Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10 dzień11



...poprzedni dzień
Dzień 5, 15 czerwca 2010 r.
czyli o braku asertywności słów kilka...

trasa na mapie
AKAPITWczorajszy wieczór znów został zwieńczony opadami deszczu, ale ranek wstaje słoneczny. Jest jednak trochę chłodniej, co sprawia, że marsz nie będzie tak uciążliwy. Znów czeka nas wędrówka znaną nam już doliną. Stawka jak co dzień jest mocno rozciągnięta. Ja zwykle plasuję się gdzieś w czołówce. Z lekką niepewnością, ale i nadzieją w żołądkach, dochodzimy do domu wczoraj napotkanego Hucuła. A jakże, starsza kobieta kręcąca się po obejściu twierdzi, że poszedł do pracy. Dziwne, nam mówił, że będzie miał wolne... Tak, czy inaczej, pozostaje nam obejść się smakiem.

Namioty mój i Ryśka, to bliźniaki jednojajowe

Kontrola celna

Z byczkiem nikt nie chciał zadzierać

Poranna krzątanina

Ze zdziwieniem dostrzegłem jeźdźców, którzy wyglądali na rekreacyjnych

Poranna ablucja

Poranna dawka kultury

Poranne lenistwo

Ariergarda czyli przednia straż

Samotne gospodarstwo w dolinie. To tu miano nas przywitać chlebem i serem...

Wcięta w skalną skarpę droga wzdłuż doliny

Taka sobie jaszczurka

Stawka cały czas jest rozciągnięta

Marta zwykle jest w czołówce
AKAPITIdąc dalej w górę doliny, mijamy niegdysiejszą zaporę, tzw. klauzę. Służyła ona do spiętrzania wody, a w czasie jej spuszczania spławiano tą drogą drewno w niższe części doliny.

Pozostałości tamy (tzw klauzy)

Kolejny gruzawik do wywozu drewna

Przeprawa niby niewielka, ale uważać trza

Sympatyczna połoninka

Stały sobie przy drodze

Ten fragment doliny wygląda pięknie

Tną ile wlezie :-(
AKAPITTrafia nam się kolejny gruzawik. Tym razem jest to Ził z 8 cylindrowym benzynowym silnikiem o pojemności prawie 6 litrów. Wg danych katalogowych pali tyle, ile jedzie, czyli ok. 100 l/100 km. Ekolog! Mamy do swojej dyspozycji całą skrzynię ładunkową ciężarówki. Jej kierowca jedzie jednak znacznie ostrzej niż wczorajszy. Kilkakrotnie przekraczamy rzekę w bród lub jedziemy jej korytem. Musimy solidnie trzymać się burt. Jazda drogą również powoduje przyspieszenie tętna, do tego często trzeba uchylać się przed gałęziami, które tym razem śmigają obok nas z zawrotną prędkością. Przynajmniej tak nam się  wydaje.
Żaden opis nie odda wrażeń, jakich doznawaliśmy w czasie jazdy. Tego po prostu trzeba spróbować. Obiektywnie muszę jednak stwierdzić, że podróż na piechotę zmusiłaby nas do kilkakrotnego pokonania rzeki na własnych nogach, a to zapewne opóźniłoby nasz marsz dość znacznie. 
AKAPITGruzawik dowozi nas do Niżnego Jałowca. Z pewną ulgą schodzę po skończonej jeździe na ląd. Jest sklep, jest więc i kolejny postój. Dłuższy postój, bo podjeżdżając samochodem zyskaliśmy sporo czasu. Tym razem ja mam więcej szczęścia i to mnie udaje się kupić chleb. Chleba zakupionego tu przez Bubę, nie liczę. Ma 80% zawartość wody, pochodzącej z przeciekającego sklepowego dachu i jako taki, do spożycia nadaje się raczej średnio. Mój jest świeży, a przynajmniej tak smakuje. I jest naprawdę bardzo smaczny. Tym bardziej, że dobrego chleba od kilku dni w ustach nie miałem. Choć z jego zakupem wcale nie jest tak łatwo. Pani sklepowa zapytana o chleb w pierwszej chwili odpiera – chlieba niet. Ale w środku, jak to w ukraińskim sklepie przeważnie bywa, siedzi grupa miejscowych, w tym człowiek w mundurze. Bladego pojęcia nie mam, jaką służbę reprezentuje. Być może straż niedalekiego parku narodowego, być może pograniczników, a może jest to po prostu cywil lubiący wojskowe łachy. Najistotniejsze jest to, że z jego ust w tym ważnym momencie pada ledwie słyszalne - prodaj. I nagle chleb dla mnie się znajduje. Do kompletu kupuję sardynki w puszce. Reszta  ekipy  również  robi  zakupy, 

Huculska blokada na ko(z)ła

Panorama Niżnego Jałowca

Zapasy...
zaopatruje się w słodycze i ponownie uzupełnia poziom płynów ustrojowych, sprzedawanych tu w gustownych, litrowych, plastikowych, brązowych butelkach, opatrzonych biało-czerwono-złotą etykietą. Wspólnie śmiejemy się z naklejek umieszczanych tu na niektórych produktach – biez GMO. Czyżby modyfikowana genetycznie żywność również docierała w to trochę zaniedbane przez postęp cywilizacyjny miejsce?

Tylko Rysiek się zapodział

Krakersika...?

Jednak żeby nie jeść na pusty żołądek...

Hodowla białych robaków
AKAPITPrzy okazji, a niejako z przymusu – piwo wszak moczopędne jest – moi współtowarzysze odwiedzają tutejszy nieco przygięty do ziemi starością kibelek, podziwiając okazałych przedstawicieli pierwotnej fauny, którzy w nim urzędują. AKAPITGdy w końcu decydujemy się ruszyć, dalsze kroki kierujemy do położonego powyżej wsi rezerwatu, w którym znajduje się jeziorko Górskie Oko. Prawdopodobnie osuwiskowe, podobnie jak Jeziorka Duszatyńskie w polskich Bieszczadach. Przyłącza się do nas trzech miejscowych: Wołodia, Pietia i Sasza. Choć tak naprawdę nie są wcale miejscowi, bo tylko pracują tutaj w lesie. Na oko mają po dwadzieścia kilka lat.

Nasi "strażnicy"
Tak czy inaczej podają się za strażników rezerwatu i zobowiązują doprowadzić nas na miejsce, a tam strzec. Przed czym? Trudno nam dociec. Chyba przed nimi samymi. Dodać należy, że wszyscy trzej pod sklepem uprzednio przez dłuższy czas intensywnie tankowali paliwo w postaci płynów nisko zamarzających. Ich reklamówka pobrzękuje w sposób nie dający najmniejszych wątpliwości. Owoców nie niosą...
AKAPITPo kilkudziesięciu minutach podejścia kamienną, momentami dość stromą drogą, dochodzimy na miejsce. Jeziorko wygląda pięknie w otoczeniu zalesionych wzgórz w dalszej, a strzelistych świerków w bliższej perspektywie. Woda wypływająca z jeziorka małą kaskadą jest chłodna, ale nie lodowata. Korzystam więc z okazji i robię sobie łaźnię. W tym czasie opodal rozpoczyna się impreza. Niepijącym pozostaje zwiedzanie okolic jeziorka. Robimy z Martą obchód dookoła niego, odkrywając nieco powyżej banię, czyli  rosyjską  (ukraińską)  saunę. Jest
tu również domek myśliwski i kilka wiat, w których jak sądziliśmy będzie nam dane spędzić noc. Tymczasem reszta towarzystwa na czele z Bubą i Toperzem spożywa produkty pochodzenia roślinnego wyprodukowane w drodze procesu destylacji. Następnie organizujemy szybką sesję zdjęciową.

Domek myśliwski

Impreza w toku

I sesja foto
AKAPITKolejną atrakcją jest rejs z ukraińskimi towarzyszami, odbyty po jeziorku dziurawą łódką. Na szczęście opatrzność czuwa i nikt się nie topi. W dalszym etapie imprezy, chłopcy – strażnicy - nieźle już wstawieni, zaczynają być lekko natarczywi w stosunku do dziewczyn, więc sytuacja robi się coraz mniej przyjemna. Prawdopodobnie Buba tego faktu już nie rejestruje zbyt dokładnie z powodu tzw. przeciążenia organizmu (pomroczności jasnej) i wkrótce udaje się na spoczynek. Właściwie naszych stróżów nie można się pozbyć, bo twierdzą kategorycznie, że będą nas pilnować do piątej rano, po czym zejdą na dół do pracy, a na ich miejsce przyjdzie ktoś inny.

Przystań

Zdążyć do brzegu...

...zanim nabierze za dużo wody

Udało się!

Trzeba to wszystko dokładnie opisać :-p
AKAPITZapada zmrok, pijące towarzystwo bawi się przy ognisku, natomiast będąca w większości część trunkowa umiarkowanie lub nietrunkowa – w tym ja, układa się w jednej z wiat nad samym brzegiem jeziorka. W tej samej, w której od pewnego czasu wypoczywa Buba. Oczywiście nasi strażnicy protestują, twierdząc, że tam spać nie wolno i proponują miejsce przy ognisku. My jednak ignorujemy ich protesty, biorąc je za próby nakłonienia nas do zabawy i dalszego picia. Przed północą zdumieni słyszymy dźwięk silnika i po chwili naszym oczom ukazuje się blask świateł, a za nim gruzawik. Te maszyny są w stanie wjechać naprawdę wszędzie. Trochę cierpniemy widząc wysiadających kilku kolejnych Ukraińców, jak się za chwilę okazę mniej lub bardziej nietrzeźwych. Ze zgłośnionego na maksa odtwarzacza samochodowego płynie muzyka w stylu Ukraine Disco. O spaniu nie ma mowy. Po chwili goście zaczynają kolejno odwiedzać naszą wiatę. Prawdopodobnie, gdyby nie śpiąca Buba, zdecydowalibyśmy się już wtedy zejść do wsi. Toperz sam nie będąc do końca trzeźwy, trochę zdziwiony naszą nieufnością, proponuje nam byśmy ich zostawili. Instynkt stadny u nas okazuje się silniejszy.
AKAPIT Jest całkiem ciemno, więc trudno poznać, z kim rozmawiamy. Po kolei dowiadujemy się, że tu spać nie wolno, po czym od kogoś innego, że jednak można. W tym czasie honory domu przy ognisku pełni już tylko Toperz. Po długich rokowaniach, prowadzonych z bodaj najtrzeźwiejszym Ukraińcem – Jurą – ustalamy, że jednak zostaniemy w wiacie, a on zbierze całe swoje towarzystwo, zapakuje do gruzawika i zwiezie na dół. Oddychamy z ulgą, ale nie na długo. Po jakiejś godzinie gruzawik powraca. Tym razem przywozi samego komandira z kolejną grupą. Nie muszę dodawać, że ich stan również daleki jest od trzeźwości. Komandir znów odwołuje wcześniejsze pozwolenie na spanie w wiacie. Tym razem jednak tłumaczy dlaczego. Okazuje się, że w razie opadów, strumienie zasilające jeziorko mocno przybierają, woda w jeziorku gwałtownie się podnosi i wiata może zostać zalana. Jest druga w nocy. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni i zdesperowani. Komandir nie budzi naszego zaufania mimo, a może tym bardziej, że wygląda zupełnie inaczej niż pozostali Ukraińcy – drwale. Jest ubrany "po miejsku" i wyraźnie ci drudzy czują przed nim respekt, a nawet się go boją. I ma w oczach coś takiego... Komandir usiłuje nas namówić, byśmy zostali i spali w innym miejscu. Niełatwo jest go przekonać, że jednak zejdziemy do wsi. Najprawdopodobniej ma dobre intencje, ale cała ta sytuacja, a głównie negocjacje z kolejnymi, mniej czy bardziej pijanymi Ukraińcami, już nas do tego stopnia wyprowadzają z równowagi, że chcemy jak najszybciej się od nich uwolnić i jesteśmy gotowi zrobić to za wszelką cenę. Przy blasku czołówek po około 20 minutach znajdujemy się znów w Niżnym Jałowcu. Schodząc, nasłuchujemy odgłosów ciężarówki. Jesteśmy zdecydowani schować się przed nią w lesie. We wsi pojawia się pytanie – gdzie spać? Wybór pada na jedyne dostępne i w miarę spokojne miejsce – cmentarz i szopę, w której stoi kilka ławek i stół. Jest już dobrze po północy, więc wszelkie siły nieczyste oraz duchy dawno udały się na spoczynek. Tylko my tłuczemy się po nocy. W tym czasie Buba, której krótki odpoczynek dobrze zrobił oraz Toperz, bawią się w najlepsze nad jeziorkiem. Nie rozkładam materaca i śpię pod peleryną na kawałku karimaty. Choć "śpię" jest tu określeniem mocno naciągniętym.

następny dzień...