wstęp Beskid Wyspowy - lista wycieczek Strona główna
6 lipca 2013 r.
Łopusze
AKAPITZnów nastąpiło półtora miesiąca przerwy w wyspowych wypadach, ale bynajmniej nie był to czas bezczynny. W trakcie samotnej trzydniowej włóczęgi po Beskidzie Sądeckim i Małych Pieninach wpadłem do Harisa na Niemcową, nieco później w mocno hardkorowej pogodzie całą rodziną zaliczyliśmy Turbacz, a po następnych kilku dniach w o wiele już lepszych warunkach Dolinę Kamienicy i Kudłoń. Ostatnia wycieczka miała miejsce ledwie dwa dni temu. A teraz znów obowiązki rodzinne wyciągają mnie z domu. I znowu są to okolice Żegociny. I znowu pogoda jest średnia. Ale spacer po górach dobrze mi zrobi. Zaczynam bowiem z wolna odczuwać lekki reisefieber przed mającą się rozpocząć za tydzień (o matko, już za tydzień?!) wyprawą na Lofoty. Taki mały reset na pewno dobrze mi zrobi.
AKAPITRodzice, których i tym razem zawożę do Bełdna nie mogą zrozumieć co ciągnie mnie w góry przy tak kiepskiej pogodzie. Ja też nie mogę, więc tym bardziej nie będę im tego tłumaczył. Zresztą zdążyli się już przyzwyczaić do moich czasem mocno spontanicznych wypadów. Żegnam się z nimi, życząc udanego pobytu. Oni mnie udanej wycieczki dziś, a potem wspaniałej norweskiej wyprawy. Zobaczymy się dopiero po powrocie z Norwegii. No właśnie, zobaczymy... Życie bywa okrutne i niesprawiedliwe, choć z drugiej strony kolej rzeczy jest nieubłagana. Po powrocie zobaczymy się już tylko z Mamą...
AKAPITZnowu zjeżdżam do Żegociny, gdzie parkuję pod sklepem. Szukam piekarni lub cukierni żeby kupić drożdżówki. Naszło mnie na coś słodkiego, bo nic tylko te kabanosy i kabanosy... Ile można? Ale jest sobota i w Żegocinie nie ma już drożdżówek. Daję się namówić na ciasto, czy może raczej coś w rodzaju babki. Nie jest całkiem drożdźowa (a właściwie całkiem nie jest), o czym lojalnie uprzedza miła pani sprzedawczyni, ale podobno jest za to dobra. Ze wstydem muszę przyznać, że na ciasto namawiać mnie długo nie trzeba, bo słodycze „to jest to, co tygrysy lubią najbardziej”. Oczywiście daję się skusić i połowa babki ląduje w plecaku.
AKAPITMuszę się dostać do Rajbrotu. To oznacza 6 km asfaltu pod nogami jako preludium. W Rajbrocie mam zamiar odszukać niebieski szlak na Łopusze i grzbietem wrócić do Żegociny. Pierwotny plan zakładał kierunek odwrotny, ale nawet tak niewybitne szczyty jak wzmiankowane Łopusze są obecnie dokładnie zakryte chmurami, z których w dodatku od czasu do czasu lekko mży. Pozostaje więc przeczekać. A że najlepiej czeka się idąc, odwracam kierunek wycieczki.

Ukryty za drzewami kościół z Żegocinie

...dokładnie zakryte...

...chmurami
AKAPITJak idzie się asfaltem każdy wie. Jak idzie się asfaltem pod górę – też. Ale ten asfalt, a raczej ta „góra” jest z gatunku tych „męcących”, co to niby ich nie ma i prawie ich nie widać, ale w nogach i całym organizmie je czuć. Na szczęście ruch samochodowy jest mniej niż umiarkowany, bo trakt ów pobocza oczywiście nie posiada. Po osiągnięciu kulminacji równie łagodnie opada, by swój spadek zatrzymać w Bytomsku. Tu napotykam niespodziewana przeszkodę. Tzw. „brama” sporządzona z rozciągniętego w poprzek drogi sznurka ma zagradzać drogę zapewne orszakowi weselnemu, który niechybnie za chwilę będzie tędy podążał. Obok dwóch wiejskich pijaczków liczących na darmowe nachlanie się w ramach wykupu Państwa Młodych. Nie wysiliły się chłopy z tą bramą specjalnie. No cóż, tradycja w narodzie ginie, jak komórki mózgowe zatrute etanolem.
AKAPITBytomsko leży w połowie drogi do Rajbrotu, a zatem po kolejnych 2,5 kilometrach marszu asfaltem w końcu mogę zejść z niego na nieco miększe dukty. Tu zgodnie z przewidywaniami napotykam na niebieski szlak, którego będę się starał teraz trzymać. Choć może z tym nie być łatwo, bo oznakowanie jest takie bardziej symboliczne. Póki ścieżka jest w miarę wydeptana i wyraźna wszystko jest ok. Trzeba po prostu kierować się ku górze. Gdy jednak dość nagle znika w wysokich trawach, muszę się poważniej zastanowić. Łąki są mokre, a ja wolałbym przejść dzisiejszą trasę o jako tako suchych butach. Odbijam więc w prawo i idę polno-leśną drogą wyraźnie trawersującą zbocze. Postanawiam wrócić na właściwy kierunek pierwszą napotkaną ścieżką prowadzącą ku grzbietowi. Nadrabiam w ten sposób dobrych kilkaset metrów, ale w końcu udaje mi się wrócić na właściwy i co najważniejsze oznakowany szlak. Po kilkudziesięciu minutach od opuszczenia asfaltu osiągam grzbiet. Nim skądinąd również biegnie asfaltowa droga prowadząca do stojących tu nielicznych gospodarstw. Widoki są żadne, bo niskie chmury przesłaniają wszystko co leży dalej niż kilka kilometrów. Ale i bliżej jest na czym oko zawiesić. Chmury, które dopiero co opuściły to miejsce, pozostawiły po sobie całkiem gustowną biżuterię rozwieszoną to tu, to tam w postaci maleńkich perełek rosy.

AKAPITPo krótkim marszu mijam betonowy znak triangulacyjny na Łopuszu Wschodnim (612 m n.p.m.). Upływający czas wywarł na nim swoje piętno i przygiął do ziemi mocno już skruszałą konstrukcję. W okolicy znaku wyczuwam charakterystyczny słodkawy zapach i odnajduję na ziemi kilka krzaczków poziomek. Ech, gdyby tak świeciło słońce... Smakowałyby wtedy jeszcze lepiej. Za kilka miesięcy pojawią się zapewne i ostrężnice. Ich gęsto utkane pędy w miejscach bardziej nasłonecznionych  zaczynają   się   pokrywać

...przygiął do ziemi skruszałą konstrukcję

...zaczynają się pokrywać kwiatkami...
różowiejącymi tu i ówdzie niepozornymi kwiatkami. Tak długo jednak czekać nie zamierzam, bo sam mógłbym tu zakwitnąć.
AKAPITIdę asfaltem wzdłuż grzbietu. Na szczęście chmury podniosły się już definitywnie, a zatem moja poranna decyzja o odwróceniu kierunku wycieczki była słuszna. Mżyć też przestało już jakiś czas temu, choć do zdecydowanej poprawy pogody jeszcze daleka droga. Na leżących przy drodze ściętych pniach drzew robię postój. W końcu pora jest już obiadowa. Zjadam kanapki i poprawiam ciastem. Faktycznie jest niezłe choć to zwykła babka. Ale łasuchowi wiele do szczęścia nie trzeba.
AKAPITAsfaltowa droga dalej skręca na południe i zniża się ku Rozdzielu, szlak natomiast zostaję na grzbiecie i podąża wzdłuż niego na zachód, a ja razem z nim. W lesie tuż przed szczytem Łopusza Zachodniego (661 m n.p.m.) napotykam na niewysoki, usypany z kamieni kopczyk i wetknięty w niego drewniany krzyż. Według inskrypcji jest poświęcony ofiarom katastrofy lotniczej. Kilkadziesiąt metrów dalej, na północnym stoku, w miejscu do którego prowadzi wąska lecz wyraźna ścieżka, znajduję otoczony metalowym płotkiem ni to nagrobek, ni to pomniczek upamiętniający pasażerów rozbitego samolotu. Najbliżej stojące drzewa dają świadectwo tragedii. Połamane i poranione pnie wyciągają ku niebu martwe kikuty. Ku niebu, z którego nadeszła śmierć. W dniu 29 maja 2002 roku niewielki czteroosobowy samolot Piper 28A wystartował z lotniska w podkrakowskich Balicach z zamiarem wylądowania na lotnisku Aeroklubu Podhalańskiego w Łososinie Dolnej. Warunki lotu w rejonie katastrofy były bardzo ciężkie. Padał deszcz, a pułap chmur był bardzo niski. Pilot lecąc bez widoczności na zbyt małej wysokości, zawadził o drzewa rosnące pod samym wierzchołkiem góry. Samolot rozbił się i doszczętnie spłonął. Zginęły wszystkie cztery osoby znajdujące się wówczas na pokładzie, a poszukiwania miejsca upadku samolotu trwały wiele godzin. Zabrakło dosłownie kilku – kilkunastu metrów... Które to już miejsce katastrofy lotniczej, jakie spotykam w polskich górach? Policyjny śmigłowiec na zboczu Jasła w okolicy Cisnej, pasażerski An-24 na stokach Policy, czechosłowacki śmigłowiec w rejonie polany Surówki na Luboniu Wielkim. Prócz tego bardzo świeża, bo z 23 maja tego roku katastrofa lekkiego samolotu rozbitego na Babiej Górze. Wydawać by się mogło, że góry to krwiożercze bestie potrzebujące ludzkiej krwi. Tak naprawdę jednak ogromna większość wypadków jakie się w górach zdarzają, jest spowodowana przez człowieka właśnie, przez jego zbytnią ufność we własne możliwości i niefrasobliwość. Wypadki lotnicze są tu w zdecydowanej czołówce.



AKAPITZ pod szczytu schodzę powoli w kierunku miejsca skąd dziś wyruszyłem. Opuszczam niebieski szlak prowadzący teraz do Rozdziela i dalej na odwiedzoną ostatnio Kamionną i przesiadam się na szlak zielony. Nim zejdę ze wzgórza. Gdy przekraczam granicę lasu, widzę przed sobą leżącą w dolinie Żegocinę, a także okoliczne wioseczki w tym Bełdno, w którym rano zostawiłem Rodziców.
AKAPITKilkanaście minut później jestem już przy żegocińskim kościele, obok którego znajdują się krzyże cmentarza nr 301 z czasów I wojny światowej. W czasie prowadzonych działań wojennych w stojącym obok kościele mieścił się polowy szpital, a większość pochowanych tu żołnierzy zmarła w tym właśnie szpitalu z powodu odniesionych ran. W pojedynczych i zbiorowych mogiłach leży tu łącznie 88 ciał.

W dole Żegocina, w oddali Bełdno

Cmentarz nr 301

Cmentarz nr 301
AKAPITZamknąłem pętlę, pora wracać do domu. Dzisiejsza wycieczka nie była może wybitnie atrakcyjna ani pod względem pogody, ani krajobrazów (bo przy tak kiepskiej pogodzie o krajobrazy raczej trudno), ale stanowiła niezłą odskocznię od rzeczywistości skupionej na zbliżającym się wyjeździe do Norwegii i wszelkich stresach z nim związanych. No i do listy trofeów mogę dopisać: Łopusze.
koniec
Beskid Wyspowy - lista wycieczek