wstęp jednodnióki - lista wycieczek strona główna


15 listopada 2016 r.
trasa:
Kraków Młynówka – Kraków Gł. – Tunel – Kielce –  Częstochowa – Lubliniec –  Katowice – Gliwice – Katowice – Kraków Mydlniki
[485 km / 9 pociągów]

mapa
AKAPITBudzik nastawiony na 7:00 odzywa się punktualnie. Za oknem słońce właśnie wstaje, ale chyba mu się za bardzo nie chce, podobnie zresztą jak mnie, bo na termometrze widnieje -6 stopni, a dookoła wszystko spowija gęsta mgła – zmora krakowskiego lotniska. Kanapki przygotowane wieczorem czekają już gotowe w lodówce, pozostaje tylko napełnić termos, zjeść śniadanie i ruszać w drogę. Miejskim autobusem jadę na przystanek Szybkiej Kolei Aglomeracyjnej Kraków Młynówka na trasie z balickiego lotniska do Wieliczki. Ta linia zdobyła sobie popularność i serca Krakowian. Prócz mnie na pociąg czeka tu jeszcze 8 osób. Mgła w międzyczasie się rozwiała, ale pozostał po niej wyraźny ślad w postaci srebrzącego się  w  słonecznych  promieniach  szronu  pokrywającego  wszystko  dookoła  drobnymi
lodowymi igiełkami. Po kilku minutach nadjeżdża Acatus* Kolei Małopolskich. Nim to właśnie pojadę do Dworca Głównego. Podbijam u konduktora RegioKarnet* i zajmuję miejsce. Podróż trwa około 10 minut, po których to wysiadam na peronie nr 1 krakowskiego dworca. Mam pół godziny do odjazdu kolejnego pociągu. Tradycyjnie rozglądam się po peronach, a raczej po leżących u ich stóp torach. Prócz jednej odpoczywającej siódemki* zauważam lokomotywę EP09* w okazjonalnym malowaniu na 15-lecie PKP IC. Co prawda jedną taką upolowaną w Warszawie mam już w swoich fotograficznych zbiorach, ale ten egzemplarz ma numer 023, więc jest to inna lokomotywa. Manewruje po stacji do oczekującego na nią EIC* Modrzejewska.  Mam  więc  sporo  okazji,  by  sfotografować  ją z różnych perspektyw. O tej porze na dworcu nie ma szczególnego ruchu, skupiam się więc na tej jednej lokomotywie. Gdy Modrzejewska odjeżdża, idę do mojego pociągu do jadącego Sędziszowa. To kolejny dziś Acatus Kolei Małopolskich. Ku mojemu zdziwieniu w pociągu jest sporo ludzi. Wolnej  czwórki*  nie  ma,  lokuję  się  więc  przy  oknie  na  samym  końcu

...EP09 w okazjonalnym malowaniu...
składu. Jest już słonecznie, choć krajobraz zasłania lekka mgiełka. No cóż, listopad. Cudów oczekiwać nie można. Niebieskie niebo tu i ówdzie zaznaczone jest białymi maźnięciami  wysokich  chmur.   Łąki,   pola i nieużytki pokrywa szron, a kałuże cienka warstwa lodu. W szybach stacyjnych  gablot z wywieszonymi wewnątrz rozkładami jazdy widać wydrapane ze szronu niewielkie okna. Nawet szyny są śliskie. Przy ruszaniu wyraźnie słyszę, jak koła pociągu momentami tracą przyczepność.

AKAPITWysiadam w Tunelu. Ten wypracowany sposób pozwala zająć dobre miejsce przed Sędziszowem,  gdzie  zazwyczaj  dosiada  się  sporo  pasażerów.  A`propos...  Wielokrotnie w czasie moich kolejowych podróży miałem okazję słyszeć pytanie padające z ust konduktorów i konduktorek adresowane do ewentualnych nowych pasażerów, którym nie sprawdzono jeszcze biletów.
AKAPIT– Czy ktoś z państwa dosiadał?
AKAPITO ile poprawną w takim przypadku wydawałaby się forma zwrotna zakończona zaimkiem “się”, o tyle na tę zacytowaną wyżej zawsze mam ochotę odpowiedzieć nie do końca zresztą z prawdą:
AKAPIT– Ja! Ale bardzo krótko, bo wredny koń mnie od razu zrzucił.

AKAPITZastanawiam się czy to zbiorowe przejęzyczenie, czy może po prostu przekazywane z pokolenia na pokolenie kolejarskiej braci językowe niechlujstwo.
AKAPITW Tunelu oprócz mnie wysiada jeszcze jeden pasażer. Zaraz znika, a ja zostaję całkiem sam. Przez 10 minut spaceruję, by nie zmarznąć, a po tym czasie w głośnikach słyszę zapowiedź pociągu jadącego z Katowic do Kielc. Nie mam złudzeń, to zapewne będzie kibel*. Moje przypuszczenia potwierdza słyszalny z daleka sygnał ostrzegawczy, a po chwili na stację wtacza się z łoskotem stary skład. Wsiadam i zajmuję miejsce po słonecznej stronie. Choć nie mogę narzekać, w pociągu jest ciepło. Zgodnie z moimi przewidywaniami po kilkunastu minutach w Sędziszowie pociąg się zapełnia.
AKAPITIm dalej od Krakowa, tym mniej szronu widać za oknem. Pewnie to nie tylko sprawa odległości, ale pory dnia i przygrzewającego lekko słońca. W Jędrzejowie na tamtejszym miejskim zalewie widać cienką warstewkę lodu, po której spacerują kaczki. Łabędzie są za ciężkie i muszą się zadowolić pływaniem.
AKAPITDroga do Kielc mija mi szybko. Tutaj mam 50 minut. Mój kolejny pociąg już co prawda stoi, ale ja mam jeszcze zamiar odwiedzić znany mi już leżący tuż obok dworca bar “Turystyczny”. Może nie jest to jeszcze pora obiadowa, ale na drugie śniadanie czas najwyższy. W barze ruch jest umiarkowany. Zamawiam porcję naleśników z serem. Płacę 3,21 zł. Przy okazji zauważam w gablocie kotlety ziemniaczane. Ok, przy następnej okazji będę musiał ich spróbować, bo wyglądają bardzo smakowicie.
AKAPITWracam na dworzec i wsiadam do stojącego przy peronie trzecim Impulsa*. Jak już wielokrotnie wspominałem, świętokrzyska to moja ulubiona konfiguracja tego zespołu trakcyjnego*. Wolnych miejsc jest dużo, mogę wiec nieco powybrzydzać. W końcu zajmuję czwórkę po zacienionej stronie. W pociągu jest bardzo ciepło. Po chwili muszę się rozebrać do podkoszulka.


...wsiadam do stojącego Impulsa...
AKAPITZ pomocą tabletu robię rozpoznanie barów mlecznych w Częstochowie. Przede mną niemal  dwie  godziny  jazdy,  a  przez  ten  czas  mój  żołądek   zdąży   dawno   zapomnieć o zjedzonych w Kielcach naleśnikach. Okazuje się, że w sąsiedztwie częstochowskiego dworca jest co najmniej kilka barów. Na podstawie znalezionych opinii postanawiam wycelować dziś w bar “U Matuli”. Mając tam godzinę, powinienem zdążyć spokojnie zjeść obiad. Kanapki zostawię sobie zatem na kolację. Tymczasem upijam jedynie nieco z termosu. Dziś bezkofeinowo i bezalkoholowo – herbata z sokiem malinowym.
AKAPITNa podkieleckich łąkach nie ma już szronu. To zapewne zasługa słonka, które, choć zawieszone nisko nad horyzontem, to jednak cały czas łaskocze ziemię swoimi promieniami. Pomiędzy Czarncą a Żelisławicami przecinamy Centralną Magistralę Kolejową*. Magistralą jechaliśmy tydzień temu z Mają do Łodzi, a pod koniec września w tym właśnie miejscu odbił na nią pociąg, którym jechałem wówczas z Kielc do Katowic. Tym razem jednak pojedziemy

prosto, w kierunku Częstochowy, linią, która jest nazywana protezą koniecpolską*. Pociąg na tym odcinku jest prawie pusty. Mniej więcej od Włoszczowy wszystkich pasażerów można policzyć na palcach co najwyżej dwóch rąk.
AKAPITZa oknem przesuwa się płaski krajobraz Wyżyny Przedborskiej. Niebo zaczyna   się   z   wolna  zasnuwać chmurami i jednocześnie zrywa się wiatr. Poznaję to  po
resztkach złotych listków trzymających się jeszcze kurczowo najwyższych gałązek rosnących opodal torów brzóz, którymi targa on na wszystkie strony. To właściwie ostatnie drzewa mogące się pochwalić resztkami owłosienia na głowach. Pozostałe poddały się już jakiś czas temu. Tylko nieliczne tutaj dęby pokrywa gęsta czupryna. Jednak jest już całkowicie wyschnięta i brązowa oraz odporna nawet na silne podmuchy.
AKAPITGdy wysiadam na stacji Częstochowa, czuję się przez chwilę, jakbym na skutek zawirowania czasoprzestrzeni znalazł  się z powrotem w stolicy polskiego wiatru – w Kielcach. Muszę się szybko i dokładnie pozapinać, bo rozhulał się tu na całego i chce mi zrobić dokładne przeszukanie. Na częstochowskim dworcu panuje pustka. Stoi raptem jeden gotów do odjazdu pociąg. To sześcioczłonowy Impuls Kolei Śląskich jadący do Gliwic. Zaczekam aż ruszy, bo choć Impulsów w mojej galerii nie brak, to jednak jego sześcioczłonowa wersja jest tam rzadkością. Zaraz potem  udaje  mi

sześciowagonowa wersja Impulsa w barwach Kolei Śląskich

...udaje mi się złapać w kadr robogagara...
się złapać w kadr robogagara* ze składem cystern jadącego od strony Śląska. Teraz już spokojnie, bo wszystkie widoczne semafory nadają sygnał “stój”, mogę udać się na poszukiwania baru “U Matuli”. Zaraz po wyjściu z  budynku  dworca  kolejowego  skręcam w prawo i wąską uliczką idę tyłami budynków. Mijam obojętnie bar z pomalowaną na seledynowo ścianą frontową, podobnie traktuję oddalony od niego o kilkadziesiąt metrów bar “Klopsik”. Dochodzę do pasażu kamienic z lokalami handlowymi i usługowymi, który kończy się przejściem pod budynkiem do al. Najświętszej Maryi Panny. Rozglądam się intensywnie – baru nie widać. Na wszelki wypadek przechodzę przejściem do alei, bo zasadniczo to przy niej pod numerem 21 bar powinien się mieścić, choć właściwie jestem pewny, że jest gdzieś w tym pasażu. Zgodnie z przewidywaniami przy alei go nie ma. Nic to, trzeba w takim razie wrócić.  Znów  się  rozglądam.  Fryzjer,  drogeria,  bielizna,  zabawki,  ubranka   dla  dzieci...
Wszystko, tylko nie bar. Tymczasem nagle do mych nozdrzy dostaje się zapach niebudzący żadnych wątpliwości. Pachnie obiadem. Zatem jestem na właściwym tropie, muszę tylko wytężyć wszystkie zmysły. Na razie wytężam węch, jako najbardziej w tym momencie miarodajny. Ten doprowadza mnie do niewielkiej przybudówki z drewnianych  listew  i  płyt z przezroczystego tworzywa, na której widnieje niewielki napis: “Bar U Matuli”. Nooo... jak ktoś nie wie, to inaczej niż z pomocą nosa tu nie trafi. Wchodzę do środka. Bar jest maleńki, w środku są chyba 3 czy 4 stoliki, ale wszystkie miejsca są zajęte, a do tego przed okienkiem stoi kilkuosobowa kolejka. To dobry znak. Jest popularny, czyli smacznie gotują, a jedzenie nie ma tu szansy się zestarzeć. W dodatku, jak mimowolnie podsłuchuję, to w większości stali klienci. Zupełnie jak w krakowskim barze “Górnik” na rogu ul. Czystej i Dolnych Młynów, który skądinąd jest bardzo godny polecenia. Kilka minut w kolejce spędzam na studiowaniu menu. W końcu zamawiam mielonego z ziemniakami i zasmażaną  marchewką.  Płacę  10  zł.

strzałka wskazuje umiejscowienie baru
Bardzo przyzwoicie. Za ten sam zestaw ze schabowym zapłaciłbym tylko o złotówkę więcej. Porcja jest duża i od razu uznaję, że dobrze, że nie wziąłem jeszcze zupy. Aż tak głodny nie byłem. Siadam w przybudówce, gdzie miejsca jest pod dostatkiem. Jest tu zimno, ale da się wytrzymać. W środku jest natomiast cały czas pełno. Jedzenie mi  smakuje,  choć  to  nic  wyszukanego.  Ważne,  że  jest  ciepłe,  smaczne i zapycha żołądek. Bar polecam z pełnym przekonaniem. Jest czynny w godzinach 11-17 (15 w sobotę) z wyjątkiem niedziel. Jego niewątpliwą zaletą jest także niewielka odległość od dworca.  ( http://www.obiadyumatuli.pl  Bar  ma  także  drugą  siedzibę  czynną  tylko w tygodniu przy al. Wolności 11, a więc o rzut kamieniem. Tam jednak jeszcze nie byłem [przypis autora]).
AKAPITNajedzony wracam na dworzec. To swego rodzaju stalowo-szklany pomnik, w którym odbija się megalomania władz miasta. Ogromny i nowoczesny w swojej bryle budynek nie jest wykorzystany nawet w połowie. Właściwie to nic dziwnego. Znaczna część ruchu kolejowego, zwłaszcza na kierunku wschód-zachód, odbywa się przez pobliską stację Częstochowa Stradom. Stąd wewnątrz dworcowego budynku, jak i w obszernym przejściu nad peronami pustych powierzchni, w założeniu zapewne handlowo-usługowych, jest naprawdę  dużo.

...stalowo...

...szklany...

...pomnik...

...kibel, co tu kryć...
Za to dworzec jest czynny całą dobę. Obfotografowuję go, po czym idę na peron. Mój pociąg już czeka. Kibel, co tu kryć, ale jest w nim ciepło i są miękkie kanapy. Nie będę więc  narzekać.  Pociąg  rusza  zgodnie z planem i po około pół godzinie bez przeszkód dojeżdża do Lublińca. Tuz po nim na stację wtacza  się  TLK*  Osterwa  jadący z  Krakowa  do  Gorzowa  Wielkopolskiego. Z rozkładu wynika, że nie ma sensu czatować na przejeżdżające składy, poza tym i tak jest już  trochę  ciemnawo.   Listopad   ma  swoje

TLK Osterwa w Lublińcu

Lubliniecki dworzec PKP/PKS

Urząd Miasta Lubliniec

Starostwo Powiatowe
prawa. Idę zatem na krótką przechadzkę po okolicy dworca. Dworca, który jest paskudnym klockiem z lat 60 ubiegłego stulecia wybudowanym w miejsce starej ceglanej budowli. Mimo że jest odmalowany, wygląda po prostu brzydko. Kilkaset metrów dalej natrafiam na ładne murowane z cegieł budynki Starostwa Powiatowego i Urzędu Miasta. Na więcej spacerów brakuje czasu, a i ochoty, bo pogoda do nich nie zachęca. Cały czas wieje zimny wiatr, a po słońcu zostało już ledwie wspomnienie na granatowiejącym z wolna niebie. Wracam zatem na stację. Mój pociąg jest już podstawiony na peron. Kolejny dziś kibel. Niestety tym razem zmodernizowany, co oznacza twarde siedzenia zamiast kanap, ale przynajmniej w środku jest ciepło. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie facet, który siedzi gdzieś za mną. Jest chyba solidnie przeziębiony, co samo w sobie nie jest jeszcze niczym zdrożnym, ale wydaje przy tym takie odgłosy, jakby nigdy nie słyszał o istnieniu chusteczek do nosa. Naprawdę nie jestem obrzydliwy. Tym razem jednak nie wytrzymuję i przechodzę do innej części wagonu...
AKAPITZa oknem robi się coraz ciemniej. Nastaje późne listopadowe popołudnie. Kończy się film za oknem. Ostatnim jako tako widocznym akcentem są odstawione na wieczny odpoczynek na bocznych torach w Miasteczku Śląskim lokomotywy ET40 zwane bombowcami*. Życie dopisało nowy rozdział historii tego typu lokomotyw. Odstawione do rezerwy długoterminowej w 2009 roku w latach 2012-14 były sukcesywnie złomowane. Wydawało się, że ich los został przypieczętowany. Rozważano zachowanie tylko jednego egzemplarza dla celów muzealnych. Tymczasem na początku 2016 roku pięć  sztuk  zostało  zakupionych  przez  prywatnego  przewoźnika i poddanych remontowi. Mają być wykorzystywane przez spółkę Lotos Kolej (7 lutego 2017 roku pierwsza z wyremontowanych lokomotyw odbyła próbną jazdę
[przyp. autora]).
AKAPITAby przez ponad godzinę nie marznąć w Katowicach w oczekiwaniu na pociąg do Krakowa, wsiadam jeszcze do Elfa* jadącego do Gliwic. Jest przed godziną 18, można powiedzieć godziny szczytu. Ma to rzecz jasna odbicie w ilości pasażerów. Do Gliwic pojadę około pół godziny. Tam będę się musiał sprężać, bo do odjazdu pociągu powrotnego będę miał tylko 5 minut. Niby sporo, ale margines na ewentualne opóźnienie jest niewielki. Dlatego pilnie śledzę godziny przyjazdu na poszczególne stacje, by w razie potrzeby wysiąść wcześniej. Na szczęście nie ma takiej potrzeby. W Gliwicach przechodzę zatem na sąsiedni peron i wsiadam do kolejnego Elfa, który za moment odjedzie w kierunku Częstochowy. Ten dla odmiany jest pustawy. Przypominam sobie o kanapkach. Głodu co prawda nie czuję, ale głupio byłoby wieźć je do domu. Urządzam więc sobie kolację.  Świec nie ma, są tylko świetlówki.

...znów jestem w Katowicach...
AKAPITZnów jestem w Katowicach. Chwilę później przyjeżdża opóźniony jak zwykle EIC Polonia z Wiednia do Warszawy. Ja zaś do Krakowa pojadę kiblem. Mam dziś jednak wyraźne szczęście. Z czterech kibli tylko jeden miał twarde siedzenia po modernizacji. Czekają mnie teraz dwie godziny kolejowego czołgania się po ciemku z prędkością gąsienicy wzdłuż    remontowanego    katowickiego    szlaku,    potem     krótki    spacer    ze    stacji w Mydlnikach na przystanek autobusowy i będę w domu, gotów do kolejnych wyzwań.

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu
jednodnióki - lista wycieczek