Wstępu ciąg dalszy  
Strona główna

dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11


...poprzedni dzień
Dzień 10, 22 lipca 2013 r. trasa na mapie

Idę na pokład spacerowy...
AKAPITZ wybiciem północy odbijamy od nabrzeża. Idę na pokład spacerowy i obserwuję oddalający się z wolna tak dla nas niegościnny archipelag. Mówiąc szczerze, czuję bardzo mocny niedosyt. Mój plan zwiedzenia wysp był bardzo ambitny, jednak pogoda poddała go bezlitosnej weryfikacji. Pogoda i warunki terenowe, które miejscami okazały się mocno nieprzyjazne. Zdobyliśmy za to kolejne doświadczenia, odwiedziliśmy nieznane miejsca, przeżyliśmy też kilka dni polarnych, które były dla nas kompletnie nowym doznaniem. Nauczyliśmy się też bardzo ważnej norweskiej zasady: z Naturą nie należy walczyć. Naturze trzeba się poddać. Poznaliśmy również znaczenie ukutego w tym kraju powiedzenia: „Nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiedni ubiór”. Niemniej jednak nie mogę się powstrzymać przed pewnym mocno niecenzuralnym gestem pod adresem wysp. Te nie przejmują się zbytnio, zajęte rozciąganiem wokół siebie kolejnych ciemnych zasłon, z których – tu nie mam żadnych wątpliwości – znowu pada deszcz.

...nie mogę się powstrzymać...

...rozciąganiem wokół siebie...

AKAPITBasia wybrała jedyną słuszną drogę i po niezbyt udanych próbach ułożenia się na fotelach, rozciąga na podłodze karimatę i kładzie się spać. Ja walczę dalej, przyglądając się niezbyt urozmaiconemu krajobrazowi.

...po niezbyt udanych próbach...

...kładzie się spać...
AKAPITOkoło trzeciej nad ranem za oknami pojawiają się niewielkie wysepki. To znak, że Bodø już blisko. Rejs minął o wiele spokojniej niż poprzednio. Nie było fali i związanych z nią „atrakcji”. Budzę Basię i przygotowujemy się do zejścia na ląd. Do przystani przybijamy oczywiście o czasie. Przy sąsiednim nabrzeżu cumuje ogromny statek „Midnatsol” (Słońce Południa) jeden z dwóch największych należących do kompanii żeglugowej Hurtigruten.   Oferuje   ona  rejsy  kabotażowe
(transportowo-turystyczne) po wodach otaczających półwysep Skandynawski, a także wycieczkowe po morzach i oceanach całego świata. Przykładowo pięciodniowy rejs wzdłuż norweskiego wybrzeża zahaczający m.in. o Bodø kosztuje od 1223 dolarów za osobę. Co by nie rzec, tanio nie jest...

To znak, że...

...Bodø już blisko

MS Midnatsol - Słóńce Południa, a może Południowe Sońce
AKAPITBasia jest średnio przytomna, kierujemy się więc od razu do terminalu promowego. Tam układam ją na legowisku umoszczonym na podłodze, a sam ruszam na podbój miasta. Oczywiście to żarcik... Dochodzę tylko w okolice dworca i po namyśle uznaję, że spacerując o czwartej rano po kompletnie pustych ulicach wzbudzałbym tylko niepotrzebne zainteresowanie służb odpowiedzialnych za spokój i porządek publiczny. Wracam do kochanej  żony  zostawionej  na  pastwę  trzech  spotkanych  w  Moskenes  młodzieńców.  Ci  jednakowoż
wykazali się kompletnym brakiem inicjatywy i rozłożywszy maty również oddali się w objęcia Morfeusza. Układam się obok Basi i usiłuję się zdrzemnąć. Nie jest to bynajmniej łatwe. Wystarczy, iż lekko się poruszę, a znajdujące się tuż obok sterowane fotokomórką szklane drzwi odsuwają się i nie dość że wpuszczają do wnętrza nieco chłodnego powietrza, to jeszcze hałasują.
AKAPITOkoło ósmej postanawiamy wstać. Siadamy przy jednym ze stolików i przygotowujemy   śniadanie.   Obserwujemy 

...układam ją na legowisku...

...oddali się w objęcia Morfeusza
chłopaka, który przyszedł otworzyć znajdujące się wewnątrz terminalu kawiarenkę i sklepik z pamiątkami. Próbuje delikatnie nakłonić śpiących na podłodze młodych ludzi, by zmienili miejsce, ponieważ rozłożyli się przy sklepowej żaluzji, którą on musi podnieść. Już wyobrażamy sobie, jakby to wyglądało w polskich realiach.
AKAPIT– E, panie! Rusz się pan! No, rusz się mówię! Położył się i leży, pijany czy co? Tu nie hotel, wstawaj pan bo policję zawołam!
AKAPIT– A idź pan w cholere! Tu będę leżał i co mi pan zrobisz?!
AKAPITTymczasem tutaj z obydwu stron wszystko odbywa się grzecznie, z kulturą i bez niepotrzebnych nerwów. Śpiący jeszcze dobrych kilka minut kokoszą się nie popędzani, a w końcu zbierają manatki i sklep może zostać otwarty.
AKAPITPo śniadaniu i my się zbieramy. Idziemy na dworzec kolejowy. Jest kilkanaście minut po godzinie 9 i właśnie przyjechał nocny pociąg z Trondheim. Zostawiamy plecaki w skrytce bagażowej i idziemy zwiedzać miasto. Tymczasem pogoda robi się coraz ładniejsza. Czyżbym dostrzegał złośliwy uśmieszek Matki Natury?

...właśnie przyjechał nocny pociąg...
AKAPITBodø jest obecnie stolicą administracyjną regionu Nordland. Miasto jest zamieszkane przez około 45 tysięcy ludzi. Jako strategiczny port było w czasie II wojny światowej częstym celem alianckich bombardowań, w związku z czym zostało wówczas niemal doszczętnie zniszczone. Właściwie nie ma tutaj zabytków. W budynku z 1904 roku, jednym z niewielu ocalałych przed bombardowaniami, mieści się obecnie Muzeum Regionu Nordland. Prezentowane w nim wystawy ukazują życie norweskiej północy. W nieco większym oddaleniu od centrum znajduje się Muzeum Norweskiego Lotnictwa (około 2 km od dworca kolejowego, w rejonie wschodniego krańca lotniska, budynek w kształcie stylizowanego śmigła). Amatorzy tej tematyki znajdą  tu  kilka

Herb miasta Bodø
lotniczych perełek, między innymi Focke Wulfa 190, czy jego najzaciętszego przeciwnika Spitfire`a MkIX. Gdyby nie to, że mamy niewiele czasu, na pewno bym tej okazji nie przepuścił. Miasto z racji swego położenia jest też dobrze rozwiniętym ośrodkiem wypoczynkowym i turystycznym. Słynie również z często szybujących nad nim orłów bielików, które upodobały sobie jego okolicę i zasiedliły okoliczne wyspy.
AKAPITIdziemy do miejscowej katedry. Budynek jest stosunkowo młody – został ukończony w 1956 roku i nawiązuje w swej formie do stylu gotyckiego. Jako jeden z pierwszych norweskich kościołów miał wolnostojącą wieżę. Wnętrze świątyni urządzone jest bardzo skromnie. Właściwie jedynymi ozdobami są wiszące na ścianach gobeliny oraz piękne witraże nad ołtarzem i w rozecie nad głównym wejściem. W kościele jest pusto, jeśli nie liczyć uwijających się sprzątaczek. Nieopodal znajduje się budynek miejskiego ratusza. On również pochodzi z końca lat 50 ubiegłego wieku.


Katedra w Bodø

Wnętzre katedry



Muzeum Regionu Nordland

Miejski ratusz
AKAPITKręcimy się po centrum bez przekonania. Prawdę mówiąc nie jest ono specjalnie ładne. Brak mu stylu. Niskie budynki miejscami poprzetykane są nowoczesnymi, wysokimi biurowcami. Zabudowa wygląda przez to dość chaotycznie. Miasto ratuje się położeniem na cyplu zamkniętym przez malownicze góry. Na te przyjemności czasu nam jednak nie wystarczy. Szukamy za to marketu, by zrobić ostatnie w tym kraju zakupy. Ma to być nie tylko prowiant na drogę, ale i kilka lokalnych specjałów. Sztokfisze już mamy, czas więc na sery. Norwegia, jakkolwiek niewiarygodnie by to nie zabrzmiało, słynie bowiem z produkcji serów. Tymczasem chodzimy i chodzimy, a sklepu nie ma. Dopiero gdy przez okna jednego z budynków zauważamy regały z wyłożonymi produktami, wstępuje  w nas nadzieja. Teraz trzeba  jeszcze   poszukać  drzwi  do  tego  przybytku.  Wbrew  pozorom  nie  jest  to  łatwe.

W końcu okazuje się, że budynek to duże centrum handlowe, do którego wejście znajduje się na innej ulicy. Udało się! Teraz chodzimy po sklepie z minami, które wskazywać by mogły, że po pierwsze doskonale znamy się na towarach, a po drugie mamy tu zamiar wydać co najmniej równowartość norweskiej pensji. Rzeczywistość jest niestety krańcowo odmienna. Rozglądamy się za najtańszym chlebem i dokładamy puszkę z jakimś gotowym daniem mięsnym na kolację. W przelocie rzucamy okiem na ceny wędlin, a one rzucają nas o ziemię. No dobra, może trafiliśmy na te „lepsiejsze”, ale w cenie 600-700 koron za kilogram chyba nie przeszły by mi przez gardło... Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się przy chłodziarce z serami. Wiem jedno – ser Norvegia musi znaleźć się w koszyku. Bierzemy półkilową paczkę. Tego pysznego sera spróbowałem po wycieczce do Sandefjord. Niewielka paczuszka znikła wtedy błyskawicznie, pozostawiając po sobie tylko miłe podniebieniu wspomnienie. Być może jestem po prostu spragniony sera żółtego, którego smak pamiętam z czasów słusznie minionych. Bezsmakowe batony sprzedawane obecnie w wielu polskich sklepach pod nazwami serów żółtych mają się tak do Norvegii, jak wyroby czekoladopodobne z powołanych wyżej czasów do obecnej czekolady. I są niejadalne. Druga paczka to ser Jarlsberg, podobno najbardziej popularny w Norwegii delikatny ser żółty o lekko orzechowym posmaku. Po chwili poszukiwań odnajdujemy jeszcze jeden wyrób lokalnego przemysłu serowarskiego – Gudbrandsdalsost. Pod tą nieco przydługą i trudną do powtórzenia nazwą kryje się drugi pod względem popularności ser, sporządzony z mleka krowiego z 24% dodatkiem mleka koziego. W czasie procesu produkcji ulega on karmelizacji, dzięki czemu jest słodkawy w smaku i przypomina krówki – również kolorem. Półtora kilograma serów dociąży nasze wychudłe przez tydzień plecaki. Basia oczywiście zauważa na półce mandarynki w zalewie. Dokładamy do nich jeszcze herbatniki, kierując się w swym wyborze wyłącznie kryterium cenowym. Promocyjny 400 gramowy dwupak kosztuje około 9 koron. Tanio, nawet jak na polskie warunki. Będą na zapchanie żołądków w pociągu, w sam raz do resztek czekoladowego kremu, który cały czas taszczę w plecaku. Z pełnym ;-) koszykiem idziemy do kasy. Tu uśmiechnięty czarnoskóry kasjer podsumowuje nasze zakupy. Dla zachowania jako takiego zdrowia psychicznego nie przeliczam zapłaconej kwoty na złotówki. Podobnie jak w Danii, norweskie ceny mają końcówki w dziesiątych częściach korony, zaś monetą o najmniejszym nominale jest jednokoronówka. Suma w kasie jest zaokrąglana.
AKAPITWygląda na to, że prawie wszystkie cele na dzisiejsze przedpołudnie zostały osiągnięte. Prawie, bo rozpoczynając spacer po mieście zauważyliśmy spory sklep ze starociami. Wizytę w nim zostawiliśmy sobie na deser. Jak we wszystkich tego typu przybytkach jest tu mnóstwo najróżniejszych szpargałów. Od starych kaset magnetofonowych, poprzez niedziałające telefony i leciwe radioodbiorniki do porcelanowych serwisów, figurek i obrazów. Nasze spostrzegawcze oczy szybko wyławiają polskie akcenty w postaci... a jakże – ceramiki z Pruszkowa (vide relacja z Bornholmu dzień 8
[przypis autora]). Tym razem jednak uznajemy, że drzewa do lasu wozić już nie będziemy. Wybór pada więc na solniczkę z pieprzniczką o nieznanej proweniencji, ale za to o kształcie pasującym do naszych „porcelan”. Razem kosztują 20 koron – grosze.

...szybko wyławiają polskie akcenty...


...pada na solniczkę z pieprzniczką...

AKAPITWracamy na dworzec i wyciągamy ze skrytek plecaki. Basia z wielką ulgą oddycha, gdy zamek z elektronicznym kluczem bez problemów się otwiera. Postanawiam przed czekającą nas długą podróżą zmyć z siebie nieco brudu. Zabieram niezbędne przybory i wracam do terminalu promowego. Tamtejsza toaleta dla niepełnosprawnych oferuje sporą powierzchnię, dużą umywalkę, a przede wszystkim nieco prywatności. Czas najwyższy się nieco odświeżyć, bo z lekka zaczynam pośmierdywać. Ostatni raz porządnie myłem się... dobra, pomińmy ten wstydliwy wątek. Dokonawszy ablucji i zmieniwszy bieliznę dochodzę do bardzo głębokiego przemyślenia, że w warunkach polowych nawet takie drobne z pozoru rzeczy potrafią sprawić wielką przyjemność. Odświeżony i z jasnym spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość wracam na peron, gdzie czeka już Basia. Pociąg jest również gotów do drogi. Wsiadamy. Wagon jest nam dobrze znany, ma nawet ten sam numer kolejny. Pociąg dzienny jest zdecydowanie bardziej zapełniony niż nocny, którym jechaliśmy w przeciwnym kierunku. Nie mamy jednak zamiaru spać, więc nie powinno to stanowić problemu. Równo z wybiciem kwadransa po południu pociąg rusza. Jakby na pożegnanie, niebo dotąd pogodne zaciąga się i na horyzoncie  pojawiają  się  wyraźne  smugi  deszczu. To

...wyraźne  smugi  deszczu...
dziś ostatni taki akcent. Dalej będzie już tylko lepiej.
AKAPITPamięć ludzka jest zawodna, a wrażeń z tych kilku dni mamy co niemiara. Na wszelki wypadek robimy teraz małe résumé i zapisujemy wszystkie ważniejsze fakty i spostrzeżenia. Papieru nie mamy za dużo, właściwie to tylko niepotrzebne już wydruki kolejowych rezerwacji, więc siłą rzeczy notatki będą bardzo syntetyczne. Pomogą jednak później przy pisaniu niniejszej relacji.


...robimy teraz małe résumé...
AKAPITZnowu słuchamy komunikatów o zbliżających się stacjach i o stronie na którą będzie można wysiąść. W miarę oddalania się od fiordu, sukcesywnie wjeżdżamy w coraz dzikszą i bardziej odludną okolicę. Wszędzie widać tylko lasy, wznoszące się nad nimi góry i  rzekę

Jedziemy wzdłuż brzegu Saltdalsfjorden

Stacyjka Rognan

...sukcesywnie wjeżdżamy...

...w coraz dzikszą...

...i bardziej odludną okolicę

Stacyjka Lønsdal
wijącą się w dolinie, zaplatającą wspólny warkocz z drogą E6 i naszą linią kolejową. Z biegiem czasu cała trójca wznosi się coraz wyżej. A im wyżej jesteśmy, tym niższa roślinność wychodzi nam na powitanie. O ile w dolinie były to lasy iglaste, o tyle dalej przechodzą one w lasy liściaste, a właściwie brzozowe. Wraz z dalszym wzrostem wysokości brzozy coraz bardziej karłowacieją, by w końcu całkiem zniknąć, ustępując miejsca jedynie niskim krzewinkom i ubogim trawom. Na jednej ze stacji, przy której królują niezbyt wysokie brzózki, zauważamy wędrowca. Prawdopodobnie wysiadł z naszego pociągu. Ubrany w wojskową odzież i obciążony ogromnym plecakiem wygląda, jakby miał zamiar spędzić dłuższy czas na kompletnym pustkowiu. Zamiar ten powinien być stosunkowo łatwy w realizacji, bowiem jak okiem sięgnąć nie widać tu żadnych oznak cywilizacji. Tylko las, góry i rzeka. 

...im wyżej jesteśmy...

...tym niższa roślinność...

Surowy i dziki...

...krajobraz...

...dalekiej północy
AKAPITJakiś czas później, gdy roślinność za oknem jest już bardzo uboga, pociąg wyraźnie zwalnia. Z głośników dobiega komunikat w języku norweskim. Jego zrozumiałość określiłbym na 0%. Język ten jest tak inny od wszystkich mi znanych, że kojarzy mi się wyłącznie z mieleniem klusek w ustach. Na szczęście po chwili pojawia się również komunikat w wersji angielskiej zapowiadający, iż zbliżamy się do koła podbiegunowego. Miejsce, w którym je przetniemy, oznaczone ma być piramidami. Zaczynam ostro wypatrywać i faktycznie kilkadziesiąt metrów od torowiska zauważam niewysoki betonowy ostrosłup zakończony stylizowanym globusem. Niby to tylko linia wyznaczona na mapie, jednak satysfakcja z jej przekroczenia jest bezcenna. Za wszystko inne zapłacisz kartą. ;-)
AKAPITPonieważ znajdujemy się teraz w okolicy najwyżej położonego punktu trasy, wkrótce zaczniemy zjeżdżać w dół. Spadek jest jednak niewielki i właściwie nieodczuwalny. Przez cały czas za oknami królują krajobrazy dzikie i surowe. Będzie tak jeszcze przez wiele kilometrów. To tereny niezamieszkałe i jest tak nie bez powodu. Znajdujemy się zaledwie 100 km od morskiego brzegu, ale to wystarcza, by wpływ ciepłego morskiego prądu nie był odczuwalny. To z kolei powoduje, że klimat jest tu niezwykle ostry.

Polarsirkelen - krąg polarny

Stacyjka Dunderland

Rzeka Ranelva
AKAPITA`propos klimat... Czy wspominałem już o klimatyzacji? Temperatury panujące w Norwegii można określić jako mocno umiarkowane. Mimo tego w klimatyzatory są wyposażone między innymi wszelkie środki komunikacji. Jak wielkim zbawieniem jest to urządzenie w strefach subtropikalnych,  mieliśmy  już  okazję  się  przekonać.  Czy  jednak  naprawdę  konieczne  jest  jej  stosowanie,  gdy

temperatura zewnętrzna wynosi 15-17 stopni Celsjusza? Według Norwegów chyba tak. Na promie – klimatyzacja (choć na zewnątrz było zdecydowanie zimniej), w pociągu – klimatyzacja, na lotnisku, na które niedługo dotrzemy – klimatyzacja, w samolocie – klimatyzacja. Moje spojówki mają już wybitnie dość suchego powietrza i dają mi o tym wymownie znać. Uczucie piasku pod powiekami zaczyna powodować dyskomfort przy każdym mrugnięciu okiem. Mój nos już zaczyna przypominać kalafior, a przed nami jeszcze co najmniej kilkanaście godzin w takich warunkach... W Czarnogórze pewnie bym je błogosławił, ale tu?

Dojadanie resztek i zapychanie żołądka
AKAPITCo pewien czas linia kolejowa przecina biegnącą równolegle międzynarodową trasę E6 prowadzącą na daleką północ do Kirkenes. Wbrew temu czego można by się spodziewać, ruch na tej drodze jest mniej niż umiarkowany. Od czasu do czasu w którąś ze stron przemykają pojedyncze samochody. Potem następuje długa, sięgająca czasem i minuty przerwa, po której zauważam kolejny pojedynczy pojazd. Sama droga również nie wygląda imponująco. Jest wąska, pozbawiona poboczy, z jednym pasem w każdym kierunku. Przypomina mi raczej drogę z Wieliczki do Gdowa. Trudno się temu jednak dziwić przy tak niewielkim ruchu. Mijane stacyjki przeważnie są do siebie bardzo podobne. Niewielkie drewniane budynki pomalowano na najbardziej tu chyba popularny ciemnoczerwony kolor. Tylko w większych miejscowościach dworce są solidne, murowane. Od czasu do czasu mijamy duże zbiorniki wodne. O tym czy jest to jezioro, czy fiord świadczą wodorosty. Te zielone rosną przy brzegach jezior, te żółto-rude wypełzają ze słonych wód fiordów.

Dłuższy postój na stacji Grong

Stacja Grong

Stacja Levanger

Trondheimfjorden
AKAPITPrzed godziną 21 zaczynamy się powoli przygotowywać do ewakuacji. Wcześniejszy komunikat oczywiście informuje nas, że pociąg zaraz zatrzyma się na stacji Værnes i że mamy wysiąść na lewą stronę. Nie ma sprawy – tak zrobimy. Opuszczamy pociąg bez żalu, bo nasze kości od pewnego czasu domagają się rozprostowania. Pociąg żegna nas przeciągłym sygnałem i po chwili czerwień wagonów znika w oddali. My zaś kierujemy się do terminalu, gdzie przyjdzie nam spędzić dzisiejszą noc. Mamy już upatrzoną miejscówkę. Terminal jest dość obszerny, a my lokujemy się w jego najdalszej części. Jest pustawo, obsługi prawie nie widać, jeśli nie liczyć kończącego swą pracę biura zagubionego bagażu. Pasażerowie pojawiają się tylko po lądowaniu nielicznych o tej porze samolotów i odebrawszy bagaż szybko znikają w wyjściu. Kilka osób zajmujących krzesła nieopodal wygląda na podobnych nam straceńców. Wydają się być w tej chwili bardzo zajęci  sobą, czy
może raczej trzymanymi na kolanach laptopami. Trochę się z tym kryjąc, podgrzewamy na palniku zakupione w Bodø mięso z warzywami z puszki. Niby nie robimy niczego złego, jednak już widzę reakcje polskich służb w takim przypadku. Czekałby nas jak w banku co najmniej mandat za naruszenie przepisów p-poż. Tu nikt nie robi problemów, ale też nie afiszujemy się specjalnie ze swoim działaniem. Zwracamy uwagę na jeszcze jeden szczegół jakże bardzo różniący podejście norweskich służb bezpieczeństwa od ich polskich odpowiedników. Na krakowskim lotnisku co pewien czas słyszeliśmy komunikaty przestrzegające przed pozostawieniem bagażu bez opieki i ostrzegające przed grożącą za to 500 złotową karą. Tu treść komunikatu uprzedza jedynie, że w takim przypadku bagaż może zostać zatrzymany i uszkodzony przy spradzaniu jego zawartości.
AKAPITPotrawa okazuje się w miarę smaczna. Przydała się nam, oj przydała taka ciepła obiadokolacja po całej dobie podróży. Właściwie to minęło już nawet półtorej doby... Robię obchód, żeby jutro rano nie mieć problemu z odnalezieniem się. Po kilku minutach, wiem już chyba wszystko co powinienem wiedzieć. Na szczęście lotnisko nie jest duże. Strefa odlotów znajduje się na piętrze i to tam są stanowiska odpraw oraz bramki security. Poradzimy sobie. Teraz czas na „toaletę w toalecie”, a następnie na sen. Łatwo zasnąć nie będzie, bo jednak szumu tu trochę jest, ale wreszcie nadchodzą długo oczekiwane ciemności. Niestety tylko na zewnątrz, bo w terminalu można je nazwać co najwyżej przygaszonym nocnym światłem. Usiłujemy spać.


Jest pustawo, obsługi prawie nie widać...
następny dzień...