wstęp strona główna
dzień1 dzień2 dzień3



Dzień 2,
19 sierpnia 2015 r.
mapa

...strzelam pierwsze zdjęcie...
AKAPITDokładnie z wybiciem godziny 6:00 budzik telefonu oznajmia mi, że oto właśnie nadeszła pora i że już się wyspałem. W zasadzie jest to nawet zgodne z prawdą. Choć musze przyznać – gdyby nie stopery, byłoby kiepsko, ponieważ nawet przez ich ogłuszającą warstwę lekko słyszałem kolejowe odgłosy zza okna. Wstaję jednak bez ociągania. Ambitny plan zakłada bowiem ponowny spacer na Stare Miasto, obejrzenie go tym razem w świetle dnia, a następnie po powrocie i zjedzeniu śniadania udanie się na całodzienną kolejową wyprawę po województwie kujawsko-pomorskim. Włoch śpi, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, więc staram się nie robiąc hałasu ubrać, spakować i wyjść. Zresztą pakowanie jest nieskomplikowane. Biorę tylko aparat i worek na zakupy. Tym sposobem o godzinie 6:14 strzelam już pierwsze zdjęcie na toruńskim Dworcu Głównym.
AKAPITDrogą znaną doskonale z wczorajszego wieczoru idę do miasta. Jest naprawdę wcześnie. Można byłoby powiedzieć, że wokół nie ma żywwego ducha, ale nie, duchy są, tyle że ledwo żywe. To wczorajszo-dzisiejsi imprezowicze zaczynają dochodzić do siebie po nocnych wędrówkach od pubu do pubu. Wyraźnie trudno im odnaleźć siebie, a zwłaszcza kierunek, w którym powinni podążyć. Jest to o tyle ciekawe, że mamy dokładnie środek tygodnia. Może to studenci? Nie zaprzątając sobie zbyt długo głowy tą kwestią idę do Rynku. Jakby w opozycji do stojącego pod ratuszem wielkiego Mikołaja Kopernika, na rogu ulic Żeglarskiej i Szerokiej stoi sobie zastygnięty w spiżu nieduży osiołek. O tym, że cieszy się ogromną popularością, świadczą jego wypolerowane na gładko grzbiet oraz długie osiołkowe uszy. Co jednak najciekawsze, figura ta miała niegdyś pełnić funkcję pręgierza. Na jej ostro zakończonym grzbiecie sadzać miano bowiem delikwentów, którzy swoim zachowaniem na taką karę zasłużyli.

Ratusz

w opozycji do wielkiego Mikołaja Kopernika

AKAPITNie mniejszą sympatię budzi znajdująca się w przeciwległym narożniku Rynku figurka psa Filusia – należącego do prof. Filutka, bohatera trzyobrazkowych histroryjek rysowanych przez Zbigniewa Lengrena w niegdysiejszym “Przekroju”. Piesek trzymający w pyszczku należący do profesora melonik i pilnujący jego opartego o latarnię parasola wygląda, jakby czekał na swojego pana, który wpadł gdzieś tylko na chwilę na poranną kawę.

...jakby czekał na swojego pana...

Ulica Szeroka

Ulica Królowej Jadwigi
AKAPITMiasto powoli budzi się do życia. Widać pierwszych przechodniów, pracowników komunalnych sprzątających ulice, sklepikarzy i restauratorów otwierających z wolna swoje lokale i ustawiających ogródki. Piękny słoneczny dzień zbliżających się ku końcowi wakacji może być okazją do sporych zysków.

Ulica Szeroka

Witryna pubu na ul. Strumykowej

Gdanisko krzyżackiego zamku na ul. Przedzamcze
AKAPITSzybkim krokiem przemierzam i te znane z wczorajszego wieczora, i te mniej znane ścieżki. Przyglądam się szczegółom kamienic, obchodzę staromiejskie mury, wpadam nad Wisłę, odwiedzam toruński krzywy dom, robię zakupy w piekarni i w końcu opuszczając Stare Miasto obok budynku Colelgium Maximum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, wracam na most i na stację kolejową.

Fasada kamienicy na rogu ul. Szerokiej i Szczytnej

Zrujnowany dom na ul. Przedzamcze

Zegar słoneczny na zwieńczeniu kamienicy nr 6 na ul. św Katarzyny

Krzywy dom

Ulica Bankowa

Collegium Maximum UMK

...wracam na most...

Panorama toruńskiej starówki
AKAPITSpacer zajął mi niecałe dwie godziny. Wracając, kupuję bilet na dzisiejszą wycieczkę. Dworzec jest przebudowywany, kasa znajduje się chyba w pomieszczeniu zastępczym. Jej okienko jest tak nisko, że właściwie najwygodniej byłoby przed nim klęknąć. To dość wiernie oddaje stosunek Kolei do pasażera... Chwilę zajmuje mi objaśnienie kasjerowi trasy. Niestety często się zdarza, iż panie/panowie w kasie nie rozumieją, że można chcieć pojechać nie tylko z punktu A do punktu B, ale również z punktu A do A1 (czyli do pozornie najbliższej sąsiedniej stacji), tyle że naokoło, przez punkty B,C,D a czasem i E,F. Tym sposobem muszę tłumaczyć, że chodzi mi o JEDEN bilet ze stacji Toruń Kluczyki przez Bydgoszcz, Grudziądz, i Jabłonowo Pomorskie do Torunia Głównego. Przywykłem już do najpierw zdziwionych oczu, potem powątpiewającego “A to tak można?”, zakończonego zazwyczaj pobłażliwym uśmieszkiem. Nie rusza mnie to już i jestem na to przygotowany. Podobnie jak na uświadamianie konduktorów, że zanim stwierdzi się z całą stanowczością “To nie ten bilet!”, wypadałoby sprawdzić nie tylko relację, ale i widniejące na nim stacje pośrednie.
AKAPITPo cichu otwieram pokój, choć elektroniczny zamek na kartę i tak niezgorzej hałasuje. Włoch w dalszym ciągu usiłuje spać, walcząc co jakiś czas z budzikiem w telefonie. Schodzę do podziemi na śniadanie. Wszystko jest już gotowe na stołach. Płatki śniadaniowe, mleko, chleb (niestety tostowy), masło, dżemy, jakiś serek topiony. Żadne tam wykwinty, ale na moje potrzeby wystarczy. Śniadanie zjadam szybko, równie szybko się pakuję. Tym razem biorę plecak, którego dotychczasowa zawartość ląduje tymczasowo w zamkniętej szafce. Zabieram tylko jedzenie na cały dzień i butelkę wody. Cicho wychodzę. Włoch dalej śpi.
AKAPITIdę wzdłuż torów w kierunku stacji Toruń Kluczyki. Wzdłuż torów, ale ulicą. Chcę jeszcze rzucić okiem na leżący po jej drugiej stronie fragment najstarszego w Europie poligonu artyleryjskiego. Nie jestem pewny czy poligon ów pełni w dalszym ciągu swoją rolę (choć z informacji wyszperanych w sieci wynika, że tak), ale wiem, że w latach 80 ubiegłęgo wieku prosperował dość dobrze. a wiem  to  stąd,  że  odbywając  służbę  wojskową,  miałem


... na śniadanie...
przyjemność służyć w pododziale artyleryjskim, który między innymi na tym właśnie poligonie ćwiczył ostre strzelanie z moździerzy. Sam tego akurat poligonu nie odwiedziłem, ale pamiętam opowieść starszych kolegów, jak to w lecie poprzedzającym o kilka miesięcy początek mojej służby pewien porucznik, którego nazwisko litościwie pominę (mimo wówczas stosunkowo niskiego oficerskiego stopnia i raczej młodego wieku był już wyjątkowym przykładem wojskowego trepa i troglodyty) wycelował pluton moździerzy 120 mm dokładnie w dworzec kolejowy. Tylko zdecydowana postawa jednego z kaprali, który przed oddaniem salwy odmówił wykonania rozkazu ustnego i zażądał wydania go na piśmie, ocaliła budynek i jego otoczenie przed prawdopodobnym zrównaniem z ziemą.
AKAPITNa niewielkim ogrodzonym spłachetku terenu tuż przy ulicy mieści się Muzeum Fortyfikacji Pancernej Twierdzy Toruń. Ponieważ ogrodzenie jest z gatunku tych niezbyt ortodoksyjnie broniących wstępu do wnętrza, wchodzę. Określenie “muzeum” jest tu użyte nieco na wyrost. W rzeczywistości jest to kilka pozostałości po wojskowych obiektach artyleryjskich. Teren jest suchy jak pieprz. Trawy przypominają raczej te ze stepów Mongolii, a ich ostre fragmenty momentalnie wbijają się w skarpetki pod nogawkami spodni. Zanim znalazłem miejsce w hostelu (czyli kilkadziesiąt godzin przed startem), miałem zamiar spać w namiocie. I to ta okolica właśnie miała być moim domem. Miejsce może i nawet nie byłoby złe, ale wieczornej ani porannej przechadzki po Toruniu raczej bym nie uskutecznił. Wędrówka po mieście z pełnym plecakiem nie byłaby zbyt przyjemna, a pozostawienie obozowiska samopas nie wchodziło w grę. Hostel mnie uratował.
AKAPITSchodzę z powrotem na twarde podłoże i wracam w kierunku stacji Toruń Kluczyki. Po drodze mijam wyjątkową wieżę ciśnień. Wyjątkową, bo aż siedmiopiętrową. Wybudowali ją Niemcy w czasie okupacji. Miała zastąpić dużo niższą i mniejszą znajdująca się zresztą nieopodal. W czterech niższych kondygnacjach znajdują mieszkania, a w trzech wyższych dwa już nieużywane zbiorniki wodne po 300 m sześciennych każdy. Na południowej ścianie budynku widoczne są do dziś wyraźne ślady ostrzału artyleryjskiego prawdopodobnie pochodzące od dział wyzwalających Toruń w 1945 roku Rosjan. Stojąca niedaleko  stara  wieża  jest  dużo  mniej  okazała.  W  dodatku  jej

Muzeum Fortyfikacji Pancernej Twierdzy Toruń

Muzeum Fortyfikacji Pancernej Twierdzy Toruń

Poniemiecka wieża ciśnień

pokrytego bohomazami udającymi graffiti...
otoczenie to, co tu dużo mówić, po prostu śmietnik. Obrazu nędzy dopełniają rosnące wokół niej usychające z braku wody krzaki, których liście są już wyschnięte niemal na wiór i w większości zaścielaja podłoże grubym i szeleszczącym ostro dywanem. Dalsze kroki kieruję ku znajdującej się w sąsiedztwie stacji lokomotywowni Przewozów Regionalnych. Mam nadzieję znaleźć tam ciekawe obiekty do sfotografowania. Nadzieja druga związana jest z tym, że nikt mnie stamtąd nie wyrzuci. Wypróbowaną już nie raz metodą, czyli na pewniaka i bezczelnego, ale unikając ludzkich oczu, idę wzdłuż dokładnie pokrytego bohomazami udającymi graffiti składu EN57. Stoi na jednym z bocznych torów na  zapewne  wieczną  rzeczy  pamiątkę.  Po chwili napotykam kilka zabytkowych parowozów. Są w nienajgorszym
stanie. Dalej rodzynek – jedyny w Polsce czynny egzemplarz węgierskiej spalinowej lokomotywy noszącej w PKP oznaczenie SM41. Wygląda jakby dopiero co opuściła warsztat po generalnym remoncie. Jak się przekonam po powrocie do domu i sięgnieciu do internetowych źródeł, lokomotywa ta została zakupiona przez Urząd Marszałkowski i miała obsługiwać turystyczną linie z Torunia do Brodnicy. Jak zwykle u nas czegoś jednak gdzieś nie dogadano, a może zabrakło pieniędzy i póki co lokomotywa stoi  i  czeka. Kilkadziesiąt

Parowóz Ol49-50

Parowóz TKh 1444
(oznaczenie TKh1-19 jest fałszywe)

Spalinowa lokomotywa SM41
metrów dalej widzę cztery elektryczne lokomotywy Škoda wypożyczone od braci Czechów do obsługi pociągów InterRegio. Ponieważ ta kategoria pociągów jest w trakcie likwidacji, to i lokomotywy stoją bezużytecznie. Mają sympatycznie brzmiące imiona: Zosia, Wanda, Jadwiga i Helena. W czerwcu, gdy zrobiłem sobie wycieczkę do Warszawy, spotkałem tam jeszcze Gabrysię. Obok “szopy”, jak zazwyczaj określa się halę napraw, na lepsze czasy, a może raczej na przypieczętowanie losu czeka szereg mocno już wypłowiałych, niegdyś zielonych lokomotyw elektrycznych EU07 zwanych potocznie siódemkami*. Zapewne czekają na naprawę. Czy się doczekają? Wątpię...
AKAPITPonieważ zbliża się godzina odjazdu mojego pociągu, z wolna zaczynam wracać na przystanek. Póki co sadowię się w cieniu, bo upał nie odpuszcza. Niedaleko mnie widzę starszego mężczyznę z wnukiem. Siadają na kocyku rozłożonym na nieczynnym peronie, zwieszając nogi na równie mało uczęszczany tor i obserwują pociągi. Ze strzępków dochodzącej do mnie rozmowy wynika, że jest to ich częsty sposób spędzania czasu. Hmmm... w sumie wcale im się nie dziwię.


Czeskie lokomotywy Škoda 71E

...Pomalowany na czerwono Elf...

...jest prawie pusty...
AKAPITPo pewnym czasie nadjeżdża mój pociąg do Bydgoszczy. Pomalowany na czerwono Elf należący do Przewozów Regionalnych jest prawie pusty. Fotele, no cóż, jak to w Elfie – ani ortopeda, ani komfort, ale nie wybrzydzam. Podróż nim potrwa tylko trzy kwadranse. Po drodze jedziemy przez sosnowe lasy. Eh, otwarło by się okno i wystawiło głowę, ale... No cóż, jest klimatyzacja więc i okna są nieotwieralne. W Solcu Kujawskin zauważam piękną wieżę ciśnień. Ceglana podstawa podpiera drewnianą konstrukcję obudowy zbiornika. Niestety  zbyt
późno ją spostrzegłem i nie zdążę już zrobić zdjęcia. Trzeba tu będzie kiedyś wrócić. Kiedyś...
AKAPITTymczasem planowo docieramy do Bydgoszczy. Tu stawiam sobie sprawę jasno. Mam niecałą godzinę. Miasto zwiedzę innym razem. W polu zainteresowania pozostaje stacja i przyległości. Najwięcej obiecuję sobie po mieszczących się tuż obok zakładach Pesa*. To tutaj powstała i powstaje w dalszym ciągu znaczna część taboru poruszającego się po polskich, ale nie tylko polskich szynach. Choćby Elf, z którego właśnie wysiadłem. Póki co jednak robię rundkę po peronach. Nie jest to proste, bo stacja to jeden wielki plac budowy. Powstaje także nowy budynek dworca. Będzie ładnie. Póki co jest totalny roz...

Z lewej nowy z prawej stary dworzec

Bydgoska wieża ciśnień

Duński spalinowy zespół trakcyjny typu MR
AKAPITWydaje się, że w Bydgoszczy króluje Arriva. Jest tu sporo jej spalinowych szynobusów i zespołów trakcyjnych, które zapamiętale fotografuję. Tuż przy płocie zakładów Pesy stoi ich najnowsze dziecko – Dart*. Ośmioczłonowy elektryczny zespół trakcyjny budził emocje już od fazy projektu. A i z realizacją zamówienia zdaje się jest zbyt kolorowo. Pesa nabrawszy zbyt wiele zamówień przy braku mocy produkcyjnych po prostu się dławi. Zastanawiam się co byłoby, gdybym tak niepostrzeżenie wszedł na teren zakładu i się rozglądnął. Szybko jednak konstatuję, że ta niepostrzegalność może pozostać jedynie w sferze pobożnych życzeń. Nie tak, jak w przypadku większości lokomotywowni, które znam, terenu zakładu broni tu szczelne ogrodzenie, a furtki wydają się być pilnowane. Odpuszczam. W końcu zza płotu też nieźle widać.

Dart - najnowsze dziecko PESY
AKAPITGodzina mija szybko i oto już podstawia się pociąg do Grudziądza. Pociąg, to może zbyt dużo powiedziane. To krótki szynobus Arrivy. Ruszamy. Hałasuje, huczy, trzesie, ale jedzie. I ma sprawną klimatyzację.
AKAPITZ wolna głodnieję. Postanawiam, że posiłek mający służyć za obiad zjem w Grudziądzu gdzieś nad Wisłą. Tymczasem wypatruję krajobrazów na oknem. Tutejsze są nieco bardziej urozmaicone. Teren lekko się fałduje, a od czasu doczasu w dali miga jakieś niewielkie jeziorko. Dookoła widać jednak głównie oznaki panującej tu wszędzie ogromnej suszy.
AKAPITW Laskowicach Pomorskich opuszczamy główny szlak. Dalej pojedziemy linią jednotorową i do tego niezelektryfikowaną. Choć przecież dla spalinowego szynobusu nie stanowi to żadnego problemu. W końcu zbliżamy się do Grudządza. By dostać się do miasta od strony zachodniej, należy przejechać przez jeden z najdłuższych mostów w Polsce. Ma on 11 stumetrowych kratownicowych przęseł łączących dwa brzegi Wisły. To wybudowany w 1876 roku kolejowo-drogowy most noszący obecnie imię Bronisława Malinowskiego, biegacza i zwyciezcy olimpijskiego, który w 1981 roku zginął w tym miejscu w wypadku samochodowym.

Most im. Bronisława Malinowskiego
AKAPITPrzez most ten odbywałem już kiedyś kolejową podróż. W 1989 roku latem jechał nim eszelon załadowany wojskiem i wojskowymi pojazdami. Jechał z Lęborka na poligon w Orzyszu. Tory wiodły go z dala od uczęszczanych kolejowych szlaków przez Somonino, Kościerzynę, Laskowice Pomorskie, Grudziądz, Działdowo i Szczytno aż do Ełku. Jechał mniej wiecej dwie doby, a w jednym z wagonów typu KL [czyli końsko-ludzkich ;-)] ja, jako żolnierz zasadniczej służby wojskowej. Przyznam, że te akurat wspomnienia zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy. Nie ma chyba nic przyjemniejszego, niż siedzenie na podłodze w szeroko otwartych drzwiach wagonu ze zwieszonymi na zewnątrz nogami i podziwianie przesuwających się z wolna krajobrazów. Tego typu pociągi z racji ciągnięcia ich przez wysłużone spalinowe lokomotywy zwykle rozwijały umiarkowane prędkości, a wygłodniałe oczy nawykłe głównie do widoku koszarowych murów napawały się z dawna nie widzianymi pejzażami.
AKAPITNa stacji w Grudziądzu ruch panuje mniej niż umiarkowany. Zatrzymują się tu wyłącznie pociągi o zasięgu bardzo mocno lokalnym. Toruń i Malbork to najdalej wysunięte punkty, do których docierają. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest osobowy Regio Bursztyn kursujący raz na dobę na trasie do Gdyni. Sam dworzec też robi raczej przygnębiające wrażenie. Zaniedbany, socjalistyczny betonowo-szklany klocek z lat 60 ubiegłego stulecia, a wewnątrz pustki. Wychodzę z dworca i idę w kierunku mostu. Stare centrum miasta zwiedziłem kilka lat temu, wracając Włóczykijem z wędrówki po północno-wschodnich zakątkach Polski. Tym razem obejrzę je tylko z daleka – właśnie z mostu na Wiśle. Poza tym mam nadzieję zobaczyć na nim i sfotografować coś poruszającego się po szynach.
AKAPITTymczasem schodzę nad Wisłę i lokuję się w cieniu pod jednym z bardzo nielicznych tutaj drzew. Pora by coś zjeść. Obiad, niezbyt może wykwintny, bo złożony z chleba i konserwy, oszukuje jednak żoładek na tyle, że ten się na jakiś czas uspokaja. Układam się oparty o plecak i oddaję poobiedniej sjeście. Tymczasem przez most przejeżdża najpierw jeden, a zaraz potem drugi pociąg Arrivy. Mówiąc oględnie, przegapiłem je. Kolejne będą za około godzinę.

...tymczasem przez most przejeżdża najpierw jeden, a zaraz potem drugi pociąg Arrivy...
AKAPITZ wolna zbieram manatki. Mam teraz zamiar przeprawić się na drugą stronę rzeki. Oczywiście mostem, choć na oko stan wody jest tak niski, że być może nie byłoby problemem zrobić to i w bród. Jak okiem sięgnąć, w korycie rzeki po horyzont ciągną się szerokie łachy żółtego piachu. Wisła w tym miejscu jest bardzo szeroka, ale podobnie jak w Toruniu wody jest w niej w tej chwili niewiele. Gdy docieram na drugi brzeg, szukam miejsc na dobre ujęcia. Prócz zdjęć chcę nakręcić krótki filmik z przejazdu pociągu. Przedzieram sie przez niezbyt  gęste,

...w korycie rzeki po horyzont ciągną się szerokie łachy żółtego piachu...
ale za to bardzo wyschnięte i bardzo kłujące trawy. Mam już pełno ich nasion w butach. Pociąg przyjeżdża opóźniony 10 minut. To znamienne biorąc pod uwagę, że całą trasa z Laskowic Pomorskich do Grudziądza powinien pokonać w 25 minut... Mocno zabytkowy sprowadzony z Danii spalinowy dwuwagonowy zestaw trakcyjny MR/MRD, czyli mrówa* wolno toczy się po szynach. Widać go z daleka, bo przed wjazdem na most linia kolejowa wiedzie tu długa prostą.
AKAPITWracam na dworzec. Robię krótki rekonesans po bocznych torach i fotografuję wszystko co się  da.  Wiele  tego  nie  ma,  ot  kilka
szynobusów, ale zawsze to coś. Teraz czeka mnie przejazd do Jabłonowa Pomorskiego. Na tę okoliczność podstawia się spalinowy szynobus Arrivy. Podróż nie będzie długa, raptem czterdzieści minut. Słońce chyli się już powoli i mijane zaorane pola i rżyska nabierają innych barw i wymiarów. Niestety fotografia przez nie całkiem czystą szybę pociągu to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej – wszystko jest rozmazane i poplamione.

...ot kilka szynobusów...

...nabierają innych barw i wymiarów...
AKAPITZa moimi plecami rozmawia głośno dwóch pasażerów. Właściwie to jeden mówi, a drugi głównie przytakuje. Nie trzeba mieć kilku fakultetów, by zrozumieć, że są oni pensjonariuszami grudziądzkiego zakładu karnego udającymi się na przepustkę lub wracającymi na wolność. Ton jakim ze sobą rozmawiają, pozwala się domyślać, że są z faktu odbycia kary bardzo dumni i chcą, by wszyscy wokół się o tym dowiedzieli. Główny rozmówca pozuje na wielkiego bandziora z więzeiennej subkultury, choć to zapewne drobny rzezimieszek, któremu ten ciemny półświatek imponuje.
AKAPITKilka minut po godzinie 19 zatrzymujemy się w Jabłonowie Pomorskim. Pociąg kończy tutaj bieg. Wysiadam na z lekka zapomnianej stacyjce, choć z wielkości dworcowego budynku i liczby torów można wnioskować, że niegdyś był to spory węzeł kolejowy. Krzyżują się tu linie z Poznania przez Olsztyn do granicy z Obwodem Kaliningradzkim oraz z Chojnic do Działdowa. Ale ruch na tych liniach jest obecnie mniej niż umiarkowany, a pociągi dalekobieżne przejeżdżające przez stację można policzyć na palcach jednej dłoni. I to dłoni niezbyt zręcznego drwala... Pociągów osobowych jest nieco więcej. Przyjeżdżają tu z Torunia, Grudziądza, Brodnicy, Bydgoszczy, Olsztyna oraz Iławy. Wysiadam z pociągu i od razu niemal wchodzę na tablicę z rozkładem jazdy. Mam co prawda w portfelu dokładną rozpiskę pociągów na dziś, ale portfel mieści się aktualnie w kieszeni spodni, a kieszeń zapinanna jest na dwa guziki, przy których nie chce mi się teraz dłubać. Wedle rozkładu na tablicy pociąg do Torunia powinien odjechać o 20:41. Mam zatem ponad godzinę. Aż nadto, jak na zwiedzenie niewielkiego miasteczka. Chwilę kręcę się po peronach, fotografując dworzec. Wygląda nawet, że poczekalnia jest czynna. W budynku jest także mały sklepik, uzupełniam więc zapasy picia. Upał co prawda zelżał, ale przecież nie mogę dopuścić do odwodnienia. Obok dworca stoi duża, wymurowana z cegły wieża ciśnień, a obok niej ładnie odrestaurowany parowóz Ty2.  Zabijam  czas  obchodząc  je

Stacja Jabłonowo Pomorskie

Wieża ciśnień

Parowóz Ty2-860
z każdej strony. W końcu uznaję, że czas udać się do centrum. Idąc wzdłuż torów, zauważam niegdyś zapewne kolejowy budynek, w którym, jak wynika z treści szyldu, obecnie znajduje się... Galeria Urody. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Nieco dalej, tym razem już bez zdziwienia, bo ten element wydaje się być na stałe wpisany w krajobraz odwiedzanych miejsc, widzę czerwony szlak turystyczny. Przy ulicy o dumnie brzmiącej nazwie Urzędowa znajduję posterunek Policji. Stara i  mocno  zaniedbana  kamienica

...cokolwiek miałoby to oznaczać...
wygląda na zamkniętą na głucho. Cóż, widać spokojnie tu mają. Kawałek dalej zauważam dziwny niewielki budynek w kształcie rotundy. Nowoczesny kształt wyklucza go od razu z grona ewentualnych zabytków. Ze stojącej obok tablicy dowiaduję się, iż jest to przyszkolne obserwatorium astronomiczne wybudowanie przy współudziale środków z Unii Europejskiej. Co ciekawe, mimo późnej pory i trwającego w najlepsze okresu wakacyjnego wyraźnie ktoś w nim urzęduje. Słyszę dochodzące z dachu budynku głosy. Postanawiam z wolna wracać, by na wszelki wypadek być na stacji kilkanaście minut przed odjazdem mojego pociągu. Głupio byłoby się spóźnić i zostać tu na noc. Przechodzę jeszcze przez rynek mający zasadniczo formę obszernego, choć trochę zaniedbanego skweru z luźno stojącymi wokoło kamienicami. Tu i ówdzie widzę przesiadujących przed domami mieszkańców. O dziwo są też i bawiące się dzieci. Czyżby internet tu nie docierał? A może i sygnał telewizyjny? Nie, to chyba jednak niemożliwe...

...o dumnie brzmiącej nazwie Urzędowa...

Szkolne obserwatorium astronomiczne

Budynek dworca kolejowego
AKAPITPo chwili zbliżam się do dworca. W chwili gdy mam do niego zaledwie kilkadziesiąt metrów, zauważam odjeżdżający szynobus. Na wyświetlaczu na jego czole wyraźnie widzę “Toruń Główny”. Nerwowo spoglądam na zegarek w komórce. Nieee, do odjazdu mam jeszcze 20 minut. Zapewne go przetaczają na inny tor – myślę sobie uspokajająco. Ale w takim razie nie powinien chyba wyjeżdżać poza stację, a ten wyraźnie odjechał w siną dal. Ogarnia mnie lekki niepokój, ale na razie tylko lekki. W końcu sprawdziłem na rozkładzie godzinę odjazdu i według niego mam jeszcze sporo czasu. Tknięty jednak jakimś przeczuciem sięgam do kieszeni, wyciągam swoją rozpiskę i...
AKAPIT – O ja cię piiiii...[cenzura]! –  (tu Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku następuje seria niespecjalnie wybrednych epitetów pod adresem mojego własnego gapiostwa).
AKAPITTo był TEN pociąg! A odjechał zgodnie z planem o godzinie 20:21, czyli minutę temu. Nie 41 tylko 21. Dwadzieścia jeden! W tym momencie nogi się pode mną uginają, bo pamiętam, że był to ostatni pociąg do Torunia w dniu dzisiejszym. Kolejny będzie, a jakże, po czwartej rano.
AKAPIT– Ale jak to do ...[cenzura]? –  (seria kolejnych epitetów pod adresem... właściwie bez szczególnego adresu) – Przecież rozkład...
AKAPITPostanawiam jak najszybciej wyjaśnić tę zagadkę i idę to tablicy na peronie. Sprawdzam. No przecież stoi jak wół – 20:41, Toruń Główny. Zaczynam powątpiewać w sprawność niedawno przecież naprawionego wzroku, ale w tym momencie pada on nieco wyżej, ponad plakat rozkładu, gdzie niespecjalnie dużymi literami widnieje krótki komunikat: “przyszły rozkład jazdy”...
AKAPIT– Ożesz k...[cenzura]! – (długa seria bardzo newybrednych epitetów pod adresem PKP PLK odpowiedzialnego za wywieszanie rozkładów jazdy). No tak, za półtora tygodnia będzie nowy, jednak mogliby go jakoś wyraźniej oznaczyć. Na moment ogarnia mnie lekka panika. Zaraz się jednak uspokajam, przeciez jakieś pociągi muszą tędy jechać i w nocy. Najwyżej wrócę InterCity jakąś mocno okrężną drogą. Lektura niezbyt rozbudowanego rozkładu pozbawia mnie jednak złudzeń. Nie muszą. Z kierunków dostępnych w dniu dzisiejszym mam jeszcze Grudziądz, z którego przyjechałem i Brodnicę leżącą równie niespecjalnie po drodze do Torunia. Nerwowo wyciągam tablet i upewniam się, że ani z Grudziądza, ani  z Brodnicy w żaden sposób koleją nie wydostanę się dziś w interesującym mnie kierunku.
AKAPITTymczasem zbliża się godzina 21, słonko schowało się już jakiś czas temu za horyzont i z wolna zapada zmierzch. Temperatura wyraźnie spadła, choć mnie jest raczej gorąco. Wiele wskazuje na to, że jestem w typowej czarnej d... Robię w myślach szybki remanent: T-shirt na sobie, w plecaku koszulka z długim rękawem, kapelusz, polarowa czapeczka. Tyle. Aha! Jeszcze foliowy koc termiczny. Dobra, w takim razie nie jest beznadziejnie. Dalej: pół czekolady, ze trzy kromki chleba, wody mam pod dostatkiem, dziękować opatrzności zapas kupiłem co dopiero w stacyjnym sklepiku. I jeszcze: poddupnik z kawałka karimaty, latarka, mała poduszka dmuchana, chusteczki nawilżane. Wszystko. No dobra, wiele tego nie ma, ale McGyver zrobiłby z tego poduszkowiec, hangar do jego przechowywania i ze dwie miny przeciwpiechotne. To teraz trzeba zastanowić się, jakie mam możliwości wybrnięcia z tego co nieco kłopotliwego położenia, które śmiało można nazwać szambem. Na początek sprawdzam wariant najmniej komfortowy – nocleg tu, na tej stacji. Na szczegóły przyjdzie czas potem, teraz logistyka. Pierwszym porannym pociągiem dojadę stąd do Torunia i będę miał 70 minut na wykąpanie się, spakowanie i zjedzenia śniadania. Masa czasu biorąc pod uwagę, że pociąg dowiezie mnie pod same drzwi hostelu i nawet jeśli wliczyć w to czas na kupno w kasie biletu na powrót do Krakowa. Wariant grudziądzki – zyskuję gubiąc w pociągach nieco ponad jedną godzinę z całej nocy. Pierwszą połówkę po drodze do Grudziądza, drugą wracając tu rano z powrotem, bo chcąc zdążyć na poranny pociąg o 6:15 z Torunia do Kutna, nie mam innej możliwości, jak jechać znów przez Jabłonowo Pomorskie. A zdążyć na niego muszę. Inaczej posypie mi się cała misternie utkana siatka połączeń do Krakowa. Wariant brodnicki – skreślam go od razu. Sytuacja jak z Grudziądzem, tyle że świtem nie będę miał czym tutaj wrócić. Wariant autostopowy – mocno problematyczny. Jest już prawie ciemno, a przez Jabłonowo przebiega jedynie droga o ruchu raczej lokalnym. Co będzie, jak w środku nocy wyląduję w środku nigdzie? Skreślam. Szukanie noclegu na miejscu wydaje mi się nieco bezcelowe. Z całym szacunkiem dla mieszkańców, Jabłonowo to jednak dziura, gdzie wysoce wątpliwe jest istnienie czegoś takiego, jak hotel czy agroturystyka. W dodatku musiałbym wstać po trzeciej, co z kolei poddaje w wątpliwość sens opłacania się za całą noc. Skreślam. Co zatem zostało? Dobra, na zastanowienie się nad wariantem grudziądzkim mam jeszcze sporo czasu – pociąg odjeżdża dopiero dwie minuty przed północą – rozglądnę się zatem na wszelki wypadek za miejscem do przetrwania nocy. Wiele wskazuje na to, że będę tu musiał spędzić niemal osiem godzin. Cofam się pamięcią o osiem godzin wstecz. Boże! Przecież w południe byłem w pociągu do Bydgoszczy. Te osiem godzin wypełnione zdarzeniami i obrazami wydaje mi się już zamierzchłą przeszłościa. A myśl o tych samych ośmiu godzinach, które miałbym tu jeszcze spędzić bezczynnie i w mało komfortowych warunkach to jakaś totalna abstrakcja. Wieczność...
AKAPITPoczekalnia jest już zamknięta. Obchodzę dworzec dookoła. Cicho, głucho, pusto. Pozamykane. Na przystanku zauważam stojący autobus, do którego wsiadają ludzie. Podchodzę. Wszelkie nadzieje rozwiewa treść tablicy umieszczonej za jego za szybą – Brodnica. Nie mam pojęcia czy w ogóle, a o tej porze zwłaszcza, jest możliwość wydostania się stamtąd do Torunia. Mocno w to wątpię, więc nie zdecyduję się jechać tam w ciemno. Szukam dalej sypialni. Wszelkie typowane miejscówki okazują się albo zbyt widoczne, albo zbyt zasmiecone i brudne. Ławki na peronie też odpadają. Za dużo światła dookoła i są nieosłonięte od wiatru, który z lekka zawiewa wieczorną bryzą. Póki co jednak usiaść można. W końcu za mną długi i męczący dzień, a przede mną równie długa noc. Moszczę się tyłkiem na deskach, klnąc, że takie twarde. Postanawiam jednak nie ryzykować jazdy do i z Grudziądza. A co jeśli po drodze coś się wydarzy i spóźnię się na poranny pociąg do Torunia? Miałbym tylko kilka minut na przesiadkę. Zatem pozostaje wariant najmniej komfortowy, ale najpewniejszy – noc w Jabłonowie. Już jakiś czas temu przestałem kląć na siebie i okoliczności, które mnie tu uziemiły. Kurcze, w końcu podróżuje się dla przygód. A cóż to jest innego, jak właśnie nie przygoda? Wnukom będę opowiadał, jak to utknąłem na dworcu, bo przegapiłem ostatni pociąg.
AKAPITUbieram się zanim zrobi mi się zimno, a po chwili wsuwam czekoladę, zagryzając ją chlebem i poipijając wodą. No! Czyli kolację mam z głowy, teraz czas na wieczorną toaletę. Wyciągam wilgotne husteczki i wycieram ręce i twarz. To musi wystarczyć za całą łaźnię. Staram się jak najwygodniej usadzić na ławce, zasłaniając plecakiem od chłodnego wiatru. Dobra, jest w miarę wygodnie. Całej nocy tu nie przetrwam, ale przynajmniej te kilkanaście minut odpocznę. Zsuwam lekko kapelusz na oczy i przymykam je na chwilę. Widzę obrazy z całego dzisiejszego dnia, Toruński osiołkowy pręgierz i psa Filusia, dziadka z wnukiem obserwującego pociągi, grudziądzki most...
...cholera, chyba mi się na moment przysnęło. Do świadomoci przywrócił mnie odgłos hamującego szynobusa. Minął mnie i zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. To pewnie ten dzisiejszy ostatni przyjechał z Torunia. Zaraz odjedzie do Grudziądza i stacja na kilka godzin zapadnie w letarg. Wysiadło dosłownie kilka osób. Trudno się dziwić, pora jest już bardzo późna. Gdy się do mnie zbliżyły, dostrzegłem wśród nich drobną kobiecą postać. Co jest? Wyraźnie spoglądała w moim kierunku i uśmiechała się. Niby delikatnie i prawie niezauważalnie, ale jednak. Na pewno! Widziałem drobną twarz okoloną ciemnymi włosami, gładko zaczesanymi do tyłu i ściągnietymi w krótką kitkę. Chochlikowate, lekko uniesione brwi nad przenikliwymi piwnymi oczami zwiastowały posiadaczkę mojego ulubionego typu poczucia humoru. Na peronie nie było nikogo innego, więc...
AKAPIT– Co, uciekł ci pociąg? – ciepły, niemal aksamitny głos zburzył północną ciszę mąconą tylko cichnącym stukotem kroków. Ostatni pasażerowie znikali właśnie za rogiem budynku dworca.
AKAPIT– Proszę? – zapytałem lekko zdezorientowany. Nie przywykłem raczej do bycia zagadywanym w środku nocy przez nieznajome kobiety.
AKAPIT– Pociąg. Uciekł ci? Nie wsiadasz do grudziądzkiego, a to ostatni, który stąd dziś odjedzie. I to zaraz. Następny będzie dopiero po czwartej, do Torunia.
AKAPIT– No... właściwie... w zasadzie mi uciekł – konkluduję krótko. Nie będę się jej przecież tłumaczył, jaki ze mnie osioł.
AKAPIT– Masz pecha. Jabłonowo to całkiem miłe miasteczko, ale diabeł mówi tu dobranoc. Stacja wieczorem zamiera. Z noclegiem też może być krucho.
AKAPITJakby na potwierdzenie jej słów szynobus ze zgrzytem zamknął drzwi i powoli ruszył, pomrukując dieslowskim silnikiem. Stukot kół na rozjazdach cichł w mroku. Zostaliśmy całkiem sami.
AKAPIT– Dam sobie radę. W końcu to tylko kilka godzin.
AKAPIT– Wiesz – rzuciła krótko, spoglądając na zegarek połyskujący na przegubie jej drobnej dłoni w świetle rtęciowych lamp – noc jest taka piękna, posiedzę tu chwilkę z tobą. Właściwie nie mam się dokąd spieszyć, mieszkam sama, w domu czeka tylko pies, a jutro i tak mam wolny dzień, więc.... Oczywiście o ile nie masz nic przeciwko.
AKAPIT– Ależ skąd! Będzie mi bardzo miło. Miejsca mam tu dosyć, ale jeżeli chcesz... – zrobiłem gest, jak gdybym chciał się podnieść, lecz powstrzymała mnie ze śmiechem ruchem dłoni.
AKAPIT– Nie trzeba, nie trzeba, aż taka szeroka nie jestem.
AKAPITFaktycznie. Nie była. Zdecydowanie nie była. Co więcej, była bardzo zgrabna. Rzekłbym zgrabniutka. Właściwie zwróciłem na to uwagę już wtedy, gdy się do mnie z uśmiechem zbliżała lekkim, choć szybkim i zdecydowanym kocim krokiem. I wtedy gdzieś w dalekich zakamarkach umysłu zadźwięczało: “ja ją już gdzieś widziałem”. No tak, herr Alzheimer rozpoczął już swe krwawe żniwo brzytwą po synapsach... Połowa facetów w moim wieku zaczyna od tej właśnie myśli na widok niemal każdej mijanej kobiety. Pół biedy, jeżeli jest to akurat kobieta nieznajoma. Ile ona właściwie może mieć lat? Na pewno nie jest już podlotkiem, ale z drugiej strony nie jest też...
AKAPIT– Twarda ta ławka. Słuchaj, a co tu właściwie robisz? To nie jest specjalnie atrakcyjne turystycznie miejsce, a na biznesmena z tym plecakiem nie wyglądasz – wyrwała mnie z tych kalendarzowych rozważań.
AKAPIT– Tak, faktycznie nie wyglądam i nie jestem. Określiłbym się raczej mianem podróżnika.
AKAPIT– Podróżnika... – uniosła lekko głowę, spoglądając na mieniące się nad naszymi głowami gwiazdy – to chyba romantyczny z ciebie facet. Zamiast leżeć w domu na kanapie i sącząc piwo przed telewizorem pochłaniać jeden mecz za drugim wolisz szwendać się gdzieś po zapomnianych przez Boga i ludzi dworcach kolejowych – znów sporzała na mnie tym samym figlarnym, lecz teraz z lekka drwiącym spojrzeniem.
AKAPIT– Tak, rzeczywiście, to bardzo romantyczny sposób spędzania czasu. Zwłaszcza w nocy – parsknąłem śmiechem – ale do tej pory szło mi nieźle. Po prostu nastąpił drobny zbieg niesprzyjających okoliczności. Nie całkiem niesprzyjających – poprawiłem się szybko – gdyby nie one, nie miałbym okazji cię poznać.
AKAPIT– To w końcu z jakiej planety przyleciałeś? Powiesz mi co z ciebie za Mały Książe?
AKAPIT– Wyskoczyłem z komety lecącej tu z gwiazdozbioru Graudenzum i zapomniałem zamachać na tę do galaktyki Thorna. Nie zatrzymała się i zostałem. A moja macierzysta planeta to Cracovia w odległym południowym układzie słonecznym – z wolna rozpocząłem swoją opowieść o tym, jakie to nomen omen  k o l e j e  losu przywiodły mnie do Jabłonowa Pomorskiego.
AKAPITMinuty mijały niespiesznie, pchane leniwymi wskazówkami starego dworcowego zegara. Ja opowiadałem, ona słuchała, od czasu do czasu spoglądając w ciemniejące nad naszymi głowami niebo, jakby czegoś tam szukała, coś zostawiła. Gdy wreszcie dobiegłszy do końca opowieści zamilkłem, przez kilka sekund trwała niczym niezmącona cisza. Nawet stygnące po całodziennym upale szyny przestały się kurczyć i trzeszczeć na betonowych podkładach.
AKAPIT– Kocham podróże. Jest w nich coś niesamowitego, nieprzewidywalnego i wspaniałego. Coś, co powoduje, że życie staje się bogatsze, a czas płynie wolniej. Bo czas płynie za szybko. Zdecydowanie za szybko. Nie zrozumiesz tego. Jesteś facetem. – westchnęła i dopiero teraz spojrzała na mnie.
AKAPITByła w błędzie. Facetem jestem, ale wariacki upływ czasu nie jest mi obcy. Dzień mijający za dniem, tydzień z prędkością światła goniący swojego przodka, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem... Czas przelatujący między palcami bezpowrotnie i bezwzględnie odciska na nas swoje piętno i nie bierze jeńców. Podróże mogą mu to nieco utrudnić. Posklejać wskazówki wspomnieniami i obrazami. Nie mogą go całkowicie zatrzymać, ale mogą spowolnić jego szaleńczy bieg. Chyba dlatego najtrudniejsze do pokonania są dla mnie późna, wietrzno-deszczowa jesień i śnieżno-brejowa zima. To nie jest dobry moment na podróże z plecakiem, w którym mieszczę cały mój świat. Czas ma mnie wtedy w garści i wykorzystuje to bezlitośnie. Ja...
AKAPIT– ...też kocham podróże – powiedziałem. – Z trudem mogę usiedzieć w jednym miejscu. To takie późne ADHD. Myślę, że właśnie dlatego tu jestem. Choć przeważnie wybieram się w jakieś z góry ustalone miejsce, to przecież tak naprawdę nie ma znaczenia gdzie ono jest. Jedzie się, żeby jechać...
AKAPIT– A idzie się, żeby iść – przerwała mi w pół zdania po czym zamilkła znów wpatrzona gdzieś w dal. Było w niej coś tajemniczego, jakiś smutek ukryty pod ciepłym, delikatnym uśmiechem.
AKAPIT– Tyle ci już o sobie opowiedziałem. Może nadszedł czas by zamienić się rolami? Teraz ja chętnie przejmę obowiązki słuchacza – przerwałem kolejną chwilę milczenia, choć czułem, że moja sugestia może nie spotkać się z aprobatą. Wzdrygnęla się, jakby przebiegł po niej dreszcz. Dopiero teraz poczułem, że faktycznie zrobiło się chłodniej. Z tęsknotą pomyślałem o miękkim łożku w hostelu. Choć z drugiej strony ten wieczór stał się nagle tak miły...
AKAPIT– Zimno mi. Trochę zmarzłam – wzdrygnęła się i wyprostowała na ławce – wiesz... – zrobiła dłuższą pauzę, jak gdyby jeszcze się nad czymś zastanawiała. – Mieszkam kilka domów od stacji. Nie zaproponuję ci, żebyś mnie odprowadził, bo to za blisko, poza tym jakoś tak śmiesznie, nigdy nikt mnie tu nie odprowadza, ale... – znów nastąpiła pauza, po czym jej głos nieco przycichł. – Może miałbyś ochotę na kubek gorącej herbaty? Powiedzmy z sokiem malinowym? Do odjazdu masz jeszcze kilka godzin, a robi się naprawdę chłodno – jakby sama zawstydzona śmiałością swojej propozycji, patrzyła gdzieś w dół na czubki swoich butów i popękane płyty peronu pod nimi. Dopiero po ostatnich słowach spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
AKAPIT– Nie chciałbym ci sprawiać kłopotu, jest już bardzo późno, a ty pewnie jesteś zmęczona – odparłem z wahaniem, choć propozycja wydała mi się wyjątkowo kusząca.
AKAPIT– Głupstwo. Carpe diem!, choć właściwie teraz to raczej carpe noctem – roześmiała się – Zbieraj manatki! Idziemy, zanim tu ze szczętem skostniejemy – wstała energicznie z ławki – Tylko słuchaj – zatrzymała się na moment – chcę żeby to było jasne. Nie zapraszam cię na kawę – spojrzała na mnie znacząco, poważnym wzrokiem – ani na oglądanie kolekcji znaczków – choć zdanie było jak najbardziej twierdzące, uniesione pytająco brwi oczekiwały odpowiedzi.
AKAPIT– Kawy raczej nie pijam, a o tej porze to już na pewno, znaczkami natomiast przestałem się interesować jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Możesz zatem być całkowicie spokojna – odparłem, z równie poważną miną wstając z ławki i nieco tetralnym gestem kładąc prawą rękę na sercu. Nie mogłem się jednak oprzeć pokusie i jako kropki użyłem lekkiego mrugnięcia powieką. Roześmiała się.
AKAPIT– Ojej! Ale ty duży jesteś! Na siedząco na aż tak długiego nie wyglądałeś – niemal krzyknęła jakby szybko chciała zmienić niewygodny temat.
AKAPITFaktycznie, dopiero teraz zauważyłem, że nie sięga mi nawet do ramienia. Taka leśna drobinka.
AKAPITRuszyliśmy w mrok rozpraszany jedynie złotawym światłem nielicznie działających i dalekich latarni. Wokoło panowała niemal grobowa cisza. Nawet okoliczne psy dawno zamilkły. Słychać było tylko odgłos naszych kroków odbijany echem od wpatrzonego w nas ciemnymi oknami budynku dworca. Gdy przechodziliśmy opodal starego parowozu, kątem oka zauważyłem w jego kabinie jakiś ruch. Zwróciłem głowę w jego kierunku i zobaczyłem niewyraźny zarys postaci. W rogatej czapce z daszkiem, wychylona do połowy z bocznego okienka spoglądała przed siebie na nieistniejący szlak. Nagle odwróciła się w moim kierunku i znikła, czy raczej rozwiała się w powietrzu. Zanim jednak to nastąpiło uniosła dłoń, jakby w geście pozdrowienia. Ciarki przebiegły mi galopem po krzyżu, a wszystkie włosy na głowie powstały do apelu. Północ już dawno minęła, ale tutejsze zjawy, jak widać, nie znają się na zegarku. A może to tylko ten pociąg jest opóźniony? – zaśmiałem się w duchu wisielczo, szczękając lekko zębami bardziej chyba ze strachu niż z zimna. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że w czasach parowozów pociągi były o wiele bardziej punktualne niż współczesne. To chyba jednak ze zmęczenia. Mam omamy?
AKAPITGdybym był Osiołkiem ze Shreka, zapewne zaraz zapytałbym: “daleko jeszcze?” Ale nie zapytałem. Po pierwsze nie wypadało się przyznać przed drobną i pewnie słabą kobietką, że po całym dniu nogi wchodzą mi w dolną część pleców i najchętniej część tę zagłebiłbym w czymś miękkim, najlepiej  z równie wygodnym oparciem. Po drugie i chyba ważniejsze zatrzymaliśmy się właśnie przed ukrytą w wysokim żywopłocie furtką, za którą w mroku, w głebi niewielkiego ogródka majaczył zarys małego domku.
AKAPIT– Jesteśmy. Tutaj mieszkam. Pozwól, że wejdę pierwsza – powiedziała otwierając furtkę i wchodząc do ogrodu – bo... – nie dokończyła. Koło jej nóg nagle coś się zakotłowało. Coś wielkiego i czarnego. Moją ostatnią myślą było, że co prawda w nocy wszystkie koty są czarne, ale to z całą pewnością   n i e   j e s t   k o t !  Prędzej lampart, puma czy inna pantera. I w tej dokładnie chwili mój mózg uracił całkowicie komunikację z resztą organizmu. Nie byłem w stanie nawet drgnąć. Gdybym nawet pomyślał o ucieczce, to i tak by nic z niej nie wyszło. Moje stopy były jak wmurowane w ziemię, a ręce bezwładnie zwisły wzdłuż tułowia niczym dwie wierzbowe gałązki. Tylko serce kołatało się bardzo szybko, i to całkiem nie wiedzieć czemu gdzieś w okolicy grdyki. Gdybym pomyślał... Ale nie pomyślałem, bo myślenie też mi się wyłączyło. Mogłem tylko patrzyć.
AKAPIT– No wchodź, co tak stoisz jak wryty? To tylko Profos – jej głos wydawał mi się dochodzić gdzieś z baaardzo daleka. To słuch powoli wracał do sprawności i zaczynał odbierać sygnały inne, niż łomot pompowanej przez oszalałe serce krwi. Po twardym resecie systemu włączyła się także funkcja analizy. Na razie w trybie awaryjnym:  to  coś  jej  nie  pożarło,  zatem  być  może  nie  pożre  i  mnie. W dodatku ma imię, jest więc chyba oswojone.
AKAPIT– Wystraszył cię? – to bardziej stwierdzenie niż pytanie – Niedobry pies! – delikatnie karcący głos był już o wiele wyraźniejszy, choć tym razem zapewne nie ja byłem adresatem – Biegnij do domu!
AKAPITUsłyszałem tętęt łap przemierzających szybko trawnik, a po chwili, zapewne spod drzwi, dobiegło wyraźne basowe szczeknięcie. Zacząłem budzić się z odrętwienia. Cała sytuacja trwała ledwie kilka sekund, ale mnie wydawała się wiecznością. Zadziwiające, jak czas potrafi zmienić swoją formę i treść.
AKAPITNiepewnym krokiem przekroczyłem próg furtki. Znalazłem się w całkowitych ciemnościach. No nie...! Najpierw odjazd pociągu, potem to niecodzienne spotkanie, zjawa w lokomotywie, teraz czarny potwór atakujący z ciemności. To chyba ciut za dużo jak na moje skołatane nerwy.
AKAPIT– Poczekaj, zapalę światło na werandzie. Strasznie tu ciemno, nie chciałabym żebyś sobie zrobił krzywdę.
AKAPITDo mych uszu dobiegł cichy odgłos oddalających się kroków, a po chwili mrok rozgarnęło słabe światło. Wystarczyło bym zobaczył wąską ścieżkę wśród kwiatowych rabatek. Zamknąłem za sobą furtkę. Dotyk chłodnego metalu podziałał kojąco. Nieco pewniej, choć jeszcze z duszą na ramieniu ruszyłem w kierunku domu. Zanim mój wzrok przyzwyczaił się w pełni do światła usłyszałem:
AKAPIT– Wchodź dalej i rozgość się. Ja musze dać jeść mojemu żarłokowi, bo mi tu całą podłogę zaślini.
AKAPITDochodząc do budynku zauważyłem, że jest drewniany. Okna kryły się za wpół przymkniętymi okiennicami. Po dwóch schodkach wszedłem na sporą, także drwenianą werandę. Na jej środku stały dwa wiklinowe fotele i niski także wiklinowy stolik. Na nim biała filiżanka z resztkami kawy. Odwróciłem się, spoglądając na uśpiony w ciemnościach tajemniczy ogród.
AKAPIT– Kurcze, mógłbym tu zamieszkać – powiedziałem cicho i zdecydowanie wyłącznie do siebie.
AKAPIT– No, nie wiem, nie wiem, tak krótko się znamy – głos pojawił się razem z właścicielką nie wiadomo skąd za moimi plecami. To znaczy wiadomo. Po prostu wyszła mi na spotkanie, a ja jeszcze nie do końca doszedłszy do siebie zwyczajnie jej nie zauważyłem.
AKAPIT– Nie no, wiesz, ja tylko... – usiłowałem ukryć swoje zmieszanie.
AKAPIT– Daj spokój. Przecież żartuję. Wchodź dalej – machnęła ręką zapraszającym gestem. – Tylko... – spojrzała na mnie troskliwym wzrokiem, choć dałbym sobie rękę uciąć, że czaił się za nim wesoły uśmieszek i pełnym powagi głosem rzekła – Uważaj na mojego psa. Jest bardzo zły. Zwłaszcza gdy jest głodny. I bardzo nie lubi obcych.
AKAPITMusiałem mieć nispecjalnie pewny wyraz twarzy, bo niemal natychmiast parsknęla i zaśmiała się.
AKAPIT– Wyglądasz jakbyś połknął żabę. Nieźle cię trafiło. Ale nie martw się, głodny być już nie powinien. Właśnie pochłania całą miskę karmy.
AKAPIT– Wiesz, jak na jeden wieczór to rzeczywiście całkiem sporo wrażeń.
AKAPIT– Wchodź, nie marudź, bo zimno do domu wpada. Plecak zostaw tu, w korytarzu. Tam jest łazienka, gdybyś chciał skorzystać, a tu jest pokój – po kolei wskzywała drzwi prowadzące z korytarza. – Ja idę do kuchni przygotować coś gorącego do picia i... w ogóle – wykonała nieokreślony gest ręką w powietrzu. – Ręczniki wiszą koło umywalki. Czuj się jak... jak u siebie? – z uśmiechem przechyliła na bok głowę po czym odwróciła się na pięcie i znikła za drzwiami.
AKAPITZ lustra zaczerwienionymi, zmęczonymi oczami spoglądała na mnie nieogolona twarz z okalającą ją niezbyt bujną, ale za to sterczącą na wszystkie strony czupryną. No cóż, pesel nie licznik, cofnąć się go nie da. C`est moi we własnej osobie. Co ją skłoniło do zaczepienia takiego obwiesia? Kilkudziesięcioma szybkimi ruchami z pomocą wody i mydła doprowadziłem się do stanu używalności. Nie wypięknieję, ale przynajmniej śmierdział nie będę. Rozglądnąłem się. Gustownie urządzona łazienka, na półkach damskie kosmetyki. Tylko damskie...
AKAPITZ kuchni dochodził właśnie gwizd czajnika, gdy mniej więcej podobny do człowieka wyszedłem z łazienki.
AKAPIT– Herbata prawie gotowa. Wolisz czarną czy zieloną? – jej głowa wychyliła się zza kuchennej framugi.
AKAPIT– Ja prawie też. Jeśli ma być z sokiem, to poproszę czarną.
AKAPIT– Idź do pokoju i rozgość się. Aha... i jak spotkasz tam mojego zwierzaczka, to pozdrów go ode mnie i powiedz, że zaraz przyjdę. – dałbym głowę, że zachichotała.
AKAPITMasz ci los! Znakiem tego spotkanie sam na sam z czarną bestią jest nieuniknione. Ale chyba nie może być aż tak groźny – pocieszam się w duchu – powinien byłby wtedy drapać w drzwi do łazienki i szczerzyć na mnie kły jak tylko z niej wyszedłem. No nic, w górę serca, damy radę.
AKAPITWszedłem do pokoju. Na jego środku plecami do mnie siedziało coś wielkiego i czarnego, co z namaszczeniem i w wielkim skupieniu drapało się tylną łapą po uchu. Wydawało przy tym przedziwne stęknięcia i pomruki. Gdy skończyło, obwąchało dokładnie pazury po czym przeciągle ziewnęło, ukazując garnitur ogromnych białych zębów i wielgaśny różowy język. Bez wątpienia faktycznie był to pies. Zresztą jeden z większych jakie widziałem. Odwrócił głowę i dopiero teraz mnie zauważył. Zamarłem. Oczyma wyobraźni już widziałem, jak zrywa się na cztery łapy i jednym długim susem z wyszczerzonymi zębami rzuca się do mojej szyi. Tymczasem on spokojnie wstał, podszedł bliżej, a wprzódy obwąchawszy moją wyciągniętą rękę położył się na boku i jął rytmicznie stukać ogonem o podłogę. Po chwili podniósł głowę i zachęcająco na mnie spojrzał.
AKAPIT– To taki z ciebie niebezpieczny zbój? Pieszczot ci się zachciewa – kucnąłem, a wtedy częstotliwość uderzeń ogona zdecydowanie wzrosła. Przysiadłem obok na miękkim dywanie i zagłebiłem palce w gęstą i długą sierść. Była miła w dotyku, niemal aksamitna.
AKAPIT– To ty jesteś Profos, tak? – słysząc swoje imię, pies wyraźnie się ożywił. Odwrócił się na grzbiet i znów trącił mnie wilgotnym nosem. Nawet w tej pozycji ogon nie zaprzestał pracy i wydawal się mówić:
AKAPIT– W żadnym wypadku nie przerywaj głaskania!
AKAPIT– O! Jak widzę, zdążyliście się już zaprzyjaźnić. Choć na dobrą sprawę wyglądacie jak starzy znajomi. Zadziwiacie mnie obaj. Profos jest co prawda dość ufnym psem, ale żeby aż tak... – pokręciła głową z niedowierzaniem
AKAPITNa dźwięk głosu swojej pani pies zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej, radośnie podskakując. – Uważaj! Herbatę mi rozlejesz. No już, spokój! Prof, idź na miejsce! – pies posłusznie podreptał do legowiska obok stolika z telewizorem.
AKAPIT– Nie taki diabeł straszny, jak go malują prawda? – zapytała niewinnie.
AKAPIT– Rzeczywiście nie taki... – wpatrywałem się w nią jak w obrazek. Znikł wcześniejszy sportowy styl. Miejsce obcisłych spodni i czarnego luźnego sweterka z golfem zajęła kwiecista, zwiewna sukienka podkreślająca jej subtelną urodę i zgrabną sylwetkę. Włosy tym razem spięte w maleńki koczek niesfornie wymykały się na boki cienkimi pasemkami. Na nogach zamiast sznurowanych butów za kostkę pojawiły się lekkie balerinki. Równocześnie w pokoju rozszedł się delikatny zapach kobiecych perfum. Jak one to robią? Zdążyła się przebrać... Kiedy i jak? Wygląda na to, że pozostanie to tajenicą, bo przecież nie odważę się zapytać. Zresztą po co...
AKAPIT– Nie patrz tak na mnie, bo się zarumienię – jej głos był niby karcący, ale z tonu jakim wypowiedziała te słowa można było łatwo odczytać, że podziw, który musiała dostrzec w moich oczach sprawił jej przyjemność. – Siadaj na kanapie, ale najpierw dosuń stolik.
AKAPIT– Pięknie wyglądasz – powiedziałem, gdy już uporałem się z opornym meblem. – Naprawdę – mój głos był chyba bardziej rozmarzony niż wypadało – I kogoś mi bardzo przypominasz. Tylko nie mogę sobie przypomnieć kogo.
AKAPITUsiadła obok mnie.
AKAPIT– Ja też czasem mam déjà vu. Na przykład teraz... – jej długie i miękkie spojrzenie niemal mnie otuliło. – Ale co tam – potrząsnęła głową, jakby sama wystraszyła się tego, co właśnie powiedziała. – Pamięć często płata nam różne figle. Tak samo jak czas. Gdy chcemy by przyspieszył, wlecze się jak ślimak, gdy nam go brakuje, pędzi niczym rumak. I tylko zatrzymać go nikomu się jak dotąd nie udało.
AKAPIT– Nie całkiem – odparłem, wskazując na oprawione w drewnianą ramkę podniszczone czarno-białe zdjęcie, które już wczesniej zauważyłem wiszące na ścianie. Przedstawiało dymiący parowóz, obok którego stała wysoka męska postać w kolejarskim mundurze. Obok niej druga, maleńka, sądząc po jasnej sukience zapewne dziewczęca.
AKAPIT– Fotografia to sposób na zatrzymanie czasu. W pewnym sensie rzecz jasna. Możemy go zatrzymać, ale tylko dla siebie. Dla osób na fotografiach niestety nie.
AKAPIT– Tak, chyba masz rację. A wiesz kto jest na niej uwieczniony? Oczywiście, że nie wiesz, bo niby skąd. To mój dziadek z żoną i wnuczką – znów rozległ się jej dźwięczny śmiech. Widząc mój pytający wzrok, ciągnęła dalej – Ten parowóz ze zdjęcia mogłeś zobaczyć stojący obok dworca. Jest tu od stosunkowo niedawna. Jakieś trzy lata chyba... Nie wiem dokładnie, sąsiedzi nie umieli mi powiedzieć, a sama mieszkam tu dopiero od roku. Dziadek był na nim kiedyś maszynistą. Mieszkał i pracował nie tak znów daleko, bo w Chojnicach. Mówił, że ta lokomotywa to jego druga żona. Choć mnie z perspektywy czasu wydaje się, że była raczej pierwszą. A ten szkrab w przykusej sukieneczce to ja. Bywało, że jeździłam do nich, to znaczy do dziadków, na wakacje. Dziadek zabierał mnie czasem do kabiny, a zdarzało się, że jeździłam z nim po stacji w tę i z powrotem. Mówił wtedy, że manewrujemy. Sadzał mnie na wysokim siedzisku przy oknie i kazał patrzyć na tory. Z bardzo poważną miną powtarzał, że mam obserwować szlak. Byłam wtedy bardzo dumna. Z siebie, ale przede wszystkim  z dziadka. Był dla mnie kimś bardzo ważnym, choć tak krótko go znałam. Umarł niedługo po tym, jak zrobiono to zdjęcie. Czas parowozów dobiegł końca i lokomotywa została odstawiona na boczny tor. Dziadek nie umiał sobie już wtedy znaleźć miejsca. Zawsze powtarzał, że chciałby być tam, gdzie będzie ona. Nawet po śmierci. Ilekroć przechodzę obok dworca i patrzę na tę lokomotywę przypominam go sobie. Czasem mówię do niej “cześć dziadku”. To głupie nie?
AKAPIT– Na pewno nie głupie – zaprotestowałem. W tej chwili coś do mnie dotarło. Postać, którą widziałem w parowozie mogła być prawdziwa. Prawdziwa choć nierzeczywista. Co zatem oznaczał gest pozdrowienia? Czy był adresowany do mnie?
AKAPIT– Pewnie pomyślisz, że jestem nienormalny wariat – jakby wariaci mogli być normalni, co ja w ogóle wygaduje? – bo ja go chyba widziałem.
AKAPIT– Kogo?
AKAPIT– Twojego dziadka.
AKAPIT– Przykro mi, ale to chyba niemożliwe. On umarł naprawdę dawno temu.
AKAPIT– Nie, nie wtedy. Dzisiaj, tutaj.
AKAPITOdwróciła wolno głowę w moim kierunku. Z jej spojrzenia wcale nie wynikało, że traktuje mnie jak wariata, obojętne normalnego czy nie. Z jej spojrzenia wynikało, że jest zaskoczona, ale nie zdziwiona.
AKAPIT– Myślałam, że tylko ja go czasem widuję. Albo raczej, że tylko mnie się tak wydaje. Chodzącego wieczorem tam i z powrotem po pustym peronie, spacerujacego obok wieży ciśnień czy spoglądającego na swój parowóz. Nikomu o tym dotąd nie mówiłam. Wiesz, to jest naprawdę małe miasteczko... Gdyby ktoś inny także go widział, huczało by od plotek, zaraz zjechali by się dziennikarze, łowcy sensacji, egzorcyści... Zadeptali by nas tutaj.
AKAPIT– Uhm... A jeśli każdy myśli, że to małe miasteczko?
AKAPIT– Nie, to nie to samo. Ja jestem... byłam jego wnuczką. Jego samego nikt tutaj nie znał. Dla nich to byłby po prostu duch. Obcy, niezobowiązujący. Może nawet niebezpieczny. Wnuczce opowiadającej o pojawiającym się duchu dziadka szybko przyklejono by łatkę... No wiesz...
AKAPIT– Wariatki – ze zrozumieniem kiwnąłem głową.
AKAPIT– Trafnie to ująłeś. Trafnie, choć dosadnie – roześmiała się. – Tak, właśnie wariatki. Wolałabym tego uniknąć. Ale skończmy te wypominki. Herbata stygnie. A może masz ochotę coś przekąsić? Gapa ze mnie. Na pewno masz – klasnęła dłońmio uda. – Zrobiłam dziś zakupy. Zupełnie jakbym spodziewała się gości. Przedziwne, nieprawdaż? Zwłaszcza że ja nie miewam gości... – jej głos nieco posmutniał.
AKAPIT– Prawdaż – choć bardzo się powstrzymywałem, głośno przełknąłem ślinę. Przypomniałem sobie, że na kolację zjadłem ledwie kilka kostek czekolady zagryzionej chlebem. I że od tamtej pory minęło już sporo czasu.
AKAPIT– Daj mi trzy minuty – zerwała się z kanapy i lekkim krokiem odpłynęla w kierunku kuchni, w przelocie klepiąc po grzbiecie siedzącego na legowisku psa – Prof, zajmij się panem, gotów nam tu zasnąć czy co.
AKAPITByło to całkiem zbędne, bo wrażenia z ostatnich kilkudziesięciu minut całkowicie wypłoszyły sen spod moich powiek. Nie powiem jednak, żebym na widok zbliżającego się czarnego nosa z jednej, a merdającego pióropusza z drugiej strony czuł jakąkolwiek niechęć. Nos razem z ogonem oraz całym ich właścicielem dość bezceremonialnie wlazł na kanapę, okręcił się wokół własnej osi po czym zaległ, a na moich kolanach ułożył się wielki psi łeb.
AKAPIT– Skąd wy się tu wzięliście, skąd ja się tu wziąłem? I dlaczego? – cicho rzuciłem w kierunku łba. Jego mądre oczy wydawały się mówić bardzo wyraźnie:
AKAPIT– No, mnie się brachu o to nie pytaj. To nie na psią głowę, nawet tak wielką. Życie jest pełne niespodzianek i takim trzeba je brać. – po czym powoli przymknęły się, a ich właściciel zamiast bronić przed snem mnie, najwyraźniej sam walkę z nim przegrał.
AKAPITRozejrzałem się po pokoju. – Urządzony skromnie, ale z subtelnym smakiem – pomyślałem. Ściany pomalowane były ciepłymi pastelowymi barwami. Jedną z nich zajmowały regały na książki, wśród których zauważyłem te autorstwa Tove Janson. Sądząc po ich stanie, Muminki były czyimiś wiernymi przyjaciółmi. Dziadek także nie był osamotniony. Obok niego w formie maleńkiej galerii wisiało kilka innych fotografii, choć te zamiast osób przedstawiały tylko egzotyczne pejzaże. Bardzo zresztą wysmakowane. Ich autor musiał mieć wprawną rękę i bystre oko. Kanapę od stojących naprzeciw dwóch prostych foteli oddzielał niewysoki stolik ze szklanym blatem. Na komodzie w wazonie pachniały świeże piwonie. Takie same zauważyłem wcześniej w ogródku. Ich zapach przypomniał mi domek i ogród mojej babci. W oknie wisiały współgrające z kolorem ścian zasłonki, część drewnianej podłogi zajmował puszysty wełniany dywan. Stojąca w rogu lampa rozjaśniała wszysztko delikatnym przyłumionym światłem. Miły, przytulny pokoik. Pokoik, w którym przyjemnie jest posiedzieć i poczytać książkę albo posłuchać...
AKAPIT– A może włączymy jakąś muzykę? – wyrwała mnie z zadumy, wchodząc z talerzem kanapek i stawiając je na stoliku. – Chyba też zgłodniałam. Mam nadzieję, że herbata nie zdążyła jeszcze całkiem wystygnąć.
AKAPIT– Jest idealna, a co do muzyki to nie mam absolutnie nic przeciwko.
AKAPITZakrzątnełą się, a po chwili z niewidocznych głośników zaczął się sączyć cichy dźwięk gitary.
AKAPIT– Lubisz Stinga? Bo ja uwielbiam – utkwiła we mnie pytający wzrok.
AKAPITCo prawda pan Gordon Matthew Sumner nie jest moim ulubionym wykonawcą, niemniej jednak co najmniej kilka z jego utworów plasuje się bardzo wysoko na mej prywatnej liście przebojów. Między innymi właśnie ten, zaczynający się tak charakterystycznym gitarowym riffem. Słysząc go, mam zawsze przed oczami Natalie Portman, czyli Matyldę, która wsadza do dołka wykopanego w trawniku przed sierocińcem małą, niegdyś doniczkową roślinkę i mówi: “Myślę, że będzie nam tutaj dobrze”. I nie ukrywam, trudno mi wtedy być twardzielem...
AKAPIT– Jest idealny. – lekko ściśnięte gardło wcale nie pomagało mi wydusić tych słów.
AKAPIT– Jak herbata – znów się zaśmiała – w takim razie nie marnujmy więcej czasu. Smacznego!
AKAPITUsiadła w fotelu naprzeciwko.  – Ma naprawdę zgrabne nogi – pomyślałem, bezwstydnie wykorzystując fakt, że szklany blat stolika niewiele był w stanie zasłonić. Kilka następnych minut zajęło nam pracowite milczenie. Kanapki były naprawdę pyszne. I to nie tylko dlatego, że byłem głodny. Smakowały po prostu wyśmienicie. Po chwili talerz był pusty, a ja znów ukradkiem przyglądałem się mojej znajomej. Kim jest? Co robi? Dlaczego mieszka tu najwyraźniej sama?
AKAPIT– Zapewne jest wiele pytań, które chciałbyś mi zadać – chyba czytała w moich myślach – ale boję się, że wolałbyś nie znać na nie odpowiedzi. Czasem lepiej ich nie znać. Nawet ja nie znam wszystkich. I nie wiem czy mam na tyle odwagi, by je poznać.
AKAPIT“Nigdy już nie będę musiał bać się pytań ani słów. Nigdy już nie będę musiał bać się czasu.” – zabrzmiało w mojej głowie dalekim echem. Trzej Panowie H. – Hłasko, Has, Holoubek... Oni już nie muszą się bać niczego.
AKAPITWstała i wolno podeszła do półek z książkami. Prawie niezauważalnym gestem coś z jednej z nich zabrała i ukryła w dłoni. Coś maleńkiego, co wcześniej przyciągnęło także moją uwagę i co więcej, wzbudziło uśmiech sympatii. Wróciła i usiadła obok mnie, podkurczając na bok nogi i niemal dotykając mojego uda kolanem. Rękę ułożyła wzdłuż szerokiego oparcia. – Gdyby chciała, mogłaby teraz zmierzwić moje włosy – pomyślałem. Nie broniłbym się. Gdyby chciała... Z drugiej strony czułem miarowy oddech leżącego obok mnie czworonoga. Miłe domowe ciepło.
AKAPITWiedziałem, że nie jest jej łatwo zacząć, bo już kilka razy uciekała od początku tej rozmowy. Nie naciskałem. Wyczuwałem jednak, że chce się od czegoś uwolnić, od jakiegoś trudnego do zniesienia brzemienia. Tymczasem, jakby chcąc jeszcze zyskać na czasie, pogłaskała wielki psi łeb, który znowu leżał na moich nogach. Łeb otworzył oczy, uniósl się lekko, wysunął język i liznął ją leniwie kilka razy po wierzchu dłoni. Potem podniósł się wyżej, a za nim cała reszta. Pies powoli zsunął się przednimi łapami z kanapy, zrobił dwa kroki do przodu i dopiero wtedy przeciągając, się ściągnął na podłogę wyprostowane łapy tylne. Popatrzył w kierunku legowiska, ale widocznie senność była silniejsza od niego. Położył się, a właściwie padł w tym samym miejscu gdzie stał, z przeciągłym i głośnym ni to pomrukiem, ni to westchnieniem.
AKAPIT– Zdaje się, że mamy go z głowy – powiedziałem cicho, by nie zburzyć psiego spokoju.
AKAPIT– Tak. Teraz choćby całe stado kotów przeszło mu koło nosa, nie mrugnąłby nawet powieką.
AKAPIT– Jest naprawdę piękny – powiedziałem. I zupełnie nie wiem dlaczego zamiast na psa patrzyłem wtedy na jej zamyśloną twarz. Uśmiechnęłą się.
AKAPIT– Dziękuję. Właściwie nie jest nawet mój. Można powiedzieć mam go w spadku. W pewnym sensie oczywiście. Należał do kogoś, kogo kiedyś znałam. Choć właściwie nie mam pewności czy powinnam używać czasu przeszłego. Popatrz, znów rozmawiamy o czasie – uśmiechnęła się smutno. – Z drugiej strony tego czasu upłynęło już tak wiele, że można go chyba nawet nazwać przeszłym dokonanym.
AKAPITMilczałem. Wiedziałem, że teraz każde wypowiedziane przeze mnie słowo będzie absolutnie, ale to absolutnie zbędne. Czekałem.
AKAPIT– To było mniej więcej dwa lata temu. Był piękny maj. Mieszkałam wtedy w wielkim mieście w beznadziejnym, ciasnym mieszkanku i zastanawiałam się, jak długo jeszcze zdołam w nim wytrzymać. Nieważne gdzie to było. Wszystkie wielkie miasta są takie same – w jej głosie słychać było niechęć. – Zarabiałam całkiem niezłe pieniądze, ale one nigdy nie były sensem mojego życia. Dzięki nim mogłam za to często wyjeżdżać. Na szczęście pozwalali na to także moi szefowie. Praca na etacie, ale w charakterze kogoś w rodzaju wolnego strzelca miała swoje zalety. Poznaliśmy się w banalnych okolicznościach, gdzieś w parku na ławce podczas mojej południowej przerwy. Był z nim – wskazała głową na leżącego psa – i to na jego temat zaczęła się nasza rozmowa. Szybko okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań. Oboje sporo czytamy, kochamy zwierzaki, lubimy podróżować. Ale od razu wyczułam, że jest kimś, kto ponad wszystko ceni sobie niezależność. Z każdą minutą naszej rozmowy byłam o tym coraz mocniej przekonana. Ale i coraz bardziej pewna, że mogłabym razem z nim przejść wzdłuż i w poprzek Alpy, Pireneje i Góry Skaliste na dokładkę. Gdyby tylko chciał. Wiedziałam... raczej przeczuwałam, że to kompletne szaleństwo, ale gdy zapytał czy dam mu swój numer telefonu, zgodziłam się natychmiast. Byłam tak przejęta, że nawet nie pomyślałam, by poprosić o jego. Długo trwało zanim zadzwonił. Kilka razy na godzinę sprawdzałam czy mój telefon aby na pewno działa. Odezwał się dopiero po jakichś dziesięciu dniach, kiedy zaczynałam się już zastanawiać czy to mi się aby tylko nie przyśniło. Zaproponował spotkanie. Miałam wtedy masę obowiązków, ale zgodziłam się natychmiast, nie zerkając nawet do kalendarza. Czułam się jak nastolatka przed pierwszą w swoim życiu randką. Serce waliło mi jak opętane, gdy niemal biegłam na umówione miejsce. Już na mnie czekał. Z uśmiechem i wielką czerwoną różą. Usiedliśmy w kawiarni. Rozmawiając ani się spotrzegliśmy, jak południe przeszło w popołudnie, to niedługo przygasło zmierzchem, a potem nastał wieczór. Czas w takich momentach zachowuje się zupełnie irracjonalnie i przekracza wszelkie ograniczenia prędkości. Opowiedział mi wtedy o sobie i swoich planach. Przygotowywał wielką samotną wyprawę. Miał zamiar okrążyć kulę ziemską. Śmiał się, że specjalnie zrobi to z zachodu na wschód, by zyskać na czasie.
AKAPIT– Jak Fileas Fogg – powiedziałem cicho – Z tym że on zrobił to przypadkiem.
AKAPIT– I dobrze na tym wyszedł – uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że nic, a już na pewno nikt, nie jest w stanie spowodować zmiany jego planów – kontynuowała opowieść. – Na szczęście przygotowania miały potrwać jeszcze dość długo, prawie rok. Z jednej strony aż rok, z drugiej tylko... Widywaliśmy się co jakiś czas. Bywało, że na krótko wyjeżdżaliśmy w góry i za każdym razem czułam, że ze spotkania na spotkanie jestem nim coraz mocniej zauroczona. Tymczasem on potrafił zniknąć i przez dwa tygodnie nie dawać znaku życia. Choć właściwie od razu postawił sprawę jasno: nie jest gotowy na związek. Jeszcze nie. Ale czułam wtedy w jego głosie pewne wahanie. A może po prostu bardzo chciałam je czuć?
AKAPIT– Dureń! – pomyślałem w duchu. Ale na mojej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
AKAPIT– Skończyła się wiosna, minęło lato i jesień. Zaczęła się zima. W końcu, to było tuż po Nowym Roku, zadzwonił do mnie i bardzo poważnym głosem poprosił o spotkanie. Okazało się, że wreszcie udało mu się pozałatwiać wszelkie formalności i dopiąć budżet. Niestety gonił go termin rosyjskiej wizy. Planował wyjazd późną wiosną, a teraz okazało się, że jeżeli nie wyjedzie w przeciągu miesiąca, to być może nie wyjedzie w ogóle. Rosja to tak sformalizowany i zbiurokratyzowany kraj, że nawet brak symbolicznej kropki nad “i” w jednym z dziesiątek zaświadczeń może zniweczyć wszelkie wyjazdowe plany. A na to pozowolić sobie nie mógł. Za dużo w nie zainwestował. I tu powstał pewien problem. Kolega, który miał się zaopiekować jego mieszkaniem, wracał do Polski dopiero w połowie kwietnia. Nie miał go zatem komu zostawić. Mieszkania i psa – ucho czworonoga leżącego na podłodze delikatnie drgnęło. – Zapytał czy to ja nie mogłabym się nimi zaopiekować.
>AKAPITMathew Gordon Sumner zwany Stingiem zapytał cicho przy wtórze fortepianu: “Am I asking for the Moon? Is it really so implausible?”, rozpoczynając chyba najpiękniejszą piosenkę o naprawdę dojrzałej miłości.
AKAPIT– Praktyczny układ, nieprawdaż? – zapytała cicho, unosząc lekko brwi. Też znała tekst tego utworu. – Co miałam zrobić? Zgodziłam się. Czego się nie robi dla faceta, którego... – zamrugała kilka razy szybko powiekami i na chwilę zamilkła.
AKAPIT– Już następnego dnia przeprowadziłam się do niego. Nalegał na to. Mówił, że pies musi się do mnie przyzwyczaić. Choć wtedy wydawało mi się... łudziłam się, że tak naprawdę chciał, bym była blisko. Ale nie za blisko. Od razu pokazał mi mój pokój. Był cudowny. Z ogromnym, prowadzącym na taras oknem i zapierającym dech w piersiach widokiem za nim. Ale to miał być mój pokój. Nie nasz... On spał w prawie pustym salonie na materacu rozłożonym na podłodze. Tylko na ścianach wisiało kilka zdjęć. Jego zdjęć – skinęła głową wskazując na sąsiadów dziadka. – Dziwiłam się, że ma tak mało rzeczy. Śmiał się wtedy, że i tak już za bardzo nimi obrósł, ale ma dzięki temu coś najcenniejszego – wolność. Powtarzał, że można wracać do miejsc i do ludzi, ale nie powinno się wracać do przedmiotów. Zapytałam kiedy ma zamiar wrócić, jeżeli już o powrotach mowa. Odparł, że najpóźniej na Boże Narodzenie, bo mieszkanie jest opłacone do końca roku. Wtedy wydawało mi się to wiecznością. A nawet nie miałam pojęcia co to jest wiecznosć... Przypominał mi jednego z bohaterów książek z dzieciństwa. Tylko tamten odchodził na zimę, a z pierwszymi promieniami słonecznego ciepła wracał – jej wzrok na moment padł na półkę z zaczytanymi książkami Tove Janson. – Mieszkaliśmy razem przez tych kilka tygodni. Jak przyjaciele. Dobrzy, nawet bardzo dobrzy przyjaciele, ale tylko przyjaciele. Choć nie szczędził mi serdeczności, z jego ust ani razu nie padła żadna dwuznaczna propozycja. W końcu nadszedł ostatni wieczór przed wyjazdem. Przez poprzednich kilka dni chodził zamyślony, zapatrywał się gdzieś w dal, mniej odzywał. Był wyraźnie nieobecny. Kładłam to na karb przedwyjazdowego poddenerowania. Sama znam to uczucie, kiedy zaczynasz się zastanawiać czy aby na pewno wszystko się uda i czy może jednak nie będzie lepiej zostać w domu.
AKAPITZe zrozumieniem pokiwałem głową. Znam je i ja doskonale. Można rzec do bólu. Przed wyjazdami, zwłaszcza tymi bardziej skomplikowanymi logistycznie, bywam nie do zniesienia.
AKAPIT– Ale to nie było to. Raczej chciał sobie coś poukładać, nad czymś się zastanowić... – Nie zanudzam cię? – na chwilę wróciła do rzeczywistości – Może wolisz po prostu odpocząć w ciszy?
AKAPIT– Nie, skądże. To bardzo... – dłuższą chwilę szukałem odpowiedniego słowa – urzekająca historia.
AKAPIT– Przygotowaliśmy wspólnie kolację – mówiła dalej. – Ale nie taką zwyczajną. Ta była ze świecami, z winem i dobrą muzyką. Po prostu nastrojowa pożegnalna kolacja. Wznieśliśmy toast za powodzenie wyprawy i wtedy zapytał czy po jego powrocie zgodziłabym się z nim zamieszkać. Ale tym razem już na stałe. I nie jak przyjaciele. Zatkało mnie. W pierwszej chwili nie wiedziałam co powiedzieć, choć wszystko we mnie krzyczało: “Tak! Tak! Tak!” Zapytałam co się stało, i skąd ta nagła zmiana. Odparł, że ten niepełny miesiąc, który ze mną spędził, pozwolił mu w końcu coś zrozumieć. Pamiętam jego słowa do dziś: “Horyzont zawsze będzie w tym samym miejscu, a nam może braknąć czasu, by do niego dotrzeć”
AKAPIT– Nie szukaj daleko tego, co może być bardzo blisko – pomyślałem. Ona mi kogoś przypominała, ale z każdym słowem opowieści ten facet też coraz bardziej wydawał mi się znajomy. I powoli przestawał być durniem.
AKAPIT– To była długa zimowa noc, choć snu zaznaliśmy niewiele. Ale we dwoje... – spuściła głowę.
AKAPITPies przewrócił się na grzbiet, a jego opadnięte górne wargi odsłoniły w diabolicznym uśmiechu ogromne białe zębiska. Nie robiło mu to różnicy. Nie o tej porze.
AKAPIT– Co było dalej? Jak dotąd jest bajka o Kopciuszku.
AKAPIT– Bez obaw. Zaraz pojawi się i zła macocha – jej wzrok nie zapowiadał ślubnego kobierca w finale tej historii. – Wyjechał następnego dnia. Rosja, potem Indie, Malezja. Kontaktowaliśmy się z sobą często. Tak często, jak tylko było to możliwie. Internet to wspaniałe narzędzie, ale nie wszędzie dociera. Tak jak zasięg telefoniczny. Chyba mogę powiedzieć, że byłam wtedy szczęśliwa. On był na pewno. Ale tęskniłam ogromnie...
AKAPITZ Malezji chciał lecieć do Pekinu. Jego samolot miał wylot ósmego marca z Kuala Lumpur. U nas była wtedy północ, tam poranek.
AKAPIT– Z Kuala Lumpur? Do Pekinu? Rano ósmego marca? Czekaj, czekaj... – potarłem intensywanie czoło, przeszukując szybko segregatory pamięci. Ależ tak! Lot MH370 Malaysia Airlines. Boeing 777, który zaginął gdzieś, prawdopodobnie nad oceanem, po tym jak z niewiadomych przyczyn zmienił kurs i nagle znikł z ekranów radarowych. Do tej pory nie odnaleziono szczątków maszyny ani nawet nie ustalono przybliżonego miejsca katastrofy, a spekulacje wokół jej przyczyn budziły większe emocje niż finały ligi NBA i NHL razem wzięte. Po ponad roku zdażyły już opaść, ale trudno się temu dziwić. Teraz najważniejsza jest wojna z Państwem Islamskim i coraz częstsze zamachy.
AKAPIT– Przecież na pokładzie nie było nikogo z polskim obywatelstwem – próbowałem oponować.
AKAPIT– Oficjalnie nie było. Ale pamiętasz jakie było zamieszanie wokół listy pasażerów? Jakieś skradzione paszporty czy osoby, które były na tej liście, a potem nagle odnajdywały się w swoich krajach. To daleki wschód, ale jeszcze nie Japonia. Także mentalnie. Bałagan w papierach to wbrew pozorom nie tylko polska specjalność. Poza tym tuż przed wejściem na pokład przesłał mi mms-em swoje zdjęcie z tym właśnie samolotem w tle. I dwa krótkie słowa w wiadomości: ”Nim lecę”. Wszystko bym oddała, by go w tym samolocie nie było. Choć czasem mam już nawet wątpliwości czy on w ogóle był. Czy istniał... Nie znałam nikogo z jego rodziny, znajomych. Nie wiem nawet czy ich miał. Z nikim się razem nie spotykaliśmy. A on po prostu jak nagle pojawił się w moim życiu, tak nagle z niego znikł. Jakby wyparował. Zaczęłabym wątpić w stan mojego umysłu, gdyby nie on – ruchem głowy wskazała na psa. – On też tęsknił. I to bardzo. I było to po nim widać. W sumie to do tego faceta podobne. – jej głos nieco stwardniał – nagle znikać i pojawiać się również znikąd. Tylko że zniknął już bardzo dawno temu. Nawet Prof – jej głowa znów skierowła się ku śpiącemu czworonogowi – już chyba zapomniał. Psy zapominają łatwiej niż ludzie, choć kochają nie mniej serdecznie. A ja wciąż czekam. I wciąż mam nadzieję.
AKAPITDo serii dzisiejszych niezwykłych wydarzeń dołączyła ta niesamowita opowieść. I to wszystko wydarzyło się w jeden krótki wieczór? Głośno westchnąłem.
AKAPIT– Już kończę, nie martw się.
AKAPITNie martwiłem się, ale cóż mogłem powiedzieć w takiej chwili?
AKAPIT– Życie bywa podłe – tylko na tyle było mnie stać.
AKAPIT– Czekałam na informację o odnalezieniu samolotu, wraku, ciał czy czegokolwiek, co byłoby śladem. Na próżno. Wtedy dopiero pojęłam czym może być wieczność. Dla mnie był nią każdy dzień. Media huczały od plotek o usterkach, porwaniu, samobójstwie pilotów, transporcie złota. Zaczęły się nawet pojawiać wzmianki o wpływie pozaziemskich sił. A ja żyłam tam, w jego mieszkaniu w ciągłym oczekiwaniu. Starałam się wmówić sobie, że to niemożliwe, że na pewno w ostatniej chwili coś go zatrzymało na lotnisku i że zaraz, za chwilę on się odezwie. Tymczasem telefon milczał, ze skrzynki mailowej wyrzucałam tylko reklamy, a jego konto na skypie było cały czas niedostępne. Nie mogłam się skupić na pracy. Szefowie to zauważyli, ale dla nich ważny był jedynie wynik i słupki w statystykach. Dali mi możliwość odejścia na korzystnych warunkach. To i tak miłe z ich strony, więc nie skarżę się. Stwierdziłam, że nie wytrzymam w wielkim mieście z jego zgiełkiem, pędęm i ciągłą walką o przetrwanie. Nie czekałam do końca roku. Jeszcze latem sprzedałam swoje mieszkanie i wyprowadziłam się z jego. Miałam też trochę oszczędności. Wystarczyło w sam raz na to, by kupić jakiś mały domek i trochę go urządzić. Zabrałam tylko te fotografie ze ściany. Gdy na nie patrzę, wyobrażam sobie czasem, że jesteśmy tam razem. Wcześniej zagrałam w Bolka i Lolka. On mnie tego nauczył. Wiesz jak się gra w Bolka i Lolka?
AKAPIT– Nnnooo... chyba nie – odparłem, choć coś bardzo niewyraźnego kołatało mi się w zakamarkach pamięci.
AKAPIT– Bierzesz globus, mocno nim zakręcasz, a potem zatrzymujesz palcem. Palec wyznacza cel. Często tak robił.
AKAPIT– Jasne! Bolek i Lolek zawsze tak zaczynali swoje podróże. Jak mogłem o tym nie pomyśleć? – pokręciłem głową nad swoim zapominalstwem.
AKAPIT– Z tym, że ja zastosowałam wariant soft. Na światowe przeprowadzki niestety stać mnie nie było, wziełam więc Wielki Atlas Polski, który stał na jedynej jego półce, otworzyłam z zamkniętymi oczami na przypadkowej stronie i dźgnęłam palcem. Jak myślisz, gdzie trafiłam?
AKAPIT– To chyba nietrudna zagadka. Jabłonowo Pomorskie?
AKAPIT– W rzeczy samej! – roześmiała się. Chyba jej ulżyło po tej nietypowej spowiedzi. Oczy znów nabrały blasku, a kąciki ust uniosły się nieco do góry. – I wiesz co zobaczyłam jako pierwsze, gdy przyjechałam obejrzeć ten dom? Parowóz dziadka. Od razu go poznałam. Ma te same numery, które są na zdjęciu: Ty2-860. Zgadniesz co wtedy do siebie powiedziałam?
AKAPIT– Myślę, że będzie nam tutaj dobrze – rzuciłem cicho. Jej oczy otwarły się bardzo szeroko.
AKAPIT– Zaczynam się ciebie bać – pokręciła głową z niedowierzaniem – skąd mogłeś to wiedzieć?
AKAPIT– Matylda tak powiedziała, gdy po śmierci jedynego człowieka, którego chyba naprawdę kochała w końcu znalazła dla siebie miejsce na ziemi. Ty jesteś jak Matylda.
AKAPIT– Chodzi ci o... No tak, Leon... – jej wiedzy filmoznawczej również nie można było niczego zarzucić.
AKAPIT– Tak, wypowiedziałam dokładnie te słowa. I myślę, że miałam wtedy rację. Prawda piesku?
AKAPITW odpowiedzi czarny puszysty ogon zaczął rytmicznie zamiatać podłogę. Łobuz jeden cały czas podsłuchiwał.
AKAPITJedna rzecz mnie dalej nurtowała.
AKAPIT– To bardzo osobista historia. Dlaczego ja? Czemu akurat mnie to wszystko opowiedziałaś?
AKAPIT– Jesteś tu obcy. Za chwilę znikniesz, rozpłyniesz się w mroku nocy, jak gdyby nigdy cię nie było. Razem z moją historią. Nie znam tutaj nikogo. To znaczy znam, ale nie na tyle, by powierzyć mu swoje tajemnice. Jak sam zauważyłeś, to nie jest wielka metropolia, w której można się zgubić  w anonimowości. Ale nie tylko dlatego – zawiesiła głos, jakby znów zastanawiała się czy na pewno chce mi to powiedzieć. – Wtedy, tam na dworcu, gdy tak siedziałeś z leżącym obok plecakiem... Zauważyłam cię już przez okno pociągu i... – jej głos zadrżał – po prostu przez ułamek sekundy pomyślałam, że on wrócił. Jesteś do niego naprawdę podobny.
Spuściła głowę, a ja zauważyłem łzę wolno płynącą po jej policzku. Nie mogłem się powstrzymać. Uniosłem rękę i wierzchem dłoni delikatnie pogładziłem ją po twarzy ścierając ją. Wiedziałem jednak, że na nic więcej nie powinienem sobie pozwolić. Pacta sunt servanda. No coffee, no poststamps.
AKAPITCzas zatoczył koło. Wskazówki wykroiły właśnie ćwiartkę ze ściennego zegara, układając się na godzinie trzeciej. Jakby przecząc temu faktowi, do naszych uszu znów dobiegały ciche dźwięki fortepianu i słowa: “I`m not asking for the Moon? I`ve always been a realist”. Odtwarzacz kierowany nieznaną siłą znów zagrał ten, a nie inny utwór. Mój wzrok padł przez moment na zdjęcie z lokomotywą. Dałbym sobie uciąć rękę, że wyraźnie widzę strumień białej pary wydobywający się gwałtownie z parowozowej gwizdawki. Zanim zdążyłem pomyśleć, że z moim wzrokiem nie jest chyba najlepiej, postać dziadka pochyliła się, poderwała dziewczynkę na ręce i ucałowała w czoło. Na ułamek sekundy zamknąłem oczy. Gdy je otwarłem wszystko wróciło już do pierwotnego stanu, a obraz na fotografii pozostawał nieruchomy. To nie było przywidzenie. Tutaj, w tym mieście, w tym domu wszystko było możliwe.
AKAPITChwilę milczeliśmy, wsłuchując się słowa, którymi bohater ofiarowuje kobiecie miłość i nie tylko miłość, nie oczekując w zamian absolutnie niczego. Muzyka cały czas wybrzmiewała, gdy usłyszałem jej cichy, łagodny głos.
AKAPIT– Chcę ci coś dać. Już wtedy na dworcu, gdy cię zauważyłam tam na ławce, z kimś jeszcze mi się skojarzyłeś. Raczej z postacią niż osobą. Obaj mi się z nią kojarzycie. To ktoś, do kogo czuję wielki sentyment od... Od bardzo dawna. Z tym plecakiem, w kapeluszu na głowie... Daj rękę!
AKAPITNie czekając na moją reakcję, sama chwyciła mnie za przegub i pociągnęła go ku sobie. Drugą rękę, zaciśniętą, położyła na mojej otwartej dłoni. Rozprostowała ją. Poczułem dotyk czegoś maleńkiego i kanciastego, co z niej wypadło. Znów zacisnęła swoje drobne palce, zamykając moją rękę w pięść. Cały czas patrzyła mi w oczy. Nasze ręce pozostawały złączone, mimo iż wcale nie było to już konieczne. Zegar odmierzał sekundy bardzo,  ale  to  bardzo  powoli.  Czas płynął  coraz  wolniej i   w  o   l    n    i     e       j.
AKAPITRównocześnie zaczęliśmy się pochylać ku sobie, a nasze twarze z wolna i niebezpiecznie się do siebie przybliżały. Przymknęła powieki, lekko przechylając głowę.
AKAPIT– Nawet nie wiem jak jej na imię? – bardziej cień myśli niż myśl przeleciał mi nieco spanikowany przez głowę.
AKAPITTymczasem myśli rozsądniejsze już od dawna spały.
AKAPIT– Carpe noctem – zadźwięczały mi w uszach jej słowa.
AKAPIT– Carpe noctem baranie – to ta ostatnia, zbłąkana myśl w końcu wpadła do mojej głowy nawet nie pukając w kopniakiem otwarte drzwi. Była mocno nietrzeźwa. I ja przymknąłem oczy. Nasze usta już niemal się zetknęły. Czułem jej ciepły, przyspieszony oddech...

AKAPITTrwaj chwilo, jesteś piękna...

AKAPIT...jakiś niepokojący, drążący mózg dźwięk wdziera się do mojej świadomości i burzy ten cudowny nastrój.
AKAPIT– Nie teraz! – chciałbym krzyknąć, ale przecież tego nie zrobię. Dźwięk jest niepokojący, ale znajomy. Na pewno go już słyszałem. Kiedy? Gdzie? Eureka! Tak hamuje szyobus zatrzymujący się przy peronie. Ale szynobus tutaj? W tym domu? Bez przesady! Jesteśmy za dalego od stacji. Próbuje otworzyć oczy. Powieki stawiają bardzo wyraźny i zdecydowany opór. Są jak z ołowiu, a pod każdą kryje się pół tony suchego piachu. W końcu z trudem je podnoszę i...
AKAPIT– O nie! Dlaczego!? – ile to już razy miałem chęć wypowiedzieć te słowa w podobnych okolicznościach. Jeżeli tego nie robiłem, to tylko dlatego, że zazwyczaj nie byłem wtedy sam. I zwyle był wczesny poranek, a ja leżałem w łożku. Znikł pokój, znikł pies, znikło wszystko. Przede wszystkim znikła Ona. Czas, ten cholerny złośliwiec znów mnie oszukał. Cofnął wskazówki zegara. Znów jest kilka minut przed północą, a ja siedzę na ławce na dworcowym peronie. Obok właśnie przejeżdża szynobus. Minął mnie i zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. To pewnie ten dzisiejszy ostatni przyjechał z Torunia. Zaraz odjedzie do Grudziądza i stacja na kilka godzin zapadnie w letarg. Wysiada dosłownie kilka osób. Trudno się dziwić, pora jest już bardzo późna. Wszyscy wpatrzeni w przestrzeń przed sobą mijają mnie jakbym był niewidzialny. Nikt ani nie spojrzy... Otwieram ciągle zaciśniętą dłoń. Jest pusta. Patrzę na nią z niedowierzaniem. Przecież to niemożliwe. Sen? Tak realny? Jakby na potwierdzenie moich najczarniejszych przypuszczeń słyszę burczenie w brzuchu. I czuję głód.
AKAPITCzy to wszystko rzeczywiście było jedynie wytworem mojej wyobraźni? Długo spać nie mogłem, nie zdążyłem nawet zmarznąć. Ostatnie co pamiętam, to wskazówki stacyjnego zegara ustawione na kilkanaście minut przed zenitem zegarowej tarczy, a północ jeszcze nie minęła. Pamiętam? A może to też mi się tylko śniło? We śnie czas biegnie zupełnie inaczej. O wiele szybciej. W czasie kilkuminutowej drzemki można odbyć podróż na koniec świata, a nie tylko spacer o kilka domów dalej.
AKAPITPodobno by zapamietać sen, nie należy po przebudzeniu spoglądać w okno, bo inaczej jego strzępki wylecą przez nie z naszej pamięci. Jestem bezpieczny. Tu żadnych okien nie ma, a otacza mnie półmrok rozpraszany tylko zimnym światłem świetlówek. Pamiętam każdy szczegół, każdy obraz. I pewnie będę długo pamiętał.
AKAPITZostały mi jeszcze cztery godziny do odjazdu pociągu. Trzeba się znów rozglądnąć za miejscem do spania. Coś mnie jednak ciągnie w kierunku miasteczka. Co? A czy to tak trudno odgadnąć? Przechodząc opodal starego parowozu jestem pewny, że w kabinie nie ma nikogo. Usiłuję odnaleźć drogę do małego drewnianego domku z ogródkiem otoczonym żywopłotem, choć podświadomie czuję, że to absolutnie bezcelowe. Jak we śnie. w którym próbujemy gdzieś wrócić, ale wszystkie znane nam drogi prowadzą do zupełnie nieznanych miejsc.
AKAPITKilkanaście minut później wracam na dworzec. Rzeczywistość skrzeczy. Szynobus do Grudziądza odjechał, zresztą i tak nie pasował do moich planów. Przez około godzinę snuję się jeszcze po peronach, spoglądając od czasu do czasu w ciemniejące nad moją głową niebo, jakbym czegoś tam szukał, coś zostawił... W końcu robi mi się chłodno. To najlepszy sygnał, że czas rozejrzeć się za schronieniem, cokolwiek miałoby to oznaczać. Po przeprowadzeniu szczegółowej inspekcji okolicy do wyboru pozostał wyłącznie niski baraczek na końcu jednego z peronów. Kiedyś zapewne był zapleczem dla pracujących tu kolejarzy. Teraz tylko straszy częściowo powybijanymi oknami. Obchodzę go kilka razy dookoła. Część okien jest pootwierana, ale nie pozbawiona szyb. W środku widzę puste pomieszczenia. Nie jest to Hilton, ani nawet podrzędny motel, ale czego mogę tu oczekiwać? Rozglądam się na boki. Niepotrzebnie. Dookoła panuje cisza i pustka. Parapet okna jest na wysokości mojego pasa. Nie mam problemu z wspięciem się na niego. Pomagając sobie latarką, rozpraszam panujące wewnątrz ciemności.
AKAPIT– Ależ tu brudno – mówię cicho sam do siebie. Faktycznie wszystko przykrywa gruba warstwa kurzu i pyłu. Stara dywanowa wykładzina na podłodze jest nim niemal nasączona. Krytycznym wzrokiem omiatam niewielki pokoik. Boję się, że nawet od samego patrzenia brud się do mnie przyklei. Dostrzegam w rogu zamknięte drzwi. Podchodzę i otwieram je. To przedsionek toalety, która kryje się za kolejnymi drzwiami. Budynek jest nieużywany od tak dawna, że znikł nawet charakterystyczny dla takich miejsc zapaszek. Na podłodze przedsionka są ceramiczne płytki.
AKAPIT– To otwiera pewne możliwości posprzątania tej stajni Augiasza – zaczynam wewnętrzny dialog. – Zamieciemy i będzię jak w domu. Będzie pan zadowolooony – mruczę do siebie nieco sarkastycznie.
AKAPITWracam do pokoiku, zdejmuję z okna ocalałą przed upływem czasu firankę i próbuję nią zetrzeć podłogę przedsionka. Jak dotąd idzie nieźle. Pewne zastrzeżenia budzą tylko wyraźne ślady bytności gryzioniów. Rozglądam się, ale nie dostrzegam żadnych otworów wygryzionych w ścianach czy drzwiach.
AKAPIT– Dobra kolego, szkoda czasu. Barykadujemy się tu i próbujemy spać – musze się lekko namówić na odpoczynek w takich warunkach.
Mój plan wydaje się prosty w wykonaniu. Rzeczywistość nie jest już jednak tak kolorowa. Po zamknięciu wszystkich drzwi (raz gryzonie, dwa uciekające ciepło) okazuje się, że pomieszczenie jest jednak ciut ciasnawe. Nawet w pozycji półleżącej nie sposób będzie wyprostować w nim nóg.
AKAPIT– A mówili: ćwicz jogę... wewnętrzny głos ma wyraźnie żal.
Wyciągam koc termiczny. Szeleszcząca folia jest na tyle duża, że mogę się nią niemal owinąć. Zimno mi nie zatem grozi. Na podłodze kładę poddupnik z karimaty, plecak opieram o ścianę i prawie że mam fotel. Tylko te podkurczone nogi... No nic, nie w takich warunkach próbowałem zasypiać. Czy jednak aby na pewno?
AKAPITGaszę latarkę. W pomieszczeniu nie ma okna. Natychmiast otaczają mnie dosłownie egipskie ciemności. Można by je kroić nożem i sprzedawać latem za kołem podbiegunowym. Zamykam oczy. Bez różnicy. Ciemność jest tak samo nieprzenikniona przy otwartych i przy zamkniętych. Sen nie nadchodzi. Nie nadchodzi nawet senność.
AKAPITJakiś czas później czuję narastający ból w kolanach. Nie przywykły do tak nienaturalnej pozycji. Po kilku ekwilibrystycznych ćwiczeniach unoszę nogi do góry i już wyprostowane opieram o drzwi kibelka. Niestety i ta pozycja nie pomaga mi w zaśnięciu.
AKAPIT– Albo to pierwsza nieprzespana noc? – uśmiecham się w duchu lekceważąco. – Wyśpię się w domu.

* - odnośniki z wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu


następny dzień