wstęp jednodnióki - lista wycieczek strona główna


25 kwietnia 2017 r.
trasa:
Kraków Mydlniki – Oświęcim – Katowice – Bogumin – – Racibórz – Kędzierzyn-Koźle – Gliwice – Wiesiółka – – Katowice – Kraków Mydlniki
[429 km / 9 pociągów]

mapa


AKAPITOsobowy Regio* znów wlecze się po remontowanej katowickiej linii nr 133, a ja w jego wnętrzu udaję, że wcale nie chce mi się spać. Choć pociąg ruszając z Mydlnik przed siódmą i tak pozwolił mi pospać. Wycieczka do Wrocławia sprzed dwóch dni  mocno  dała  mi w kość. Przemarzłem solidnie i aż dziw, że jak dotąd nie złapałem żadnego przeziębienia. A zatem... czym się strułeś, tym się lecz. Zapobiegawczo co prawda i dość niekonwencjonalnie, ale mam nadzieję skutecznie. Pogoda co prawda niespecjalnie się zmieniła, wciąż jest dość zimno i przeważnie pochmurno, ale na dziś prognozy zapowiadają nawet 18 stopni ciepła. Upał można by rzec, gdyby nie to, że mamy koniec kwietnia, a za oknem w przyrodzie wyraźnie widzę początek marca. Gdyby nie to, że kiedy wychodziłem z domu, słupek na termometrze za oknem zatrzymał się ledwie na drugiej kresce powyżej zera. Ehhh... ta wiosna, a właściwie ciągnące się tygodniami przedwiośnie. Młode listki na końcówkach gałązek zamarły w oczekiwaniu na ocieplenie i wyglądają dokładnie tak, jak dwa tygodnie wcześniej. Pąki kwiatowe rajskich jabłonek na naszym osiedlu zastrajkowały. Zamiast rozwinąć się i przykryć młode gałązki szczelną zasłoną różowego kwiecia, skuliły się w sobie i chyba zwiędły, bo śladu po nich nie widać. Zegar biologiczny zatrzymał się, jak gdyby zimno zablokowało zawiadujące nim mechanizmy. On się zatrzymał, a ja nie mogę.
AKAPITJadę za granicę. Jeszcze kilkanaście, no, może dwadzieścia kilka lat temu to stwierdzenie mogłoby wzbudzić zainteresowanie, ba, nawet podziw. Dzisiaj, w czasach, gdy za sprawą zmiany ustroju i postępującej globalizacji zagraniczne podróże bardzo spowszedniały, trudno na to liczyć. Zwłaszcza że ta moja dzisiejsza zagranica to raptem pierwsza stacja  po  jej  czeskiej  stronie  –  Bogumin.  Zbudowana w połowie XIX wieku w odległości 3 km od ówczesnego miasta nazywanego dziś Starym Boguminem jest ważnym węzłem kolejowym. Wybiegają z niego linie prowadzące przez Czeski Cieszyn w kierunku Słowacji, przez Chałupki i przez Zebrzydowice do Polski i przede wszystkim w kierunku Ostravy, skąd dalej pojedziemy w każdy zakątek Czech i nie tylko Czech. Tą ostatnią linią po wcześniejszym przekroczeniu granicy Zebrzydowice/Petrovice odbywa się w zasadzie cały dalekobieżny ruch pasażerski z Polski w kierunkach południowych.
AKAPITA` propos... Od kilku minut stoimy w Zabierzowie w oczekiwaniu na opóźniony pociąg EuroNight* Silesia prowadzący wagony właśnie z Wiednia, Budapesztu i Pragi do Krakowa Głównego. Czekamy, bo linia na tym odcinku z uwagi na trwający remont jest jednotorowa i mijanki odbywają się wyłącznie na stacjach. To oczekiwanie generuje co prawda kilkuminutowe opóźnienie, ale do Oświęcimia powinniśmy je nadrobić.
AKAPITW Trzebini zawsze wypatruję stojących na rafineryjnych bocznych torach lokomotyw. Choć w zasadzie niewiele jest mnie tu już w stanie zaskoczyć. Nawet stojący dziś obok nastawni Griffin* nie powoduje specjalnych palpitacji serca. Tej wiosny udało mi się go już dokładnie obfotografować. Nowe szaro-czerwone malowanie z dużym logo Newagu na burtach nie jest specjalnie oryginalne. Poprzednie, prototypowe barwy były zdecydowanie bardziej wpadające w oko.

Griffin w 2014 r. w prototypowych barwach

Griffin w nowym malowaniu z 2017 roku
AKAPITW Oświęcimiu jesteśmy punktualnie, ale i tak muszę się spieszyć, bo na przesiadkę mam ledwie kilka minut. Ku mojemu zdziwieniu turbokibel* do Katowic jest zapełniony w ok. 50%. To chyba pierwszy taki przypadek odkąd pamiętam. Dotąd ile razy tędy jechałem, tyle razy pociągi raczej świeciły pustkami. Może to kwestia pory dnia? Zwykle bywałem w Oświęcimiu później, więc całkiem możliwe. Zajmuję wolną "czwórkę"* i przez następną godzinę wysłuchuję prowadzonych przez telefony komórkowe rozmów na temat historii rodzinnych konfliktów z jednej, a chorób z drugiej strony. Zawsze mnie zastanawia brak zahamowań ludzi przed takim rozpowszechnianiem bądź co bądź prywatnych i dość wrażliwych informacji. Zastanawia mnie zwłaszcza w kontekście żarliwej ochrony danych osobowych skutkującej choćby brakiem spisów lokatorów w kamienicach czy blokach lub nazwisk przy domofonach.
AKAPITGodzina mija szybko i oto dojeżdżamy do Katowic. Tu już czeka skład do Bogumina. Bez specjalnego zdziwienia przyjmuję fakt, że jest to kibel. Kibel w Kolejach Śląskich oznacza najczęściej brud i syf. Nie inaczej jest tym razem. Utrwalony solidnie nalot w kolorze rdzy zasłania nawet pokrywające wagony bohomazy udające nieudolnie graffiti.
AKAPITDosłownie w momencie zamknięcia przed odjazdem drzwi mojego pociągu na sąsiedni peron wjeżdża Regio z Krakowa. Wjeżdża, co istotne, planowo. Nie wiem, kto układa rozkłady jazdy, ale na pewno nie jest to ktoś korzystający z połączeń przesiadkowych. Pojęcie skomunikowania* pociągów jest mu bowiem wyraźnie obce. Gdyby ten ktoś użył doskonałego narzędzia danego mu przez naturę i przez chwilę pomyślał, mógłbym ruszyć z Krakowa o godzinę później. Tym bardziej że kilka przystanków dalej, w  Mikołowie,  mój  pociąg  ma 15 minut planowego postoju.
AKAPITRdzawa zaćma pokrywająca okienne szyby nie sprzyja obserwacji. Może to zresztą i dobrze, bo śląski okołokolejowy wczesnowiosenny krajobraz nie zachwyca pięknymi widokami. Niewysoka trawa nie zdążyła jeszcze przykryć walających się wszędzie śmieci, a słabo ulistnione krzaki nie dają kryjówki porzuconym starym lodówkom, telewizorom czy zużytym oponom. Nawet niebo wpisuje się w ten klimat i jest już zaciągnięte chmurami. Niestety to nie najlepsza perspektywa do robienia zdjęć.
AKAPITPrzed Rybnikiem do mojego wagonu wsiada spora grupa dzieci w wieku podstawówkowym. Na oko ze dwie klasy. Poddaję się po 30 sekundach i przechodzę na tył składu. Liczba decybeli, jaką produkują, jest porównywalna z odgłosem startującego F-16. Nawiasem mówiąc, ten ostatni przeszkadzałby mi zdecydowanie mniej, a wręcz przeciwnie, wyciągnąłby na twarz sporego banana. Zawsze się zastanawiam, co biorą nauczycielki i opiekunki w szkołach podstawowych. Bo na trzeźwo wytrzymać tego nie sposób.
AKAPITZ tyłu jest pusto i cicho, ale to jedyna różnica. Szyby są równie brudne i równie mało przez nie widać. Na szczęście okna dają się otwierać, z czego zresztą skwapliwie korzystam. Za Chałupkami, ostatnią stacją po polskiej stronie zjawia się konduktorka. Kupuję tzw. przejściówkę, czyli bilet uprawniający do przekroczenia granicy i dojazdu do pierwszej stacji po jej drugiej stronie. W Kolejach Śląskich kosztuje ona 2 zł. Niewiele, biorąc pod uwagę, że u innych przewoźników jest drożej. W Przewozach Regionalnych, a właściwie od nowego roku Polregio, taki bilet kosztuje złotych 6. Zważywszy, że odcinek graniczny to zazwyczaj najwyżej kilka km, jest to lekkie zdzierstwo. Przejściówka Kolei Śląskich jest biletem liniowym, czyli dopuszczalny jest wielokrotny przejazd pomiędzy stacjami Chałupki i Bogumin. Powrót mam już zatem opłacony.

Škoda 109E Emil Zatopek,
inaczej seria 380 ČD na stacji Bogumin
AKAPITNiepostrzeżenie mijamy most na Odrze i wjeżdżamy na teren Czech, a kilka minut później do samego Bogumina. Na stacji od razu wpada mi w oko lokomotywa serii 380 należąca do państwowego przewoźnika České dráhy. Wyprodukowana przez zakłady Škoda nosi nazwisko znanego czeskiego biegacza długodystansowego Emila Zatopka. Za ciekawostkę można uznać fakt, że Emil Zatopek był z kolei w swoich czasach nazywany “czeską lokomotywą”. Seria 380 jest odpowiednikiem lokomotywy EU44 “Husarz”* produkowanej przez Siemensa, a użytkowanej przez PKP IC*. Jej uroda na kolana nie powala, za to okrzyknięta została “najdroższą lokomotywą świata”. Wszystkiemu winne były spory finansowe na linii producent – zamawiający i ogromne kary finansowe (lwią część stanowiły odsetki) zasądzone na niekorzyść tego ostatniego przez trybunał arbitrażowy. W tle były oczywiście były opóźnienia w dostawach, zmiany przepisów w trakcie projektowania, niedociągnięcia homologacyjne i wszystko to, co znamy doskonale z doświadczeń polskiego rynku  w  kontekście  dostaw  elektrycznych  zespołów   trakcyjnych  “Dart”*  dla  PKP  IC.
Specyfiką czeskiego rynku kolejowego jest jednak fakt, że w kraju tym obowiązują de facto trzy różne systemy zasilania pojazdów trakcyjnych. Dwa główne to 3 kV prądu stałego, stosowany w północnej połowie kraju i 25kV prądu przemiennego o częstotliwości 50Hz stosowany w połowie południowej. Trzeci system, 15 kV prądu przemiennego o częstotliwości 16,7 Hz, w Czechach zastosowany został co prawda tylko na jednej linii przygranicznej z Niemcami, ale jest to system obowiązujący w całych Niemczech, z którymi Czesi prowadzą intensywną wymianę handlową. Dlatego też zamówiona lokomotywa miała być jednostką wielosystemową i obsługiwać wszystkie te systemy. To oczywiście pomnożyło projektowe i produkcyjne trudności. Zauważony przeze mnie egzemplarz stoi na jednym z bocznych torów gotów do pracy. Zapewne czeka na przyjazd jednego z międzynarodowych pociągów z Polski, który poprowadzi dalej przez Czechy.
AKAPITPrzez następne półtorej godziny biegam z aparatem po peronach, bo ruch jest tu całkiem spory. Jak już wspomniałem,  Bogumin  to
dosyć duża węzłowa stacja. Większość pojawiającego się taboru mam już sfotografowaną przy okazji zeszłorocznej wizyty w Cieszynie. Udaje mi się jednak upolować kilka rodzynków, jak choćby wspomniany już Zatopek czy elektryczny zespół trakcyjny* Škoda RegioPanter jeżdżący z Bohumina jako wahadło na ostrawskie lotnisko. Łapię też “nurka”* vel “okularnika”, który to typ wypożyczony od Czechów przez PKP IC prowadzi także pociągi   na   niezelektryfikowanych  polskich

Škoda 69E ze składem Porta Moravica z Pragi do Warszawy

Flirt z Leo Ekspres gotuje się do odjazdu do Pragi

Škoda 7Ev Regio Panter wkrótce pojedzie na lotnisko w Ostrawie

Škoda 65E ze składem EC Cracovia z Krakowa do Pragi

"Nurek" czyli seria 754 manewruje po stacji
szlakach. Zauważam manewrującego po stacji polskiego “Husarza” we wściekle różowych barwach operatora sieci komórkowej. Polskich lokomotyw  jest  na  stacji  co  najmniej  kilka.  Prócz  wspomnianej  różowej  bestii  są  to  “siódemki”*  i  “dziewiątki”*  dojeżdżające   tu z międzynarodowymi pociągami z Polski. Oczekują teraz na ich odpowiedników jadących w przeciwnym kierunku.

Škoda 71E z lokalnym składem z Bogumina do stacji Jablunkov-Navsi

"Husarz" i "dziewiątka" rozglądają się za jakimś zajęciem
AKAPITNa samym dworcu trwa właśnie wielkie sprzątanie. Fasada budynku od strony peronów dopiero co brała wysokociśnieniowy prysznic myjką, a w jego wnętrzu odbywa się właśnie usuwanie bohomazów ze ścian oraz gruntowne mycie, pastowanie i froterowanie podłóg. Patrząc na intensywność działań, ale także, co tu ukrywać, wielką ich powierzchowność, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wkrótce zawita tu jakaś Bardzo Ważna Osobistość.
AKAPITOkoło godziny 13 robię sobie przerwę na zakupy. Bo skoro już tu jestem, to grzechem byłoby nie wydać choć części koron zaoszczędzonych w czasie zeszłorocznego austriackiego wyjazdu. Lista jest stosunkowo krótka, choć same zakupy spowodują na pewno spory przyrost wagi mojego plecaka. Maja zamówiła Kofolę, kultowy czeski napój, którego tradycje sięgają lat 60 ubiegłego stulecia. Kofola to niejako odpowiednik niedostępnej już u nas od długiego czasu Polo Cockty (próby naśladownictwa dokonywane przez współczesnych producentów są zaledwie próbami), która z kolei była socjalistyczną odpowiedzią na częste w latach PRL-u  rynkowe braki kapitalistycznych Pepsi i Coca-Coli. Trochę wstyd się przyznać, ale sam nie miałem jeszcze okazji Kofoli spróbować. Zatem dwie butelki. Basia gardzi słodkimi gazowanymi napojami, ale winem nie pogardzi na pewno. Zatem trzy butelki. W pierwszych dwóch sklepach lokalnych czeskich sieci znajduję jedynie dwulitrowe butle Kofoli. Cenowo najkorzystniejsze, ale gabarytowo i wagowo w dwupaku nieakceptowalne. Nie ma zatem  rady,  chciałem  popierać  lokalny  handel,  ale  dbając  o  kondycję  własnego   kręgosłupa,   przyjdzie   mi   zasilić   kiesę   któregoś z hipermarketów. Z pomocą tabletu lokalizuję najbliższy, jak się okazuje należący do sieci Kaufland. Już w momencie przekroczenia linii kas przypominam sobie, jak bardzo alergicznie reaguje mój organizm na wielkopowierzchniowe sklepy. Od razu rodzi się imperatyw: WYCHODZIMY! Przemagam go, choć nie jest to łatwe. W dodatku sklep ma układ regałów nieco zbliżony do sposobu organizacji przestrzeni w IKEI. Jeżeli nie znasz dobrze ukrytych sekretnych przejść, musisz przemierzyć ogromną halę wzdłuż i wszerz, lawirując pomiędzy regałami. W końcu odnajduję regał z napojami. Kofola występuje tu we wszelkich możliwych pojemnościach i odmianach smakowych. Jest ich sporo, ale ja mam ochotę na Kofolę Classic. Biorę dwie litrowe butelki. Teraz do regału z winami. Na szczęście jest niedaleko. Basia lubi czerwone. No dobra, kolor wina to jeszcze jakoś nawet przez butelkę rozpoznam. Ale nic poza tym. A wino ma być lokalne, czyli czeskie. Język naszych południowych sąsiadów niby jest tak podobny do polskiego, ale jak przychodzi co do czego, to różnice biorą zdecydowaną przewagę. Choć i tak na dobrą sprawę, gdyby chcieć wierzyć temu, co jest napisane i na polskich etykietach, wszystkie wina, nawet najpodlejsze sikacze mają niepowtarzalny smak i wyjątkowy bukiet. Czym się zatem kierować? A co mi pozostaje? Kieruję się... wyglądem etykietki. O, ta jest ładna. Taki gustowny kolorowy listek ma wyrysowany. No fakt, może trochę jesienny w tonacji, a my mamy ponoć wiosnę, ale winogrona to jesienią się zbiera no nie? Usiłuję coś wyczytać z wypełnionej drobnym drukiem etykiety. Sprawy nie ułatwia mi brak okularów. Podejrzewam jedynie, że jest półwytrawne, choć nawet gdyby było półsłodkie, to też będzie się dało wypić. Zaglądam na półki ze słodyczami. Większość stanowią czeskie odpowiedniki znanych doskonale również w Polsce wyrobów międzynarodowych gigantów. Tutaj mają niekiedy zmienione jedynie nazwy handlowe. Z typowo czeskich wyrobów zauważam czekoladę Studentská, ale wyłącznie w mlecznych odmianach. Jako że od pewnego czasu jestem zwolennikiem czekolad gorzkich, nie decyduję się na zakup. Za Kofolę i wino płacę 142 korony, czyli poniżej 20 złotych. Właściwie dość tanio. Teraz pozostaje mi tylko (i aż) upchnąć to wszystko w plecaku razem z torbą fotograficzną, kurtką i bluzą, bo w międzyczasie zrobiło się słonecznie i ciepło. Nie ma lekko, bo plecak nie jest z gumy, ale dopchnięty kolanem w końcu pozwala się zamknąć.
AKAPITWracam na dworzec. Opodal budynku widzę niebieskiego toitoia. Stoi kątem przy niewielkim skwerku obok gęstych krzewów. Niemal jednocześnie zauważam wyciekającą spod niego wąską strużkę, a zaraz potem wychodzącego zza (sic!) budki mężczyznę. Zapewne cierpi biedak na klaustrofobię, bo rosnąca szybko kałuża nie pozostawia wątpliwości tak co do pochodzenia wcześniejszej strugi, jak i jej autorstwa. Żeby nie było – toitoi wcale nie jest, jak to czasem bywa, zamknięty na kłódkę.

"Husarz" i "siódemka" ze składami do Polski
AKAPITKręcę się jeszcze jakiś czas po peronach, robiąc zdjęcia. Obok siebie stoją dwa pociągi EC*.  Varsovia  do  Warszawy  i  Cracovia  do  Krakowa.  Pierwszy  przyjechał  tu z Budapesztu, drugi z Pragi. Po chwili obydwa zaprzęgnięte są już w polskie lokomotywy. Skład do Warszawy poprowadzi “Husarz”, do Krakowa “siódemka”.
AKAPITSpoglądam na zegarek. Do odjazdu powrotnego pociągu do Polski zostało raptem kilka minut. Idę na pierwszy peron, z którego pociąg ten odjedzie. Bez zdziwienia przyjmuję fakt, że będzie to kibel. Jednak jego czerwone laminatowe siedzenia budzą w mojej odwrotnej stronie bardzo niesympatyczne konotacje. Na szczęście pociągiem tym pojadę tylko do Raciborza, więc te pół godziny wytrzymam nawet na stojąco. I faktycznie, sporą część trasy stoję przy otwartym oknie, podziwiając m.in. trwającą wzdłuż toru budowę zbiornika   przeciwpowodziowego   Racibórz   Dolny.   Budowę   prowadzoną   z   należytym

namaszczeniem i niespiesznie. Obecność jednego robotnika na mniej więcej 500 m bieżących wału pozwala mieć nadzieję, że budowa zakończy się w czasie równie szybkim, jak inne podobne jej budowy, czy to zbiornika  Świnna  Poręba  (31 lat),  czy  Czorsztyn-Niedzica (28 lat). Choć tutaj efektem działającym na korzyść budowniczych może być o wiele mniejsza skala obiektu.
AKAPITW Raciborzu szybko przeskakuję na sąsiedni peron, gdzie czeka już pociąg do Kędzierzyna-Koźla. Znów jest to kibel, choć jego siedzenia nie przyprawiają już mojego kościstego tyłka o bolesne skurcze. Trzy kwadranse później wjeżdżamy na kędzierzyński dworzec. Postanawiam pójść w miasto, bo większość kanapek zastała już zjedzona, a do końca drogi i dnia daleko. Już z okna pociągu zauważam znajdujący się naprzeciw dworca bar “Górniczy”. Postanawiam zaryzykować i wchodzę. W barze nie  jest  pusto  i  co  istotne,


budowa zbiornika Racibórz Dolny
obiad je tu nawet matka z kilkuletnim dzieckiem. To dobry prognostyk. Ceny  są  umiarkowane,  mielony  kosztuje  6  zł,  schabowy  i  filet z kurczaka po 8, a kluski śląskie z sosem 5 zł. Zamawiam pierogi z mięsem za 8 zł. Po chwili dostaję talerz z 11 pierogami okraszonymi skwarkami. Porcja to zasadniczo 10 sztuk, ale moja była ostatnia, stąd zapewne lekka superata. Pierogi są całkiem smaczne. Nie jest to może elbląska poezja smaku*, ale smakują zupełnie dobrze, a skwareczki są wręcz pyszne. W barze cały czas jest spory ruch, a część klientów to wyraźnie stali bywalcy. Polecam go więc z czystym sumieniem jako miejsce, w którym można bezpiecznie zaspokoić głód, nie narażając kiszek na turbulencje, a portfela na zbyt intensywne zabiegi odchudzające.

Opolszczyzna pędzlem artysty
AKAPITNajedzony wracam na dworzec. Budynek przeszedł ostatnimi czasy gruntowny remont. Jego odnowione wnętrze zdobi lekko (a może i nielekko) trącące socrealistycznym stylem malowidło symbolizujące Opolszczyznę. Choć sam budynek dworca został poddany rewitalizacji (nie bez różnych perturbacji, jak to w Polsce...), to perony pamiętają zapewne czasy głębokiej komuny. Pewną ciekawostką może być fakt, że prócz peronów pasażerskich kędzierzyńska stacja ma również dwa perony bagażowe, zazwyczaj na stacjach już niespotykane. Nieco niższe, położone pomiędzy torami służyły do przemieszczania się po nich wózków bagażowych i pocztowych. Czy ktoś je jeszcze pamięta? Ja owszem. Najczęściej pomarańczowe, czasami ciągnące jedną lub dwie przyczepy-platformy wyładowane walizami, ale częściej workami z pocztowymi przesyłkami. Tutaj wózki te miały własny podziemny tunel, a ich perony były wyposażone w windy towarowe. Teraz oczywiście wszystko to jest nieczynne.
AKAPITInną kędzierzyńską kolejową ciekawostką są dwie nastawnie bramowe. Rozpięte ponad torami dysponują całym ruchem pociągów na stacji, ze stacji wychodzącym i na nią przychodzącym. Tego typu nastawnie spotkamy i to coraz rzadziej jedynie na terenach dawnych wpływów niemieckich, głównie na Górnym Śląsku i Pomorzu. Z racji centralizacji sterowania ruchem kolejowym i idącego za tym ograniczenia liczby nastawni w ogóle, są one spotykane rzadko, a będą coraz rzadziej. Niedługo zapewne wszystkie lub niemal wszystkie znikną z krajobrazu, wcześniej popadłszy w totalną ruinę. Szansę na zachowanie mają jedynie te nastawnie, które uda się w porę wydrzeć od kolei lub wpisać na listę zabytków architektury, tak jak stało się z tego typu nastawnią w Gdańsku Wrzeszczu. Oczywiście nie wszystkie z nich mają na to szansę. Walory architektoniczno-krajobrazowe nastawni kędzierzyńskich są raczej umowne, ale dają za to świadectwo tego, co kiedyś na kolei było ważne. Roli człowieka. Roli coraz częściej niedocenianej i zastępowanej przez, jak się nierzadko okazuje, zawodną automatykę.

nastawnia bramowa

opolski Impuls, a po jego prawej stronie peron bagażowy z nieczynnym szybem windy i zejściem do tunelu
AKAPITFotografuję stojącego przy jednym z peronów opolskiego Impulsa. Z zewnątrz prezentuje się bardzo ładnie. Uważam, że jego malowanie, obok malowania Impulsów należących do Kolei Mazowieckich i SKM Trójmiasto jest zdecydowanie najładniejsze z dotąd mi znanych. Zapuszczam żurawia przez okno i spostrzegam dość skromne fotele. Daleko im do świętokrzyskiego pokrytego skórą wzorca komfortu.
AKAPITTymczasem na stację wtacza się mój kolejny pociąg. Obsługuje go spalinowy zespół trakcyjny SA137 jadący z Nysy do Gliwic. Droga mija mi szybko, a w Gliwicach przesiadam się na kolejny pociąg jadący do Częstochowy. Mógłbym z niego wysiąść w Katowicach, ale wiązałoby się to z niemal półtoragodzinnym oczekiwaniem tamże na połączenie do Krakowa. Pojadę zatem przed siebie w siną dal. No, może nie do końca siną, bo chcąc jednak wrócić dziś do domu, będę zmuszony się nieco ograniczyć.

AKAPITW Katowicach dosiada się sporo nowych pasażerów. Większość z nich zapewne wraca po pracy do domów. Zapełnione są wszystkie miejsca siedzące. Wsiada też grupka kolejarzy. Po umundurowaniu sądząc, są pracownikami Kolei Śląskich, do których należy mój aktualny pociąg. Dosiadają się do miejsc zajmowanych przez jego obsługę. Przysłuchuję się ich rozmowie. Dotyczy ona wzajemnego honorowania ulg i ofert specjalnych stosowanych przez różnych przewoźników. Jak wynika z rozmowy, nawet szkolący kolejarzy “specjaliści” nie mają na ten temat wyrobionej jednolitej opinii. Kto na tym traci? Ten, co zawsze – pasażer.
AKAPITMijam znajome, zasłonięte szczelnie banerami dworcowe budynki w Dąbrowie Górniczej i Będzinie, które PKP, jeśli wierzyć treści banerów, “zmienia dla mnie”. Zmienia już od bardzo dawna. Od tak dawna, że niedługo zapewne zmienią się same... w kupę gruzów. Przestaną wtedy stanowić problem. No i zmiana będzie wówczas faktyczna, a nie jedynie deklarowana.


SA137 na gliwickiej stacji
AKAPITWysiadam na stacji Wiesiółka. Po kilku minutach nadjeżdża pociąg powrotny do Katowic, gdzie z kolei czeka już gotowy Regio do Krakowa. Zgodnie z przewidywaniami biało-niebieski Impuls jest niemal pusty. W całym składzie być może doliczyłbym się kilkunastu osób. Zajmuje jedną z wielu wolnych “czwórek”*. Do odjazdu pozostaje kilkanaście minut, gdy do mojego wagonu wsiada kobieta w wieku 50-60 lat. Mam farta, bo podchodzi do pasażerek siedzących w sąsiedniej “czwórce”. Dzięki temu mogę być jedynie biernym słuchaczem dość skomplikowanej i jak dla mnie mało zrozumiałej, a przede wszystkim mało wiarygodnej historii. Kobieta zaczyna od narzekania, jak to ciasno i niewygodnie jest jej w tym pociągu. Odbieram to jako sugestię, że albo chciałaby się przysiąść do “czwórki”, albo by siedzące już tam pasażerki ustąpiły jej miejsca. Te jednak rzeczowo wskazują jej kilka dokładnie takich samych, ale wolnych “czwórek”. Kobieta niezniechęcona stoi dalej przy nich i zaczyna snuć przedziwną historię. Opowiada o tym, jak to musi gdzieś dojechać, ale właściwie nie wiadomo dokładnie ani gdzie, ani po co. Mówi coś o Wrocławiu, ale wsiadła do pociągu do Krakowa. Niby chce wysiąść, ale dopóki pociąg ma czas do odjazdu, nie robi tego. Podnosi lament, dopiero gdy ruszamy. Z jednej strony twierdzi, że nie wie, co ma robić, ale gdy kobiety radzą jej, by wysiadła na najbliższej stacji, także tego nie czyni. Co najdziwniejsze bilet musi mieć, bo sprawdzający je konduktor jej nie niepokoi. Historia opowiadana przez kobietę jest doskonale niespójna i właściwie w ogóle nie wiadomo, o co jej chodzi i do czego zmierza. Twierdzi, że boi się o kogoś, kto został gdzieś bez opieki, ale nie  robi  niczego,  by  do  tej  osoby  wrócić.  Zachowuje  się  bardzo  dziwnie i nieadekwatnie do czegokolwiek. Bezpośrednia prośba o pomoc finansową nie pada, choć delikatne sugestie ku temu zmierzające można odebrać. Dwie wysłuchujące jej żali pasażerki są jednak doskonale asertywne. Skądinąd to chyba jakieś urzędniczki, co wnioskuję po ich wcześniejszej rozmowie. Gdy w końcu w Jaworznie-Szczakowej kobieta po raz kolejny nie wysiada, pomimo że przy tym samym peronie stoi właśnie pociąg jadący właśnie przez Wrocław, tracą nią zupełnie zainteresowanie. Chyba zresztą słusznie. Kobieta odchodzi do innej części składu, gdzie po chwili łowi kolejnego słuchacza. Nie od dziś mam wrażenie, że ten ostatni w ciągu dnia pociąg do Krakowa ma dziwny dar przyciągania specyficznych osób. Już kilka razy spotkałem w nim inną starszą kobietę, wyglądającą, jak gdyby się przeprowadzała. Za każdym razem miała z sobą dwie duże walizy i kilka mniejszych tobołków. Jej wygląd jednak bardziej wskazywałby na kloszardkę niż kogoś, kto zmienia miejsce pobytu. Zauważyłem, że zazwyczaj zajmuje tą samą “czwórkę” zaraz za przegubem łączącym wagony. Dziś także jedzie. Jechała również dwa dni temu. Jej walizy nie wyglądają na bardzo pełne czy ciężkie, ale na stare i owszem. Może “pracuje” na dworcu w Katowicach, a na noclegi wraca do Krakowa? Nie wiem. Zauważam jedynie, że konduktorzy nigdy się jej nie czepiają. Innym ciekawym przypadkiem jest osobnik, który całkiem zresztą oficjalnie żebrze w pociągach mających dłuższy postój na katowickim dworcu. Od jakiegoś czasu go nie spotkałem, ale jesienią i zimą widywałem go niemal za każdym moim pobytem w Katowicach. Dzwonił małym dzwoneczkiem, śpiewał pieśni maryjne, był schludnie, choć skromnie ubrany, dziękował, nawet gdy nic nie dostał. Twierdził, że zbiera na jedzenie. Musiał wzbudzać litość i współczucie, bo w trzymanym w ręku pudełeczku zawsze widać było kilka monet. Zwykle były to złotówki i dwuzłotówki. Podejrzewam, że stawkę godzinową miał wyższą niż niejeden pracownik na śmieciówce. I to bez opodatkowania. Pewnie dlatego ode mnie nigdy nic nie dostał.
AKAPITZa oknem już dawno zapadły ciemności, pociąg z wolna toczy się w kierunku Krakowa. O dach Impulsa zaczyna bębnić deszcz, który następnie srebrzystymi strużkami ucieka gdzieś w tył okien. Deszcz, który jeśli wierzyć prognozom, zatrzyma mnie w domu na co najmniej kilka dni. Właściwie to nawet lepiej. Trzeba nadrobić zaległości redakcyjne, a po ostatnich wycieczkach zebrało się ich sporo. Sezon dłuższych wyjazdów nadchodzi wielkimi krokami, a ja mam przecież tyle planów...

* * *

AKAPITKofola wcale nie okazała się, przynajmniej dla mnie, hitem. Niedoścignionym jak dotąd wzorem pozostaje ukraiński kwas chlebowy “Taras”. Wino natomiast było całkiem niezłe.

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu. Zaprzestałem oznaczania w ten sposób często stosowanych w moich tekstach wyrażeń. Do ich wyjaśnienia odsyłam do wcześniejszych wpisów lub bezpośrednio do leksykonu.
jednodnióki - lista wycieczek