|
Dzień 3,
16 maja 2013 r.
Ćwilin |
|
|
AKAPITBudzę się
z lekka obolały. Z lekka? To jakiś żart! Mięśnie dotkliwie dają mi do
zrozumienia, jak bardzo je zaniedbałem zimą i wiosną. Zaraz, jak to
wiosną? Przecież ona właściwie dopiero co nadeszła. Bardzo, bardzo
spóźniona. Ale zarzuty są niestety słuszne i nie szukam
usprawiedliwienia. Tymczasem lekkim przeciąganiem się
próbuję je jakoś ugłaskać. Z oporami, ale godzą się jeszcze
trochę popracować.
AKAPITMimo,
że przejrzystość powietrza nie jest rewelacyjna i widoczność jak na
tutejsze możliwości jest słaba, to słońce mocno operuje z bezchmurnego
nieba. Niestety muszę go unikać, smaruję się więc mazidłem z filtrem 50
noszonym na takie okazje w kosmetyczce. Przygotowanie śniadania nie
trwa długo, a czas potrzebny do zagotowania wody urozmaicam sobie
suszeniem namiotu i pakowaniem. Na słońcu namiot schnie błyskawicznie,
zresztą był tylko lekko wilgotny. Angielskie wegetariańskie śniadanie
– płatki z mlekiem w proszku ;-), szybko znajdują się w
jedynym właściwym miejscu – moim żołądku.
AKAPITNiemal
z wybiciem 9:00 jestem gotów do startu. Mam około
półtorej godziny na podjęcie decyzji co dalej. Czy
poprzestać na zejściu do Jurkowa i stamtąd wracać do Krakowa, czy przez
Ćwilin dojść do Mszany Dolnej i dopiero stamtąd organizować
powrót? Rozsądek mówi: wracaj do domu. Ale tu
odzywa się ambicja: no co ty? Ty nie dasz rady? Pierwotny plan zakładał
bowiem zakończenie wycieczki w Mszanie. A, co tam! Zejdę i się zobaczy. |
Na pierwszym planie Kiczora Kamienicka z Wielkim Wierchem, na
horyzoncie Gorc
|
|
Wierzchołek Mogielicy
|
|
"obozowisko" na Stumorgowej Polanie
|
|
Ćwilin i Śnieżnica widziane znad Jurkowa
|
|
AKAPITW
dół schodzi się lekko, prowiant zjedzony, do tego poza
niezbędnym minimum nie mam dodatkowego obciążenia wodnego. Las jest
cichy i spokojny, buki intensywnie się zielenią, ale listowie nie jest
jeszcze gęste. Z Cyrli pozdrawiam majaczącą w dali Babią
Górę a po następnych kilkudziesięciu minutach dochodzę do
Jurkowa. Czy należy mi się drugie śniadanie? Należy się! Robię
niewielkie zakupy w sklepie. Kupuję parę bułek i jogurt owocowy, a na
obiad małą konserwę. Lokuję się na niewielkim placu zabaw w samym
centrum wsi i zajadając obserwuję młode mamy wymieniające uwagi na
temat swoich dzieci bawiących się tuż obok. Jak nietrudno się domyślić,
prócz potomstwa ich rozmowy dotyczą również
ostatnich odcinków „wiodących na rynku”
seriali telewizyjnych.
|
AKAPITNadszedł
czas na decyzję. Z pełnym żołądkiem człowiek zawsze jest
zdolny do wielkich czynów (a przynajmniej tak mu się
wydaje),
postanawiam więc spróbować dłuższego wariantu. To oznacza,
że czeka
mnie jeszcze ponad 13 km w poziomie i niemal 650 m w pionie. A miało
być tak fajnie... Ruszam polną drogą w
kierunku Ćwilina. W słońcu jest gorąco, ale w
cieniu cały czas daje o sobie znać chłodny wschodni wiatr. Za plecami
została Mogielica, a ja wchodzę w las i zaczynam
podejście. Nie jest lekko. Zmęczeni
po dwóch dniach |
wędrowania
ciągnie mnie w tył, a droga chwilami jest dość stroma. Znów
pojawia się konieczność wspomagania się odliczaniem kroków
do 200 i cyklicznymi krótkimi odpoczynkami. Od czasu do
czasu przeklinam w myślach chwilę, w której zamiast wracać z
Jurkowa postanowiłem iść dalej. Do tego podejście jest zalesione i nie
widać nic prócz cieni tańczących na bukowych i świerkowych
pniach. Na niewielkiej polance spotykam pierwszych dziś
turystów. Siedząc na pniach wcinają kanapki.
|
|
Za
plecami została Mogielica...
|
|
Może
szczyt jest już tuż obok? Jednak nie. Do wielkiej polany na grzbiecie
Ćwilina został mi niemal kilometr. W myślach już robię ambitne plany
ile to czasu spędzę na szczycie i jak bardzo uda mi się wypocząć. Głodu
nawet nie czuję (pewnie ze zmęczenia), ale na ruszt też coś wrzucę. I
odpocznę. Przede wszystkim odpocznę.
AKAPITW
końcu tuż przed godziną 13, czyli na dobrą sprawę w regulaminowym
czasie osiągam Michurową Polanę na grzbiecie Ćwilina.
Mógłbym się cieszyć widokami, ale po pierwsze te są
niespecjalne – dalszą perspektywę kryje delikatna mgiełka, a
po drugie w tej chwili myślę tylko o tym, by położyć się
gdzieś w cieniu. I tak też czynię, choć miejsce wybieram dość długo. W
końcu lokuje się pod rozłożystym |
Na szczycie Ćwilina. W oddali Jasień i Krzystonów
|
|
Ćwilin z okolic Czarnego Działu. W oddali widoczna też Mogielica
|
|
bukiem
na tyłach polowego ołtarza. Rozkładam karimatę i zalegam. Kładę się w
taki sposób, by słońce jednak trochę mnie grzało, bo wiatr
od wczoraj bynajmniej nie ustał ani też nie zyskał na temperaturze. Ale
bez polara i tak się nie obywa. Bez apetytu zjadam pół
ostatniej konserwy z bułką. Na więcej po prostu nie mam ochoty.
AKAPITPo
mniej więcej godzinie uznaję, że więcej i tak nie odpocznę, a mogę
niepotrzebnie zmarznąć, czas zatem zebrać się w sobie i ruszyć na
dół. Schodził będę znanym
|
już
sobie żółtym szlakiem przez Czarny Dział,
więc nawet biorąc pod uwagę miejscami słabe oznakowanie, błądzenie
raczej mi nie grozi i nic na tym szlaku nie powinno mnie zaskoczyć.
A no właśnie – nie powinno, a jednak... W lasach trwa w
najlepsze sezon wyrębu. Zwózka drewna odbywa się leśnymi
drogami, którymi biegną także szlaki. A zatem ich stan jest
mówiąc krótko średni. Droga na co dzień tylko
kamienista zmieniła się w drogę pokrytą kamieniami nijak nie związanymi
z podłożem, bo wyrwanymi z niego przez przeciągane tędy pnie. Przy
znacznym spadku każdy krok powoduje usuwanie się ich spod
nóg. Muszę bardzo uważać bo o skręcenie nogi jest tu
wybitnie łatwo. W dodatku schodzenie taka drogą jest chyba o wiele
bardziej męczące niż podchodzenie po w miarę równym podłożu.
Gdy w końcu docieram do podnóża Ćwilina mam już naprawdę
dosyć. A to dopiero jedna trzecia drogi... Teraz jednak jest łatwiej,
bo teren jest bardziej płaski, a i droga zmienia się w gruntową, a więc
miękką i co istotniejsze stabilną. |
AKAPITOglądając
się za siebie widzę dzisiejszy punkt startowy – Mogielicę i
pośredni – Ćwilin. Kawał drogi pokonałem. Za Czarnym Działem
już ledwie lezę, ale się nie poddaję. Już wiem którędy iść
przez łąki, na których pobłądziliśmy zeszłej jesieni.
Obserwuję znaki, a raczej ich brak. Tu po prostu trzeba wiedzieć jak
iść. Bez tego błądzenie jest gwarantowane, bo ścieżka jako mało
uczęszczana, jest ledwo widoczna w trawach, które mimo
późnej tegorocznej wiosny są już dość wysokie, a będą
jeszcze wyższe. Przed przywitaniem z asfaltem robię jeszcze przepak
plecaka na podróż autobusem, wkładam do niego kijki i
dociągam wszystkie paski. Teraz mam tylko nadzieję, że nie będę musiał
długo czekać na dworcu.
AKAPITMam
szczęście. Bus do Krakowa stoi gotów do odjazdu. Pakuję się
do środka. Stał na słońcu, więc w środku panuje temperatura godna co
najmniej adriatyckich plaż. O dziwo wcale mi to nie przeszkadza. Chyba
naprawdę mam gorączkę...
|
Krajobraz z Czarnego Działu. Po lewej na horyzoncie Mogielica,
dalej Krzystonów i Jasień. W dolinie Łostówka
|
|
AKAPITNieco
ponad godzinę później wysiadam w Krakowie. Powrót
do domu to kilka przystanków tramwajem. Po kąpieli testowo
sprawdzam temperaturę. 38°... Słońce, spory wysiłek jednym
słowem przemęczenie. Do jutra mi przejdzie. Choć w tej chwili ledwo
mogąc się ruszyć (mięśnie także boleśnie przypominają mi o swojej
obecności), proszę Majkę, by przypomniała mi mój stan, w
razie gdybym się kiedyś jeszcze gdzieś wybierał.
AKAPIT–
I co? Może wtedy nie pojedziesz? – powątpiewanie w jej głosie
jest aż nadto wymowne.
AKAPITPojadę.
Pewnie, że pojadę.
Epilog
AKAPITWytrwałem
„aż” do końca tygodnia. Czyli dwa dni. Trzeciego
dnia z całą rodziną wróciłem na Mogielicę. No cóż
– czym się strułeś, tym się lecz ;-) |
|