Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10 dzień11



...poprzedni dzień
Dzień 8, 18 czerwca 2010 r.
czyli największe purchawki świata, a przynajmniej okolicy...

trasa na mapie
AKAPITRanek wstaje pochmurny i chłodny. Jednak gdy ruszamy w górę, słońce wydaje się gdzieniegdzie przeświecać przez ołowiany sufit. Chmury podnoszą się razem z nami i robią się coraz rzadsze. Po drodze intensywnie wypatruję jakiegoś źródła lub strumienia, bo moje zapasy wody są na wyczerpaniu. W końcu udaje mi się nabrać nieco mętnawej cieczy, prawdopodobnie spływającej gdzieś z górskich łąk. Nie mając siły na powolne snucie się ku górze, narzucam własne tempo i po około godzinie od startu z obozowiska, jako pierwszy osiągam grzbiet Tomnatyka. Jest już słonecznie. Widoki zapierają dech. Pierwsze rzucają mi się w oczy olbrzymie kule osłon radarów. Są zdecydowanie bliżej, niż się spodziewaliśmy. Konstatuję to z lekkim rozczarowaniem. No cóż, godzina marszu to jednak trochę mało, jak na cały dzień. Wiedząc, że mimo wczesnej pory może to być koniec trasy w dniu dzisiejszym, zaczynam już kombinować, na które  z  okolicznych  odkrytych  wzgórz  można
byłoby się wdrapać. A wdrapywać się jest po co, bo prócz widocznych jak na dłoni przerośniętych purchawek (przez niektórych z niezrozumiałych dla mnie powodów nazywanych pieczarkami) stacji, widać naprawdę sporo. I to właściwie we wszystkich kierunkach.

Wyłoniły się purchawki

Poniżej staja pasterska

Widok w kierunku Saraty
AKAPITPo kilkunastu minutach kontemplacji bezkresu horyzontu, dołączają do mnie po kolei pozostali. Chwilę wspólnie odpoczywamy po czym wchodzimy na sam szczyt Tomnatyka, żeby dokładnie przyjrzeć się temu, co pozostało po obecności Krasnoj Armii. Jest tu pięć białych kopuł umieszczonych na wysokich podmurówkach. W jednej z nich - największej - znajdują się nawet pozostałości po olbrzymiej antenie radaru.

To gdzie te kopuły?

Schronohangar

Z drugiej strony zalany wodą

Kolejny schronohangar od wewnątrz

Wnętrze jednej z kopuł

W tej, największej, znaleźliśmy pozostałości radaru

Widoki mieli stąd niezłe...
AKAPITAktualnie na terenie bazy gospodarują krowy. Nie niepokojone mają się całkiem nieźle. Nie zauważamy też nikogo, kto miałby się przejmować ich losem. Zresztą to tutaj wydaje się zjawiskiem normalnym. Wcześniej wiele razy spotykaliśmy krowy w miejscach, gdzie w promieniu kilometrów nie było żywego ducha. Tutejsze bydełko to w większości młode byczki. Objęły bazę we władanie i czują się tu, jak u siebie w domu. Zresztą niebywała ilość ich odchodów zaścielająca wnętrza kopuł pozwala założyć, że ich dom jest właśnie tutaj. Na szczęście nie robimy na nich specjalnego wrażenia, co najwyżej powodujemy lekkie zaciekawienie. Nasze bagaże są dokładnie obwąchane przez przedstawiciela stada. Jedna ze starszych krówek pragnie z nami zawrzeć bliższą znajomość i nie zważając na etykietę zaczyna być nieco nachalna. Na wysokości zadania staje Marta i z wprawą godną rasowego pastucha pokazuje jej właściwy kierunek.

Na obwąchiwanie bagaży można było pozwolić

Ale na zjadanie maty już nie!

Nawet takiej sympatycznej mordzie

To dopiero obora!

Na brak przestrzeni krowy nie narzekają

Krowa słuchała tylko Marty

Korzystamy z usług rumuńskiego operatora

Krowa była uparta. Marta też...

Psina się zmęczyła

My zresztą tak samo

Z takim dzwonkiem na pewno się nie zgubi
AKAPITOczywiście sporo czasu zajmuje nam lokalizacja na horyzoncie znajomych połonin i szczytów. Ja mam z tym najmniejszy problem. Jestem tu po raz pierwszy i dla mnie wszystkie widoki są nowe. Słyszę jednak nazwy: Hnitessa, Połoniny Hryniawskie i Czywczyńskie, Pop Iwan, Czywczyn, Pietros Budyjowski, Palenica, Alpy Rodniańskie z Ineulem i wiele, wiele innych. To po nich przez kilka ostatnich lat włóczyli się Iza, Marta, Romek i Rysiek w różnych konfiguracjach składów osobowych grupy. Nie powiem, widoki robią i na mnie wrażenie. Tych gór jest po prostu jakoś tak... dużo? Ciągną się po sam horyzont wieloma grzbietami. I to we wszystkich kierunkach. A sam horyzont też nie jest dla nich granicą nie do przekroczenia.

 Najwyższa na środku to Jarowica. Za chwilę tam będziemy

Widok w kierunku S i W
AKAPITKorzystając z tego, że stacja położona jest na sporej wysokości, nawiązujemy po raz pierwszy od kilku dni łączność ze światem. Jesteśmy bardzo blisko granicy z Rumunią, co dla nas jest o tyle korzystne, że możemy się łączyć za pośrednictwem rumuńskiego operatora, po unijnych cenach, tj. około 3 razy taniej niż w przypadku operatora ukraińskiego. Buba z Toperzem znikają na dłuższy czas. Na terenie stacji i przyległości jest przecież wiele interesujących z punktu widzenia eksploratora, opuszczonych obiektów. Po naradzie ustalamy, że jednak jest za wcześnie by rozbijać obóz (ufffff...) i idziemy dalej w kierunku wyznaczonym przez drogę. Tuż poniżej bazy zauważamy pasterską rodzinę. Nasze nadzieje na jakiś nabiał zostają jednak szybko rozwiane...

Pasterska staja

W tle Jarowyca (Jarowica)

Niestety mleka i sera niet...

Pozostałości zaplecza bazy

W końcu miałem chwilę...

...żeby zrobić sobie zdjęcia

Jarowyca
AKAPITPo około 30 minutach dochodzimy do opuszczonej, jak się potem okazało w wyniku śledztwa Marty - mołoczno-towarnoj fermy. Czyli po naszemu bacówki, tylko sądząc po wielkości, takiej bardziej kołchozowej w stylu wybudowanych w latach 50 ubiegłego stulecia w polskich Małych Pieninach. Budynek mieszkalny jest dość okazały i gdy funkcjonował, zapewne można było nazwać go ładnym. Przełamujemy kolejną próbę pozostania w tym miejscu na noc i idziemy dalej ku widocznej, jak na dłoni górze Jarowyca (ok. 1560m npm).

Dochodzimy do MTF...

...czyli Mołoczno-Towarnoj-Fermy

Wszystko zrujnowane, ale kiedyś to był całkiem okazały i niebrzydki budynek

Stado mustangów...

...pasło się, jak zwykle...

...całkowicie samopas

Na szcyzcie Jarowycy
AKAPITWspinamy się stromym, porośniętym wysoką trawą zboczem, trochę na przełaj, bo ścieżki niet. Na szczycie padamy wszyscy łącznie z psiną, która w dalszym ciągu idzie z nami. Widoki ze szczytu rekompensują nam w pełni poniesiony trud. Widać doskonale stację, którą co dopiero opuściliśmy, a w tle za nią wielopłaszczyznową panoramę kolejnych górskich grzbietów.

Widok z pod Jarowycy na południe

Widok z Jarowycy w kierunku Tomnatyka

Reszta ekipy dopiero sie wspina

Psina też lubi ładne widoki

Tomnatyk z Jarowycy
AKAPITNa szczycie Jarowycy na betonowym postumencie ozdobionym pamiątkową tablicą stoi metalowy krzyż. Jaką okoliczność ma upamiętniać nie udaje nam się dociec, ale Rysiek widząc zdobiący tablicę kontur tryzuba pełen jest najgorszych przeczuć. Niestety nie dane nam jest długo napawać się widokami, bo niebo do tej pory przychylne robi się znów jakieś niższe i zaczyna groźnie pomrukiwać. Widmo burzy w sąsiedztwie doskonałego ściągacza piorunów, jakim niewątpliwie jest krzyż, szybko zrzuca nas ze szczytu.

Dobija Marta

...i Romek

Przy tablicy na szczycie
AKAPITSchodzimy żwawo do podnóża szczytu i tam rozbijamy namioty. Tym razem z uwagi na warunki terenowe nasz obóz rozciągnięty jest na dłuższym niż zazwyczaj odcinku. Po prostu trudno znaleźć kawałek jako tako płaskiego i równego podłoża. Udaje mi się rozbić namiot już przy akompaniamencie pierwszych kropel deszczu uderzających o tropik. Na szczęście nie jest on ani zbyt intensywny ani długotrwały, a za kłopot rewanżuje się ładną tęczą.

Odpoczywamy

Tędy będziemy schodzić

Tęcza opiera się na przełęczy między Wierhnym Jałowcem, a Szepitem. Ale o tym dowiem się dopiero w domu, dokładnie oglądając zdjęcia

Na kawałku równej (prawie) powierzchni


W końcu można coś zjeść
AKAPITDo wieczora pada jeszcze kilka razy, ale za każdym razem jest to niegroźny deszczyk. Korzystając z tego, że mój namiot jest nieco oddalony od pozostałych, pod osłoną młodych świerczków robię sobie kąpiel, używając do tego 1 litra wody. Da się! Kolację jem podwójną, bo połączoną z opóźnionym obiadem. Zupa chińska z dodatkiem suszonego mięsa, a na drugie płatki owsiane z daktylami. Czuję się pełny... Wieczorem idę jeszcze na małe poszukiwania wody. Będzie potrzebna na śniadanie. W głębokim jarze około 10 minut od obozu znajduję niewielki strumień. Biorę więcej niż potrzebuję. Woda na pewno przyda się komuś w obozie. Niestety droga powrotna wiedzie stromo pod górę. Z perspektywy mojego namiotu obserwuję, już po zachodzie słońca, piękne wieczorne niebo i góry na horyzoncie. Idę spać dość późno, bo po godzinie 22.

Gdzieś tam daleko są nasze Bieszczady
następny dzień...