Wstępu ciąg dalszy strona główna
dzień1 dzień2 dzień3


Pierwszy dzień

Dzień 2,
środa, 22 lipca 2017 r.
mapa


zachodnia głowica stacji Kętrzyn wraz z nastawnią
AKAPITTuż przed siódmą z 40-minutowym opóźnieniem TLK Posejdon wtacza się na Kętrzyńską stację. Gdzieś po drodze został Elbląg, potem Olsztyn, gdzie zapewne nastąpiła wymiana lokomotywy z elektrycznej na spalinową, a następnie  pojechaliśmy  znaną  mi  już z ostatniej włóczęgi trasą przez Korsze. Wysiadam. To opóźnienie jest mi nawet na rękę. “Morotak” do Węgorzewa i tak odjedzie dopiero przed jedenastą. Na peronie rozciągam zesztywniałe w przedziale mięśnie i prostuję kości. Tymczasem w oddali w resztkach porannych mgieł niknie ostatni wagon Posejdona. Na stacji panuje cisza i spokój. Prócz mnie wysiadły tu może trzy osoby. Szybko ulatniają się w kierunku centrum. Jest co prawda pochmurno, ale ciepło i wyraźnie idzie ku lepszemu. Pogoda w sam raz na spacer po mieście. Sobotni poranek nie wróży także wielkiego ruchu. Obok dworca dwóch taksówkarzy ucina sobie poranną pogawędkę przy otwartych drzwiach samochodów. Nie liczą już chyba na zarobek. Wszyscy potencjalni klienci zdążyli się oddalić, więc zapewne stoją tu  wyłącznie dla
towarzystwa. Mam nadzieje, że mimo sobotniej wczesnej godziny uda mi się kupić coś na śniadanie. Ta noc swoimi przygodami mocno nadszarpnęła moje energetyczne zasoby. W centrum znajduję otwartą piekarnię. Kilka minut później anektuję ławkę na skwerku opodal ronda im. Jana Pawła II. Pracownicy komunalni właśnie usuwają skutki jakiejś nocnej wichury. A może była to tylko ostra impreza? Wiatr nie wieje zazwyczaj aż tak wybiórczo i nie oddziałuje z takim impetem wyłącznie na kosze na śmieci, rozrzucając ich zawartość, je same wywracając, a pozostawiając przy okazji nietknięte całe otoczenie. Słyszę komentarze życzące nie najlepiej autorom tego bałaganu. Zasadniczo nie dziwię się i jestem tego samego zdania. Rączki albo nóżki sprawców należałoby przyciąć do odpowiedniej długości niezagrażającej mniej i bardziej trwałym elementom miejskiej infrastruktury. Efekt murowany. Przy odpowiednim nagłośnieniu również prewencyjny.

centrum miasta - Rondo Jana Pawła II
AKAPITKętrzyn (niem. Rastenburg) – miasto w województwie warmińsko-mazurskim, siedziba powiatu i gminy. W 2012 miasto liczyło 28 256 mieszkańców. Okolice współczesnego Kętrzyna do XIII wieku były ziemiami pruskiego plemienia Bartów, które zostało wyparte przez zakon. W miejscu dawnej osady Rast w 1329 roku Krzyżacy wznieśli strażnicę, która niebawem stała się celem najazdów litewskich pod wodzą książąt Olgierda i Kiejstuta. Wybudowano mury wraz z bramami Wysoką i Młyńską oraz furtą wodną. Rastembork pozostał pod rządami zakonnymi po II pokoju toruńskim, odgrywając znaczącą rolę w czasie wojny z Polską 1520-1525. W kolejnych latach miasto znalazło się w granicach Prus Książęcych jako siedziba starosty, w związku z czym zamek przerobiono na rezydencję. Kolejne stulecia przyniosły rozwój gospodarczy miasta oparty głównie na rolnictwie i handlu; pewne zakłócenia przyniosły jedynie walki doby potopu szwedzkiego. Miasto ze szczególną starannością dbało o mury miejskie, co przyczyniło się do uniknięcia typowego ówczesnego kataklizmu – epidemii, np. wielka epidemia dżumy w Prusach z lat 1708-1711 w Rastemborku kosztowała życie jedynie trzech osób. Nie ominęły natomiast miasta pożary, z których jeden (1761) doprowadził w efekcie do znaczących zmian w zabudowie i rozbiórki murów. W okresie wojen napoleońskich w Rastemborku stacjonował z dywizją poznańską Jan Henryk Dąbrowski. Dalszy rozwój przyniósł wiek XIX, w 1818 uczyniono Rastembork siedzibą władz powiatowych, a na początku II połowy stulecia miasto zyskała połączenia kolejowe (Królewiec, Korsze, Węgorzewo). Znacznie rozbudowano miejscowy garnizon wojskowy. Na przełomie XIX i XX wieku powstały nowe budynki sakralne (kościół katolicki, synagoga) i dzielnice willowe. W 1939 liczba mieszkańców przekroczyła 17 tysięcy. W okresie II wojny światowej w pobliskim lesie gierłoskim utworzono kwaterę Hitlera – Wilczy Szaniec. Wojna przyniosła zniszczenia, częściowo w czasie bombardowań w 1942, a przede wszystkim w 1945 roku, chociaż były to raczej spalenia pozorowane przez Armię Czerwoną po wcześniejszym oddaniu miasta bez walki przez Niemców. Spalono m.in. starówkę i zamek. Po wojnie miasto znalazło się w granicach województwa olsztyńskiego. 7 maja 1946 przyjęto dla miasta nazwę Kętrzyn  dla  uczczenia  wybitnego  absolwenta  gimnazjum, historyka Wojciecha Kętrzyńskiego. Miasto szybko zostało zaludnione ludnością napływową (w 1950 było ponad 11 tysięcy mieszkańców, dwukrotnie więcej niż w chwili zakończenia wojny). Powstało szereg instytucji kultury i oświaty, m.in. teatr miejski, biblioteka  publiczna
i biblioteka pedagogiczna, muzeum. Odbudowany został zniszczony zamek, natomiast starówkę zabudowano w znacznym stopniu w stylu współczesnym.
[źródło: http://encyklopedia.warmia.mazury.pl/index.php/Kętrzyn]

AKAPITTyle encyklopedia. Spacerując wolno po pustawym o tej porze miasteczku, stwierdzam, że jest tu całkiem ładnie. Miasto ma stosunkowo luźną zabudowę poprzetykaną gęsto zielenią. Pewien dysonans stanowią jednak nieco sztucznie wciśnięte pomiędzy zabytkowe budynki centrum nowe, czy raczej nie bardzo stare bloki. Wchodzę na dziedziniec krzyżackiego zamku. Z kolorowego wystroju dziedzińca i obecności pustych jeszcze kramów przed bramą wnoszę, że szykuje się tu jakaś impreza. Podobnie zresztą jest pod ratuszem, do którego przechodzę po chwili. Choć tutaj nadmuchiwane firmowe namioty wskazują raczej na marketingową promocję. Spacerkiem idę nad Jezioro Górne. Krytycznie spoglądam na wodę. Moczenia nóg nie będzie. Jezioro całe kwitnie glonami.

dziedziniec zamku krzyżackiego

budynek Starostwa Powiatowego

z lewej wieża kościoła św. Katarzyny, w środku Ratusz

budynek Urzędu Gminy

;-)

miasto widziane z brzegu Jeziora Górnego
AKAPITPowoli wracam w okolicę dworca. Mam jeszcze sporo czasu, więc idę wzdłuż torów w kierunku widocznej w oddali wieży ciśnień. Kurcze, a może by tak wygrać w totka i kupić sobie taką wieżę? Po remoncie i stosownej przebudowie wnętrza byłoby to całkiem przytulne mieszkanko w bocianim gnieździe. Wracając, napotykam stojący nieco na uboczu nietypowy wagon. To konferencyjna salonka. Niegdyś należała do niemieckiej firmy BBJ Servis, której logo widnieje na burtach. W ramach oferowanych przez nią usług wagon mógł być dołączany do jeżdżących po Polsce składów. Biznes chyba jednak nie do końca się opłacał, bo wagon poszedł w odstawkę. Odkupił go potem lokalny biznesmen z zamiarem założenia w nim restauracji. Jak widać, o te plany chyba nie wypaliły, bo wagon wygląda na nieco zapomniany. Przy okazji tej przechadzki po bliższych i dalszych okolicach dworca stwierdzam, że w Kętrzynie mógłbym mieć jednak problem ze znalezieniem odpowiedniego miejsca do noclegu pod chmurką. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. Zatem  dobrze  się  stało,  że w czasie ostatniej włóczęgi wybrałem na ten cel Nowy Młyn.

kętrzyński dworzec kolejowy

...może by tak kupić sobie taką wieżę?

...wagon wygląda na nieco zapomniany...

"motorak" na stacji w Kętrzynie
AKAPITOkoło godziny 10 przyjeżdża “motorak” z Węgorzewa. Z daleka słychać zapowiadający go dźwięk sygnału ostrzegawczego. Czeski wagon motorowy należący teraz do SKPL Cargo wtacza się wolno na stację i zatrzymuje przy peronie. Zauważam, że to ten sam egzemplarz – “Bartek” – którym w maju miałem okazję przejechać się w Pleszewie. Zanosi się na niezłą frekwencję. Choć do odjazdu zostało dobre pół godziny, już teraz widzę kilka chętnych na przejażdżkę osób. Zajmuję miejsce w wagonie. Wnętrze ma układ typowy dla szerokotorowych kolei zza wschodniej granicy. Po jednej stronie mieszczą się dwa miejsca, po drugiej trzy. Niewielki wagonik jest po prostu bardzo szeroki. Do chwili odjazdu zapełnia się niemal całkowicie. Są  pewne  trudności  z  upakowaniem  wszystkich  chętnych z rowerami. Niestety wagon nie ma  miejsc  specjalnie  przygotowanych  do  ich  przewozu, w związku z czym kilku cyklistów musi odejść z  kwitkiem.  Mamy  także  drobne  problemy
z  odjazdem.  Nie  wiem,  z  czego  wynikają,  ale  tuż  za  stacją  zatrzymujemy  się,  po  czym  następuje  gorączkowa  bieganina  obsługi w poszukiwaniu jakiegoś klucza. Na szczęście po jego odnalezieniu usterkę udaje się szybko usunąć i możemy kontynuować podróż. Normalny bilet na tej trasie kosztuje 12 zł w jedną stronę, a sprzedaje je po drodze obsługa pociągu. Honorowane są także wszystkie ulgi ustawowe.
AKAPITPojedziemy linią kolejową nr 259.  Została  ona  oddana  do  użytku  w  1907  roku i jeszcze przed I wojną światową kursowały nią cztery pary pociągów dziennie. Były plany rozszerzenia linii do dwóch torów, jednak zostały one pokrzyżowane przez działania wojenne. Oczywiście pamiętać musimy, że w owym czasie Mazury należały terytorialnie do niemieckich Prus Wschodnich. Linia była także wykorzystywana do transportu towarowego, zwłaszcza w odniesieniu do prowadzonych tu wielkich inwestycji. I tak od roku 1911 wspomagała budowę Kanału Mazurskiego, a w czasie II wojny światowej wykorzystano ją do wzniesienia “Wilczego Szańca” – głównej kwatery wojennej Hitlera, a także bunkrów OKH (Oberkommando des Heeres  –  Dowództwo  Wojsk  Lądowych)  “Anna”  w  Mamerkach. W roku 1945 po zajęciu Mazur przez Armię Czerwoną linia została zdemontowana przez ichnie “trofbaty” i wywieziona do ZSRR. Jej odbudowa nastąpiła dopiero w roku 1948. Od tamtej pory aż do roku 1992 odbywał się tu normalny ruch pasażerski i towarowy, a do  roku

linia kolejowa nr 259
(zdjęcie z 2007 r.)
2000 już tylko towarowy. W roku 2008 linia została przejęta przez lokalny samorząd i od tej pory jeździły nią jedynie pociągi turystyczne. SKPL wkroczyło tu w roku 2013. Sezonowo, ale regularnie woziło pasażerów wagonami zaprzężonymi w spalinową lokomotywę SM30. Od tego lata składy wagonowe zastąpiono “motorakiem”.
AKAPITJedziemy statecznie malowniczą trasą wśród łąk, pól, niewielkich jeziorek, morenowych pagórków i bagiennych lasów. Tory co rusz przecina jakaś polna droga, więc maszynista  często  gęsto  robi  użytek  z  głośnego  sygnału  ostrzegawczego.  Mijamy  “Wilczy  Szaniec” w Gierłoży. To tutaj właśnie miał miejsce nieudany zamach na Hitlera. Kto wie, jak potoczyłyby się losy wojny, a może i świata, gdyby pułkownikowi von Stauffenbergowi udało się uzbroić wszystkie ładunki i gdyby teczka z bombą nie została przypadkowo przełożona w inne miejsce. Przez gęste zarośla widzę fragmenty olbrzymich bunkrów. Część z nich jest zniszczona, ale część ostała się jako tako w całości. Bylem tu w 2009 roku i muszę przyznać, że ogrom tych betonowych konstrukcji zrobił na mnie wrażenie. Niektóre z nich  przykrywał  strop

jeden ze zniszxczonych bunkrów "Wilczego Szańca"

most na linii nr 259 nad Kanałem Mazurskim
(zdjęcie z 2007 r.)

(zdjęcie z 2007 r.)

widok z mostu kolejowego na kanał
(zdjęcie z 2007 r.)
AKAPITPo godzinie z małym okładem od wyruszenia z Kętrzyna dojeżdżamy do stacji Węgorzewo. Jesteśmy co najmniej kilka minut wcześniej, niż wynika to z rozkładu, ale nie będzie to powodem mojego zmartwienia. Czasu do odjazdu w drogę powrotną nie ma zbyt wiele, a chcę zrobić jakieś zdjęcia. Stacyjka jest klimatyczna, choć nieco zaniedbana. Semafory pozbawione barwnych szkieł w lampach mimo częściowego inwalidztwa wydają się dalej czuwać nad bezpieczeństwem kolejowego ruchu. To chyba jednak tylko pozór. Obydwa zamarły w stałych pozach, jakby prześlizgnął się po nich niewidzialny oddech kolejowej śmierci. Pierwszy uniesionymi ramionami przez cały czas zezwala na wyjazd ze stacji, drugi stojąc przy sąsiednim torze, stale go zabrania. Na szczęście wobec nikłego ruchu na szlaku nie ma to wielkiego znaczenia. Może tylko symboliczne, jakby semafory samą swoją obecnością miały jedynie gwarantować, że wszystko jest pod kontrolą i nad wszystkim czuwają.
AKAPITW stacyjnym budynku mieści się obecnie niewielkie Muzeum Tradycji Kolejowej, w którym można zobaczyć zbiór urządzeń, narzędzi, rozkładów jazdy i wszystkiego, co wiąże się z historią kolei na terenie dawnych Prus Wschodnich, a dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego i Suwalszczyzny. Niedaleko budynku, na jednym z bocznych torów stoi dość nietypowa drezyna. Zbudowana została na bazie samochodu dostawczego Żuk, któremu dodano dodatkowe stalowe koła utrzymujące go na szynach. Niestety półgodzinny postój nie daje możliwości odwiedzenia miasta. Ten fragment gry trzeba będzie odłożyć do następnej okazji. Może w przyszłym roku?

stacja w Węgorzewie

...wszystko jest pod kontrolą...
AKAPITPasażerów w drodze powrotnej będzie nieco mniej. Część po prostu wydelegowała jednego z członków rodziny, zazwyczaj tatusia, do jazdy samochodem, którym rodzina już w komplecie wróci do Kętrzyna. To całkiem niezłe rozwiązanie, bo 30 minut na zwiedzenie Węgorzewa to zdecydowanie za mało, a 4,5 godziny do odjazdu następnego pociągu to jednak trochę za dużo. No i warunek podstawowy. Trzeba mieć takiego zmiennika. Ja go nie posiadam, więc nie pozostaje mi nic innego jak wsiadać do wagonu. W drodze powrotnej wpadam na pomysł skorzystania z toalety. Może nawet nieco więcej? Może wręcz ją wykorzystam? Oczywiście nie mam na myśli niczego zdrożnego. Ponieważ trudno mi przewidzieć, jak będzie dalej, postanawiam po prostu się umyć. Nic to,  że  ciasno  jak  diabli,  nic  to,  że  zimna  woda i toaleta taka ogólnie... siermiężna. Dzięki ciasnocie można się przynajmniej zaklinować pomiędzy ścianami i problemy z utrzymaniem równowagi zdecydowanie tracą na znaczeniu, a w ciepły dzień chłód doskonale przywraca krążenie i otrzeźwia. Muszę przyznać, że poprzednia nieprzespana noc zaczynała mi się już dość uporczywie przypominać opadaniem powiek. Zimna woda będzie więc jak znalazł na przegnanie tych wspomnień. Przez następnych kilka minut wykonuję dość zaawansowane ćwiczenia gimnastyczne, nie zamierzam bowiem poprzestać na prostym umyciu rąk i twarzy. Zadania wcale nie ułatwia mocne bujanie wagonika na nie najgładszym przecież torze. Ale efekt jest! Nie będę przynajmniej w nocy śmierdział współpasażerom.
AKAPITDojeżdżamy planowo do Kętrzyna. Całkiem szczerze przyznam, że jestem ciut rozczarowany. Miałem nadzieję na przejażdżkę wagonem ze spalinową lokomotywką. “Motoraki” już znam, a należące do SKPL wagony mogłem dotąd oglądać jedynie z zewnątrz. Trudno się mówi. Może kiedyś. Tymczasem trzeba znów iść do centrum na zakupy. Kończy się woda, a cała długa noc przede  mną. Zresztą i zjeść coś nie byłoby całkiem od rzeczy.
AKAPITPrzed zamkiem i na jego dziedzińcu trwa w najlepsze jarmark św. Jakuba. Można się tu zaopatrzyć w regionalne wyroby, przyjrzeć pracy kowala czy wikliniarza, a także posłuchać melodii w wykonaniu zespołu muzyki dawnej. Można zobaczyć, jak niegdyś czerpało się papier, a i z łuku postrzelać pod rycerskim czujnym okiem. Przyglądam się kramom i ich zawartości. Kurcze, drogo jak cholera. Tradycja kosztuje, chciałoby się rzec. Tylko co tu robią góralskie oscypki?  W końcu po  długich  wahaniach  na  jednym  ze  stoisk  nabywam  kibina i jeczpocznika. Zasadniczo w obydwu przypadkach to rodzaj sporego pieroga (ale w rozumieniu wschodnim, nie polskim) z mięsnym nadzieniem pochodzącego z kuchni tatarskiej. Choć gdy je potem zacznę degustować, to zdecydowanie bardziej przypominać mi  będą  coś w rodzaju nadzianej mięsem zwartej bułki. Każdy kosztuje 4 złote. I są to chyba najtańsze produkty na tym stoisku. Jednak przyznać muszę, że reszta wygląda baaardzo smakowicie, zwłaszcza ciasta.

...przyrzeć się pracy...

...kowala...

...czy wikliniarza...

...posłuchać melodii...

...i z łuku postrzelać...

...wygląda baaardzo smakowicie...
AKAPITW pobliskim sklepie zaopatruje się w butlę wody. Do rana powinno wystarczyć. Przed sklepem zauważam inwalidę na wózku z wyłożonym kubkiem na drobne. Zastanawiam się nawet czy mu czegoś nie wrzucić, ale... Czy miałem rację? Odpowiedź nadejdzie szybciej, niż mógłbym się tego spodziewać. Tymczasem powoli wracam na dworzec. W przelocie fotografuję jeszcze odjeżdżający do Olsztyna spalinowy zespół trakcyjny. W drodze na stację przechodzę obok wysokiego ceglanego budynku. Wygląda na stary spichlerz czy magazyn. Okazuje się bujdą wyssaną z fińskiego palucha, że ojczyzną Świętego Mikołaja jest Rovaniemi. Święty Mikołaj latuje (no bo jak zimuje, to i latuje) tutaj, w Kętrzynie. Zaprzężone w renifery sanie tylko czekają na pierwszy śnieg, by ruszyć w drogę. Jednak tymczasem święty pomaga lokalnemu sprzedawcy ozdób choinkowych w prowadzeniu interesu. Tak konkretnie to zajmuje się działem marketingu  i reklamy.  Zapewne  na  czarno. I wyłącznie dla niepoznaki na szyldzie umieszczona jest informacja, że mieści się tu jedynie Konsulat św. Mikołaja.

...zajmuje się działem marketingu i reklamy...
AKAPITMam jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu. Szwendam się po peronach, szukając ujęć dla szklanego oka obiektywu. Ruch kolejowy jest tu bardzo niewielki, ale udaje mi się złapać w kadr pociąg jadący do Ełku. W końcu siadam w dworcowej poczekalni. O dziwo, mimo że Kętrzyn jest raczej niewielką stacyjką (w sezonie letnim 5 par pociągów osobowych i 4 pary dalekobieżnych na dobę), dworcowy budynek tak z zewnątrz, jak i wewnątrz jest pięknie odnowiony. Nawet toalety są bardzo eleganckie i co istotne bezpłatne. Jednak co w tym wszystkim najciekawsze, na dworcu jest czynna kasa biletowa. To w dzisiejszych czasach ewenement, bo sporo większych miast o znacznie większym ruchu kolejowym kas nie posiada. Gdy tak sobie siedzę i kontempluję wnętrze budynku, otwierają się drzwi i do poczekalni wjeżdża wózek znanego z widzenia inwalidy spod sklepu. Od razu kieruje się do kasy. Czyżby miał zamiar wybrać się w podróż? W dobie raczkujących ułatwień dla osób na wózkach w polskiej kolejowej rzeczywistości bez asysty będzie miał chyba spory problem z dostaniem się do jakiegokolwiek pociągu. Okazuje się jednak, że nie chodzi bynajmniej o podróż, a o finanse. Teraz jednak inwalida nie jest już biedakiem żebrzącym pod sklepem. Teraz jest finansistą, który potrzebuje jedynie wymienić ciężki pieniądz na pieniądz nieco lżejszy. Innymi słowy, prosi o przeliczenie i wymianę bilonu na banknoty. Bilonu, który “zarobił”, żebrząc wcześniej pod sklepem. Pani kasjerka nie sprawia wrażenia specjalnie zdziwionej. Inwalida jest tu zapewne stałym gościem. Kobieta długo liczy przywiezione drobniaki. W końcu dokonuje zamiany i wypłaty. Wtedy szczęka opada mi do samej podłogi. Gość uzbierał ponad 100 zł. Niezła dniówka. Wyrzuty sumienia, że nie dałem mu ani grosza, milkną jak zaklęte. Też je zamurowało.

SA133 jedzie do Ełku
AKAPITZnów mamy opóźnienie. Niewielkie, tym razem tylko 15 minut. Na stację wpada zdyszany “gamoń”* z sześcioma wagonami TLK Mamry. Pociąg ten  rankiem  wyruszył z Wrocławia, przez Rawicz i Leszno dojechał do Poznania, by tu odbić na wschód i przez Gniezno, Inowrocław, Toruń i Iławę dotrzeć do Olsztyna. Jego celem jest teraz Białystok. A skoro jego, to i moim. Wsiadam do ostatniego wagonu i bez problemu znajduje pusty przedział.  Pojadę teraz znaną sobie już

...wpada zdyszany “gamoń”...
malowniczą trasą wiodącą przez mazurskie pagórki pośród pól, łąk i jezior. Słońce przez cały czas walczy z pokrywającymi niebo chmurami. Ich warstwa nie wygląda na szczęście na grubą, walka jest więc wyrównana, a powstałe dzięki niej obrazy niezwykle plastyczne. W Giżycku

C/Windows/Web/Wallpaper ;-)

urokliwe mazurskie "bezdrucie"

...przez mazurskie pagórki...
pociąg pustoszeje. Jakiś czas potem dojeżdżamy do Ełku. Ku mojemu zdziwieniu pociąg nie ma tu dłuższego postoju i podmiany lokomotywy na elektryczną. Po minucie ruszamy i ”gamoń” prze do przodu pod drutem. Dobrze, że nie zachciało mi się wysiadać i go fotografować. Byłaby wpadka. W Grajewie przecieram oczy ze zdumieniem. Widzę przedziwną budowlę. Wygląda jak... wszystko tylko nie to, czym faktycznie jest. Jestem do tego stopnia porażony urodą nietuzinkowej architektury, że ręce odmawiają mi posłuszeństwa i nie jestem jej w stanie sfotografować. Może to i dobrze, bo soczewka obiektywu mogłaby zacząć łzawić ze wzruszenia. (Drogi Czytelniku, jeżeli jesteś ciekaw, co tak poruszyło me przecież nieprzesadnie wymagające poczucie estetyki, wpisz proszę w google “Kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Grajewie” i odszukaj jego zdjęcia. Od siebie dodam, że według pewnego portalu architektonicznego budynek zajmuje medalowe miejsce w rankingu na najbrzydszy kościół w Polsce. Zdecydowanie zasłużenie. [przypis autora])
AKAPITPostanawiam spróbować kupionych w Kętrzynie pierogów. Jak już wspomniałem, przy bliższym kontakcie zdecydowanie tracą prawo do używania tej nazwy. Może gdyby były gotowane... Te jednak są pieczone. (Jest to o tyle oczywiste, że zupełnie czym innym są pierożki we wschodniej kulturze kulinarnej, a czym innym tradycyjnie gotowane polskie pierogi, które z kolei na wschodzie noszą nazwą pielmieni.
[przypis autora]) Samo nadzienie też mnie na kolana nie powaliło. Ot, dość mocno zbita kula mielonego i mocno przyprawionego mięcha. Pewnie lepsze byłyby na ciepło, ale na taki luksus niestety nie mogę sobie pozwolić z braku dostępu do choćby zapalniczki. Wydaje się, że pozycja czarnogórskiego burka na szczycie kulinarnego podium w konkurencji “ciasto + mięso” jeszcze długo pozostanie niezagrożona.
AKAPITZ tym samym kilkunastominutowym opóźnieniem, z jakim wyjechaliśmy z Kętrzyna, docieramy teraz do Białegostoku. To kres mojej podróży w kierunku wschodnim. Jednak bynajmniej nie kres podróży jako takiej. Przede mną jeszcze daleka droga. Chwilowo jednak mam trochę wolnego czasu. Postanawiam wykorzystać go po swojemu. To zaś oznacza, że nie mam zamiaru zbytnio oddalać się od kolejowego dworca. Wszak tyle się tu dzieje. A to przejedzie majestatycznie towarowy skład zaprzężony w “jamnika”*, a to pojeździ chwilę po stacji maleńka spalinowa lokomotywka SM03 zwana “kaczką”* i przede wszystkim cały czas odbywa się tu normalny ruch pociągów pasażerskich. Właśnie ze Świnoujścia przyjechała “świnia”* ze składem TLK Latarnik. Część jego wagonów dostanie teraz nowego przewodnika w postaci czeskiego “nurka”* i pomknie do Suwałk. Szwendam się po dworcu i fotografuję składy, starając się nie podpaść SOK-istom i policjantom. Na szczęście  przejście  w  poziomie

stacja Białystok

"jamnik" - ET41

"kaczka" - SM03

"świnia" - EP08

budynek dworca kolejowego

"nurek" - ČD 754
szyn jest tu dopuszczone do oficjalnego ruchu pieszego pomimo istnienia także dwóch kładek nad torami. Obserwuję ilość ludzi na peronach i w budynku dworca. Pewne jest, że wszyscy będą chcieli stąd odjechać. Spora część wsiadła do odjeżdżającego do Suwałk Latarnika. Została jednak równie liczna grupa. I nie ma innej możliwości jak ta, że pojedziemy wszyscy razem. Pojedziemy pociągiem TLK Posejdon. Tym samym, którym   rano   przyjechałem   do    Kętrzyna z Malborka. Skład właśnie wolno wtacza się na peron, ja zaś zaczynam  polowanie. Polowanie
na miejsce. Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że rzucę się do drzwi i na złamanie karku pobiegnę przez wagonowy korytarz, by zająć najlepszy przedział. Wobec całkowitej rezerwacji miejsc w pociągach PKP IC jest to całkowicie bezcelowe. By uniknąć konieczności przesiadania się z miejsca, na które ktoś wcześniej wykupił bilet, najlepszym rozwiązaniem jest spokojne oczekiwanie do samego odjazdu. Oczekiwanie i obserwacja rozłożenia  pasażerów  w  poszczególnych  wagonach.  System  rezerwacyjny  PKP   IC   mabowiem to do siebie, że przydziela miejsca kolejno od któregoś końca składu. Często zatem bywa tak, że jedne wagony są pełne, podczas gdy w innych nie ma prawie nikogo. Chodzę zatem wzdłuż peronu i zaglądam do okien. Na chwilę przed odjazdem w jednym z wagonów udaje mi się wypatrzyć kilka zupełnie pustych przedziałów. Wybieram ten dla osób z małymi dziećmi. Dlaczego? A dlatego, że ten dla osób niepełnosprawnych jest już zajęty. Jak nietrudno się domyślić, żaden z siedzących w nim pasażerów na niepełnosprawnego nie wygląda. Nie po raz pierwszy zauważam, że te przydziały mają się nijak do polskiej kolejowej rzeczywistości i są czystą  fikcją.  Życie...  Do  momentu  ruszenia  jestem w przedziale sam. Jest zatem nieźle. Tym bardziej że wszystkie wagony tego pociągu to zdeklasowane jedynki*, zatem komfort podróży jest nie najgorszy. Co prawda nie ma klimy i gniazdek elektrycznych, ale, jak zapewne powiedziałby Lord Farquaad, “jest to poświęcenie, na które jestem gotów”. Po chwili dosiada się do mnie jeden pasażer. Jednak po braku bagażu wnoszę, że nie jedzie daleko. Faktycznie wysiada na najbliższej stacji i znów zostaję sam. Pozostaje wnosić modły do świętej Katarzyny opiekunki kolejarzy, by ten stan nie zmienił się jak najdłużej. Tymczasem za oknem słonko pięknie zachodzi za linię horyzontu, barwiąc wszystko wokoło na pomarańczowo i dodając powłóczyste cienie. Pora zatem zorganizować sobie spanie. Mam w pamięci, że pociąg pojedzie złodziejskim szlakiem pomiędzy Malborkiem i Tczewem. Wszystko musi zatem zostać odpowiednio zabezpieczone.  Zamknięcie  się  w  przedziale  może  być  dobrym  sposobem,  ale w pustym pociągu. Mam nawet niezbędny do tego sprzęt. Ten jednak pusty nie jest. W każdej chwili ktoś może chcieć tu usiąść. Nie  będę w chamski sposób blokował całego przedziału tylko dla siebie nawet w imię antyzłodziejskiego bezpieczeństwa. Plecak ląduje więc pod siedzeniem, a ja rozkładam maksymalnie swój fotel oraz przeciwległy, na którym układam nogi. Hotel Ritz to nie jest, ale od bidy może być.
AKAPITPo drodze do pociągu wsiadają kolejni pasażerowie. Ja jednak cały czas mam szczęście, bo mój przedział omijają. Za oknem jest już zupełnie ciemno, gdy w Giżycku szczęście na chwilę mnie opuszcza. Mój przedział nawiedzają dwie kobiety. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że bezceremonialnie zapalają zgaszone dotąd światło i zaczynają głośno rozmawiać. Dobra, zbliża się dopiero godzina 23, więc niech się natrajkoczą, skoro całego dnia było im mało, ale po co to światło? Święta Katarzyna na szczęście tylko na moment odwróciła wzrok. Kobiety wysiadają na następnej stacji, w Kętrzynie i przedział ogarnia błoga cisza. Nawet stukot kół na łączeniach szyn i rozjazdach jest miodem dla uszu wobec ich paplaniny. Przede mną cała noc jazdy. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, do celu powinniśmy dojechać o 10:40. No właśnie, jeżeli pójdzie. To jednak jest PKP IC. Tu rzadko kiedy cokolwiek idzie zgodnie z planem. Sorry, taki mamy klimat.


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu

następny dzień...