|
Dzień 1,
28 sierpnia 2013 r. |
|
|
|
AKAPITWczesnym
rankiem pod koniec sierpnia zjawiam się na przystanku autobusowym obok
Akademii Rolniczej na krakowskich Alejach Trzech Wieszczów.
Kierunek – Nowy Sącz. To tam zacznę swoją przygodę z Karpacką
Koleją Transwersalną.
Póki co, to wytrzeszczając, to mrużąc
z
lekka zużyte narządy wzroku, wypatruję tablic kierunkowych na
przejeżdżających autobusach. W końcu nadjeżdża ten właściwy. Zatrzymuje
go, wsiadam i doznaję lekkiego szoku. Autobus Szwagropolu
wygląda
na nowiutki, siedzenia są wygodne, z obszernym miejscem na nogi i mocno
pochylanymi oparciami. O jego nowości świadczy między innymi obecność
instrukcji alarmowych powkładanych za siedzeniami. Jeszcze nikt nie
zdążył ich ukraść... W dodatku jest niemal pusty. Generalnie
komfort o lata świetlne wyprzedza szeroko reklamowanego Polskiego Busa,
który polski jest zresztą jedynie z nazwy. Aż szkoda, że
jadę
tak blisko. |
AKAPITDwie
godziny z hakiem szybko mijają po czym wysiadam na dworcu autobusowym w
Nowym
Sączu. Stąd kilkanaście minut idę na dworzec kolejowy, gdzie zacznę swą
wędrówkę. Jest środek tygodnia, wczesne przedpołudnie, do
tego ostatnie dni wakacji. Na dworcu panuje wręcz grobowa cisza i
spokój. Nie widać żadnego ruchu, nic się nie dzieje, a w
polu widzenia nie ma ani jednego pasażera czy pracownika kolei. Stojący
na peronie osobowy skład wcale nie sprawia wrażenia, żeby kiedykolwiek
miał zamiar stąd odjechać. Podobnie jak dwa pługi śnieżne na bocznym
torze
oczekujące zapewne na niespodziewany atak zimy. Stacja zamarła w
oczekiwaniu. Na co? Być może na lepsze czasy dla kolei. Tymczasem można
by
ją uznać za żywy skansen. No, nie całkiem żywy, bo żywego ducha tu
nawet nie widać. Stacja przypomina zatopiony w formalinie okaz
ustawiony w
zamkniętej oszklonej szafie, do której klucz wrzucono na dno
głębokiej studni. Tylko do oglądania –
nie dotykać! A już broń Boże używać! |
AKAPITSecesyjny
budynek dworca pochodzi z 1909 roku i zdecydowanie pamięta lepsze
czasy. Przed nim znajduje się kolejny, tym razem jak najbardziej
faktyczny eksponat. To parowóz Tkt48. Z uwagi na swoje cechy
konstrukcyjne lokomotywy tego typu często używane były na trasach
podgórskich. Gdy w 2005 roku podróżowaliśmy
pociągiem retro na trasie Chabówka – Dobra k.
Limanowej, nasz skład ciągnięty był przez taką właśnie lokomotywę zwaną
pieszczotliwie "tekatką".
Zabytkowy parowóz jest świadectwem istnienia tu w
przeszłości dużej parowozowni z licznym taborem. Jako ciekawostkę
dodam, że trasą z Chabówki do Nowego Sącza
podróżował ostatni w Europie regularny parowy ekspres. I nie
było to w czasach bardzo zamierzchłych. W latach 1975-77 jeździł tędy
trzywagonowy skład ekspresu „Tatry” relacji
Warszawa
– Zakopane/Krynica. Cały szesnastowagonowy pociąg jechał z
Warszawy do Krakowa ciągnięty przez lokomotywę elektryczną. Tam
odczepiano pięć wagonów, a reszta kontynuowała
podróż do Chabówki, gdzie skład ponownie
rozdzielano. Osiem wagonów kierowanych było do Zakopanego,
trzy natomiast naszą nigdy nie zelektryfikowaną trasą
udawały się do
Krynicy. Początkowo prowadziły je spalinowe lokomotywy SP45, ale po
wykolejeniu się jednej z nich w okolicy Tymbarku zostały zastąpione
przez niezawodne na górskich trasach parowozy Tkt48. W
ostatnich latach kursowania na linii regularnych pociągów
składy ciągnięte były przez spalinowe lokomotywy SM42. |
|
AKAPITMijam
tabliczki szlaków turystycznych. Zachęcają do podążenia ich
ścieżkami. Uśmiecham się i kręcę głową. Nie tym razem. Przez
najbliższe trzy dni moją jedyną pomocą nawigacyjną będzie linia
kolejowa. Jedyną, ale w zupełności wystarczającą. Oczywiście mam z sobą
i mapę, ale tylko po to, by orientować się, w którym punkcie
trasy jestem i gdzie mogę liczyć na wodę do umycia.
AKAPITOpuszczam
teren dworca i kieruję się wzdłuż skrajnego toru, który już
po chwili zdecydowanie odbija na północ. Idę teraz obrzeżami
miasta, próbując opracować jak najskuteczniejszą i
najwygodniejszą metodę poruszania się wzdłuż torów. Nie jest
to łatwe, bo odstępy
między podkładami nijak nie pasują do mojego
kroku. Pół biedy w miejscach, gdzie międzytorze jest
zarośnięte trawą i jako tako równe. Cała bieda tam,
gdzie kamienna podsypka sprawia, że marsz po niej staje się wybitnie
niewygodny. Spacer po główce szyny wymaga z kolei pewnego
treningu równowagi, a i tak mimo wspomagania się kijkami co
kilkadziesiąt (czasem co kilkanaście lub kilka) kroków stopa
się z niej ześlizguje. No cóż, nikt nie obiecywał, że będzie
łatwo...
AKAPITPo
ilości i rodzaju rozbitego szkła wokół sądząc, tereny przez
które aktualnie przechodzę opanowane są przez lokalnych
konsumentów produktów przemysłu owocowego w
ilościach hurtowych. I bynajmniej nie chodzi tu o amatorów
dżemu. Linia biegnie w tym miejscu niejako za plecami miasta,
wśród drzew i dość gęstych zarośli nieźle ukryta przed
wzrokiem niepowołanych. Pewnie dlatego jest tak atrakcyjnym miejscem
dla miłośników wyrobów akcyzowych konserwowanych
dwutlenkiem siarki. |
AKAPITPo
chwili dochodzę do ładnie wyglądającej acz zupełnie martwej stacyjki
Nowy Sącz – Miasto. Niedaleko tej stacji, w okolicy starego
miasta tor odbija na zachód, by przeciąć szeroka wstęgę
Dunajca połączonego już w tym miejscu z Popradem w jedna rzekę. Most,
którym przeprawiam się na drugą stronę jest solidny, choć
jego trzy kratownicowe przęsła nadgryzione są nieco przez czas i rdzę.
Jest
to najdłuższy most na całej trasie. Ma
aż 314 metrów
długości.
|
Nowy Sącz - Miasto |
|
|
Przechodzę ostrożnie, ważąc każdy krok
i badając
każdą z desek, na której mam zamiar stanąć. Wyglądają
solidnie, ale nie
wiadomo ile już lat minęło od ich konserwacji. |
AKAPITNiedaleko
za mostem znów kieruję się na północ i idę mało
ciekawymi
terenami pomiędzy domami jednorodzinnymi. Pogoda jak na razie dopisuje.
Jest lekkie zachmurzenie, ale słońce przyświeca dość mocno. Na
przecięciu z prowadzącą w kierunku Limanowej i dalej do Wadowic drogą
nr 28 znajduje się przystanek Nowy Sącz – Chełmiec. Choć
słowo
przystanek jest tu zdecydowanie na wyrost. Budka zawiadowcy, czy może
raczej dróżnika jest zdewastowana i cała pokryta bohomazami
nieudolnie usiłującymi naśladować graffiti.
Nawet tabliczka
informująca, iż jest to stacja na kolejowym szlaku turystycznym nie
oparła się debilom uważającym się zapewne za artystów. (Budynek już nie istnieje.
Zostal zburzony, a w jego miejsce postawiono "gustowny" mieszkalny
kontener. Dzięki Czorcie za tę informację!
[przypis autora z
sierpnia 2014 r.])
Teraz
czeka mnie kilkaset metrów prostej. Cały czas szlifuję
umiejętność utrzymania się na wąskiej, kilkucentymetrowej stalowej
równoważni. Już wiem, że nie będzie to spacerek. No ale jak
się
powiedziało „A”...
|
Tego budynku juz nie ma... |
|
AKAPITPomiędzy
kolejowymi podkładami kwitnie życie. Kwitnie w dosłownym tego słowa
znaczeniu. Wśród mniej i bardziej pospolitych
przedstawicieli
flory trafiają się i samotne maki smętnie zwieszające czerwone
główki nad losem tego zapomnianego szlaku, czy drobne
żółte lwie paszczki bezzębnie szczerzące się na świat. Od
czasu
do czasu spod moich nóg podrywa się do galopu spłoszony
konik
polny
lub jaszczurka, która korzystając z promieni
późnoletniego słońca poprawiała sobie krążenie krwi. Czasem
na
torze przysiada zmęczony lotem motyl, by po kilku relaksacyjnych
gestach skrzydłami ponownie wzbić się w górę. W
powietrzu czuć już zapach końca wakacji i zbliżającej się bardzo wolno
jesieni. |
|
|
AKAPITNa
chwilę znów zbliżam się do szeroko rozlanych wód
Dunajca,
by po chwili definitywnie go opuścić, zdecydowanie skręcając na
zachód. Po drugiej stronie rzeki zostawiam wgryzający się w
Kurowską Górę kamieniołom, po lewej zaś mając
wzgórze, na
którym w okresie kultury łużyckiej znajdowało się grodzisko.
Za
zakrętem wyłania się stacja
w Marcinkowicach. Jest całkiem spora, ale
wita mnie kompletnie zrujnowaną nastawnią. Czyżby toczyła się tu jakaś
lokalna wojna, o której w ferworze polityczno-ekonomicznych
bójek i sporów zapomniano nas poinformować?
|
Kamieniołom w Kurowskiej Górze |
|
|
|
AKAPITBudynek
stacji jest w o wiele lepszym stanie, choć wygląda na całkowicie
opuszczony. Czas zatrzymał się tu nie tylko na dworcowym zegarze.
Ostatnie działające semafory chciałyby, bym i ja tu zakończył swoją
wędrówkę i wytrzeszczając swoje czerwone oczy jednoznacznie
wskazują:
Stój! Zatrzymam się więc, ale tylko na chwilę, by wspomnieć
tragedię,
jaka rozegrała się na tej stacji.
|
|
|
AKAPIT13
stycznia 1964 roku pociąg osobowy relacji Limanowa – Nowy
Sącz
prowadzony przez parowóz TKt3 został wypuszczony na szlak
na
stojący pod semaforem wjazdowym z przeciwnej strony stacji
parowóz Ty2 ze składem towarowym. Półmrok, gęsta
mgła nad
Dunajcem i ukształtowanie terenu sprawiły, że maszynista pociągu
osobowego niebezpieczeństwo dostrzegł dopiero w ostatniej chwili.
Maszynista składu towarowego zorientował się wcześniej i zdążył ruszyć
pociągiem do tyłu, by osłabić skutki uderzenia. Te były jednak straszne
– stare poaustriackie wagony osobowe spiętrzone za lokomotywą
zostały
zniszczone.
Na miejscu zginęło 10 osób, a kilkadziesiąt było
ciężko rannych. Rannych przewożono na pobliskie lotnisko Aeroklubu w
Łososinie Dolnej, skąd przez cały dzień samolotami sanitarnymi byli
transportowani do Krakowa i Warszawy.
AKAPITMimo
zakazu cały czas podawanego przez stacyjne semafory ruszam dalej.
Znajduję się teraz w najniżej położonym miejscu trasy na wysokości 252
m n.p.m. Od tego momentu rozpoczynam mozolną wspinaczkę na wysokość 500
m n.p.m., na jakiej leży stacja Pisarzowa. A to i tak nie będzie
jeszcze najwyższy punkt trasy. Tymczasem żegnam się z trakcją
elektryczną. Tuż za stacją w Marcinkowicach stoi ostatni jej słup.
Dalszy odcinek aż do Rabki nigdy nie został zelektryfikowany. |
Koniec elektryfikacji |
|
|
AKAPITJest
środa, zbliża się godzina 14:00. A co to oznacza? To mianowicie, że w
radiowej Trójce w ramach wakacyjnej ramówki zaraz
zacznie
się dwugodzina audycja „W tonacji
Trójki” pod
redakcją Piotra Kaczkowskiego. Mój telefon na szczęście jest
wyposażony w radio i choć z uwagi na brak możliwości naładowania po
drodze zdecydowałem postawić na oszczędność energii i raczej go nie
słuchać,
to tej audycji
odpuścić nie
mogę.
|
Mimo nie najlepszego odbioru słucham
wywiadu Pana
Piotra z Fishem opowiadającym o swojej nowej płycie „A Feast
Of
Consequences” i prezentującym kilka premierowych
utworów z
tejże płyty (Gdyby ktoś miał ochotę na wysłuchanie tej audycji
–
jest dostępna w sieci na YT). Słuchając nawiązującego do
czasów
I wojny światowej utworu „High Wood” zbliżam się do
ogromnego kamieniołomu w Klęczanach. Właściwie jest to Kopalnia
Surowców Skalnych w Klęczanach – jeden z
największych tego
typu zakładów w Beskidach. Działa nieprzerwanie od 1912
roku,
ale dopiero w latach 60 XX wieku zaczęła się tu eksploatacja na skalę
masową tzw. piaskowca magurskiego. Kamieniołom ulokowany jest na
południowych stokach
Białowodzkiej Góry leżącej w Paśmie
Łososińskim Beskidu Wyspowego. W czasach gdy transport
towarów
odbywał się głównie koleją, tutejsza bocznica, jak
również stacja w Marcinkowicach zastawiona była wagonami z
urobkiem. |
AKAPITTeraz,
gdy to zadanie przejęły na siebie samochody ciężarowe z uporem
niszczące nasze drogi, panuje tu grobowa cisza. Służące niegdyś do
załadunku tłucznia na wagony nieużywane budynki straszą
pozbawionymi szyb
oknami, a szyny zapylonej bocznicy pofałdowała nie starość, ale
bezczynność. Mijam
od dawna nie smarowane zwrotnice i dalej idę już
pojedynczym torem. Przez chwilę pojawia się przede mną góra
Chełm wraz ze stojącą na niej wieżą przekaźnikową. Cały czas wspinając
się do góry docieram do Chomranic. Tu na chwilę opuszczam
szlak
i schodzę do wsi, gdzie w sklepie uzupełniam zapasy picia i kupuje
kilka bananów. Jak dla mnie są niedojrzałe, ale niestety w
Polsce banany dojrzałe wbrew wszelkiej logice są uważane za zepsute i
nie nadające się do spożycia, a już na pewno nie do sprzedaży.
AKAPITW
Chomranicach znajduje się drewniany kościół pod wezwaniem
Najświętszej Marii Panny z 1692 roku. Zbudowany w konstrukcji zrębowej
z barokowym i rokokowym wyposażeniem wnętrza jest jednym z
zabytków małopolskiego szlaku architektury drewnianej. Z
kościoła tego pochodzi dzieło pt. „Opłakiwanie z
Chomranic”
namalowane przez nieznanego artystę około roku 1440-50. Obok świątyni
na maleńkim przykościelnym cmentarzu stoi XVII-wieczna
drewniana
dzwonnica. |
Opłakiwanie z Chomranic |
|
AKAPITWracam
na moją stalą kreśloną ścieżkę. Marsz po niej idzie mi coraz lepiej i
coraz rzadziej zsuwam się na przyszpilające ją do podkładów
śruby. Niestety bywa, że szyna jest mocno wyeksploatowana, zwłaszcza na
częstych na tej trasie łukach. Jej i tak wąska główka
dodatkowo
zeszlifowana kołami lokomotyw
i wagonów jest w tych
miejscach
jeszcze węższa. Na szczęście tlenek żelaza powszechnie nazywany rdzą
nadaje jej jako takiej szorstkości. |
|
AKAPITPrzede
mną znajome Pasmo Łososińskie z jego najwyższym szczytem Jaworzem (921
m n.p.m.) Marszem przez to właśnie pasmo rozpocząłem trzydniową
wędrówkę, w trakcie której narodził się pomysł
przejścia
wzdłuż trasy KKT. Oglądając widoki z wieży pod szczytem Jaworza ani mi
się śniło, że już po półtora miesiącu wrócę w
widziane
stamtąd doliny.
AKAPITMoją
trasę co rusz przecinają bardziej lub mniej
lokalne drogi, dróżki i ścieżki. Znaki
na niektórych przejazdach kolejowych trzymają się chyba
tylko na
od dawana pozbawionej kolorów farbie. Po obu stronach toru
toczy
się
normalne życie. Rolnicy grabią i zwożą siano, tu i
ówdzie
zdziwiona krowina podnosi swój rogaty łeb z nad smakowitej
kępy
trawy i mieląc mordą zastanawia się co to za dziwo idzie po torach.
Pasące się na przytorowych łąkach
pojedyncze koniki radośnie, a może
kpiąco rżą z człowieka, który
nie dość, że sam, że pod |
W oddali Jaworz |
|
górę,
to jeszcze z
worem na plecach idzie. A co ja poradzę, że w jednym miejscu trudno mi
usiedzieć. Że gna mnie coś nieokreślonego. Jakiś zespół
wiecznie
niespokojnych nóg. Wbrew przeciwnościom, zmęczeniu, zdrowiu,
logice... |
AKAPITPo
pokonaniu kilku malowniczych łuków dochodzę do Męciny.
Niegdyś
była tu stacja, potem przystanek, a teraz jest tylko zamknięty na
głucho stylowy budynek. Nie ma semaforów, nie ma też dawno
wyburzonej wieży ciśnień, która umożliwiała zaopatrywanie
parowozów w niezbędną do ich działania wodę. Podobnie jak na
innych stacyjkach tu również po niegdysiejszym łoskocie
stalowych kół na
rozjazdach pozostało jedynie wspomnienie i
kilka zapisków w historii linii.
AKAPITJesienią
1959 roku w okolicy Męciny wykoleiło się i stoczyło z nasypu kilka
wagonów towarowych, w tym cysterna z benzyną. Paliwo z
rozszczelnionego zbiornika rozlało się na powierzchni kilkuset
metrów kwadratowych i zapaliło. Część dostała się do
pobliskiego
strumienia i płynąc z prądem przeniosła ogień dalej. Pożar,
który przez to objął również pobliskie
zabudowania trwał
podobno 13 dni.
AKAPITZa
Męciną tory cały czas pną się do góry, momentami osiągając
nachylenie 25 promili, co jest wartością wysoką nawet jak na
górskie tereny. Taka wartość oznacza, że na każde 100 m
odległości zyskują 2,5 metra wysokości. Po kilkudziesięciu minutach
mijam przystanek Męcina – Podgórze. Jest tu
jedynie
zarośnięty betonowy peron i kompletnie
zrujnowana sześcienna betonowa
budka. |
AKAPITPo
chwili zauważam stojący przy torze słupek kilometrowy z liczbą 56,0.
Przeszedłem więc już 20 km. Idę jeszcze około godziny wśród
uprawnych pól i luźno porozrzucanych gospodarstw.
Podwójna wstęga szyn co rusz przecina mniejsze i większe
polne
dróżki. Czasem szlak wgryza się w ziemię przekopem, czasem
wznosi na nasypie. Ale przez cały czas kluczy odbijając to w lewo to w
prawo.
Rozglądam się za jakimś strumieniem, bo nie ukrywam, mimo że
słońce schowało się już dawno za chmurami, miałbym wielką ochotę się
umyć. W końcu docieram do miejsca, w którym torowisko
przecina
niewielka rzeczka. Przypatruję się więc najbliższej okolicy i znajduję
również dobre miejsce na nocleg. Jest schowane przed oczami
niepowołanych u stóp wysokiego nasypu, na którym
znajduje
się torowisko. Rzeka przepływa tu pod torami dużym tunelem,
który zajmuje do spółki z drogą. Spłukanie z
siebie
trudów wędrówki wraz z kurzem i potem zajmuje mi
kilkanaście minut. Nie ukrywam – jestem bardzo zadowolony, bo
wybitnie nie lubię kłaść się spać brudny i lepiący. Z rozbiciem
obozowiska czekam swoim zwyczajem do zmierzchu. Po co bez potrzeby
rzucać się w oczy? Tymczasem gotuję ciepłą kolację i zastanawiam się
czy pogoda nie zechce mi spłatać jakiegoś figla.
|
|
|
AKAPITCiemne,
kłębiaste chmury cały czas podejrzanie nisko przewalają się nad
okolicznymi wzgórzami. Chcą tylko sprawdzić co przygotowuje
do
jedzenia czy mają jakieś mniej pacyfistyczne zamiary? Prognozy pogody
nie zapowiadały co prawda opadów, ale jak to bywa z
prognozami, przekonaliśmy się już niejednokrotnie. Jednym słowem wobec
prognoz zawsze stosuję zasadę ograniczonego zaufania. Pozostaje mieć
nadzieję...
AKAPITNie
niepokojony przez żadnych nieproszonych gości (mam tu na myśli
głównie tych z rodziny krwiopijnych pajęczaków
przenoszących
kilka paskudnych choróbsk)
kładę się
spać. Wieczór jest cichy i spokojny. Jedynie od czasu do
czasu słychać przejeżdżający gdzieś drogą traktor czy
samochód i wiejskie burki przekazujące sobie w
oddali najświeższe wiadomości. Zasypiam, zastanawiając
się co też ważnego w ich mniemaniu wydarzyło się tego dnia, o czym
warto
tyle pyskować.
|
|