduję jednak na korytarzu. Whatever... Wyciągam karimatę i sadowię się na grzejniku jak na grzędzie. Skłamałbym, mówiąc, że jest to miejsce wygodne, ale kto by się tam przejmował takimi drobnostkami? Się jedzie! Znowu udało mi się osiągnąć stan zmęczenia dający się odczuć jako brak zmęczenia połączony z chęcią jak najszybszego powtórzenia podobnej eskapady. Trochę nielogiczne to moje tłumaczenie, ale inaczej nie umiem.
AKAPITW okolicy Warszawy dopada nas solidna ulewa. Momentami za oknem widzę wręcz ścianę wody. Leje jak z cebra. Skutkiem tego trzeba zamknąć wszystkie okna. W pociągu nie ma klimatyzacji, a temperatura powietrza jest dość wysoka. W ciągu kilku chwil w wagonie robi się duszno. Pół biedy ja, na korytarzu zawsze jest jakiś ruch powietrza, w dodatku mogę  sobie  choć  lekko  okno  uchylić,  natomiast w przedziałach jest nieziemska sauna. Zatem znów miałem szczęście, lądując na korytarzowym grzejniku.
AKAPITNa dworcu Wschodnim w Warszawie pociąg się nieco przeludnia. Jednak nie na długo. Na stacji Warszawa Centralna, pomimo że wysiada kolejna liczna grupa, jeszcze większa wsiada. No cóż, tak się podróżuje w niedzielne popołudnia na popularnych trasach. W moim dotychczasowym przedziale może by się i znalazło jakieś jedno miejsce, ale przedział to przedział. Idealny w pojedynkę, dobry w dwie osoby, znośny w trzy. Powyżej robi się już tłok. Gdy do tego dodać brak, z różnych przyczyn, możliwości otwarcia okna, podróż robi się mało komfortowa. Ponieważ czworonożna podróżniczka razem ze swoją panią wysiadła w Warszawie, nic mnie już w tym wagonie nie trzyma. Ruszam zatem na poszukiwania lepszej miejscówki. To w końcu jeszcze 3,5 godziny jazdy. Nie chcę ich spędzić w dusznym przedziale, ale stanie w korytarzu i ciągłe przepuszczanie toaletowych pielgrzymek także niespecjalnie mi odpowiada. Idę zatem do przodu składu do wagonu bezprzedziałowego. I to właśnie ten nielubiany przeze mnie na ogół typ wagonu po raz drugi podczas tej podróży ratuje mi odwrotną stronę. Znajduję wolne siedzenie na samym jego początku. Nie ma tu co prawda regałów na bagaż, ale dzięki przestrzeni na wózek inwalidzki jest mnóstwo miejsca na wyciągnięcie nóg. Jest też niestety okropny hałas przedostający się z zewnątrz poprzez niedomykające się drzwi do przedsionka. Ale i na to znajduję radę. Wkładam słuchawki do uszu i puszczam muzykę z odtwarzacza w telefonie. Jest ok. No dobra, prawie ok. Poproszę jeszcze, by pociąg nadrobił te 15 minut opóźnienia, przez które mogę mieć spory problem z dotarciem do domu.
AKAPITMoje życzenie spełnia się, jednak nie do końca. Na dostanie się z peronu krakowskiego Dworca Głównego na przystanek tramwajowy mam około 4 minut. To zmusza mnie do dość forsownego biegu, co przy wszystkich moich ułomnościach, po mokrym chodniku, po ciemku i przy padającym lekko deszczu nie jest łatwe. Udaje mi się w ostatniej chwili rzutem na taśmę dotknąć przycisku otwierającego drzwi tramwaju. Ostatnich drzwi, ostatniego dzisiaj tramwaju. Ufff... udało się. Znowu.

* * *

AKAPITŻeby jednak nie było za kolorowo, po drodze ze zdumieniem stwierdziłem, że pod Teatrem “Bagatela” tramwaj bynajmniej nie skręcił w prawo, jak Pan Bóg i autorzy rozkładów jazdy przykazali i nie pojechał w kierunku mojego osiedla. Pojechał za to bezczelnie prosto, po czym skręcił w ulicę Piłsudskiego w stronę Cichego Kącika. Szukając na gorąco wyjścia awaryjnego i szykując się jednak do nieuchronnego wydawałoby się nocnego spaceru, przypomniałem sobie sytuację z pociągu Matejko na opłotkach Szczecina. Dobra, zatem bez nerwowych ruchów. Siedzimy. Albo nam tu źle? I słusznie. Okazało się bowiem, że na skutek prac torowych tramwaje puszczono na trasę objazdową, a z Cichego Kącika zorganizowano zastępczą komunikację autobusową. I tym oto sposobem nieco okrężną, ale w końcu skuteczną drogą około północy znalazłem się w domu. Tym razem przejechałem 3135 km. I wbrew pozorom wcale nie było to wiele mniej niż podczas I Maratonu.
Rozkład jazdy:

8:51 Kraków Młynówka –> Kraków Główny 9:01 (Koleje Małopolskie)                  7 km
9:14 Kraków Główny –> Tarnów 10:29 (Koleje Małopolskie)                               77 km
10:42 Tarnów –> Rzeszów Główny 12:15 (Regio)                                                81 km
12:54 Rzeszów –> Lublin 16:33 (Regio RESOVIA)                                             203 km
16:55 Lublin –> Zamość Starówka 19:11 (Regio KANCLERZ)                            119 km                       
4:36 Zamość Starówka –> Wysoka Kamieńska ~20:50 (opóźn. IC MATEJKO)  1125 km

21:13 Wysoka Kamieńska –> Warszawa Zachodnia 6:20 (TLK UZNAM)            577 km
W-wa Zachodnia –> W-wa Śródmieście -> W-wa Wschodnia (SKM)                      8 km
7:52 Warszawa Wschodnia –> Suwałki 12:17 (TLK HAŃCZA)                           320 km
15:31 Suwałki –> Kraków Główny 23:16 (TLK HAŃCZA)                                 618 km
                                                                             _____________________________
                                                                                                   RAZEM     3135 km



* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


...koniec