powrót strona główna

AKAPITNa rowerze jeździłem od dziecka. Swojego pierwszego rumaka ujeżdżałem na alejkach Parku im. dr Henryka Jordana w Krakowie już w roku 1970. Rower wyposażony w dodatkowe boczne kółka był powodem zazdrości u osobników tej samej płci i podziwu u płci przeciwnej. Nic zatem dziwnego, że pedałowanie weszło mi w krew na długie lata.
AKAPITNastępcą był ciemnozielony Pelikan na 16 calowych kołach, którym pomykałem po osiedlowych chodnikach, a gdy i dla niego nogi były za długie, pojawił się seledynowy Wigry 2 – kultowy składak epoki PRL-u. Jego dość charakterystycznym elementem był nieco przydługi wachlarz (po nowemu błotnik) przedniego koła. Skutkowało to ciekawymi efektami przy zjeżdżaniu z co wyższych krawężników. Mój błotnik dziewictwo utracił już pierwszego dnia i do końca pozostał z systematycznie odnawianymi bliznami. Jedną z ciekawszych przygód przeżytych na tym rowerze był zjazd ze wzgórza Sowiniec na Wesołą   Polanę   w  Krakowie  po  uprzednim
zgubieniu śruby spinającej ramę i związaniu zawiasu tejże ramy sznurkiem, a raczej dratwą. W konsekwencji po dość efektownym salcie znalazłem się co prawda pod rowerem, ale udało mi się nie wjechać w siatkę ogrodzenia istniejących tam wówczas pozostałości po wyciągu narciarskim. Wigrami, które w międzyczasie kilka razy zmieniły kolor, przejeździłem tysiące kilometrów zanim w połowie lat 80 ktoś bardzo potrzebujący gwizdnął mi je z blokowego korytarza.
AKAPITPo krótkiej przerwie spowodowanej „przejściowymi trudnościami w zaopatrzeniu” – kupno roweru graniczyło wówczas z cudem – w mojej stajni pojawił się pomarańczowy turystyczny Wagant. To jednak nie było to. Przyzwyczajony do lekkiego składaka, w którym w każdy zakręt wchodziłem na „kontrze” z uślizgiem tylnego koła, nie mogłem przyzwyczaić się do krowiastego roweru o wielkich, ale cienkich kołach ze szczękowymi hamulcami. Nic więc dziwnego, że bardzo długo na nim nie pojeździłem. Gwoździem do jego trumny była drobna z pozoru kolizja z kolegą, któremu podjechałem pod jego rower tak, że wsadził mi swój pedał w szprychy tylnego koła, łamiąc kilka z nich. Przy trudnym dostępie do części zamiennych zdobycie nowych szprych nie było proste, a wobec braku specjalistycznych narzędzi przy ich wymianie byłem skazany na metody bardzo partyzanckie. Rower miał nieściągalną (dla mnie) metalową osłonę zapobiegającą spadaniu łańcucha poza największą zębatkę. Osłona ta skutecznie broniła dostępu do otworów na szprychy w piaście. Musiałem w niej wiercić otwory... Siłą rzeczy wszystkich szprych wymienić nie byłem w stanie, więc koło źle naciągnięte i wycentrowane po niedługim czasie nie nadawało się do jazdy. Rower został zesłany do garażu, gdzie byłby dokonał żywota, gdyby nie kolega mojego ojca, który bez żalu z mojej strony po wcześniejszej reanimacji dożywotnio się nim zaopiekował.
AKAPITJa w tym czasie miałem ważniejsze sprawy (no cóż, cielęce lata mają swoje prawa), ale na krótki czas zawitał w moim domu kupiony z drugiej ręki wiśniowy Karat. Niestety był uszkodzony. Rura sterowa przedniego widelca była pęknięta, wiec kierownica kręciła się nieco niezależnie od widełek. Mimo prób przeszczepienia widelca od jakiegoś zabytkowego roweru znalezionego w babcinej piwnicy pojazd średnio nadawał się do jazdy, szybko więc podzielił los Waganta.
AKAPITI tu nastąpiła długa przerwa, bo był wówczas rok 1987 lub 1988, a kolejny rower już za własne ciężko zarobione pieniądze kupiłem dopiero w roku 1995. Ciemnozielony góralotreking z 18 biegami to był niemal ostatni krzyk techniki. I też była to rodzima produkcja Rometu. Wówczas jeszcze nie było na naszym rynku taniej chińskiej tandety. Ciężki był, z cholernie twardym siodełkiem, ale jeździł. No i miał takie agresywne terenowe opony. Pełen szpan. Nic to, że przy mocniejszym złożeniu się w zakręt lubiły się uślizgiwać... Ja jednak cały czas z rozrzewnieniem wspominałem swoje Wigry. Na tym trekingu po prostu nie dało się długo jechać. Ból tyłka, ból nadgarstków, ból karku... Masssakra! Pamiętam swoją wycieczkę z Krakowa do Dobczyc. Rekordową, bo przejechałem wtedy około 80 km po nieco „górskiej” trasie. Ledwo z niej wróciłem do domu...
AKAPITRowerem tym przez długi czas dojeżdżałem do pracy. Zawitał na nim także fotelik dla dziecka, ale do rekreacji tym pojazdem przekonać się nie mogłem. Po prostu jazda na tego typu rowerze nie była dla mnie zbyt przyjemna. Wówczas zresztą znalazłem inną, bardzo przyjemną rekreację – paralotniarstwo. A że nie sposób było połączyć jednego z drugim – latanie zwyciężyło. Do czasu. Do czasu, gdy mój stan zdrowia zmienił się na tyle, że nie czułem się już na siłach biegać do startu z 30 kg ciężarem i wirującym śmigłem na plecach.

AKAPITKilka lat zastoju urozmaiconego jedynie górskimi wycieczkami było na tyle długim czasem, że zdążyłem opracować nową koncepcję spędzania czasu na wolnym powietrzu. Gdzieś w sieci wypatrzyłem rowery poziome. A że taka koncepcja od dawna chodziła mi po głowie, postanowiłem przyjrzeć się im bliżej. Samodzielną budowę takiego roweru od podstaw wykluczyłem od razu z racji braków warsztatowo narzędziowych, a i co tu ukrywać – teoretycznych. Postanowiłem więc skorzystać z rozwiązań już sprawdzonych i wypróbowanych. Wybrałem firmę Velogic z Oławy, gdzie kupiłem gotową ramę i na jej podstawie zbudowałem swoją poziomkę. Trwało to ze dwa miesiące, bo w międzyczasie najpierw sam wędrowałem Szlakiem Orlich Gniazd, a potem z Basią po Bornholmie, ale w końcu w lipcu 2011 roku odbyły się pierwsze jazdy próbne moją piękną czarną poziomką. 

Pierwsze przymiarki...

...i pierwsza jazda próbna

Wersja Beta 1.0

Oklejona odblaskami
AKAPITOd razu poczułem że to jest to! Wygodna pozycja rekompensowała początkowe trudności w prowadzeniu. Trzeba było się przyzwyczaić, że nogi mają teraz o wiele dalej do ziemi i że w ostatniej chwili nie zdążą mnie z rowerem podeprzeć. Pierwszy spektakularny upadek zaliczyłem już pierwszego dnia, gdy wyjechałem na próbną jazdę miejską. Zapomniałem, że w rowerze poziomym nie mogę podrzucić przedniego koła i usiłowałem wjechać na krawężnik pod ostrym kątem. Efekt – widowiskowy ślizg na kości ogonowej po chodniku połączony z otarciem łokcia i solidnym potłuczeniem w/wym kości. Ale to był jedyny tego typu upadek w mojej karierze jeźdźca na poziomie. Później było jeszcze kilka przewrotek z pozycji stojącej lub niemal stojącej. Niestety każdy rower przy bardzo małych prędkościach jest niestabilny, a w poziomce wysoko umieszczony suport z korbami powoduje znaczne wydłużenie drogi nogom spieszącym ku ziemi.

Fotograf, który zrobił to zdjęcie, nie pytając mnie o zdanie umieścił  je w sieci.
Idę więc jego przykładem :-P
AKAPITTo wszystko jednak jest nic wobec niezaprzeczalnych zalet tego roweru. Po pierwsze siedzę wygodnie oparty całą powierzchnią pleców o fotel. Głowa jest skierowana do przodu, a nie w dół jak w rowerze klasycznym i nie ma konieczności wykrzywiania karku by spojrzeć przed siebie. Nadgarstki nie przenoszą praktycznie żadnych obciążeń, a ręce swobodnie opierają się na kierownicy. Opór powietrza jest mniejszy, a zatem przy mniejszym wysiłku jestem w stanie jechać szybciej, a więc i dalej. Jadąc mogę zaprzeć się o oparcie fotela i dzięki temu mocniej nacisnąć na pedały. A wady? No cóż, są i pewne wady. Rower słabo zachowuje się w terenie. Przede wszystkim dlatego że przednie koło jest mniejsze i gorzej pokonuje nierówności, ale główną trudnością są tu problemy z równowagą przy małych prędkościach i ewentualnych uślizgach kół (możliwości balansowania ciałem opartym o oparcie fotela są bardzo ograniczone) i niedoczasem przy podpieraniu się nogami. Pewną niedogodnością może być też brak wentylacji pleców, choć to również kwestia odpowiedniego doboru materaca. Mnie w każdym razie zdecydowanie bardziej przeszkadzał bolący tyłek, nadgarstki i kark na rowerze pionowym niż spocone plecy na poziomie.


Wersja Pro z kufrem i zagłówkiem według mojej latorośli nadaje się i owszem , ale tylko jako kanapa.

Jesteś widoczny - jesteś bezpieczny

Zdjęcie z namiotu?

Nie. Pod peleryną chowałem się przed ulewą.
AKAPITPrzez pierwszy sezon rozpoczęty w lipcu, a zakończony w listopadzie 2011 roku przejechałem 1600 km. Nie jest to wynik rekordowy, ale po drodze była jeszcze wycieczka do Czarnogóry no i moja rozwijająca się błyskawicznie choroba. Ona to również spowodowała, że sezon 2012 miał opóźniony start i mimo że na rower wsiadłem w maju, jeszcze w czasie różnych chemio i radioterapii, to do jego końca byłem w stanie wykręcić tylko nieco ponad 1100 km. Przez cały czas nad rowerem pracowałem udoskonalając co się dało. Wtedy to czarna poziomka przerodziła się w czarną panterę ;-) Wzbogaciłem ją ponadto o regulowane pochylenie fotela, hamulec postojowy (blokadę klamki), poręczny kufer na bagażnik wykonany ze skrzynki narzędziowej (kupionej za 14 zł w markecie budowlanym), maszt z chorągiewką i ostrzegawczą lampką, oświetlenie i parę innych przydatnych drobiazgów. Sezon 2013 niczym już niezakłócony poza bardzo długą zimą i mocno opóźnioną wiosną zaowocował 67 rowerowymi dniami i ponad 3 tysiącami przejechanych kilometrów. Ustanowiłem też kilka własnych rekordów: 62,92 km/h prędkości maksymalnej, 100 km odległości przejechanej w czasie jednego popołudnia z póki co najwyższą osiągniętą średnią 23,82 km/h. Nie są to może wyniki olimpijskie i zdaję sobie z tego doskonale sprawę, ale moje ograniczenia na tyle mi pozwoliły i już.
AKAPITNie zebrałem się, by pojechać gdzieś dalej i na dłużej. Obiecywałem sobie, że zrobię to w roku 2014 i już w czasie lekkiej zimy siedząc przed komputerem planowałem wyjazd do Holandii na tamtejsze wypasione ścieżki rowerowe. Sezon 2014 otwarłem 28 lutego i byłem przeszczęśliwy z powodu takiej, a nie innej pogody. W czasie kilku rowerowych dni zdążyłem zrobić prawie 300 km i przekroczyć 6000 km przebiegu całkowitego. I oto nadszedł pamiętny 14 marca i wycieczka w Tatry Zachodnie zakończona niefortunnym upadkiem...

6000 km pękło

Kocioodblaskowe dodatki

Wersja Pro 2.0 ;-)

Kufer, gruby zagówek

Opuszczany boczny odblaskowy wysięgnik

Jest nawet lampka ostrzegawcza na maszcie

Lusterko i uchwyt na komórkę

A niżej "elektrownia" do sterowania przednim, tylnym i górnym oświetleniem

Przerobiona klamka...

...z dźwignią hamulca postojowego

Przedni ledowy "halogen" z latarki za 18 zł.
AKAPITPerspektywy wejścia na moją poziomkę mam chwilowo słabe. Wszystko przez problemy z podpieraniem się na niej i wywrotkami. Choć w całym roku 2013 glebnąłem tylko raz, to upadłem wtedy dokładnie na biodro. Nota bene to, które aktualnie jest poskręcane śrubami. Statystyka upadkowa jest nieubłagana – przynajmniej raz w roku zaliczam glebę, a ja takich upadków chciałbym teraz przez długi czas absolutnie uniknąć.
AKAPITCzyli chwilowa rezygnacja z roweru? Absolutnie nie! Właśnie rozpoczynam research na temat niewywrotnego poziomego roweru. Czyli musi mieć ze trzy koła. Co z tego wyniknie? Zobaczymy...
Aktualizacja z 16.02.2015 r.
AKAPITPoszukiwania trwały dość długo. O ile w ogóle rynek rowerów poziomych w Polsce jest mocno ograniczony, o tyle poziomych rowerów trójkołowych jeszcze bardziej. Właściwie jedyną firmą zajmującą się tym tematem naprawdę profesjonalnie i rzec by można seryjnie był oławski Velogic. No właśnie – był. Po nawiązaniu kontaktu z właścicielem okazało się, że chwilowo zawiesił on działalność i trudno przewidzieć czy i kiedy ją wznowi. To mocno pokrzyżowało mi szyki, bo już widziałem się za kierownicą zgrabnej i lekkiej trajeczki Velogica. A tu nici... Trzeba było rozpocząć poszukiwania od początku. Wszelkie zagraniczne konstrukcje odpadały w przedbiegach z uwagi na zaporowe ceny. Po długim studiowaniu zawartości internetu wybrałem trajkę „Dekers” z Paradyża, którą myślę bez obrazy można nazwać konstrukcją półamatorską. Po wizycie w warsztacie i wypróbowaniu jednego z ich prototypów zdecydowałem się zamówić ramę. Oczywiście w kolorze czarnym. W trakcie jej powstawania sam zająłem się kompletowaniem części. Około połowy lipca rama na kołach była gotowa i przywiozłem ją do Krakowa. Następny miesiąc spędziłem głównie w garażu. Tyle czasu zajęło mi składnie wszystkiego do kupy i robienie przy okazji lekkich poprawek konstrukcyjnych. Długo, ale jeżeli wziąć pod uwagę, że poruszałem się wówczas wyłącznie o kulach... Oświetlenie w zasadniczej części zostało przeszczepione z poziomki dwukołowej. Dodałem tylko boczne obrysówki przerobione na trójbarwne z maleńkich lampek Sigmy. Długo pracowałem nad wygodą i funkcjonalnością „fabrycznego” fotela. W końcu miał zapewnić bezpieczeństwo mnie, ale przede wszystkim mojej nieszczęsnej nodze. Nie mógł być zatem za głęboki, abym nie obijał się o metalowy szkielet konstrukcji, ale i za płytki, bym nie zsuwał się w zakrętach czy na pochyłościach.

Rama na kołach

Tu już z hamulcami i tylnym bagażnikiem

Avidy BB7 dają radę

Wielokrotnie przeplatane siedzisko

Gotów do jazdy
AKAPITW końcu 22 sierpnia odbyła się pierwsza jazda testowa poza płytą postojową garażu. Pierwsze wrażenia nie nastrajały mnie optymistycznie. Rower był nieco cięższy, a także podlegał większym oporom toczenia i powietrza. Ale przede wszystkim prowadził się zupełnie inaczej niż dwukołowiec. Z przerażeniem zauważyłem, że w okolicy 25-30 km/h każdy najmniejszy ruch kierownicy powodował dość gwałtowną zmianę kierunku jazdy. Rower zaczynał wtedy być bardzo nerwowy i tańczyć po drodze. O ile było to do opanowania na równej nawierzchni, o tyle na wyboistej i dziurawej stawało się po prostu niebezpieczne. A że na wybojach z racji braku amortyzacji przednich kół kierownica ruszała się właściwie sama, by uniknąć nieprzewidzianych ewolucji trzeba ją było trzymać wręcz kurczowo. Rower był też mniej zwrotny, a z racji większej jego szerokości trzeba było o tym pamiętać przy manewrowaniu pomiędzy samochodami. Do braku możliwości przechylenia się w zakręcie także trzeba się było przyzwyczaić. Poza tym każda dziura na drodze była trudna do ominięcia. Któreś koło tak czy tak zazwyczaj w niej lądowało... Ale były i zalety. By rower wywrócić trzeba by się naprawdę postarać. Prędzej można zostać wyrzuconym z fotela siłą odśrodkową. Plusem są też bardzo mocne hamulce. Postawiłem na tarczowe Avidy BB7 wypróbowane już i sprawdzone w dwukołowcu. Z prędkości ~20 km/h jestem w stanie zatrzymać się na odcinku 1-1,5 metra i to bez koziołkowania przez kierownicę, jak w klasycznym pionowym rowerze. Dwa przednie koła z mocnymi hamulcami są naprawdę w stanie uczynić cuda z długością drogi hamowania. Zaletą stabilnych trzech kółek jest też możliwość swobodnego podziwiania podczas jazdy krajobrazów bez obaw o wywrotkę. Wystarczy jako tako pilnować kierunku jazdy. Roweru można też używać w czasie postojów jako wygodnego fotela czy leżaka.

Z kompletem oświetlenia i odblaskami

Trójbarwne obrysówki mojego patentu
AKAPITPierwsze koty za płoty. W końcu jakoś przywykłem do nowych warunków jazdy, choć niemal za każdym razem z rozrzewnieniem wspominam dwukołową poziomkę. Ta jednak póki co jest nieosiągalna, bo noga zrasta się niechętnie i leniwie.
AKAPITPrzez późne lato i jesień nakręciłem ledwie 550 km. Niewiele, ale spora część tych wyjazdów związana była z fotograficznymi polowaniami na pociągi, czyli głównie z dojazdami na niezbyt oddalone miejsce i powrotami z nich. Niemniej jednak zyskałem możliwość stosunkowo łatwego przemieszczania się, a to jest dla mnie niezwykle ważne.


Kolejowe polowanie na Zabłociu (foto Grzesia)

Porządny wózek inwalidzki ;-)
Vmax jak dotąd 55,79 km/h

strona główna powrót