Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9
* * *
Mimo że wcale nie byłem pewny słuszności decyzji, postanowiłem ruszyć w dalszą drogę. Niepewność spowodowana była tym, że jeszcze kilka dni temu prawa noga dawała mi nieźle popalić. Zapewne przyczynił się do tego spędzony w Warszawie długi weekend, w czasie którego razem z Basią „trochę” po tym mieście pochodziliśmy. Skutkiem tego była gustowna opuchlizna na przodzie prawej goleni. Postanowiłem nie zabierać tym razem górskich butów, a tylko lekkie adidasy i tenisówki. Jakoś nie mogę się przekonać do sandałów. Przy mojej skłonności do potykania się, palce mogłyby nie wyjść na nich dobrze. Zrezygnowałem też z ciężkawej lornetki i zmniejszyłem zapas wody w plecaku. W końcu mam iść przez tereny cywilizowane, gdzie o sklep o wiele łatwiej niż w ukraińskich Karpatach. Jakiś czas zastanawiałem się nad miejscem „włączenia” się do szlaku. Chcąc być rzetelnym, należałoby zaliczyć również pominięty uprzednio odcinek z Januszkową Górą. W końcu zdecydowałem się złapać szlak w miejscu, w którym przecina on po raz pierwszy linie kolejową, czyli na obrzeżach Olkusza. Ze względów logistycznych to było najprostsze rozwiązanie. Wystarczyło dojechać busem do Olkusza, i przejść spacerkiem 20 minut. Jednocześnie wybór takiej opcji oznaczał, że kilka kilometrów trasy przejdę powtórnie, ale ponieważ miałem mocne postanowienie odbycia tej wędrówki w tempie rekreacyjnym i relaksującym, dodatkowe kilometry w niczym mi nie przeszkadzały. Nigdzie się przecież nie spieszyłem. Na dzienny limit wyznaczyłem sobie 20 km. Oczywiście do lekkiej korekty w górę lub w dół w zależności od sytuacji. Ale korektę dopuszczałem niewielką. Zwłaszcza tę górną. Ponadto założyłem nie ograniczać sobie czasu na odpoczynki po drodze. Po prostu, gdy poczuję zmęczenie, odpocznę tyle, ile będzie potrzeba. Pierwotnie zakładałem na cały szlak 6 dni. Obecnie te same 6 dni przeznaczyłem na pozostałe mi do przejścia około 120 km.
* * *
...poprzedni dzień

Dzień 4, 9 maja 2011 r. mapa odcinka dziennego

Zapowiada się kilka słonecznych i przyjemnych dni. Z samego rana z nowymi siłami wyruszam na trasę. Najpierw krótki marsz na Rondo Ofiar Katynia, zwane wcześniej Rondem Bronowickim, względnie Rondem Kraka (od motelu o tej samej nazwie, który od wielu lat stanowi gustowną, nieużytkowaną, industrialną ruinkę). Zanim dobrze zdążyłem się rozglądnąć podjeżdża bus do Olkusza. Jestem jedynym pasażerem. No cóż, o tej porze dnia wszyscy wybierają raczej kierunek odwrotny. Siadam tuż za kierowcą i właściwie szybko tego żałuję. Chyba wolałbym nie widzieć, że ten co najmniej połowę czasu poświęca na prowadzenie rozmów przez komórkę. Oczywiście bez zestawu głośno mówiącego. Do tego obserwuję, jak jednocześnie przyjmując gotówkę od pasażerów, drukuje bilet, wydaje resztę i rusza z przystanków. Nie ma to, jak adrenalina z samego rana...
Z westchnieniem ulgi wysiadam przy wiadukcie kolejowym w Olkuszu. Około 20 minut idę do miejsca, które już znam, a w którym odnajduję na drzewie znajome oznaczenie – biało-czerwono-białe paski.

Znów na szlaku
Przypominam sobie formę, w jakiej znajdowałem się w tym miejscu poprzednim razem. Znacznie odbiegała od tej dzisiejszej. Pogoda jest piękna, zieleń bucha z każdej strony, ptaki pięknie śpiewają, czego chcieć więcej? W dodatku jeszcze mnie nic nie boli ;-) Znów idę w kierunku rabsztyńskich ruin, ale tym razem tylko je mijam. Gdy wchodzę na pominięty wcześniej odcinek szlaku, szybko okazuje się, że moja ówczesna decyzja była słuszna. Ścieżka prowadząca na Januszkową Górę (445 m) jest na krótkim odcinku bardzo stroma. Z „uszkodzoną” nogą nie miałbym tu szans.

Jeszcze niedojrzałe

Januszkowa Góra
Na chwilę zmieniam tenisówki na adidasy i wdrapuję się na jedną ze skał. Z jej szczytu widzę charakterystyczny olkuski komin ciepłowni i niebieskie dachy osiedla na Mokradłach. Widać też ruiny zamku w Rabsztynie.

Widok na Olkusz...

...i Rabsztyn
Schodzę na dół, a po chwili ze zdziwieniem zauważam turystę. Choć plecak ma zdecydowanie mniejszy, wyraźnie idzie tym samym szlakiem choć w przeciwnym kierunku. Niedługo potem na pięknie usianej majowym kwieciem łące robię sobie postój. Wsuwam kanapki napawając się widokiem kwitnącej zielonej połaci. Nie tylko zresztą łąka mieni się kolorami. Pobliski las to również cała gama odcieni zieleni. Najciemniejsze są świerki, najjaśniejsze buki. A pomiędzy nimi brzozy, dęby i wszelkie inne gatunki drzew, które wystawiają się do słońca.
Ruszam dalej i po chwili wracam na znany mi już odcinek szlaku. Przechodzę niedaleko miejsca mojego ostatniego noclegu w czasie trwania poprzedniego etapu. Trochę się tu zmieniło przez te niemal 3 tygodnie. Drzewa i krzewy pokryły się liśćmi, również na poszyciu jest mnóstwo świeżej zieleni. Tu i ówdzie kwitnie i pachnie Czosnek niedźwiedzi (Allium ursinum). Choć określenie „pachnie” jest tu oczywiście względne w zależności od upodobań. Dochodzę do Zubowych Skał i wdrapuję się na szczyt. Mam wątpliwości, bo jest to teren rezerwatu przyrodniczego „Pazurek”, ale na górę prowadzi wyraźna ścieżka oznakowana jako dydaktyczna. Tam znów rozkładam się na popas. Jak rekreacja to rekreacja. Karimatę też rozkładam. Leżę sobie w sympatycznym cieniu i nawet na bardzo krótką chwilę udaje mi się zdrzemnąć...

Czosnek Niedźwiedzi

Zdjęcie miejsca, na które zwracałem uwagę w 3 dniu. Zrobiło się bardziej zielono.

Pomiędzy Zubowymi Skałami

Na szczycie Zubowych Skał
Chwila była naprawdę krótka, ale okazuje się, że w tym czasie na świecie minęło półtorej godziny, więc już bez ociągania ruszam w dalszą drogę. Po kilkunastu minutach dochodzę do Jaroszowca. Niedaleko stacji kolejowej napotykam pięknie kwitnące, zdziczałe jabłonki. Wokół kwiatów uwijają się pracowicie pszczoły. Z ciekawości zaglądam na peron stacji i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu spostrzegam tam... rozkład jazdy. W miejscu, w którym poprzednio go nie było. Idzie ku lepszemu. Tylko czy aby na pewno...? 

Chwilę później przechodzę obok budynku stacji, w którym z jego „stacyjności” została już tylko zaniedbana poczekalnia...
W Jaroszowcu znajduje się szpital chorób płuc i wzdłuż resztek ogrodzenia tegoż szpitala, początkowo drogą, a następnie lasem, idę następnych kilkaset metrów... W pewnym momencie ogrodzenie wyraźnie zmienia charakter. I choć w okolicy nie było chyba obiektów zasługujących na aż taką ochronę, zastanawiam się, czy nie ma tu jakichś pozostałości np. po tajnych składach amunicji.

Budynek stacji

Niegdysiejsza portiernia szpitala

Ogrodzenie, jak z jednostki wojskowej
Niedługo potem przecinam bocznicę kolejową prowadzącą do zakładów papierniczych w Kluczach. Dalej brnę piaszczystą drogą w kierunku Golczowic. Przez wieś przepływa Biała Przemsza i zapewne ona powoduje, że jest to miejscowość bogata w niewielkie letniskowe domki. Dla chętnych znajdzie się i agroturystyka u stałych mieszkańców. Jest tu i komunikacja miejskimi autobusami z Olkuszem. Poprzestaję na opłukaniu rąk i kijków w rzece po czym maszeruję dalej.

Biała Przemsza w Golczowicach

Na pamiątkę bitwy pod Golczowicami rozegranej w czasie Powstania Styczniowego

Prawie jak wydmy ;-)
Następną mijaną wioską jest Cieślin. Zagłębiam się w niego nieco, w nadziei na znalezienie sklepu, gdzie uzupełniłbym zapas wody. Cieślin jest chyba jednak za mały, a może leży za blisko Bydlina? Wychodząc z wioski idę obok cmentarza. Wygląda, jakby było tuż po dniu Wszystkich Świętych. Mimo że mamy najzwyklejszy, powszedni dzień, wszystkie niemal groby są udekorowane dużą ilością niezwykle barwnych kwiatów. Nie trzeba jednak być botanikiem by dostrzec, że są sztuczne.
Tuż za Cieślinem rozłożyło się wzgórze, na którym mam zamiar urządzić obozowisko. Zbaczam więc ze szlaku i wchodzę na jego spłaszczony szczyt. Rozciąga się stąd wcale ładny widok na wszystkie strony świata. Do zachodu słońca jest jeszcze trochę czasu, więc tymczasem rozglądam się tylko za równym miejscem. Namiot rozbiję wieczorem, żeby nie drażnił niczyich oczu, choć właściwie miejsce to jest niewidoczne z ludzkich siedzib. Jest całkiem przyjemnie, tylko wieje północny wiatr. Północny, a więc niekoniecznie ciepły. Na szczęście mam się w co ubrać. Rozglądam się dookoła. Widać stąd Górę Zubową z Zubowymi Skałami, charakterystyczny komin ciepłowni w Olkuszu, kominy Jaroszowieckiej huty szkła i papierni w Kluczach. To po stronie południowej i południowo-zachodniej. Po północno-wschodniej i północnej widać zabudowania Bydlina, wzgórze, na którym stał niegdyś obronny kościół, a dalej Góry Bydlińskie. Tam będę jutro.

Widok z nad Bydlina w kierunku południowym i południowo-zachodnim


Widok z nad Bydlina w kierunku północnym i północno-wschodnim
Leżąc obok plecaka i podziwiając widoki jem kolację i czekam na zachód słońca. Zapowiada się całkiem ładny. Niestety nie mam wody do mycia, a tylko słodki napój, będę się więc musiał zadowolić wilgotnymi chusteczkami, przeznaczonymi na takie właśnie okazje. To co prawda upraszcza kwestię higieny, jednak nie daje poczucia komfortu, jaki zapewnia solidna kąpiel w 1,5 litrowej butelce wody ;-)
Po zachodzie słońca rozbijam namiot wśród kwitnących poziomek i krzaków tarniny. Dziś przeszedłem około 20 km, a więc odcinek o długości zgodnej z założeniami o rekreacyjnym charakterze wyprawy.

następny dzień...