AKAPIT–
Mamo/Tato (niepotrzebne skreślić) ja chcę mieć psa!
AKAPITKto
z nas rodziców nie słyszał tego imperatywnego zdania? Kto z
nas w dzieciństwie sam nie wypowiadał go wobec własnych rodzicieli? Ot,
taki nieubłagany obrót kół historii...
AKAPITPrzyszedł
czas, gdy i my musieliśmy się zmierzyć z tym poważnym zagadnieniem
nagabywani przez Maję, wówczas 10 letniego szkraba. Argument
„przecież u Dziadków jest piesek”
przestał działać już jakiś czas temu. Poważny egzamin polegający na
wyprowadzaniu na spacer 3 razy dziennie przez miesiąc pluszowej zabawki
został zdany. Słowo się rzekło...
AKAPITPies
był już zadatkowany i póki co poił się z cyca mamusi.
Wybraliśmy mu, a właściwie jej nawet imię. I wtedy w naszym życiu
nastąpiła rewolucja. Mój kilkumiesięczny pobyt w szpitalu, a
potem rozmowa z lekarzem medycyny pracy:
|
Gdzie Ty, tam ja...
|
|
AKAPIT–
Proszę pana, z pana chorobą to teraz tylko spoczynkowy tryb życia.
AKAPITW
międzyczasie „nasz” pies przestał być naszym, bo
nie umiejąc przewidzieć co będzie dalej, nie zdecydowaliśmy się na
odebranie z hodowli Husky`ego, psa wymagającego dużej ilości ruchu tak
dla siebie, jak i od właściciela.
AKAPITTemat
jednak nie umarł, bo... słowo się rzekło. Do tego jako świeżo upieczony
rencista miałem do rozdysponowania spore nadwyżki czasu. Pozostało
wybrać psa mającego nieco mniejsze wymagania kondycyjne. I tak po
długich rodzinnych naradach wyszperaliśmy rasę mało u nas popularną,
choć jej bliskich kuzynów można liczyć na pęczki. Bo kto nie
zna Golden retrieverów czy Labradorów? A
słyszeliście o Flat coated retrieverze? Daję sobie włosy z niemal łysej
głowy ogolić, że nie. Charakter tej rasy można opisać kilkoma słowami:
zaliże, a nie ugryzie. I to była cecha, która zadecydowała o
wyborze. Jego aktywność ruchowa też należała do raczej umiarkowanych,
czyli zestaw idealny. Nie było jednak łatwo. Raz, że cała rzecz
odbywała się w głębokiej tajemnicy przed Mają – to miała być
trochę niespodzianka, a dwa, że hodowli tych psów było u nas
wówczas (i chyba dalej jest) bardzo, bardzo mało. A te,
które istniały nie miały akurat żadnych psów.
Żadnych? No właśnie...
AKAPIT–
Wie pani, no właściwie to mamy tu takiego jednego pieska. No on to
nawet tańszy by był. Tak z 500 złotych byśmy chcieli za niego.
AKAPITBył
gdzieś haczyk i to gruby, bo regularna cena była około 4-5 razy wyższa.
W końcu dowiedzieliśmy się, że pies jest „z drugiej
ręki”, bo jego pierwsi właściciele zwrócili go do
hodowli, gdy szczeniak zaczął kuleć na tylną łapę. Uznali, że psa
obejmuje techniczna gwarancja czy po prostu ciężar odpowiedzialności za
żywe stworzenie ich przerósł? Nieważne.
AKAPIT–
Ale myśmy mu zrobili operację, piesek jest już zdrowy i możecie z nim
spokojnie jeździć na wystawy – zachwalali psiaka hodowcy.
AKAPITNa
wystawy... chyba ich pogięło... Swoją drogą po latach często
zastanawialiśmy się jaki byłby los szczeniaka, gdybyśmy go
wówczas nie przyjęli do swojego stada. Zwłaszcza że, jak
miało się wkrótce okazać, to był dopiero początek
problemów. |
|
AKAPITKoniec
końców pewnego wczesnoletniego dnia 2006 roku pojechaliśmy
do Żywca. Gdy do pokoju, w którym rozmawialiśmy z hodowcami
wbiegło coś czarnego i merdającego pomyśleliśmy oboje, że on to jednak
duży jest. Szczeniak miał 5 miesięcy, a przypominał rosłego cielaczka.
No dobra, przesadzam – kozę. Na drugim końcu wywijającego
zwariowaną sambę ogona znajdował się różowy języczek, a jego
właściciel doskonale umiał robić z niego użytek. Pół minuty
później dokładnie wylizani nie mieliśmy już wątpliwości.
Zresztą chyba w ogóle ich nie mieliśmy. Miał je natomiast
psiak. Ale trudno się dziwić – trochę już w swoim niezbyt
długim życiu przeszedł, a tu znowu ktoś go zabiera z rodzinnego stada,
gdzie co prawda chował się z rozstawiającymi go po kątach jamnikami,
ale to były swoje jamniki. Nakarmiony i trochę siłą wsadzony przez
hodowcę do naszego samochodu roztrząsł się jak galareta i nie
mógł się długo uspokoić. Był do tego stopnia zdenerwowany,
że gdzieś po drodze... zjedzony niedawno obiad wylądował z powrotem na
fotelu. No cóż, chwila słabości zdarza się największym
herosom, a to była jedyna taka chwila w całym życiu naszego psa.
|
AKAPITW
domu, już nieco uspokojony, obszedł powoli wszystkie kąty i chyba
uznał, że mógł trafić gorzej. Ale pierwszy odgłos paszczą
wydał
dopiero po dooobrych kilku dniach. Właściwie już się zastanawialiśmy
czy aby na pewno umie szczekać, gdy w końcu się zdecydował i wtedy
okazało się, że głos ma adekwatny do wyglądu – budzący duży
respekt. Bardzo rzadko też warczał, ale jeżeli już to robił, to i ten
głęboki warkot powodował gęsią skórkę nie tylko u
czworonogów.
AKAPITGdy
do nas trafił, był już nauczony porządku, więc ominęła nas cała żmudna
procedura uczenia go zachowywania czystości w domu.
AKAPITCzarne
gęste futro ma jednak swoje minusy. Lato było gorące, a nasz psiak nie
lubił słońca. Przemykał się więc biegiem od plamy cienia do plamy
cienia gdzie zwalniał i... kładł się, ani myśląc iść dalej. Nie
pomagały prośby, groźby, perswazje werbalne i fizyczne. Podniesiony
ręcznie przód skutkował opadem tyłu i na odwrót.
Nie było
rady, musiała minąć dłuższa chwila, by nabrał ochoty na dalszy marsz...
do następnej plamy cienia. A że ważył wtedy koło 25 kg, nie było mowy o
wzięciu go na ręce czy pod pachę. Ale szybko okazało się, że niechęć do
chodzenia nie była spowodowana tylko temperaturą. Kilka dni
później pies zaczął kuleć na drugą tylną łapę. Wizyty u
kilku
weterynarzy potwierdziły, że hodowcy trochę wprowadzili nas w błąd.
Pies miał dość poważne zwyrodnienia obu stawów kolanowych,
jak
się zresztą okazało dość charakterystyczne dla tej rasy. Pierwszy
został już zoperowany, drugi trzeba było zoperować jeżeli pies miał w
ogóle chodzić. Na całe szczęście w końcu trafiliśmy do
doktora
Bakowskiego, który przywrócił naszego psiaka do
stanu
używalności. A i później wiele razy mu pomagał. Co
najdziwniejsze Portos, bo tak po wielu dniach obrad w końcu
postanowiliśmy nazwać psa, nigdy nie reagował nerwowo w poczekalni czy
gabinecie weterynarza. Bardziej był zainteresowany ewentualnym
towarzystwem trzęsących się i popiskujących psów i,
przynajmniej
my to tak odbieraliśmy, próbował je uspokajać i pocieszać.
Zresztą nasz pies mało kiedy reagował nerwowo na cokolwiek. Właściwie w
ogóle nie reagował nerwowo. Obcy w domu? No to trzeba się
przywitać. Znajomi? Język w ruch! Mało rzeczy
też mu przeszkadzało. Odkurzacz huczący koło ucha? Luz. Rura tego
samego odkurzacza jeżdżąca tuż przy brzuchu i wciągająca futro?
Nuuuda...
|
|
AKAPIT–
Portuś wstań, bo musimy wyjść. Blokujesz drzwi.
AKAPIT–
Oj tam, oj tam. Dacie radę.
AKAPITWielokroć
bywało, że przeciskałem się wąską szczeliną po przesunięciu drzwi razem
z leżącym pod nimi psem o kilkadziesiąt centymetrow. Huk, strzały,
ognie sztuczne, przelatujący 100 m nad wielką psią głową odrzutowiec
– brak jakiejkolwiek reakcji. Zastanawialiśmy się po
wielokroć czy aby nasz piesek nie zapomniał w fazie prenatalnej stanąć
w kolejce po nerwy. A może po prostu dla niego już zabrakło?
AKAPITJego
stosunek do otaczającej rzeczywistości najlepiej obrazuje pozycja jaką
często przyjmował nie tylko podczas snu. Całkowite zaufanie do
wszystkich i wszystkiego oraz totalny, absolutny luz.
|
AKAPITWobec
innych psów zachowywał się równie spokojnie i
przyjaźnie. Oczywiście z nielicznymi wyjątkami, o których za
chwilę. Małe, obszczekujące go i obwarkujące psiaki były lekceważone.
Nie reagował nawet, gdy jakiś czworonożny kurdupel z przerośniętym ego
chciał go dominować czy rozzuchwalony kompletnym brakiem reakcji
usiłował się na niego rzucić. Patrzył wtedy z politowaniem jakby chciał
powiedzieć z wdziękiem Shreka:
AKAPIT–
O, serio? Ale masz jakieś wsparcie?
AKAPITBył
ponad to.
|
zieeeeeew...
|
|
Jakaś krótka ta wersalka |
|
O rany, jaką ty masz żuchwę...
|
|
AKAPITJak
już wspomniałem zdarzały się jednak wyjątki. Jeden jedyny raz w swoim
życiu użył zębów do celów innych niż
konsumpcyjne. A ich garnitur miał
zaiste imponujący i mogący budzić respekt. W bieszczadzkich
Strzebowiskach, gdzie spędzaliśmy kiedyś ferie, został zaatakowany
przez większego od siebie mieszańca Nowofunlanda, będącego
własnością gospodarzy, u których mieszkaliśmy. Nasz pies był
na smyczy,
tamten oczywiście nie. Portos broniąc się przed przeciwnikiem,
który
wskoczył mu
na grzbiet, odwrócił głowę do tyłu i kłapnął ten jeden
jedyny
raz. Pech
chciał, że zęby wbił nie w napastnika, ale w rękę usiłującego go
odciągnąć syna gospodarzy...
AKAPITDrugim
i chyba ostatnim tak zażartym wrogiem był biały sznaucer miniaturka
należący do naszych znajomych. Z Gutkiem spotykali się
cyklicznie na
gruncie wakacyjnym na dużym
polu
|
namiotowym.
O ile w pierwszym roku
Portos był szczeniakiem, którego nawet sznaucerek
był w
stanie ustawić, o tyle później to się zmieniło. Portos
zmężniał i ambicja nie pozwalała, by mały, piskliwy pyskacz skakał mu
po
pagonach niezadowolony być może z tego, że nasz pies notorycznie
wyjadał mu z miski. Gutek bowiem był niejadkiem, natomiast Portos
zawsze
uważał, że jedzenie pozostawione w misce dłużej niż przez minutę staje
się nieświeże. Co jednak nie znaczyło wcale, że niejadalne. Zwłaszcza
dotyczyło to obcych misek. Nie studiowaliśmy psiej filologii, nie wiemy
więc co tam sobie wtedy powiedzieli, ale musiało to być coś bardzo
obelżywego, bo gdy kolejnego dnia Gutek tylko zbliżył się do naszego
obozowiska, Portos zerwał się na równe nogi i z warkotem
godnym lwa rzucił w jego kierunku. Trudno przewidzieć jakby się to
skończyło, gdyby na drodze nie stanęły mu ława ze stołem. Za wysokie
żeby przeskoczyć, za niskie, żeby zmieścić się pod nimi. O obejściu
dookoła jakoś nie pomyślał.
AKAPITOd
tego czasu Gucio nawet nie zadzwonił... |
AKAPITPoza
tymi dwoma przypadkami Portos był bardzo otwarty na psie i nie tylko
psie kontakty. Oczywiście psich kolegów wolał mniejszych od
siebie, bo ci
raczej nie próbowali go dominować, a nawet jeśli, to
wyglądało to
bardziej śmiesznie niż groźnie. Sam nigdy nie miał tendencji do
dominacji. Wystarczała mu sama świadomość, że jest duży. Jego dobrymi
kumplami były między innymi krwiożercze Yorki. A dziewczyny?
Oczywiście, że je
lubił. Choć jego ciapowaty charakter i wrodzona niechęć do przesadnej
aktywności fizycznej sprawiały, że były to często kontakty mocno
jednostronne i wybitnie platoniczne (mimo że był facetem w pełnym
wymiarze). To znaczy laski skakały po nim, biegały wokół
niego i
zachęcały do zabawy, on zaś po zastanowieniu i ewentualnym
przebiegnięciu kilku
metrów
przechodził do fazy obserwacji. Wychodził widocznie ze słusznego
skądinąd założenia, ze nie ma sensu uganiać się za babami, bo to
wariatki skoro tak gonią w kółko. Bardzo chętnie natomiast
podejmował
zabawy w parterze – na leżąco. Zawieranie nowych znajomości
rozpoczynał zazwyczaj od dokładnego sprawdzenia uszu partnerki. No
dobra, uszy były zwykle na drugim miejscu...
|
Daj pyska stary!
|
|
AKAPITA
w domu? W domu był najlepszym Przyjacielem i najwspanialszym, choć bez
dyplomu dogoterapeutą świata. Nigdy nie musieliśmy się obawiać, że
komukolwiek zrobi krzywdę, czy dorosłemu, czy dziecku. Potrafił
perfekcyjnie nawiązać kontakt z
człowiekiem. Najlepiej oczywiście na leżąco. Wielkie, wpatrzone w nas
maślane oczy, jedna albo i dwie
łapy „na kontakcie” – wyciągnięte i
oparte o nas, a także cała gama cichych pomruków. To był
język, jakim się z nami porozumiewał. I mieliśmy wrażenie, że rozumie o
wiele więcej niż nam się wydaje, a na pewno lepiej rozumie on nas niż
my jego. Wystarczał jeden gest, by wiedział o co chodzi. Oczywiście
czasem udawał, że nie słyszy lub nie rozumie, ale czyż i my ludzie tak
nie robimy? |
|
AKAPITDługi
czas spał z nami w sypialni. Jednak jego nietuzinkowe gabaryty i dusza
nocnego wędrowca nieco utrudniały nam nocny spoczynek. Do tego miał
bardzo dobrze wyregulowany wewnętrzny budzik. Niestety nie do końca
zsynchronizowany z naszymi. I czasem o godzinie szóstej ze
snu
wyciągał nas cichusieńki, niemal niesłyszalny, ale jednak budzący
pomruk.
AKAPIT–
Wstawajcie, pora na śniadanie.
AKAPITChoć
według niepisanej umowy czas ten miał nadejść dopiero za godzinę. Ale
kto by się tam kłócił o głupie 60 minut... Siedział wtedy
zwykle
obok naszego materaca i wpatrywał się w nas. Jeżeli tylko zauważył, że
się otwarliśmy oczy, przechodził do metod
bardziej
bezpośrednich. |
|
|
|
A
język
miał ogromny, mokry, ciepły
i miękki... Niestety
jego piękna i obfita,
długa czarna sierść, skądinąd okresowo kilogramami zbierana z
dywanów, podłóg, pościeli i wszelkich innych
mniej czy
bardziej dostępnych miejsc, była doskonałym poligonem dla
legionów kleszczy urządzających sobie w niej krwawe manewry.
Po
każdym niemal spacerze w kleszczowych okresach roku znajdowaliśmy na
nim po kilka sztuk w różnych fazach zadomowienia. Basia
zdobyła
sprawność tropiciela-wykręcacza i opanowała
tę
sztukę niemal do perfekcji.
Mimo że na całe szczęście Portos nigdy nie
złapał żadnej
odkleszczowej choroby, to jednak zdarzyło się kiedyś, że
po wspólnie spędzonej nocy to ja znalazłem na sobie z lekka
już
wczepionego wrednego pajęczaka, który z jakichś
powodów
nie zadowolił się
ciepłym i przytulnym futerkiem
naszego Misia (to |
|
głównie ja
go tak nazywałem. I nigdy nie
usłyszałem
„nie
mów do mnie Misiu!”), a wolał moje wychudłe kości.
I to
był koniec sypialnianych czasów naszej wielkiej przytulanki,
bo
ja na żadną tego typu chorobę pozwolić sobie po prostu nie mogłem.
Eksmisja
została przyjęta, choć nie bez lekkich oporów i przy
zupełnym braku zrozumienia intencji.
Jednak wszystko odbyło się bez udziału
komornika i w kulturalny sposób. Po prostu nasz pies
miał klasę.
Dostał wówczas nowe legowisko, a poza tym zaledwie kilka dni
po
zjawieniu się w naszym domu sam znalazł sobie dość nietypową budę,
która służyła mu przez długie lata. A było to
tak... |
|
AKAPITPewnego
dnia
zostawiliśmy naszego pieska samego w domu. Wcześniej sprawdziliśmy, że
nie robi to
na nim specjalnego wrażenia ani nie zachęca do czynienia
szkód. Po kilku
godzinach wróciłem do domu. Powitał mnie kompletnie zaspany
pies i...
otwarta na oścież szafa w przedpokoju, wyraźnie wygrzana. Jak się
okazało, Portos znalazł
sobie ciche i spokojne miejsce właśnie w szafie. Po
prostu idealne do spania. No, prawie idealne, bo na dnie szafy
stały wszystkie nasze buty. Stały. Czas przeszły dokonany. Po tym dniu
musiały sobie znaleźć nowe miejsce, a pies nauczył się otwierać drzwi
łapą lub nosem, i wślizgiwać tak, by się za nim zamknęły. Czasem jako
wywieszka
„nie przeszkadzać”, na zewnątrz pozostawał jedynie
koniuszek ogona. |
|
Wolnoć Tomku w swojej szafie
|
|
|
Tu ma dopiero pół roku i mniejsze gabaryty
|
|
AKAPITWieczny
Piotruś Pan. Nigdy nie dojrzał. Jego dzień rozpoczynał się
od śniadania, a potem spaceru. Ale przed spacerem – i to był
niemal
codzienny rytuał – porywał z łazienki jakąś szmatkę i uciekał
z nią
wokół stołu. Basia, która wychodziła z nim na
poranne spacery,
usiłowała go wtedy przekonać, że jest już dorosłym pieskiem i najwyższy
czas byłby trochę spoważnieć. Bez skutku. Z pod stołu dochodziły czasem
tylko głuche pomruki, a figlarne spojrzenie nie dawało wątpliwości
–
bez pogoni się nie obejdzie. Krótkie "Ty łobuzie!" rzucone
wówczas w jego kierunku dodawało mu wyraźnie energii w
ucieczkach.
AKAPITBardzo
lubił spacery całą rodziną. Gdy
słyszał słowo „wycieczka”, wiedział że pojedziemy
gdzieś dalej
samochodem. Jazdę również lubił. Zresztą specjalnie z myślą
o nim
został kupiony prawie dostawczak Kangoo. No i cała przestrzeń bagażowa
była dla psa. Jeżeli jechaliśmy gdzieś dalej, całość bagaży musiała być
upchana na siedzeniach i podwieszana pod sufitem. Portos musiał mieć
komfort, mimo że formalnie jechał 3-cią klasą.
|
AKAPITKochał
wodę. Można śmiało powiedzieć, że to był jego żywioł. Najbardziej
cieszyło go długie brodzenie w jeziorach, choć i Rudawa była dla niego
wymarzonym kąpieliskiem. Kąpiele w morzu? Jak najbardziej! A potem
solidne wytarzanie się w piachu. Wszelkie strumyki również
idealnie się do tego nadawały. Ba, w
czasach
wczesnej młodości i w upale
zdarzało mu się zanurzyć
w
głębszych kałużach. |
Z
wiekiem nieco zmądrzał, ale nawet rzadko przeprowadzane kąpiele
w domu również tolerował. Choć doprowadzenie mieszkania do
stanu sprzed
jego otrzepania się wymagało nieco czasu. Lubił też zabawy na śniegu.
Wytarzanie się w świeżym białym puchu sprawiało mu zawsze ogromną
radość i wywoływało szeroki uśmiech na uzębionej paszczy. Nawet
niewielkie płaty śniegu ostatniej niemal bezśnieżnej zimy sprawiały mu
wiele przyjemności.
|
|
|
|
AKAPITJeszcze
kilka słów o dość nietypowym jak na drapieżnika menu. Portos
był
wielbicielem zieleniny. Uwielbiał owoce, przede wszystkim jabłka.
Jeżeli ktokolwiek z nas jadł jabłko, natychmiast obok pojawiał się
cichy asystent. Nigdy nie był nachalny, nie napraszał się. Nie był też
typem stołowego żebraka. Ale na ogryzek po prostu cierpliwie czekał. Z
ogromnym smakiem zajadał też kapustę, kalarepę i marchewki. W plenerze
bezbłędnie wynajdywał
pola
obsiane
|
|
rzepakiem
i zajadał się młodymi liśćmi. To było jak nałóg. Od rzepaku
trudno było go oderwać. W momentach
kryzysowych nie gardził nawet trawą. Wiele razy mówiliśmy,
że w
poprzednim wcieleniu nasz piesek musiał być kozą.
AKAPITA
kim jest teraz...? |
Pilnuje nawet przez sen...
|
|
...który jest jego ulubionym...
|
|
...zajęciem
|
|
AKAPITMniej
więcej dwa tygodnie temu Portos nagle zaczyna bardzo dużo pić i sikać.
Zdarza mu się nie wytrzymać i zrobić kałużę w domu. Nie panikujemy, bo
niemal ciągle walcząc z jego drobnymi problemami zdrowotnymi, jesteśmy
już przyzwyczajeni do bardzo częstych wizyt u weterynarza. Antybiotyk
nie pomaga. Badanie krwi niewiele wyjaśnia, choć wykraczające nieco
poza normę próby wątrobowe wróżą problemy. Kilka
dni
później psiak zaczyna lekko kuleć i mieć trudności przy
wstawaniu
z podłogi. Kolejna wizyta i USG. I brzmiąca niemal
jak wyrok wstępna
diagnoza:
AKAPIT–
Jest guz w okolicy nerki. Ma jakieś 7 cm. Psa trzeba otworzyć i dalej
zobaczymy, co się da zrobić. Jeżeli nie będzie bardzo rozsianych
przerzutów i będzie chociaż 1% szansy, to będę go ratował.
AKAPITTermin
operacji ustalamy na piątek. To tylko kilka dni.
AKAPIT
AKAPITW
czwartek wpadam na pomysł, by pojechać z nim na spacer w jedno z
naszych
(moich i jego) ulubionych miejsc. Często jeździliśmy tam na męskie
spacery połączone z leniuchowaniem w cieniu. Portos zawsze bardzo
cieszył się i radośnie biegał tam wśród traw. Obawiam się,
że
teraz może mieć problem nawet z wyjściem z samochodu, bo kuleje coraz
mocniej. Ale nie, psiak usiłuje znów wesoło podbiegać,
podskakując
na
trzech łapach. Jest wyraźnie zadowolony. Serce podchodzi mi do gardła,
a łzy same cisną się do oczu, gdy to widzę. Staram się go hamować, bo w
razie większych problemów z psem w tym miejscu, sam
aktualnie poruszając
się o kulach, będę miał ogromny problem. Portos dzielnie kuśtyka znaną
nam doskonale niezbyt długą trasą i to on mnie prowadzi. Mam pewne
podejrzenia, że nie robi tego dla czystego sportu. Wie łobuz jeden
doskonale, że jest tu niewielkie zapomniane poletko z resztkami upraw
kapusty. Wcześniej parę razy się na nim pasł. Choć teraz jest już
zaorane, odnajdujemy obok kilka kapuścianych głąbów. Portos
zajada się zieleniną, a ja zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś z nim tu
przyjadę...?
AKAPITWracamy
do samochodu, ale już z kilkoma przystankami, bo piesek musi odpocząć.
Na szczęście nigdzie się nam nie spieszy. Jeszcze z godzinę leżakujemy.
On na trawie obok samochodu, ja w samochodzie. Na szczęście jest ładna
pogoda, a i temperatura pozwala nam na takie fanaberie. W końcu
przekonuję go, że nadeszła pora obiadu i trzeba wracać do domu. No tak,
obiad to jest argument.
AKAPITCzwartkowy
wieczór po powrocie Basi z pracy to kolejna sesja
zbiorowej dogoterapii. Dla nas i dla niego. Podobnie piątkowy poranek.
Nie rozmawiamy o tym, co ma się dziś stać. Wiemy, że nasz pies rozumie
bardzo dużo. Przed samym wyjściem mówimy mu tylko, że
jedziemy
do pana doktora. Ale widząc całą naszą trójkę gotową do
wyjścia,
jest chyba przekonany, że idziemy po prostu na spacer. Jest taki
radosny.
AKAPITPo
usypiającym zastrzyku jesteśmy wszyscy obok, głaszczemy i
mówimy do niego, a on powoli zasypia. W końcu jest
gotów
do operacji. Jeszcze ostatnie głaśnięcie, ostatnie zmierzwienie
długiego czarnego futra. I życzenie, żeby wszystko udało się jak
najlepiej.
AKAPITCzekamy.
Im dłużej, tym lepiej. Gdyby sytuacja była beznadziejna, okazałoby się
to od razu. A tak jest szansa... Nie potrafię powiedzieć, ile to trwa,
ale w końcu drzwi się odsuwają i pojawia się doktor Bakowski. Jest
bardzo źle. Usunął psu jeden płat wątroby, w którym był guz.
Jednak
jest jeszcze guz na nerce i guz w okolicy kręgosłupa i... Doktor
mówi coś jeszcze, ale nie jestem już w stanie tego
zapamiętać.
Zresztą muszę też podtrzymywać na duchu płaczące dziewczyny, a i sam
gwałtownie bronię się przed napływającymi do oczu łzami. Doktor dalej
tłumaczy: gdyby to była tylko ta wątroba, to pies mógłby
jeszcze
pożyć może kilka miesięcy. Tylko że tych przerzutów jest
tyle...
AKAPITWspólnie
uznajemy, że nie ma sensu psiaka męczyć. Dla niego dalsze życie w tym
stanie o ile w ogóle byłoby możliwe, to wiązałoby się z
narastającym cierpieniem. To byłoby powolne umieranie,
które przy okazji wykończyłoby
nas wszystkich psychicznie. W tym stanie
rzeczy decyzja może być tylko
jedna... |
|
AKAPITWydawać
się może, że to tylko pies. Tylko zwierzę. Nic wielkiego, po co robić
takie halo. Ale tak może myśleć tylko ktoś, kto nigdy nie miał psa ani
innego zwierzęcia, z którym miałby silny emocjonalny
związek, jaki my mieliśmy z Portosem. Dla nas
to był po prostu ważny i pełnoprawny członek rodziny. Czasem
najważniejszy... To nic, że
mówił językiem, który nie zawsze i nie do końca
rozumieliśmy. Ale za to słuchał. Słuchał tak, jak nie wysłucha żadna
ludzka istota. I nie wymagał niczego w zamian. A sam dawał bardzo
wiele. Bezgraniczną i bezwarunkową miłość i wierność. I pełne zaufanie.
A teraz, gdy przy każdym jego wspomnieniu wszyscy mniej lub bardziej
ukradkowo po kątach ocieramy ciągle napływające do oczu łzy, mamy
jedynie nadzieję, że tego zaufania nie zawiedliśmy. I że zrobiliśmy
wszystko co było w naszej mocy w tej sytuacji. |
AKAPITA
Ty, który zawiadujesz całym tym cholernym ziemskim
interesem,
nie mogłeś poczekać aż się Twoje stworzenie normalnie zestarzeje?
Potrzebny Ci był tam na górze? Do czego? Do pilnowania
owieczek?
On się do tego nie nadaje. On z wilkami czy tam diabłami się przecież
zakumpluje. A aniołki chyba nie potrzebują dogoterapii. W raju
podobno nie macie żadnych problemów...
Kraków,
1 listopada 2014 r., dzień Wszystkich Świętych,
najsmutniejszy jaki pamiętam.
|
|
|