Wstępu ciąg dalszy strona główna
dzień1 dzień2 dzień3


Pierwszy dzień...

Dzień 2,
sobota, 4 czerwca 2017 r.
mapa

AKAPITJeżeli udało mi się w ogóle zasnąć, to nie był to głęboki ani długi sen. Specjalnie nie zmarzłem, ale skłamałbym, mówiąc, że było mi ciepło. Wstaję tuż przed czwartą. Co robić, taki rozkład. Na szczęście czerwcowe noce mają to do siebie, że są krótkie. Choć słońce jeszcze nie wstało, jest zupełnie jasno. Zbieram się w ciągu kilku minut. To jedna z niezaprzeczalnych zalet mało skomplikowanego “obozowiska”. Żwawym krokiem ruszam na stację. Na niewielkim placyku robiącym za parking przed stadionem stoi pojedynczy osobowy samochód. Po zaparowanych szybach wnoszę, że nie jest pusty. Faktycznie, na moment unosi się czyjaś głowa. Tablice są lokalne, więc ktoś się tu dziś dobrze bawił. Kto zresztą wie, może nawet jeszcze się bawi i dlatego nie śpi? Znad jeziora także słychać pojedyncze głosy. Młodzi są. Pewnie bardziej odporni na zimno. Zwłaszcza znieczuleni procentami lub chemią.

kładki nad torami kolejowymi
AKAPITŻeby nie marznąć w oczekiwaniu na pociąg, postanawiam nie iść na główną stację znajdującą się niedaleko stadionu, tylko przejść się nieco dalej na znany mi już dobrze z wczorajszego popołudnia przystanek przy starówce. O tej porze w mieście nie widać żywego ducha. Człowieka tym bardziej. Jedynie na kolejowym przystanku czeka kilka osób. Chwilę później słyszę z oddali odgłosy nadjeżdżającego pociągu. To mój IC Matejko zaprzęgnięty w “gamonia” wtacza się na peron.

...IC Matejko wtacza się na peron...
AKAPITChoć zasadniczo skład nie jest imponujący. To “aż” dwa wagony. Wydłużymy się w Rzeszowie, gdzie dołączy część pociągu jadąca z Przemyśla. Jak nietrudno było przewidzieć, Matejko jest pusty. Prócz mnie wsiadają do niego dwie osoby. Reszta oczekująca na przystanku to tylko odprowadzający. Podobnie jest na głównej zamojskiej stacji. Wsiada tu ledwie kilka osób. Nie mam zatem problemu ze znalezieniem prywatnego przedziału. I nie sądzę, by do Rzeszowa ta sytuacja uległa zmianie.
AKAPITNo dobra, w takim razie ruszajmy w tę najdłuższą trasę. Dreszczyk emocji jest, bo pewności, że dojadę gdziekolwiek, nie ma żadnej. “gamonie” niestety słyną z częstych awarii, więc tymczasem aby do przodu. Aż do Huty Deręgowskiej pojedziemy wzdłuż Linii Hutniczej Szerokotorowej, od czasu do czasu mijając po drodze wielowagonowe składy towarowe prowadzone ciężkimi i to najczęściej spiętymi w trakcję podwójną* spalinowymi lokomotywami.
AKAPITSiadam przy oknie i mimo wczesnej godziny rozpoczynam seans filmowy. Znowu jedziemy przez sosnowe lasy Puszczy Solskiej. Długie cienie drzew budzą się ze snu i przeciągają, kryjąc przed słońcem za grubymi pniami. Sosnowa kora połyskuje pomarańczowo, a na błękitnym niebie nie ma ani jednej chmurki. Leśne życie już dawno wstało po krótkiej czerwcowej nocy i toczy się normalnym trybem. Sarny skubiąc leniwie trawy opodal torów, zastanawiają się zapewne, co tak hałasuje o wczesnej godzinie, a spłoszony lis umyka w gęstwinę, wymachując puszystą rudą kitą. Znów nie udało mu się polowanie za zajączka przycupniętego w niewielkim zagłębieniu. Za chwilę wszystko wróci do zwykłego trybu aż do przejazdu kolejnego pociągu. A że rozkład nie jest tu bardzo napięty, zwierzęta nie narzekają chyba na uciążliwe kolejowe sąsiedztwo. Pociąg pruje chłodne poranne powietrze z mruczeniem dieslowskiego silnika. Poza krótkim odcinkiem pomiędzy Stalową Wolą i Tarnobrzegiem szlak do Rzeszowa nie jest zelektryfikowany, a w Stalowej Woli właśnie wjeżdżamy na trasę, którą podróżowałem wczoraj. Tak będzie aż do Krakowa.
AKAPITTuż za Nową Dębą po raz kolejny spotykamy się z LHS, tym razem jednak tylko ją przecinając, zresztą nie po raz ostatni dzisiaj. Do Kolbuszowej wjeżdżamy z dwuminutowym opóźnieniem. Mając na uwadze możliwości Matejki w tej materii, są to tylko dwie minuty, którymi nie warto sobie nawet zaprzątać głowy. Jest więc szansa na małe zakupy w Rzeszowie, do którego dojeżdżamy, nie powiększając czasowej dziury. Dziś “gamoń” spisał się bez zarzutu. Ufff... Doczepianie naszych wagonów do przemyskiej części składu musi  potrwać  co

...“gamoń” spisał się bez zarzutu Ufff...
najmniej kilkanaście minut. Ja natomiast muszę uzupełnić zapasy, tym bardziej że może to być dziś pierwsza, ale i zarazem ostatnia ku temu okazja. W kiosku na placu przed dworcem kupuję dwie drożdżówki i wodę do picia. Wracam na stację i idę wzdłuż wagonów. Część przemyska pociągu wydaje się pełniejsza. Czekam więc na dopięcie zamojskich wagonów i wsiadam do ostatniego. Wiadomo – kto zjada ostatki... Pociąg rusza z czterominutowym opóźnieniem. Planowe 14 minut na zestawienie składu wydaje się zupełnie abstrakcyjnym pomysłem twórców rozkładu jazdy. Pociąg jest długi, ma 10 lub 11 wagonów. Gdy łukiem opuszczamy rzeszowską stację, z ostatniego wagonu widzę prowadzącą skład lokomotywę. To “dziewiątka”*. Jest zatem szansa na rozsądną prędkość na szlaku i umiarkowane opóźnienie w dalszej drodze. Niestety na linii rzeszowskiej przez cały czas trwają prace remontowe, skutkiem czego w Ropczycach mamy już +9 minut. Jak tak dalej pójdzie to...
AKAPITW przedziale jestem sam. Nie powiem, by taka sytuacja mi nie odpowiadała. Nie obraziłbym się, nawet gdyby potrwała do samego końca podróży. Nie ma jednak tak dobrze. Do Krakowa dojeżdżamy co prawda tylko z lekkim poślizgiem, ale znajdują się chętni na moje miejsce. No cóż, liczyłem się tym. Zmieniam przedział, bo sąsiedni jest zupełnie pusty. Siadam rzecz jasna przy oknie. Po chwili dosiada się mama z ośmio- dziesięciolatką, ale tym razem przesiadać się już nie muszę. Pojedziemy teraz przez doskonale mi znane rejony. Goszcza, gdzie na malowniczym łuku linii robię czasem fotograficzne plenery, Miechów, do którego dojeżdżam w ramach biletu strefowego, Tunel, gdzie zdarza mi się przesiadać w drodze do Kielc oraz Kozłów, przed którym po raz ostatni przecinamy Linię Hutniczą Szerokotorową.
AKAPITW moim aktualnym przedziale klimatyzacja działa zdecydowanie słabiej niż w poprzednim. Choć na dobrą sprawę nie wiem, czy się tym martwić, czy cieszyć. Nie wiem, bo dzięki nieotwieralnym oknom tego, jaka temperatura panuje na zewnątrz, mogę się jedynie domyślać. W Zamościu było zimno, ale pewne oznaki ciepła w Rzeszowie były już zauważalne. Póki co w przedziale jest znośnie.
AKAPITTrasa przez Koniecpol do Częstochowy jest mi także doskonale znana, pozwalam sobie więc na okresowe przymykanie oczu. W Herbach Starych przecinamy magistralę węglową prowadzącą ze Śląska do portów Trójmiasta. Jeszcze tylko krótki postój w Lublińcu i jedziemy dalej protezą koniecpolską* w kierunku Opola i Wrocławia. Co najdziwniejsze, jedziemy zgodnie z rozkładem. Aż do Wrocławia...  Tu  co  prawda  wjeżdżamy  na

...aż do Wrocławia...
stację ledwie dwie czy trzy minuty po czasie, jednak wymiana lokomotywy strasznie się przeciąga i opóźnienie rośnie do 15 minut. Dlaczego to takie istotne? Dlatego, że Świnoujście jest co prawda celem podróży, ale nie jest to cel ostateczny. Ma tam nastąpić przesiadka na pociąg wracający w stronę Szczecina i dalej do Warszawy. I musi to być przesiadka szybka. Te 15-16 minut to właśnie wartość graniczna, po której przekroczeniu konieczna będzie korekta planów. A ta korekta oznacza nieodwołalnie ominięcie Świnoujścia. Szkoda by było.
AKAPITW czasie tego dłuższego niż planowany postoju do mojego przedziału wchodzi mężczyzna. Wygląda zupełnie normalnie, jest schludnie ubrany, ale oczka ma dziwnie rozbiegane. Z uśmieszkiem na ustach zaczyna mówić, że zabrakło mu pieniędzy na bilet. Gdybym jeździł pociągami od wczoraj, może i dałbym się nabrać. Jednak jeżdżę już na tyle długo, że nie on pierwszy, a zapewne i nie ostatni usiłuje tym sposobem naciągnąć mnie na kasę. Standardowo w takich razach mówię, iż nie mam przy sobie gotówki, a jedynie kartę płatniczą. Jeszcze żaden nie zaproponował mi przejścia do bankomatu. A nawet gdyby, to...

AKAPITPonieważ z Wrocławia wyjechaliśmy ze sporym opóźnieniem, cieszy mnie, że do Poznania docieramy tylko 5 minut po czasie, a wyjeżdżamy tylko minutę później, niż stanowi rozkład. Sprawili się chłopaki przy kolejnej już podmianie lokomotywy. Rzeczywistość nabiera jaśniejszych barw, choć paradoksalnie im bardziej na północ, tym więcej ciemnych chmur gromadzi się na niebie.
AKAPITNa polach zielono. Rzepak, którego apogeum kwitnienia obserwowałem nie tylko z okien pociągów około dwóch tygodni temu, zdążył już zrzucić żółć dla zieleni zawiązanych strączków. Zboża powypuszczały ku niebu kłosy i tylko kukurydza ledwie wystaje ponad ziemię. Kwitną akacje. Gdyby nie to, że okna nie da się otworzyć, na pewno czuć byłoby ich słodkawy zapach. Mijamy kolejne stacje, a opóźnienie utrzymuje się w rozsądnych granicach. W Szczecinie Dąbiu są to dwie minuty. Jest dobrze! Pakuje manatki i przenoszę się do wagonu jadącego do Świnoujścia. Zamojskie wagony, a w jednym z nich jechałem, będą bowiem odczepione w Szczecinie Głównym. Wybieram bezprzedziałowy, zdecydowanie luźniejszy niż przedziały w innych wagonach. Ruszając z Dąbia, pociąg rozpoczyna pętlę przez Dziewoklicz i Wstowo do Szczecina Głównego, by zataczając koło przez Port Centralny znów znaleźć się w Dąbiu. Taka trasa  ma  na  celu  wyeliminowanie  konieczności

gdzieś na szlaku
zmiany czoła, czyli kierunku jazdy pociągu, ściśle związanej z tzw. oblotem składu* przez lokomotywę, co łącznie z niezbędnymi czynnościami zajmuje zazwyczaj dobrych kilkanaście minut. Tymczasem gdzieś po drodze pociąg nagle zatrzymuje się w symbolicznym polu, które w tym konkretnym przypadku okazuje się lasem. Może i nie jest to las zbyt gęsty, bo prześwituje przez niego dość ruchliwa droga, niemniej jednak na pewno nie znajdujemy się na żadnej stacji.
AKAPITStoimy.
AKAPITNic się nie dzieje.
AKAPITMinuty powoli płyną.
AKAPITCenne minuty.
AKAPITPo mniej więcej pół godzinie, gdy jestem już całkowicie pewny, że do Świnoujścia nie dojadę, zjawia się konduktor.
AKAPIT– Proszę państwa, miał miejsce wypadek śmiertelny na torach i postoimy tu... no właściwie tego nikt nie wie, ile postoimy, może nawet ze dwie godziny, bo prokurator musi zrobić swoje.
AKAPITWśród pasażerów rozlega się jęk zawodu, bo dla większości z nich Szczecin Główny, do którego, pozostały nam około 4 km (wiem to teraz, wówczas nie wiedziałem
[przyp. autora]), był stacją końcową. Niektórzy zaczynają wychodzić z pociągu i iść wzdłuż torów. Na domiar złego rozpadał się deszcz. W tym momencie nie jest już kwestia czy dojadę do Świnoujścia. W tym momencie racjonalne zdaje się pytanie, czy zdążę na przesiadkę na pociąg do Warszawy choćby w Dąbiu? Nie bardzo mam koncepcję co robić, bo nie wiem, gdzie dokładnie się znajdujemy. Nawet jeśli wysiądę, to co dalej? Mam iść pieszo wzdłuż torów. Dokąd? Do przodu, czy wracać do Dąbia? W tym momencie skłaniam się ku tej drugiej opcji. Jak się potem przekonam, musiałbym iść wzdłuż torów ponad 10 kilometrów. W deszczu. Po chłodnej kalkulacji dochodzę do wniosku, że nerwowe ruchy nie mają najmniejszego sensu i jeszcze nikomu na dobre nie wyszły. Plany muszę co prawda skorygować, ale poczekam spokojnie w pociągu na rozwój sytuacji. Decyzja ta okazuje się słuszna. Mimo że konduktor biega po składzie z lekkim obłędem w oczach, po kolejnych 30 minutach dość niespodziewanie ruszamy. Mamy zatem godzinę opóźnienia. Sprawdzam rozkład. W tej chwili bezpiecznie mogę dojechać najwyżej do Wysokiej Kamieńskiej, czyli 46 km bliżej niż pierwotny cel mojej podróży. No cóż, innego wyjścia chyba nie mam, bo dojazd do Świnoujścia za wszelką cenę wobec braku odjeżdżających stamtąd późniejszych pociągów wiązałby się z koniecznością pozostania tam na noc i redukcją moich podróżniczych planów do formy jakiegoś nędznego ogryzka. Choć nie ukrywam, żal jest, bo najdłuższej trasy pokonać nie zdołam.

...na sąsiednim peronie stoi turbokibel...
AKAPITGdy wysiadam na odludnej i bezludnej stacji, dopiero zaczyna się powoli zmierzchać. Jest tuż przed godziną 21. W tej materii czerwiec na wybrzeżu rządzi się zupełnie innymi prawami niż w południowej części Polski. Na sąsiednim peronie stoi turbokibel*. Zapewne z samego rana pojedzie do Kamienia Pomorskiego. Kilka minut przed przyjazdem mojego pociągu zjawia się kilkoro pasażerów. Zaczyna znowu padać deszcz. Na szczęście jest dość ciepło. Gdy na peron wtacza się w końcu TLK Uznam, staram się przez okna dostrzec, czy jest szansa na prywatny przedział. Nie spodziewałem się wielkiego obłożenia, toteż nie ukrywam zdziwienia, ale i zawodu, gdy dostrzegam zapełniony skład. Ojjj... Nie to, żebym miał nadzieję na komfortowy nocleg, ale przydałoby się choć ze dwie godzinki snu złapać. Tymczasem w przedziałach będzie o to trudno. W każdym z nich siedzi nie mniej niż 3 osoby. Odpuszczam i idę do wagonu bezprzedziałowego. Zajmuję miejsce z samego przodu, przed sobą mając tylko regał na bagaże. Miejsce obok jest wolne, choć  i  ten  wagon
pusty nie jest. Zatem nie jest źle. Regał otwiera przede mną szerokie możliwości do wyciągnięcia przed siebie nóg. Zwłaszcza że jest zupełnie pusty. Korzystam więc skwapliwie i już po chwili lokuje tam swój plecak, a na nim wyciągam kulasy. Korzyść jest podwójna, bo dzięki temu plecak pozostaje pod pełną kontrolą nawet w czasie ewentualnego snu, przed którym nie mam zamiaru mocno się bronić. Oparcie fotela odchyla się na szczęście dość głęboko, choć specjalnej wygody samemu fotelowi zarzucić nie sposób. Mankamentem jest też to, że wagon choć zmodernizowany, to swoim ogólnym stanem przedstawia wierny obraz nędzy PKP IC.  Hałas  pochodzący  od  wózka  jezdnego  jest w nim okrutny. Potęgują go zepsute drzwi, otwierające się co rusz samoczynnie na przedsionek, w którym hałas ten jest jeszcze większy. Mizerne wrażenie potęguje przepełniona toaleta i prędkościomierz na tablicy uparcie pokazujący 0. TLK... tragiczne linie kolejopodobne.
AKAPITJeżeli nie liczyć kilku pobudek organizowanych przez sprawdzających bilety  konduktorów,  to  noc  mija  mi  nie  najgorzej.  Jest w miarę wygodnie, choć parę razy muszę zmienić ułożenie mojego szkieletu. Przeszkadza też hałas zza ciągle otwierających się drzwi, ale od czegóż stopery? Zatykam uszy, przykrywam się kocykiem, który, choć niespecjalnie sprawdził się w Zamościu, teraz nieźle daje sobie radę, a pod głowę wkładam dmuchaną poduszkę. Mogę tak podróżować. Gdyby jeszcze dało się włączyć jakieś nocne oświetlenie wagonu zamiast bijących zimnym światłem po oczach jarzeniówek... To jednak przerasta możliwości polskich kolei nawet w pociągach najwyższej klasy.


* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


następny dzień...