|
Dzień 2,
15 maja 2013 r.
Modyń, Cichoń, Mogielica |
|
|
AKAPITWstaję
przed siódmą. Jest piękny słoneczny poranek, a ptaki głośnym
świergotem dają znać, że też są już na nogach. Przygotowanie śniadania
i zjedzenie go nie zajmuje mi wiele czasu. Podobnie złożenie namiotu.
Nie jest nawet mokry po nocy. To następny argument potwierdzający
słuszność wyboru miejsca do spania, bo w dolinie zalegają jeszcze mgły.
Wyglądają bardzo malowniczo, a Lubań sprawia wrażenie wynurzającej się
z mgielnego jeziora wyspy. Bez zbędnego ociągania ruszam na szlak.
Czeka mnie dziś spory odcinek do przejścia w poziomie i w pionie. Metę
stanowić będzie Stumorgowa Polana pod Mogielicą. A po drodze Modyń i
Cichoń – dwa nieco niższe szczyty Beskidu Wyspowego. |
|
...Lubań
sprawia wrażenie wynurzającej się z mgielnego jeziora wyspy...
|
|
|
AKAPITPrzechodzę
pomiędzy nielicznymi zabudowaniami przysiółka. Znajduje się
on w obrębie ostatniego i najniższego wzgórza tej części
pasma Radziejowej – Bukowiny. Płaskowierzchołkowy szczyt nie
doczekał się nawet własnej wysokości na mapie choć wg moich
szacunków ma około 670 m n.p.m. W najbardziej wysuniętym na
północ punkcie wzgórza stoi prowizoryczny maszt
przekaźnikowy. Dlaczego prowizoryczny? A no dlatego, że jest
zamontowany na specjalnie do tego przystosowanej przyczepie
samochodowej. Taki maszt Drzymały. Zastanawiam się nad istotą tego
patentu i prawdopodobnie przez to gubię szlak. Odbił gdzieś ukradkiem w
lewo, a ja poszedłem drogą prosto. Ale nie będę się wracał, nie ma
głupich. Z mapy wynika, że droga doprowadzi mnie w to samo miejsce, a
nadłożę co najwyżej kilkaset metrów. Do tego stromo jest jak
diabli, w końcu muszę zejść około 400 m w dół. Moje
przewidywania się sprawdzają i kilka minut później na dnie
doliny odnajduję szlak. Teraz czas na przeprawę na drugi brzeg
płynącego wzdłuż doliny Dunajca. Z lekkim niepokojem idę w kierunku
promu. Zasadniczo powinien być czynny ale... Nie uśmiecha mi się
nadkładanie 6 km drogi przez most w Zabrzeży. Po chwili dochodzę do
budki, w której powinien siedzieć ktoś z obsługi. Ulga! Jest
i prowadzi mnie do niewielkiej płaskodennej lodzi uczepionej do
przeciągniętej na drugi brzeg liny. Wsiadam i już po chwili sprawnie
kierowani przez sternika (?), niesieni nurtem Dunajca przepływamy na
druga stronę rzeki. Grzecznie dziękuję i opuszczam łódź.
Milczący Charon równie sprawnie i szybko wraca na zacieniony
i co zapewne ważniejsze wyposażony w budkę brzeg, a ja wzdłuż Czarnej
Wody idę wąską ścieżynką w kierunku leżącej opodal stolicy śliwowicy
– Łącka. |
Przeprawa...
|
|
...przez... |
|
...Dunajec |
|
AKAPITPrzez
centrum miejscowości biegnie murowany kanał tej niewielkiej
rzeczki. Sądząc po jego rozmiarach, ta obecnie wyglądająca bardzo
niepozornie rzeczułka potrafi nieźle narozrabiać. |
AKAPITZaglądam
do jednego z miejscowych sklepów. Szykuje się gorący dzień,
a ja po drodze raczej nie będę miał okazji zrobić zakupów.
Przynajmniej niewiele na to wskazuje. Z dostępem do wody pitnej też
może nie być za lekko. Do źródełka pod Mogielicą musi mi
zatem wystarczyć zapas, który zrobię teraz. Kupuje zapas na
cały dzień, choć staram się nie przesadzić. W końcu wszystko będę
musiał nieść na własnych barkach.
AKAPITCzeka
mnie teraz mniej więcej dwukilometrowy marsz
asfaltem. Najpierw
|
Łącko
|
|
...rzeczułka
potrafi nieźle narozrabiać
|
|
lekko
od górę, a bardziej pochyło po opuszczeniu uczęszczanej
drogi. W oddali nieśmiało
pokazuje się Modyń, mój
obecny cel. Zanim |
...raźno
maszerujących...
|
|
jednak
rozpocznę mozolną wspinaczkę czeka mnie jeszcze niepozorny
pagórek o nazwie Piechówka. Zauważam, że od Łącka
szlak wyraźnie lepiej wygląda. To znaczy jest lepiej oznakowany. Znaki
wyglądają na niedawno odmalowane. O tym, że są odmalowane bardzo
niedawno, a wręcz świeżo przekonuję się, gdy najpierw w oddali, a potem
coraz bliżej widzę parę mocno starszych ludzi (oczywiście jedynie
wiekiem, bo na pewno nie duchem) raźno maszerujących z puszkami białej
i żółtej farby oraz z pędzlami w rękach. Do tego pan ma z
sobą płócienny spłowiałooliwkowy plecak, z którym
na oko spokojnie mógł po bieszczadzkich połoninach wędrować
sam Majster Bieda. Wydaje się być potwierdzeniem teorii
mówiącej, że prawdziwemu turyście do wędrówki
wystarczy dobry humor. Doganiam ich niedługo przed
Piechówką, pozdrawiam z uśmiechem i życzę miłego dnia. Przy
okazji wspominam o kiepskim oznakowaniu po drugiej stronie Dunajca.
Wiedzą i postarają się ten stan odmienić.
|
AKAPITPrzez
Małą Modyń (988 m n.p.m.) docieram na szczyt jej większej siostry. 1026
m n.p.m. robi swoje. Mogę śmiało przyznać, że góra robiła
wszystko by mnie wykończyć. I prawie się jej udało. Mapa nie kłamała.
Od podnóża dwie godziny wspinaczki i około 460 m wzwyż. A
nie wierzyłem... Na szczyt docieram kilka minut po godzinie 13. Tu
kończy się żółty szlak, który prowadził mnie od
samej Szczawnicy. Chwilę się rozglądam, ale zalesiony wierzchołek nie
daje wielkich możliwości obserwacji okolicy. Przez niewielką przecinkę
widzę tylko leżący opodal grzbiet Cichonia. Na myśl o zejściu w dolinę
i ponownej wspinaczce robi mi się chłodno. A może to tylko ten ciągle
wiejący wschodni wiatr? Postanawiam zrobić dłuższy odpoczynek. Układam
się na karimacie, szybko zjadam kilka kromek z konserwą i zalegam
przykryty ciepła bluzą. Niepełna godzina mija szybko. Zdecydowanie za
szybko. Gdy nadchodzi godzina 14 z niechęcią myślę o dalszym marszu. No
tak, długa zima mnie rozleniwiła, a kilka krótkich wycieczek
to było zdecydowanie za mało na solidne
przygotowanie do sezonu. Nie
ma rady, mimo że
forma leży obok mnie |
Na Modyni
|
|
i
śmieje się w najlepsze, nie
mając najmniejszego zamiaru się podnieść, ja musze wstać. Wstać i co
gorsza iść. Staram się nie analizować ile jeszcze drogi przede mną. Po
co się dobijać? Odnajduję niebieski szlak, którym zejdę w
dolinę. To jeden z najdłuższych szlaków w polskich
górach. W całości ma 184 km długości, a prowadzi z Tarnowa
przez Pogórza Ciężkowickie i Rożnowskie, Beskid Wyspowy,
Gorce, Pieniny Właściwe i Małe Pieniny na Wielki Rogacz w Beskidzie
Sądeckim. Fragmentami już go znam. Odcinek małopieniński nawet na
pamięć. To przecież moja ulubiona trasa. Teraz poznam tylko
krótki fragment z Modyni na Przełęcz pod Ostrą, ale kiedyś
kto wie? Może wybiorę się na całą trasę?
AKAPITZejście
jest strome. Prowadzi kamienistą drogą, więc nie idzie się
specjalnie wygodnie. Dobrze, że choć z góry... Gdy dochodzę
do leżącego wzdłuż asfaltowej drogi niewielkiego
przysiólka, dostrzegam równie niewielki sklepik.
Wybornie! Moje zapasy wody skurczyły się jak szyny kolejowe na mrozie i
groziła mi susza totalna. Uzupełniam płyny ustrojowe gęstym sokiem
owocowym, a zapasy w plecaku wodą mineralną. Jest szansa, że przeżyję.
Pytanie tylko czy dojdę? A w związku z tym, że aby dojść trzeba iść,
ruszam w dalszą drogę. Marsz asfaltem na Przełęcz pod Ostrą nie jest
specjalnie atrakcyjny, w dodatku droga wspina się pod górę.
Nie powiem jednak bym samą przełęcz powitał z ulgą. Czeka mnie teraz
zmiana szlaku na zielony i podejście na Cichoń (926 m n.p.m.). W
dodatku tabliczka na przełęczy oznajmia: 3,5 godziny na Mogielicę. A
mnie już zaczyna poważnie brakować sprężu. Modyń pozdrawia z oddali,
choć tak naprawdę odnoszę wrażenie, że odwróciła się do mnie
dupą i zajęła opalaniem.
|
|
Widok znad przełęczy na Modyn (po prawej) i Ostrą (po lewej)
|
|
|
AKAPITMaszeruję
pod górę (chciałbym napisać – raźno, ale nie będę
kłamał).
Pierwsza faza podejścia jest dość stroma, ale na szczęście niezbyt
długa. Jednak idzie się cały czas lasem. Po osiągnięciu szczytu
skądinąd prawie niezauważalnego, grzbiet zaczyna łagodnie opadać.
Niestety Cichoń jest w całości porośnięty gęstym świerkowym lasem
uniemożliwiającym zobaczenie czegokolwiek. Dopiero gdy schodzę niżej,
poza jego granice, otwiera się przede mną szeroki krajobraz. Honorowe
miejsce zajmuje w niej Mogielica. Cholera, jeszcze tak sakramencko
daleko... Obok niej Łopień, a pomiędzy nimi niczym muszka w szczerbince
przycupnęła Śnieżnica. Bardziej na północ zauważam Kostrzę o
charakterystycznym wielorybim kształcie i Kamionną. A na łąkach wokoło
żółci się jak oszalały mniszek lekarski zwany po prostu
mleczem. |
Po lewej Mogielica, w środku Łopień, a pomiędzy nimi w oddali Śnieżnica
|
|
...żółci się jak
oszalały mniszek lekarski...
|
|
AKAPITZ
lekka już powłócząc nogami doczłapuję na Przełęcz Słopnicką.
Przypominam sobie sławetną wycieczkę na Mogielicę, gdy zamiast na
Przełęcz Rydza Śmigłego trafiliśmy tutaj. Ostro było. Teraz też będzie,
bo marnie widzę to podejście. Mimo dodanych do wody tabletek napoju
energetycznego sił mi jakoś nie przybywa. Pierwszy, około 3 km odcinek
biegnie asfaltową drogą z umiarkowanym pochyleniem, a mimo to idzie mi
się ciężko. Długo szukam miejsca na postój. W końcu zauważam
przy drodze stertę starych desek.
Będzie
|
Przełęcz Słopnicka
|
|
w
sam raz. Wyciągam
ostatnie kawałki kabanosa, i resztkę chleba. Zostawiam coś na
symboliczną kolację. Jutro na śniadanie zjem płatki, a poprawię w
sklepie po zejściu do Jurkowa. Z głodu nie umrę, najwyżej ze zmęczenia.
Nie da się posiedzieć dłużej niż kilkanaście minut, a i to dokładnie
ubranym, bo chodny wschodni wiatr się wyraźnie wzmaga. Ciekawe jak
będzie na szczycie...
Zagłębiam się w las. Czeka mnie teraz mozolne podejście. Od czasu do
czasu w ukazuje się szczyt z wystającym ponad korony drzew
trójkącikiem dachu wieży widokowej. Ciągle jest daleko, choć
wydaje się że wystarczy wyciągnąć rękę. Może by jakimś
skrótem?
W końcu nie muszę wchodzić na szczyt. Wystarczy mi Stumorgowa Polana.
Nie daję się jednak skusić żadnej z pozornie krótszych
dróg. Kto wie gdzie by mnie zaprowadziły. Może nawet w
dolinę
Kamienicy? Według pewnej anegdoty do Betlejem z darami szło
króli czterech. Tyle że jeden poszedł na skróty...
|
AKAPITW
końcu umordowany, po około trzech godzinach od Przełęczy Słopnickiej
docieram na szczyt. To 45 minut dłużej niż chciałby rozkład i mapa, ale
nogi nie bardzo chciały już ze mną współpracować. Nie mogę
jednak odmówić sobie przyjemności wspięcia się na wieżę,
choć
późna pora i niskie słońce, a także taka sobie widoczność
nie
dają perspektywy dalekich obserwacji. Wokoło nie ma nikogo. W
ogóle tłumów na szlaku nie było. Jeżeli by
dokładnie
policzyć, to spotkałem dziś tylko parę znakarzy za Łąckiem i samotnego
biegacza na grzbiecie Cichonia. A wczoraj? Wczoraj jedynie drwali za
Bereśnikeim. Nie żebym był bardzo spragniony cywilizacji, ale od czasu
do czasu dobrze jest zobaczyć ludzką twarz. |
|
Cichoń i Modyń
|
|
Na pierwszym planie Ćwilin i Śnieżnica
|
|
AKAPITSchodzę
z wieży, bo wolałbym zdążyć się umyć zanim całkiem zmarznę.
Wpadam jeszcze na podszczytową polankę z papieskim krzyżem skąd mam
widok na Pasmo Radziejowej i Pasmo Lubania
oraz Gorc, a zaraz
potem
turlam się stromą kamienistą
drogą na |
Stumorgową
Polanę. Miejsce na biwak w zasadzie mam gotowe. Jest tu nawet
coś w stylu wysokich stolików pozbijanych z cienkich
pniaków i kilku desek. Są również pozostałości po
dwóch szałasach zbudowanych z gałęzi. Pamiętam je jeszcze z
grudnia, a już wtedy ich stan wskazywał, że mogły być zbudowane dużo,
dużo wcześniej.
AKAPITPlecak
ląduje w krzakach, a ja idę na poszukiwania źródła. Modlę
się w duchu, by nie było wyschnięte. Wszak mapa takich okoliczności nie
uwzględnia, a mnie chodzi nie tylko o możliwość umycia się, ale przede
wszystkim o picie. Rozglądam się po stromym zalesionym zboczu i moją
uwagę przykuwa świeża zielona roślinność. Kontrastuje z brązem
zeszłorocznych bukowych liści pokrywających
|
W oddali Pasmo Radziejowej, Lubań i Gorc
|
|
ziemię
grubym, szeleszczącym pod stopami kobiercem. A że jej wąski pas ciągnie
się w dół zbocza niemal niezauważalnym jarem, to bardzo
prawdopodobne jest, że płynie tamtędy jakiś strumyk. Bingo! Faktycznie
jest! Niewielkie źródło ma nawet niezłą wydajność, w
kilkanaście sekund wypełnia 1,5 litrową butelkę. Będę miał zatem
możliwość spłukania z siebie trudów dzisiejszego dnia.
AKAPITMycie
zajmuje kilka minut, teraz czas na rozbicie namiotu i kolację. O ile z
kolacją problemu nie będzie – menu siłą rzeczy mam dość
ograniczone, to nad rozbiciem namiotu trzeba się zastanowić. Cały czas
wieje, a zatem muszę go odpowiednio ustawić, by zbytnio nie furkotał,
by nie było przeciągu w środku, a co równie ważne, by widok
przed snem był odpowiedni. Ostatni warunek wydaje się zwyciężać
– namiot zostaje ustawiony wyjściem w kierunku zachodu,
który właśnie niedługo nastąpi. |
AKAPITZe
szczytu Mogielicy słyszę jakieś głosy. Niewątpliwie ludzkie. Nie widać
jednak nikogo. A może tylko mi się wydawało? Ze zmęczenia? W
ogóle nieciekawie się czuję. Zaczyna mną nawet lekko
telepać. Czyżby gorączka? Wszystko możliwe. Szybko robię herbatę i
zjadam resztki chleba z kabanosem, które mi jeszcze zostały.
Czuję, że nawet gdyby jedzenia było więcej, to nie miałbym ani siły ani
ochoty tego zjeść. Wczołguję się do namiotu i śpiwora. Sen jednak nie
nadchodzi. Po pierwsze jest trochę za wcześnie, po drugie tropik
szamocze się z wiatrem i nawet głęboko wciśnięte do uszu stopery nie
pomagają, a po trzecie jestem tak zmęczony, że nawet spać mi się nie
chce. Długi czas przewracam się z boku na bok, usiłując dobrać
odpowiednią pozycję. Bez skutku. W końcu już w całkowitych ciemnościach
fizjologia wygania mnie na zewnątrz. Choć z bólem myślę o
opuszczeniu ciepłego śpiwora, nic na nią nie poradzę. Tymczasem
bezchmurne i ciemne jak smoła niebo zasiedliły srebrzyste punkciki
gwiazd. Jest ich tak wiele jak... gwiazd na niebie. O wiele więcej niż
kiedykolwiek uda Wam się zobaczyć w mieście, gdzie zanieczyszczenie
powietrza i światła lamp połowę z nich czynią niewidocznymi. Odnajduję
Wielką i Mała Niedźwiedzicę zwane też Wielkim i Małym Wozem. Widzę
sprzyjającą nocnym wędrowcom Gwiazdę Polarną. Przez całą niemal
szerokość nieba ciągnie się jasny pas Drogi Mlecznej.
Mógłbym tak stać godzinami i podziwiać te cuda, ale
dzwoniące zęby przypominają mi dość szybko, że wiatr wcale nie przestał
wiać, i że jest po prostu zimno. Daję nurka do ciągle jeszcze
nagrzanego śpiwora i w końcu zasypiam. |
|
|
|