Wstęp Strona główna
dzień1
dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6

poprzedni dzień

Dzień 4,
20 lipca 2012 r.
Mapa dnia


AKAPITDziś podobnie jak w poprzednich dniach nie spieszymy się ze wstawaniem i startem na wycieczkę. Pogoda też nie może się zdecydować czy będzie słoneczna, czy deszczowa i jest mocno nieokreślona. Około 11 jesteśmy w Szczawnicy. Dziś spróbujemy wybrać się w nieco innym kierunku i odwiedzimy Beskid Sądecki. To już trzecie po Gorcach i Małych Pieninach pasmo górskie odwiedzone w ciągu 4 dni. Nie podchodzimy zbyt ambitnie do tematu – wszak to przede wszystkim ma być odpoczynek i relaks, wybieramy więc Bereśnik. Miejsce, które już dawno planowałem odwiedzić z uwagi na klimatyczne schronisko leżące tuż pod jego szczytem.
AKAPITStartujemy jak zwykle z pod kościoła i idziemy w górę ul. Zdrojowej. Następnie przez chwilę depczemy po Językach. Nie, nie swoich. Po prostu tak nazywa się ulica, którą biegnie żółty szlak prowadzący na Bereśnik. Przed południem docieramy na Bryjarkę (677 m n.p.m.). Ta niepozorna górka oferuje piękne panoramy Małych Pienin, choć i Tatry stąd widać. Tyle że nie teraz. Teraz są bardzo zajęte poranną toaletą i zapewne biorą prysznic, bo ku naszemu wielkiemu niezadowoleniu zasłoniły  się  dość  dokładnie  pierzasto-chmurnymi  bialymi  zasłonami.

Panorama z Bryjarki. Po lewej widoczna Jarmuta Wysoki Wierch i Wysoka, po prawej przecięta wyciągiem i nartostradami Palenica.

Na Bryjarce
Na szczęście nie są one zbyt szczelne, bo to i owo udaje się nam podpatrzyć.
AKAPITDo Bacówki pod Bereśnikiem docieramy w porze mniej więcej jakby obiadowej. Może nie jest ona do końca obiadowa, ale postanawiamy lekko ją naciągnąć i spróbować czegoś z tutejszej skądinąd legendarnej kuchni. Studiujemy listę dań wiszącą przy barze. W końcu ja decyduję się na janosikowe ziemniaki, a Basia jako znany łasuch zamawia hawajskie naleśniki.


...to i owo uidaje nam się podpatrzyć...
AKAPITDo Bacówki pod Bereśnikiem docieramy w porze mniej więcej jakby obiadowej. Może nie jest ona do końca obiadowa, ale postanawiamy lekko ją naciągnąć i spróbować czegoś z tutejszej skądinąd legendarnej kuchni. Studiujemy listę dań wiszącą przy barze. W końcu ja decyduję się na janosikowe ziemniaki, a Basia jako znany łasuch zamawia hawajskie naleśniki. Z jadalni jest piękny widok zatem pstrykam kilka zdjęć. W pewnej chwili słyszę:
AKAPIT– Wie pan, w zasadzie to za robienie stąd zdjęć pobieramy opłaty. Na zewnątrz nie mamy możliwości, ale z wnętrza staramy się być konsekwentni.
AKAPITW lot chwytam żart Gospodarza i przybierając poważny ton, z kamienną twarzą proszę o dopisanie tej pozycji do rachunku.

Bacówka Pod Bereśnikeim


...za robienie stąd zdjęć pobieramy opłaty...

...zalega pracowite milczenie...
AKAPITKilka minut później zamówione dania wjeżdżają na stół. Janosikowe Ziemniaki to pokrojone niewielkie kawałki kartofelków opieczone (ale nie przysmażone!) na złoto i dość ostro przyprawione. Podane z przyozdobionym koperkowym słońcem kwaśnym mlekiem smakują wyśmienicie. Basia też nie narzeka, więc na pewien czas w jadalni zalega pracowite milczenie przerywane jedynie mlaskaniem i szczękiem sztućców na talerzach.

Przed bacówką
AKAPITW Bacówce pięknie jest i mógłbym tu rezydować na stałe, ale przed nami jeszcze parę kilometrów. Nie ma zatem rady, żegnamy gospodarzy i ruszamy dalej. Rzucamy jeszcze okiem na ukazujący się w pełnej krasie grzbiet Małych Pienin i zagłębiamy się w las. Nie na długo, bowiem szczyt Bereśnika leży jakieś 10 minut od schroniska. Tu opuszczamy żółty szlak, prowadzący dalej na Dzwonkówkę i kierujmy się w prawo, drogą, która mamy nadzieję, sprowadzi nas w okolicę leżącego przy niebieskim szlaku na Przehybę wodospadu Zaskalnik. Po drodze korzystając z dogodnego miejsca, postanawiamy jeszcze chwilę posiedzieć i pokontemplować przyrodę. Sadowimy się na niewielkiej, ale mocno pochyłej wykoszonej łące. Tuż poniżej widzimy gospodarstwo, z którego właśnie wychodzi mocno starsza kobieta i zaczyna grabić siano. Pytamy czy nie przeszkadzamy, ale z uśmiechem odpowiada, że możemy sobie siedzieć do woli. Razem z nią przyszły tu dwa niewielkie psiaki. Mniejszy się do nas nie zbliża, ale większy ciekawie podchodzi. Zauważamy  że  ma  złamaną

Widok na Małe Pieniny z pod Bereśnika
dolną szczękę. Kobieta opowiada, że to straszny łazik, bardzo lubi schodzić na dół do Szczawnicy i tam ktoś musiał go czymś uderzyć. Pies wyraźnie nie przejmuje się swoim stanem. Mało tego, wynajduje sobie bardzo ciekawą rozrywkę. Na górze łąki kładzie się na brzuchu, wyciąga tylne nogi i przebierając tylko przednimi zjeżdża w ten sposób niżej. Po kilku metrach zatrzymuje się, wraca i sytuacja się powtarza. Drapanie ściętą trawą po brzuchu musi mu sprawiać ogromną przyjemność, bo wygląda na bardzo zadowolonego.
AKAPITDalej schodzimy stromą ścieżką oznakowaną jako przyrodnicza i po kilkunastu minutach znajdujemy się na dnie doliny Sopotnickiego Potoku. Wiedzie tędy asfaltowa droga i niebieski szlak. W zakamarkach pamięci odnajduję to miejsce. W 1986 roku, w czasie jednej ze swoich pierwszych samotnych górskich wyryp schodziłem tędy, idąc z Piwnicznej przez Przehybę. Wylądowałem wówczas w schronisku pod Orlicą, choć właściwie to w jednym z tekturowych domków do tego schroniska przynależących. Pod każdym względem niezapomniane chwile...

Wodospad Zaskalnik
AKAPITKilka minut później dochodzimy do wodospadu Zaskalnik. To jedna z lokalnych atrakcji turystycznych, więc ludzi jest tu sporo, choć na nas akurat nie robi on wielkiego wrażenia. O wiele większe wywiera niebotyczne więc zaśmiecenie tego miejsca. Zniesmaczeni uciekamy stąd szybko.
AKAPITBasia zdążyła już zapomnieć o hawajskich naleśnikach, po moich ziemniakach też w żołądku ledwie wspomnienie zostało, pora zatem byłaby rozglądnąć się za czymś do przekąszenia. Postanawiamy zaszaleć i wstąpić do pstrągarni, której szyld zauważamy przy ul. Szlachtowskiej w Szczawnicy. Wąskimi zakamarkami (jak to w Szczawnicy) dochodzimy do właściwego budynku. Można tu osobiście złowić rybę, ewentualnie wskazać tę, na którą ma się ochotę. Nam jednak wydaje się to z lekka nieludzkie. Nie dość, że człowiek jest tu katem, to miałby jeszcze być sędzią? Zdajemy się na obsługę i zamawiamy po dowolnym pstrągu. Czekamy kilkanaście minut  -  slowfood  ma  swoje  prawa.  W  tym  czasie  pogoda

zmienia się i nadciągają ciemne chmury niosące deszcz. Na szczęście nie jest długotrwały, a i my siedzimy na tarasie pod dachem. Choć przeciąg zmusza Basię do wyciągnięcia z plecaka kurtki.
AKAPITGdy tylko na naszym stole pojawiają się półmiski z rybą, przy sąsiednim zjawia się cichy acz bardzo pilny obserwator. Świdruje nas swoimi, zielonymi lekko przymrużonymi oczami. On wie, że cierpliwość popłaca. Gości nie należy popędzać, gości nie należy rozpraszać. Oni mają się zająć talerzem i tym co na nim znajdą. Ale do czasu! Bo  przecież  dla  Niego  też  coś  musi  zostać.  A  więc  w  odpowiednim


On...

...wie

momencie trzeba się dyskretnie przysiąść i liczyć na to, że nikt z obsługi tego nie zauważy. A potem już tylko krok i jest się na stole. No i pokażcie mi takiego twardziela, co nie da kawałecka rybki małemu koteckowi. Niestety zawsze można się pomylić w kalkulacjach, o czym właśnie przekonuje się nasz futrzasty niedoszły współbiesiadnik. Mimo naprawdę nienachalnego sposobu podejścia do klienta zostaje brutalnie przepędzony przez kelnerkę.

AKAPITMożna powiedzieć – smażone ryby ratują nas przed deszczem – i tej wersji będziemy się trzymać, bo nasz dzisiejszy budżet został w ten sposób poważnie uszczuplony. Ale warto było nie tylko ze względu na pogodę. Pstrągi były naprawdę smaczne.
AKAPITPowrotny spacer wzdłuż ruchliwej ulicy trochę nam się dłuży. Pełna wczasowiczów Szczawnica to nie jest dla nas wymarzone miejsce na odpoczynek. Po deszczu znacznie się ochłodziło. Wieczór spędzamy przed domem w Hubie dokładnie opatuleni.

następny dzień...