|
19 maja 2013 r.,
Mogielica |
|
|
AKAPITIstniał
kiedyś taki zwyczaj, który dotyczył pilotów.
Jeśli takowy delikwent miał pecha się rozbić, a szczęście przeżyć w
jako tako jednym kawałku, natychmiast pakowano go za stery innej
maszyny i wysyłano w powietrze. Idiotyczne? Nie całkiem. Chodziło o to,
by w pilocie nie zdążył wykształcić się lęk przed lataniem po przeżytej
katastrofie. Lot wykonany zaraz po niej miał pilota uspokoić i zmusić
go do zebrania się w kupę. Zaobserwowano, że piloci, którzy
przeżyli katastrofę, często nie wracali już do latania. Jeżeli
natomiast wykonali taki lot uspokajający, odsetek ten znacząco malał.
We współczesnych czasach wszystko się pozmieniało, powstały
komisje do spraw badania wypadków i setki innych
organów kontrolnych, które pierwsze co robią, to
pilota uziemiają „do wyjaśnienia”.
AKAPITKierując
się zbliżonym sposobem myślenia, po trzydniowej wycieczce,
która
dość mocno mnie nadgryzła, należało jak najszybciej wrócić
na
szlak. Okazja nadarzyła się już trzy dni później...
AKAPIT–
Słuchajcie może byśmy gdzieś pojechali w góry? –
moje zdziwienie graniczące z osłupieniem wzbudził fakt, że to pytanie
padło z ust Majki, która góry owszem lubi, ale
jak już jest na ich wierzchołku. Jednym słowem przyjemność sprawia jej
klimat miejsca i ewentualne widoki ze szczytu, ale już nie samo
chodzenie, zwłaszcza pod górę. By jednak nie przepuścić
okazji pójścia w góry z własną już w zasadzie
dorosłą córką, szybko przystajemy z Basią na tę propozycję.
Bo a nuż się rozmyśli... Jedziemy zatem całą rodziną. Pies może jakoś
przeżyje słoneczną pogodę. Obiecaliśmy mu zresztą kąpiel w strumieniu.
Może nawet nie jednym. |
Pierwsze
półtora kilometra...
|
|
AKAPITDzień
jest słoneczny i ciepły. Postanawiamy spróbować drogi,
której jeszcze nie znamy. Wejdziemy zatem żółtym
szlakiem od Słopnic Królewskich. Ta niewielka wieś leży
nieco poniżej Przełęczy Rydza Śmigłego w kierunku Słopnic.
Samochód zostawiamy na przełęczy – mamy zamiar
wrócić tu zielonym szlakiem. Pierwsze półtora
kilometra pokonujemy schodząc w dół asfaltem. Niestety tę
utraconą wysokość trzeba będzie ponownie wyrobić. We wsi natrafiamy na
strumień. Pora wywiązać się z obietnic. Szukamy miejsca dogodnego do
kąpieli dla naszego czworonoga. Nie jest to łatwe, bo po pierwsze by
zejść nad wodę trzeba pokonać stromą skarpę, a po drugie strumień, jak
w większości polskich wsi jest wykorzystywany jako zsyp na śmieci. W
końcu jednak znajdujemy w miarę wygodne i czyste miejsce, a Portos z
uśmiechem zalega w niewielkim zagłębieniu w dnie strumienia.
Po
|
dłuższej
chwili wstaje i otrzepuje się, wywołując fontannę drobnych kropli, przy
okazji i nam fundując prysznic. Wyraźnie zadowolony spogląda na nas
szczerząc w psim uśmiechu uzębiona paszczę z wyrazem oczekiwania w
oczach. Możemy zatem iść dalej. Odnajdujemy szlak, który
obierając kierunek na szczyt prowadzi nas w kierunku lasu. Nie obywa
się bez drobnego potknięcia. W pewnej chwili gubimy szlak, mimo że
starałem się pilnować i nie dać zagadać. Nie pozostaje nic innego jak
wrócić. Faktycznie na niewielkiej polance przegapiliśmy
miejsce, w którym żółte znaki odbiły w lewo.
Zaczyna się podejście. Momentami mniej, momentami bardziej strome. Po
kilkunastu minutach wychodzimy na obszerną i dość pochyłą polanę.
Mój wzrok przyciąga coś czerwonego w trawie. Lampka
rowerowa. Obok leżą baterie.Wkładam – działa. Choć ewidentnie
brakuje części obudowy. Po jej stanie widać,
że
|
...zalega
w niewielkim zagłębieniu...
|
|
leży
tu od co najmniej kilku dni. Chwilę się zastanawiam, ale uznaję, że
gdyby właścicielowi na niej zależało, to w tym czasie na pewno by po
nią wrócił. Uznaję więc, że śmiało mogę ją zabrać. Tym
bardziej, że baterie pozostawione w tym miejscu i stanie na pastwę losu
czy raczej środowiska dobrze temu ostatniemu nie zrobią. Ale żeby nie
było – jeżeli poprzedni właściciel przeczyta ten tekst, a
czuje się do lampki mocno przywiązany – proszę o kontakt.
AKAPITPowyżej
polany rozpoczyna się solidna stromizna. Na szczęście idziemy lasem,
więc jest nieco chłodniej niż na otwartej przestrzeni. To istotne
głównie ze względu na naszego psa, choć chyba nikt nie lubi
wspinaczki w upale i słońcu. Portos gdy to tylko możliwe, urządza sobie
krótkie odpoczynki, miejsce wybierając niezwykle starannie.
Wkrótce przecinamy stokówkę trawersującą zbocza
Mogielicy, a po kolejnych minutach spotykamy się z zielonym szlakiem
biegnącym z Przełęczy Słopnickiej. Szlak cały czas biegnie pod
górę mocno kamienistą drogą. W pewnym momencie słyszę
wyraźnie odgłos spalinowego silnika. Jednak nie jest to silnik
motocyklowy. Po chwili naszym oczom ukazuje się ciężki wyprawowy quad
zjeżdżający powoli po wielkich kamieniach. Z tyłu siedzi może 4-5
letnia dziewczynka. Oczywiście nie ma na głowie kasku, a trzyma się na
zbyt szerokim dla niej siedzeniu tylko dzięki temu, że małe rączki ma
kurczowo zaciśnięte na uchwytach. Prawdopodobnie tatuś lub wujek zabrał
ją na przejażdżkę. Quad zjeżdżając przechyla się na boki, a ja tylko
patrzę kiedy dziecko spadnie wprost pod koła, albo rozbije głowę na
kamieniach... Mój umysł nie jest w stanie pojąć bezmyślności
i braku wyobraźni dorosłych, tym bardziej jeżeli dotyczy ona własnych
lub bliskich dzieci.
|
AKAPITW
końcu docieramy na szczyt. Widok z wieży nie jest dziś rewelacyjny.
Wszystko pokrywa delikatna, ale nieprzezroczysta mgiełka
charakterystyczna dla starego stacjonarnego wyżu. Na niebie nie ma ani
jednej chmurki, a powietrze stoi niemalże nieruchomo, co w tym miejscu
jest ewenementem. Nici z pięknych panoram. Szybko zatem schodzimy i
decydujemy, że na popas tradycyjnie zatrzymamy się na Stumorgowej
Polanie. Portos nie bardzo rozumie dlaczego niby miałby schodzić tak
kamienistą i stromą drogą, ale przecież nie zostanie na szczycie sam.
Choć właściwie nie sam, bo prócz nas jest tu całkiem sporo
osób.
Podobnie zresztą jak na Stumorgowej.
Ludzie spragnieni |
...miejsce
wybierając niezwykle starannie... |
|
słońca
po
długiej zimie porozkładani na trawie wystawiają się na jego promienie.
My wolelibyśmy cień, a zwłaszcza wolałby go nasz czworonóg,
ale
wszystko co możemy mu teraz zaoferować to jego namiastka uczyniona za
pomocą kijków i bluzy wykorzystanych w charakterze parawanu.
Humor
jednak znacznie mu się poprawia gdy w polu widzenia (a może raczej w
zasięgu węchu) pojawia się znajomo wyglądająca miska z porcją karmy. My
również zjadamy
|
Na Stumorgowej Polanie
|
|
kanapkową
namiastkę obiadu, a nieco odpocząwszy i zrobiwszy pamiątkową fotkę
ruszamy na dół. Omijając szczyt dochodzimy do mniejszej
polany po jego północno-zachodniej stronie. Za skrajem
polany szlak dość gwałtownie opada. Portos wyraźnie daje nam do
zrozumienia, że nie ma ochoty tędy schodzić. |
Focia z Mogielicą
|
|
Zatrzymuje
się na granicy lasu i bardzo wymownie co rusz spogląda za siebie i na
nas, za siebie i na nas... Nie ma jednak wyjścia i po chwili rusza z
wolna za nami. Niecałą godzinę później stawiamy się przy
samochodzie. Chwilę odczekujemy przy otwartych drzwiach samochodu, bo
wewnątrz jest piekarnik. Rano był tu cień. A teraz... Zasadniczo można
byłoby jechać do domu, ale jak się obiecało... Jedziemy do Jurkowa i
tam fundujemy Portosowi kolejną dziś kąpiel. Należało mu się. Jest
gorąco, a jego czarne futro naprawdę się grzeje. Na widok strumienia
wyraz zmęczenia znika z jego pyska i już po chwili pomrukuje z
zadowoleniem nurzając się w Jurkówce. W końcu wychodzi i
otrzepuje się bardzo zadowolony. Możemy wracać. I tylko nie wiedzieć
czemu w samochodzie przez całą drogę śmierdzi mokrym psem. Ale komu by
to przeszkadzało :-)
|
|